Układ

Czy Polska jest krajem demokratycznym, czy raczej rajem dla służb specjalnych?

Mamy rząd, ale jest tak, jakoby go nie było. l nie zmieni niczego determinacja premiera i jego zaplecza, by trwać u władzy jak najdłużej. Skoro zaś jest u władzy prezydencko-układowy bezrząd, to mamy nieustanną kampanię wyborczą.

Do wyborów zostało ledwie cztery dni. Nagle w siedzibach głównych partii politycznych pojawiają się „smutni panowie". Wertują dokumenty, przewalają skoroszyty, kopiują komputerowe zapisy... Mer stolicy, demokratycznie i uczciwie wybrany, ucieka za granicę w obawie przed aresztowaniem. A obywatele zachowują się tak, jakby nic się nie stało. Czyżbyśmy przeoczyli wybory w Kazachstanie lub Ugandzie? Skąd, to, co opisałem przed chwilą, wydarzyło się w państwie należącym do Unii Europejskiej. Na Litwie.

Tak się składa, że szefowie litewskich służb specjalnych wywodzą się z ekipy byłego prezydenta Rolandasa Paksasa. A partie dotknięte przez rewizje i podejrzenia służb popierają kandydaturę Valdasa Adamkusa, byłego, proamerykańskiego prezydenta Litwy, który w poczuciu, że państwo znajduje się w niebezpieczeństwie, raz jeszcze stanął do wyborów.

Nie ukrywałem - także na łamach „Przewodnika" - swojej osobistej sympatii dla Paksasa, uważając, że padł on ofiarą własnej niefrasobliwości w dobieraniu przyjaciół. I chyba jednak się myliłem. Wydarzenia sprzed drugiej tury wyborów na Litwie wskazują, iż stała za nim zorganizowana grupa pro rosyjskich kagie-bistów i mafiosów. Że brudne pieniądze w kampanii wyborczej Paksasa nie były wpadką, tylko normalnym elementem gry całej tej grupy. Że wreszcie dobrze się stało, iż Litwini przeprowadzili procedurę odwoływania prezydenta z urzędu, gdyż jego pozostawanie na czele państwa groziło niekontrolowanym wzrostem wpływów rosyjskich na Litwie.

Pisząc ten komentarz, nie wiem jeszcze, jak zakończyły się litewskie wybory. Wiem natomiast, że co czwarty obywatel Litwy w wyborach do Parlamentu Europejskiego poparł prorosyjską partię Wiktora Upsaskicha. Partię, która wzięła się znikąd i wykorzystuje frustracje obywateli Litwy do budowania swojej popularności. Wiem, że zwykli Litwini pytani, czy przeszkadza im to, iż kontrkandydatka Adamkusa, pani Kazimiera Prunskienie, była oskarżona o współpracę z KGB i nigdy się przekonująco z tego oskarżenia nie wytłumaczyła, wzruszają ramionami i mówią, że im to nie przeszkadza. I nakładam te informacje na wspomnienia z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Trudno było wówczas na ulicach litewskich miast spotkać człowieka, który nie miałby wpiętej w klapę narodowej flagi, a manifestacje patriotyczne gromadziły setki tysięcy ludzi.

Polak Litwin dwa bratanki

I jeszcze jedno wspomnienie. Tym razem z roku 1993. Po zwycięstwie w litewskich wyborach prezydenckich i parlamentarnych postkomunistów Algirdasa Brazauskasa rozmawiałem z profesorem Geremkiem, czy w Polsce nie grozi nam podobny scenariusz. „Panie Marku, Polska to nie Litwa" - zapewniał ze stoickim spokojem mój rozmówca. I kilka miesięcy później mieliśmy już u władzy ekipę SLD. A kolejne wybory w Polsce bywały dokładną kopią o rok wcześniejszych wyborów litewskich. Kiedy obserwuję, jak partia moskiewska przy użyciu służb specjalnych stabilizuje swoją władzę na Litwie, nie mogę opędzić się od wspomnienia tamtej rozmowy. Ingerencje służb cywilnych i wojskowych w nasze życie polityczne są oczywistym faktem. Kiedy główny polityczny macher od bezpieki w rządzącym SLD opowiada publicznie, że służby zajmują się kontrolowanymi przeciekami, inspirowaniem dziennikarzy i „wykańczaniem" swoich adwersarzy, to cierpnie mi skóra na grzbiecie. Kiedy w WSI są łapani kolejni agenci rosyjscy, to na usta ciśnie się pytanie - ilu jeszcze? Kiedy wreszcie czytamy w gazetach (a jeszcze częściej słyszymy w rozmowach na sejmowych korytarzach), że spora część najwyższych urzędników to agenci, a często kadrowi oficerowie służb specjalnych, to pojawia się uzasadnione pytanie: kto tu rządzi?

