Wybory parlamentarne bywają nieraz nazywane „świętem demokracji”. Niestety patrząc na to, jak wyglądała kampania przed ostatnimi wyborami, trudno mówić o jakimkolwiek święcie. I nie chodzi tu jedynie o wszechobecną „kiełbasę wyborczą”, a raczej o polityczną jatkę i mordobicie.
Nie wiemy jeszcze kto poprowadzi Polskę przez następne cztery lata, choć wydaje się przesądzone, że będzie zmiana. Byłoby dobrze, aby ewentualna nowa władza nie wylała dziecka z kąpielą odrzucając wszystko, co udało się zrobić dotychczas.
Naprawdę bardzo niechętnie zabieram się za ten tekst, ponieważ jeszcze mi nie przeszło wielkie rozczarowanie. Nie, nie. Nie chodzi mi o wyniki wyborów, nie chodzi mi o zwycięzców i przegranych. Chodzi mi o poziom kampanii wyborczej, a właściwie jednego wielkiego, wulgarnego mordobicia (największy sukces odnieśli ci, którzy na ostatniej prostej się od tego powstrzymali), chodzi mi o to, że wybory okazały się świętem demagogii, a nie świętem demokracji, że tak wielu ludzi głosowało w oparciu o rozgrzane do czerwoności emocje i, co chyba najgorsze, że tak wielu głosowało „przeciw”, a nie „za”. I nawet po wyborach, kiedy opadł bitewny kurz, nadal nie da się poprowadzić z osobami o przeciwnych poglądach politycznych, przepraszam, zagalopowałem się, nie pamiętam kiedy ostatnio rozmawiałem z kimkolwiek o poglądach i racjach politycznych, chciałem powiedzieć, że nie da się spokojnie porozmawiać z osobą popierającą konkurencyjne ugrupowanie polityczne. Zresztą, to chyba logiczne, że jeśli politykę sprowadza się do poziomu memu z ośmioma gwiazdkami, a konkurencja (nie wiem czy chcąc nie chcąc, czy po prostu chcąc) próbuje dorównać, to wszystko inne przestaje się liczyć.
Na szczęście nie bierze się ślubu
O moim rozczarowaniu polityką i politykami już pisałem na tych łamach i nie chcę się powtarzać. Czasy kiedy przypinałem sobie plakietkę „Uwolnić Frasyniuka” i wymachiwałem rękami przed funkcjonariuszami milicji podczas pielgrzymki pieszej na Jasną Górę minęły bezpowrotnie, ponieważ już nigdy więcej nie chcę się tak wstydzić za decyzje podejmowane przez polityka w kolejnych latach. Ale to nie znaczy, że głosuję bezmyślnie, żeby komuś dowalić. Nie mam swojej ulubionej partii, ale mam swoje poglądy, mam swój system wartości, mam swoje marzenia co do mojej Ojczyzny i szukam ugrupowania, które daje najwięcej gwarancji, że to, czego pragnę może być zrealizowane. Powtórzę jeszcze raz, ugrupowania, które daje realne szanse na realizację, a to oznacza, że nie zawracam sobie głowy harcownikami, którzy tuż przed wyborami tworzą nowe rzeczywistości bez najmniejszych szans na osiągnięcie progu wyborczego. Choćby Polskę odmieniali przez wszystkie przypadki, albo podpierali się Ewangelią. Zwłaszcza na te drugie przypadki jestem szczególnie wyczulony. Jeśli ktoś chce wziąć odpowiedzialność za Polskę, niech założy ugrupowanie i ciężko pracuje przez wiele lat, udowodni swoją wiarygodność i skuteczność, a potem niech startuje i prosi o mój głos. Żeby jeszcze zakończyć ten wątek, polityków, którzy nie są z mojej bajki, nie wyzywam i nie poniżam, nie nazywam ich zdrajcami, nawet jeśli ich zachowania i postępowanie budzą wątpliwości. Jeśli ktoś kogoś oskarża o zdradę, a potem go nie stawia przed sądem i nie pakuje do więzienia po uczciwym procesie, jest w najlepszym wypadku nieefektywny, a najprawdopodobniej kłamcą.
Transfery społeczne
Dlaczego wydaje mi się, że Polska jest na zakręcie? Ponieważ w mojej opinii w Polsce rozpoczęło się kilka procesów, które uważam za korzystne, a które nie wiadomo, czy będą kontynuowane. Kiedy piszę te słowa nie wiem jeszcze komu zostanie powierzona misja tworzenia rządu, a już słyszę z ust przedstawicieli ugrupowań, które najprawdopodobniej ostatecznie utworzą rząd (razem, jeśli się nie pokłócą – a nie jest to wykluczone, bo ugrupowań jest kilkanaście – mają konieczną do tego większość głosów w Sejmie), że jest jakaś olbrzymia dziura budżetowa, zanim ktokolwiek z tych partii dostał dostęp do większej wiedzy niż ta, którą mieli dotychczas. Niepokoją mnie takie głosy, bo wyglądają na szykowanie sobie alibi, na ewentualne zaprzestanie transferu pieniędzy dla grup dotychczas przez państwo wspieranych. A ja bardzo bym chciał, aby programy społeczne w Polsce były kontynuowane. To znaczy, aby ze wzrostu gospodarczego miały korzyść rodziny. Nie mogę zrozumieć, dlaczego programy socjalne (na przykład wsparcie finansowe na kolejne rodzące się dzieci), które są normą we wszystkich państwach starej Unii w Polsce są nazywane populizmem i rozdawnictwem. Byłoby też pożądane, aby kiedy się mówi o rzekomym strasznym zadłużeniu Polski (oczywiście Polska, jak każdy kraj, włącznie z Japonią, posiada zadłużenie) podawać konkretne liczby i konfrontować je z innymi krajami Unii. A potem możemy dyskutować, na co nas stać, a na co nie.
Nie stać nas na neutralność
Kolejna sprawa dotyczy bezpieczeństwa. W naszym położeniu geograficznym nie możemy sobie pozwolić na słabość. Wydaje mi się, że rozpoczęła się solidna modernizacja armii (paradoksalnie przekazanie starego sprzętu Ukrainie oczyściło magazyny) i podpisano kontrakty na zakup nowoczesnej broni i to z kilku źródeł (Korea Południowa i USA). Uważam za bardzo ważną część sił zbrojnych Wojska Obrony Terytorialnej i życzyłbym sobie, aby to było kontynuowane. Gwarancje (NATO) są niesłychanie istotne, ale nie możemy liczyć tylko na nie, bo przecież już tyle razy się zawiedliśmy. I przerażają mnie głosy, że jesteśmy za małym krajem na wielką armię: jesteśmy w fatalnym miejscu, aby mieć zbyt małą armię! Ja się w pełni zgadzam z papieżem Franciszkiem, że trzeba dążyć do pokoju, ale ostatnie wydarzenia w Europie i nie tylko pokazują, że trzeba być przygotowanym na wszystko i niestety na niektóre osobniki (kraje) jedynym sposobem na utrzymanie pokoju jest skuteczne odstraszanie ich, a tego nie da się zrobić retoryką.
Kiedy mówię o bezpieczeństwie to mam na myśli również energetykę i w tym kontekście liczę zarówno na energię atomową jak i na rozbudowę gazoportów i kontynuację innych projektów energetycznych. Trudno mi powiedzieć, czy dotychczasowa ekipa rządowa realizowała je wystarczająco sprawnie, czy może ślamazarnie, ale jednak je rozpoczęła i moim zdaniem są to działania w naszym interesie, które należy kontynuować, a nawet jeśli to możliwe, przyspieszyć.
Tam na polu jest ściernisko...
