Refleksja nad stanem kraju przed jesiennymi wyborami do Parlamentu
Zbliżająca się kampania wyborcza skłania do refleksji nad stanem kraju. Nie zamierzamy jako pismo wikłać się w partyjne swary. Nasi Czytelnicy sami ocenią poziom i jakość przedkładanych im argumentów. Natomiast w poczuciu troski o wspólne dobro, jakim są losy naszego kraju, chcemy na naszych łamach dyskutować nad kształtem polskich przemian.
W tej intencji opublikowaliśmy artykuł Włodzimierza Paźniewskiego "O czym się milczy" (GN nr 27), skłaniający do przemyślenia najważniejszych jego tez. Z pewnością jest on typowy dla tych kręgów opinii publicznej, która uważa, że czas dany nam po 1989 r. został całkowicie zmarnowany. Nic godnego uwagi w tym czasie nie udało się stworzyć, budujemy - jak napisał Paźniewski - chorą państwowość. Niedopisana puenta takiego tekstu powinna brzmieć: szkoda, że nie ma dzisiaj PRL, bo wówczas mieliśmy państwo zdrowsze.
Ta publicystyczna teza, choć efektowna i zbudowana na obserwacji rzeczywistych słabości naszej państwowości, jako całościowa ocena czasu po 1989 r. jest nie do przyjęcia. Jako punkt odniesienia Paźniewski przyjmuje nieistniejący w rzeczywistości model społeczeństwa idealnego, w którym naród wykorzystuje wszystkie potencjalne szanse. Tak nigdy nie było. Działanie społeczne jest zawsze wypadkową tego, co jest możliwe do osiągnięcia oraz rzeczywistych rezultatów naszych działań. Nie można mieć złudzeń, że w przeszłości było inaczej. Dramatyczne konflikty społeczne wstrząsały również pierwszą dekadą II Rzeczpospolitej. Wystarczy przeczytać "Karierę Nikodema Dyzmy" czy "Generała Barcza", aby stracić iluzje co do rzekomej skuteczności modelu, który dzisiaj wielu chciałoby widzieć jako wzór godny naśladowania przy budowie świeżo odzyskanej suwerenności. Wolność ma wysoką cenę, wszystkie decyzje trzeba podejmować samodzielnie i samemu za nie odpowiadać. Nie można już zwalać winy na system, na Związek Radziecki, na złe uwarunkowania geopolityczne. Dlatego nie do przyjęcia jest pobrzmiewająca w tekście Paźniewskiego teza, że to jacyś oni - czytaj elity polityczne - nie sprawdzili się i po raz kolejny zawiedli naród, który zasłużył sobie na lepszy los. Naród ma takie elity, jakie sam wybiera. Taką nad nimi sprawuje kontrolę, ile energii i aktywności jest w stanie z siebie wykrzesać, aby poprzez demokratyczne instytucje egzekwować swoje uprawnienia. Nie mityczni oni, lecz nasza własna słabość, gnuśność i małość są przyczyną naszych problemów.
Wychodzenie z okowów systemu komunistycznego jest doświadczeniem trudnym, bolesnym, nikt na świecie nie znalazł recepty, jak można to wykonać bez ofiar. Przykładem jest los wszystkich byłych tzw. demoludów: poziom korupcji w Czechach czy na Węgrzech - a wymieniam tylko najbardziej stabilne z krajów tego obszaru - jest niewiele mniejszy niż u nas. Co jakiś czas życiem politycznym tych krajów wstrząsają afery finansowe oraz polityczne, pozostawiając społeczeństwo w przekonaniu, że marnuje się szanse na lepsze życie. Podobnie jak u nas, wielkie protesty społeczne wywołuje prywatyzacja, a wiele inwestycji jest ocenianych jako ewidentnie nietrafione. Nawet gospodarka bogatej RFN nie była w stanie sprostać rekonstrukcji przemysłu byłej NRD i koszty związane z procesem zjednoczenia przyczyniły się do poważnego kryzysu gospodarczego w całym państwie, a bezrobocie we wschodnich landach osiąga poziom porównywalny z panującym w wielu polskich regionach.
Także wszystkich polskich problemów nie można było szybko rozwiązać. Oczywiście wiele działań mogło być bardziej pragmatycznych. W rolnictwie na przykład można było uniknąć działań niszczących sektor państwowy, które skazały kilkanaście procent społeczeństwa na życie w dramatycznej nędzy, bez możliwości zmiany tego stanu rzeczy. Niestety, w 1989 r. nie opracowano całościowego bilansu stanu, w jakim wówczas znajdował się kraj. Zapominamy, jak duży procent naszej gospodarki pracował w wirtualnej strefie rubla transferowego, gdzie prawa ekonomii od 45 lat były zawieszone, a głównym rynkiem zbytu był Związek Radziecki.
Nie można też zapominać, że w ciągu ostatnich 12 lat za ogromną cenę udało się dokonać konwersji produkcji naszego przemysłu, który znalazł rynki zbytu, a wytwarzane przez nas towary są rzeczywiście kupowane, a nie są przedmiotem mitycznej "wymiany gospodarczej". Dzięki wyzwolonej wielkiej przedsiębiorczości powstały miliony nowych miejsc pracy, głównie w firmach prywatnych. Zachodni inwestorzy, choć długo pozostawali nieufni wobec naszego kraju, także zdecydowali się zaangażować w Polsce środki równie wielkie jak w innych krajach Europy Środkowej. Można oczywiście narzekać, że struktura tych inwestycji jest niedobra, ale inwestor zachodni nie jest dobrym wujkiem, który przychodzi do nas w celach charytatywnych. To kapitalista, który potrafi liczyć i chce na inwestycji zarobić. My także zyskujemy: nowe miejsca pracy, technologie, o których nie mieliśmy dotąd pojęcia, lepsze jakościowo produkty, które konsumujemy, a w przyszłości, gdy się sytuacja na Wschodzie uspokoi, nowe rynki zbytu. Krytycy obecnej złej struktury zachodnich inwestycji zapominają, że przez 45 lat w Polsce budowano gospodarkę surowcową, według standardów określanych przez potrzeby gospodarcze Moskwy. Dzisiaj złotówka jest jedną z silniejszych walut w Europie Środkowej i Wschodniej, a inflacja, sięgająca w 1989 r. gigantycznych rozmiarów, oscyluje wokół 10 procent. Stworzone zostały także podstawy rozwoju społeczeństwa informatycznego, co w PRL, gdzie wszystko było w zasięgu państwowej kontroli, byłoby po prostu niemożliwe. Dzięki tym i wielu innym przemianom nawiązujemy kontakt ze światową gospodarką.
Oceniając skalę dokonujących się pod wpływem "Solidarności" przemian w świecie, w swym krytycznym zapale Paźniewski idzie tak daleko, że wspomina tylko o zjednoczeniu Niemiec. To nie tylko przeoczenie, lecz manipulacja. W inny bowiem sposób nie mogę sobie wytłumaczyć, dlaczego tak wnikliwy analityk nie zauważył najważniejszej konsekwencji istnienia "Solidarności" - rozpadu systemu komunistycznego oraz Związku Radzieckiego. Ten rozpad warunkował wolność naszą i innych narodów w obozie, także Niemców. Zjednoczenie Niemiec było warunkiem koniecznym, aby rozpadło się sowieckie imperium. Zakończyło to podział Europy oraz umożliwiło ostateczne uznanie naszych granic zachodnich przez zjednoczoną RFN.
Paźniewski wydaje się w ogóle nie dostrzegać sukcesów, jakie odnieśliśmy w polityce międzynarodowej, m.in. zmieniając wielowiekowe konflikty z Niemcami na dobrosąsiedzkie stosunki. Dzięki temu jesteśmy w NATO. Chociaż ta obecność nie rozwiązuje wszystkich problemów naszego bezpieczeństwa, wpisuje Polskę w system, stanowiący fundament bezpieczeństwa i pokoju współczesnego świata. Równie wielkie dzieło dokonuje się w naszych relacjach z Ukrainą, stwarzając warunki dla przełamania historycznych uprzedzeń oraz budowy wspólnoty, która pozwala mieć nadzieję, że nasz wielki wschodni sąsiad nie jest skazany wyłącznie na sojusz z Moskwą. Jest to przełamanie fałszywych wyborów, ciągnących się przez naszą historię na zgubę Rzeczpospolitej od trzech stuleci. Problemem pozostają nadal relacje z Rosją - nie najlepsze zarówno w aspekcie politycznym, jak i gospodarczym. Z pewnością nie wykorzystaliśmy wszystkich szans, lecz prawdą jest także, że i Kreml długo musiał się oswajać z myśleniem, że Europa Środkowa przestała już być Europą Wschodnią.
Podobnie jak Paźniewski jestem niezadowolony z wielu procesów i zjawisk, które w ciągu ostatnich 12 lat spowodowały, że ciągle nie możemy osiągnąć stanu bezpieczeństwa socjalnego oraz poczucia życia w państwie prawa. Jestem jednak najgłębiej przekonany, że gdybyśmy w 1989 r. nie podjęli trudnej próby budowania własnej przestrzeni wolności, nasza sytuacja byłaby jeszcze bardziej dramatyczna. W dwubiegunowym świecie - po tym, jak błyskawicznie zmieniający się Zachód zdołał zbudować instytucjonalne podstawy pod dalsze przeobrażenia - bylibyśmy skazani na wegetację, nawet bez możliwości podjęcia wyzwań, jakie przyniesie nam obecne stulecie. Dzisiaj tę szansę mamy, i to jest najważniejsze osiągnięcie pierwszych 12 lat. Jak z niej skorzystamy? "Od was - mówił Jan Paweł II w Sejmie 11 czerwca 1999 do parlamentarzystów, a w istocie do nas wszystkich - zależy, jaki konkretny kształt przybierać będzie w Polsce wolność i demokracja".
opr. ab/ab
Copyright © by Gość Niedzielny (31/2001)