To pytanie można zadawać w odniesieniu do wielu państw naszego regionu. Wiadomo, że istnieje potężna partia służb specjalnych na Słowacji. Niemal pewne jest, że jeszcze silniejsze są te partie w Rumunii i Bułgarii, nie mówiąc o krajach Wspólnoty Niepodległych Państw. Podobne są również mechanizmy działania specsłużb. W momencie transformacji ekonomicznej tworzyły one instytucje gospodarcze, które zgodnie ze znanym w Polsce schematem uwłaszczania się nomenklatury rozgrabiały majątek państwowy i wytwarzały grupę tzw. oligarchów. Następnie, korzystając z pieniędzy formalnie już prywatnych oraz z informacji zgromadzonych w archiwach bezpieki i z kontaktów ze swoimi kolegami w służbach i władzach politycznych, budowano układ, którego nikt jak dotąd nie zdołał naruszyć. Układ, który w zależności od aktualnej koniunktury wykorzystywał mechanizmy gospodarcze lub polityczne do wzmacniania dominującej pozycji w państwie.

Kłopot pojawia się w chwili, gdy przychodzi określić, jakiemu panu służą ludzie bezpieki czy też - co jest chyba właściwszym określeniem - jakiemu panu służy stworzony przez nich układ. Chciałoby się wierzyć, że jest to po prostu zwykła mafia, załatwiająca własne interesy. Z biegiem czasu taka wiara okazuje się jednak wyrazem nadmiernego optymizmu. Układ bowiem wykazuje cechy organizacji międzynarodowej. Nie chcąc ryzykować procesów sądowych albo przypadkowego wpadnięcia pod samochód, pominę nazwiska i nazwy firm, które są w oczywisty sposób elementami tego układu. Wiele wskazuje jednak na to, że nie zostały zerwane więzi pomiędzy Moskwą a służącymi jej niegdyś bezpieczniakami w państwach postkomunistycznych. Ilekroć dochodzi do umów z udziałem wielkich i uzależnionych od rządu firm rosyjskich oraz koncernów z Europy Środkowej i Wschodniej, uważny obserwator wypatrzy, gdzieś na skraju stołów negocjacyjnych, skupione twarze pułkowników bezpieki.

Rząd układu

Mamy rząd Marka Belki. Rząd powołany tylko i wyłącznie po to, by bronić interesów finansowych postkomunistycznego imperium w Polsce. Po faktycznej rezygnacji z planu naprawy finansów publicznych nikt nawet nie kryje powodów powołania tej ekipy. Premier sam jest weteranem czerwonych rad nadzorczych, czego przez delikatność nikt mu nie wypomina. Ale w jego zapleczu dostrzegamy polityków oskarżanych przez prasę (jak Grzegorz Rydlewski) lub też osobiście przyznających się (w oświadczeniach lustracyjnych) do pracy w komunistycznej bezpiece. Za rządem stoi też murem Kancelaria Prezydenta Kwaśniewskiego, gdzie najważniejsze osoby deklarują równie obfity „życiorys lustracyjny". Uzasadnione wydaje się więc pytanie, czy przypadkiem rząd Marka Belki nie jest rozpaczliwą próbą ochronienia opisanego wyżej układu. Układu, który jest tym bardziej skomplikowany, że niektórzy jego przedstawiciele pracowali równocześnie dla wywiadu amerykańskiego. Ale też doskonale widać, że nasi sojusznicy traktują ich zwykle jak podwładnych, a nie jak partnerów.

Mamy rząd, ale jest tak, jakoby go nie było. I nie zmieni niczego determinacja premiera i jego zaplecza, by trwać u władzy jak najdłużej. Skoro zaś jest u władzy prezydencko-układowy bezrząd, to mamy nieustanną kampanię wyborczą. A Polska i jej obywatele nie mogą sobie pozwolić na dalsze trwanie układu. Dlatego, że za chwilę nasza energetyka okaże się energetyką rosyjską, nasze drogi będą niemieckie i tak dalej. Dlatego również, że układ u władzy oznacza hamowanie rozwoju państwa. I im dłużej on trwa, tym trudniejsze staje się wyrugowanie go w przyszłości. Układ bezpieczniacki grozi też polskiej suwerenności. I jeśli nie będzie wyraźnej woli Polaków, aby go przegnać na cztery wiatry, to nie pomoże nam członkostwo w UE i w NATO, czego przykład politycznych konwulsji wstrząsających Litwą jest najlepszym dowodem. Mamy czas, by zastanowić się nad tym, na kogo będziemy głosować. Nie bojkotujmy wyborów tak jak stało się z Europarlamentem. Nie dajmy się też nabrać na telewizyjne reklamówki, bo długą listę ludzi układu można wskazać i w rządzie Buźka, i w rządach Unii Wolności. Poczytajmy o ludziach, którzy będą kandydowali, poświęćmy trochę trudu, by poszukać życiorysów, zbadać dziwnie źródła pochodzenia majątków. Mamy czas! A potem zagłosujmy na tych, co do których będziemy przekonani, że zdołają zniszczyć ośmiornicę układu. Jeszcze jest na to czas. Jeszcze!

JERZY MAREK NOWAKOWSKI

Autor był dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu, w latach 1997-2001 byt podsekretarzem stanu i głównym doradcą premiera ds. zagranicznych, obecnie jest komentatorem międzynarodowym tygodnika WPROST.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama