Echo katolickie 24(676) 12 - 18 czerwca 2008
Obchody tegorocznego Dnia Dziecka zdominowała debata na temat dawania klapsów najmłodszej części naszej polskiej populacji. Począwszy od Pierwszej Damy i premiera rządu, poprzez rzecznika praw obywatelskich i różne organizacje pozarządowe, specjalistów i „specjalistów” od wychowania, aż po szarych obywateli naszej Ojczyzny - wszyscy dyskutowali, czy zakazać owego procederu, czy też nie.
Dyskusja angażowała media i zaprzątała uwagę opinii publicznej do tego stopnia, że nie zauważaliśmy innych, o wiele bardziej dotykających naszej codzienności spraw, a poczynania niektórych urzędników państwowych pozostawały w cieniu tejże debaty. Spróbujmy jednak przyjrzeć się trochę bliżej całej sprawie. Dla każdego myślącego człowieka tchnie ona bowiem zwyczajną hucpą i biciem piany.
Przyglądając się argumentacji zwolenników wprowadzenia odgórnego zakazu bicia dzieci, do którego zaliczone zostało w ramach owej debaty również nieszczęsne dawanie klapsów, zauważyć można 2 rodzaje uzasadnienia. Z jednej strony mówi się, że ten rodzaj karania stanowi usankcjonowanie przemocy jako elementu wychowania, z drugiej - uzasadnia się zakaz poprzez głoszenie tezy, iż dawanie klapsów uwłacza ludzkiej godności powierzonego naszej trosce wychowawczej młodego człowieka. Przyznam się, że już na pierwszy rzut oka obie argumentacje trącą dla mnie ideologicznym zacietrzewieniem.
Od dłuższego czasu epatowani jesteśmy w mediach doniesieniami o maltretowaniu dzieci poprzez nieodpowiedzialnych dorosłych. Przekaz medialny, skutecznie podkręcający atmosferę poprzez sugestywność obrazu i komentarza, zdaje się stanowić tylko podstawę do rozpoczęcia debaty. Problemem zdaje się być owa słynna już „przemoc”. Rozumiana jest ona we współczesnej przestrzeni medialnej jako wszelkiego rodzaju panowanie jednego człowieka nad drugim. Każdy przejaw owego panowania piętnowany jest jako „zniewolenie jednostki przez drugiego lub przez ogół”. Problem jednakże tkwi w tym, że od zarania dziejów proces wychowawczy oraz zasady współżycia społecznego zawsze były oparte na wymuszaniu zachowań poprzez różnego rodzaju środki presji, w które wchodziły także kary cielesne. Sama bowiem dynamika wychowywania zakłada, że człowiek poddany temu procesowi musi dostosować się do zasad panujących w danej społeczności. Oczywiście, zdarzały się - i zapewne zdarzają się nadal - pewne przerysowania tego stanu rzeczy, co jednak nie zmienia głównej tezy, iż przymus jest jednym z elementów procesu wychowawczego. Uczenie dziecka właściwego posługiwania się nożem i widelcem przy spożywaniu pokarmów jest przecież jakąś formą przemocy wobec młodego człowieka, który z upodobaniem chce wkładać żywność do ust własnymi, niekoniecznie czystymi rączkami. Powstrzymywanie dziecka przed dotknięciem rozgrzanej płyty pieca również ma znamiona przemocy, gdyż jest często połączone z siłową próbą utrzymania wijącego się w parkosyzmach własnej wolności dzieciątka, chcącego za wszelką cenę przełamać fizyczną przewagę dorosłego i dotknąć przepięknie czerwonego przedmiotu. Podobnie w naszym codziennym życiu zmuszani jesteśmy przez społeczność do wykonywania różnych czynności, niekoniecznie mając w tym upodobanie. Zmuszanie mnie poprzez kodeks drogowy oraz wyśrubowaną tabelę mandatową do jeżdżenia prawą stroną jezdni na drodze 2-kierunkowej czy też zmuszanie mnie do przechodzenia na zielonym świetle, gdy ja uwielbiam kolor czerwony - to najlepsze przykłady na stosowanie przemocy jako sposobu życia społeczności. Zasadniczym jest tutaj pytanie o cel, któremu ono służy oraz stwierdzenie adekwatności sankcji, będącej następstwem złamania przepisów regulujących wzajemne współżycie. Otóż celem, dla którego dopuszczamy stosowanie przemocy (najlepszym jej przykładem są mury więzień, które siłą niewolą wrodzoną człowiekowi chęć podróżowania i poznawania nowych przestrzeni) jest dobro samego człowieka oraz społeczności, której jest on członkiem.
Stawiając więc pytanie o klapsa, który rodzic wymierza swojemu dziecku, nie należy pytać o przyzwolenie na niego, ale raczej o cel, któremu służy wymierzenie takiej kary. Większość rodziców i tak stosuje wymierzanie owej kary jako ostateczność, gdy nie skutkują inne środki perswazji, a dziecko i tak chce postawić na swoim. Oczywiście nie mówię tutaj o znęcaniu się nad dzieckiem, a także o traktowaniu młodego człowieka jak worka treningowego dla niedojrzałego tatusia czy mamusi, dodatkowo znajdujących się pod dopingującym działaniem napojów alkoholowych. Mówię o normalnej sytuacji w normalnej rodzinie.
Inną argumentacją, która przytaczana jest jako koronny motyw zakazu dawania klapsów, jest teza o naruszaniu godności człowieka. Kara ma być w tym przypadku naruszeniem przyrodzonej każdemu człowiekowi wartości. Biorąc pod uwagę presję, jaka jest wywierana na człowieka, należy stwierdzić, że czasem kara fizyczna jest mniej dotkliwa niż inne formy perswazji, stosowane wobec jednostki. Notowane obecnie w naszym systemie prawnym przypadki mobbingu lub innych nacisków psychicznych wskazują, że nie zawsze to, co trąci przemocą fizyczną, jest najgorsze. W tym kontekście należy więc zauważyć, że argumentowanie odwołujące się do znieważania godności człowieka zakłada, iż jest ona wartością tak absolutną (dla zwolenników zakazu dawania klapsów), że zapominają o innym rodzaju podkreślania godności człowieka, którym jest szacunek dla konsekwencji jego wyborów. Człowiek, podejmując jakieś działanie, a będąc świadomym wynikających z niego konsekwencji, przyjmuje również możliwość doświadczenia kary. To jego wybór, a szanowanie konsekwencji jest wyrazem szacunku dla jego godności.
W przypadku zakazu dawania klapsów państwo staje się arbitrem w sprawach wychowawczych, a naturalny proces wychowania dokonujący się w rodzinie staje się polem, na które wdziera się machina państwowa. Innymi słowy: państwo rości sobie pretensje do kształtowania rodziny za wszelką cenę. Tylko że rodzina jest pierwotniejszą wspólnotą od społeczności państwowej. Zawłaszczanie obszaru rodziny przez państwo trąci próbą realizacji planów Platona, dla którego społeczność państwowa stała wyżej od rodzinnych pieleszy, z drugiej strony wyziera zza tej koncepcji ów słynny komsomolec, donoszący na swoich rodziców w imię czystości ideologicznej struktur państwa (a jakże - totalitarnego).
Niestety, konstatacja jest prosta: mamy kolejną bitwę o rodzinę, zagrożoną przez ideologów, którzy tym razem chcą zbudować raj na ziemi poprzez wprowadzenie nieprzyjaźni i wrogości między rodziców, a wydane przez nich na świat dzieci. Popiołek z serialu „Dom” chyba miał rację, powtarzając nieustannie: „Koniec świata!”. Normalnego świata.
opr. aw/aw