To ostatnie zastrzeżenie, dotyczące ewentualnej sprawności poprzedniej ekipy, można również stawiać w kontekście ostatniej sprawy, na którą chciałbym zwrócić uwagę. Chodzi mi mianowicie o Centralny Port Komunikacyjny. Nie wiem, czy nie można było zrobić więcej, ale na pewno jest to szalenie istotna inwestycja. Może moje podejście do polityki i gospodarki jest zbyt prostolinijne a nawet prostackie, ale jeżeli Polska podejmuje jakąś inwestycję, która spotyka się z gwałtownym sprzeciwem ze strony Niemiec, czy też środowisk w naszym kraju, które są mocno związane z niemiecką wizją Europy (i często przez Niemców nagradzane choćby medalami: czy Niemcy nagradzaliby kogoś, kto w swoich działaniach politycznych nie jest zgodny z ich interesami?) to dla mnie jest to pierwszy sygnał, że to bardzo dobry pomysł, bo przecież nie czepialiby się czegoś, co im jest obojętne. Czepiają się tego, co zagraża ich interesom. Jeśli Niemcom i ich poplecznikom nie podobają się polskie pomysły z elektrowniami atomowymi, udrażnianiem i regulowaniem Odry, czy z CPK to znaczy, że ich skutki mogą wzmocnić Polskę i ekonomicznie są im nie na rękę. Czyli, że są to dobre pomysły! Choć nie ma oczywiście pomysłu, którego nie można schrzanić, ale kierunek jest dobry.
Po co nam Centralny Port Komunikacyjny? Najkrócej jak potrafię. Miesiąc temu podczas szczytu G20, zapadła decyzja o powstaniu korytarza kolejowego z Indii na Bliski Wschód i do Europy. Według zastępcy doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego USA Jona Finera porozumienie umożliwi odegranie przez Bliski Wschód kluczowej roli w światowym handlu. Projekt ma skrócić czas transportu i zmniejszyć koszty oraz zużycia paliwa. Zgodnie z protokołem ustaleń przedsięwzięcie ma składać się z dwóch oddzielnych korytarzy, z których wschodni będzie łączyć Indie z Zatoką Perską, a północny połączy Zatokę Perską z Europą. I co najważniejsze, projekt ten ma być przeciwwagą dla chińskiej inicjatywy Pasa i Szlaku i jej wpływu na globalną infrastrukturę. Ma to być nowa via maris droga morska, która z naszej strony zakończy się w Grecji. I tutaj wchodzi w grę cała strategia Trójmorza, która powinna być naszym głównym celem politycznej ekspansji i może być przedłużeniem via maris z Grecji (która jest zainteresowana wejściem do Trójmorza) do polskich portów. W takim kontekście CPK odgrywałby niezwykle istotną rolę jako serce systemu komunikacyjnego (to nie tylko lotnisko!) składającego się z kolei, portów i dróg. Więc nie jest to jakaś mrzonka głupków, którym się marzy San Franciso na polu za stodołą. Jesteśmy w takim momencie historii, kiedy zmienia się układ geopolityczny świata i dobrze by było na tym skorzystać, a nie przyjmować biernie wszystkiego, co inni decydują.
Europa Ojczyzn czy Stany Zjednoczone Europy?
Na koniec, o jeszcze jednym zakręcie, na którym znajdujemy się nie sami ale z całą Unią. Bo ja chciałem żyć w Europie Ojczyzn, ale wydaje się, że stoimy wobec poważnej korekty traktatów unijnych i wolałbym utrzymanie zapisów na mocy których znaleźliśmy się w tym organizmie. A jeśli coś w nich zmieniać, to akurat nie w tym kierunku. A jak wam się podoba taka zmiana, która właśnie jest proponowana: Poprawka 84, Traktat o funkcjonowaniu Unii Europejskiej, Artykuł 4 – akapit 2 – litera d, Tekst obowiązujący: d) rolnictwo i rybołówstwo, z wyłączeniem zachowania morskich zasobów biologicznych. Poprawka: d) leśnictwo, rolnictwo i rybołówstwo, z wyłączeniem zachowania morskich zasobów biologicznych. Dodam, że chodzi o „kompetencje dzielone między Unią Państwami Członkowskimi”. Innymi słowy chodzi o lasy państwowe, które już nie będą państwowe, ale unijne. Mnie się ta poprawka nie podoba, ale mnie się nikt nie będzie pytał. O zniesieniu zasady jednomyślności nie wspomnę. Tak więc wolałbym, aby z naszej strony ktoś brukselskim urzędnikom patrzył na ręce, niż miał swoje obrzękłe od przyklaskiwania ich pomysłom.