O własności prywatnej
Problemem ustrojowym i politycznym Polski są pozostałości dawnego systemu
Maksyma Proudhona, że własność to kradzież, pośrednio pomaga zrozumieć, co jest istotą socjalizmu i komunizmu: odrzucenie prawa do własności. Co z tego dziś wynika?
Zło kojarzone z komunizmem to przede wszystkim zamach na życie, wolność i prawdę: ludobójstwo, miliony zmarłych z głodu, łagry, wywózki, propagandowe kłamstwa. Jednakże teoretyczny socjalizm, choć zapowiadał przemoc dla przejęcia władzy, nie stawiał jej sobie za cel. Chodziło „tylko” o przejęcie kontroli nad własnością, fabrykami czy chłopską ziemią. Ten cel okazał się dla socjalistów tak ważny, że gotowi byli dla jego realizacji użyć najbrutalniejszych środków. Punktem wyjścia było jednak programowe zaprzeczenie przykazaniu „nie kradnij”, mordy i kłamstwa były skutkiem.
W sposób pośredni ujawnia to, jak konieczny jest związek między podstawowymi, naturalnymi prawami człowieka: do życia, do wolności, do własności. To trzecie wydaje się niektórym zewnętrzne, dodane, choć faktycznie dopiero możność używania dóbr materialnych pozwala człowiekowi przeżyć i korzystać z wolności. Obrabowany ginie lub staje się niewolnikiem.
W systemie socjalistycznym oprócz rabunku na rzecz państwa (i rządzących), występuje też wciąganie w instytucjonalną kradzież zwykłych ludzi. Np. miliony ludzi mieszkało i mieszka za pół darmo w cudzych domach, ale taki zabór cudzej własności uważa za swe święte prawo. Analogicznie rolnik ma dziś nadzieję, że dzięki PSL [czy Samoobronie] rząd odbierze miastowym, a da jemu, górnik natomiast myśli, że związki załatwią tańsze jedzenie (kosztem rolnika) i droższy węgiel (niech na wsi marzną).
Ktoś musi jednak zbiorowym majątkiem administrować, dlatego drugą konieczną cechą socjalizmu jest rozdęcie instytucji państwowych i pokrewnych, noszących ładną nazwę sektora publicznego. Z tego względu istnieje druga, obok rewolucyjnej, forma socjalizmu: przerost państwa, ustrój biurokratyczny. Rosnąca jak rak biurokracja potrzebuje na siebie samą i swoje koncepcje coraz więcej środków. Oznacza to wzrost podatków; w Europie i Ameryce XX wieku był on przynajmniej dwu-trzykrotny.
Trzeba tu sobie uzmysłowić, że własność to nie tylko posiadanie rzeczy. Jest nią także, a może przede wszystkim, dochód. Jeśli rozmaite daniny (od dochodu, ukryte w cenach, składki, mrowie opłat) wyraźnie przekraczają, jak u nas, połowę pensji, wtedy to, co wypracujemy, tylko w mniejszej części do nas należy. Resztą nie dysponujemy i tylko częściowo możemy ją odzyskać — ale na warunkach władzy i ze znaczną niewygodą (szkoła, szpital, emerytura). Ponadto korzystanie z własności jest ograniczane przez przepisy; np. bez zezwolenia nie wolno nam, niczym Drzymale, zbudować domu na własnej ziemi, ani nawet płotu. Ograniczając własność ogranicza się i wolność.
Mimo rozmaitych przekształceń, współczesna polska lewica pozostaje sobą, tzn. chce kradzież usankcjonować. Głosowania nad reprywatyzacją w Sejmie, prezydenckie weto nawet dla częściowego zwrotu oraz przedwyborcze zapowiedzi SLD oraz PSL jasno dowodzą chęci zalegalizowania konfiskat własności w latach powojennych, dokonanych za rządów uzależnionych od ZSRR przedstawicieli tej orientacji. [O lekceważeniu własności świadczy też niedawny projekt przejęcia na rzecz budżetu naszych składek emerytalnych w funduszach drugiego filaru. Projekt ten zakłada, że te pieniądze nie są nasze, lecz stoją do dyspozycji władzy.]
Jednakże nie tylko jawna lewica myśli socjalistycznie. Przecież tzw. ustawa reprywatyzacyjna przewidywała jedynie ułamkowy zwrot własności. Oddanie połowy oznacza, że drugą połowę się zabiera! Z powodu podatku spadkowego — instytucji zresztą wyjątkowo niesprawiedliwej i niemoralnej — byłoby to faktycznie aż dwie trzecie. Częściowy zwrot reszty następowałby przeważnie nie w naturze, lecz w bonach. Chodziło więc o ustawę o wywłaszczeniu za częściowym odszkodowaniem, płaconym z naszych podatków; tymczasem tylko zwrot w naturze zmniejsza majątek pozostający w rękach urzędników. Albo: kto byłby gotów za zabrane po wojnie gospodarstwa powyżej 50 ha oddać ziemie po pustoszejących pegeerach? Władza woli, by leżały odłogiem.
Nie tylko lewica uważa też za naturalne wysokie podatki, duży budżet z wydatkami socjalnymi, daleko idącą kontrolę państwa nad gospodarką. Tymczasem na liście zasad, które stanowią o prawicowości, obok życia, wolności, religii i patriotyzmu musi być ochrona własności, stanowcze „nie kradnij”.
Właśnie tak, pies czyli kot. Socjaliści czy komuniści w gruncie rzeczy w socjalizm nie wierzyli, starając się samych siebie spod jego działania wyłączyć, tzn. chcieli w tym ustroju pomnożyć swoje prywatne dobra. Z tego też powodu socjalizm wschodnio-europejski uległ demontażowi. Już na początku lat siedemdziesiątych usłyszałem od ojca, profesora ekonomii, że partyjni dobrze wiedzą, iż kapitalizm jest lepszy — o ile sami by zostali kapitalistami. W grudniu 1985 powiedział mi, że już postanowili oddać opozycji władzę, ale nie zaraz, lecz za parę lat, bo muszą się jeszcze nakraść...
Decyzja powrotu do świata zachodniego, skoordynowana z zamiarami władz ZSRR, była dla ogółu oczywiście korzystna i budzi uznanie. Skoro jednak ją podjęto, po co nam jeszcze socjalizm? Po co [było] głosować na aparatczyków tęskniących za PRL-em? Albo na pragmatyków, którzy dla siebie rozsądnie wybrali bogacenie się, ale państwu i zwykłym ludziom proponują szkodliwe lewicowe mrzonki?
Tak powstały kapitalizm jest połowiczny, bo mimo gospodarki rynkowej za mało w nim i szacunku dla własności prywatnej, i wyrównującej szanse wolności gospodarczej. Możliwość bogacenia się przypadła głównie ludziom bliższym władzy. Brak reprywatyzacji i rozmaite utrudnienia dla nieswoich (kredytowe, przetargowe i koncesyjne) plus korupcja osłabiły początkujący kapitalizm, sprzyjając wyprzedaży na rzecz kapitału obcego (co po czasie niepokoi rodzimy kapitał nomenklaturowy). Sektor publiczny, a więc zarządzany przez biurokrację, obraca ponad połową dochodu narodowego i znaczną częścią nieruchomości; nadal za dużo zarabia się na styku publicznego i prywatnego. Wolność gospodarcza maleje, a korupcja rośnie.
Pod tymi względami dostosowujemy się do Europy. Funkcjonuje tam przemyślny system półsocjalistyczny, w którym ludzie pracujący i aktywni, społecznie przydatni, płacą duże podatki, zasilające kastę biurokratyczną i rozbudowaną sferę socjalną. Beneficjenci systemu na ogół przechylają szalę w strukturach politycznych i wyborach. Podatki i wydatki publiczne są wysokie, ale zaplanowane tak, by nie zarżnąć dojnej krowy. Prawdopodobnie system ten przez zbytnią chciwość władz przywiedzie te kraje do recesji, ale konkurencja USA i Dalekiego Wschodu zmusza póki co do dania przedsiębiorcom oddechu. System ten powstał m.in. dlatego, że część obywateli tych krajów uznało, że zawsze będą one bardzo bogate, można więc zwolnić rozwój i przejść do konsumpcji, ale w biedniejszej Polsce nie ma on sensu.
Za sprawą propagandy i samooszukiwania się masa ludzi wierzy nadal, że socjalizm polega na trosce o sprawy społeczne, o los biedniejszych. Takiego socjalizmu nigdy jednak nie było, jedynie ten realny. A o ileż lepiej żyje zwykły pracownik w krajach rozwiniętego kapitalizmu, które go nie zaznały! Wysokie poparcie dla SLD w byłych pegeerach jest smutnym paradoksem — na lewicę głosują ludzie, liczący na jej pomoc, gdy tymczasem ich nędza jest skutkiem kilkudziesięciu lat monopolu socjalizmu.
Pomaganie jednym kosztem drugich, proponowane przez socjalistów, jest jednak zarówno nieuczciwe, jak nieskuteczne. Uczciwa jest pomoc charytatywna, gdzie daje się dobrowolnie. Skutecznie podniesiono poziom życia w krajach stwarzających warunki do usilnej i owocnej pracy (Daleki Wschód), a nie tam, gdzie biedniejszemu się automatycznie należało.
Myślenie socjalistyczne przejmują też, zwykle nieświadomie, niektórzy katolicy. Zapomnieli oni, że socjalizm, odrzucając „nie kradnij”, musi być z chrześcijaństwem sprzeczny. Troszcząc się o biednych, uwierzyli w szczególności, że może tę sprawę załatwić państwo, zabierając bogatszym. Na miejsce stanowczego potwierdzenia, że prawo własności jest święte, oraz ostrzeżenia przed jego ograniczeniem przez wysokie podatki, jakie można znaleźć w pierwszej nowoczesnej encyklice społecznej, Rerum novarum (1891) papieża Leona XIII, pojawia się dziś „społeczne przeznaczenie własności”. Rozumiane ono jest zwykle tak, że własność jest prywatna, zaś pożytki z niej może przejąć ogół. W takim razie nie byłaby to w ogóle własność, gdyż do jej definicji należy władztwo nad rzeczą i czerpanie z niej pożytków!
Błąd pojawia się wtedy, gdy się przyjmuje, iż o wydobycie z własności użyteczności społecznej ma zadbać państwo. Tymczasem z antropologii i etyki chrześcijańskiej wynika jasno, że odpowiada za to sam właściciel. Czyni to po pierwsze podejmując przedsięwzięcia pożyteczne społecznie, zwłaszcza produkując i dając zatrudnienie. Po drugie dzieląc się z innymi. W obu zadaniach wysokie podatki istotnie mu przeszkadzają! Własność zabezpiecza byt osoby i rodziny, jej naruszanie musi być poważną niesprawiedliwością. Jan Paweł II przypomniał też, że wolność gospodarcza należy do wolności osoby ludzkiej.
Okazuje się więc, że co sprawiedliwe, sprzyja miłosierdziu, a co uczciwe, jest też gospodarczo skuteczne. Socjalizm zaś jest nieuczciwy i niewydajny.
(Rzeczpospolita z 25-26 V 2002)
opr. ab/ab