Lepiej nie mówić o absurdalnych pomysłach, bo jest ryzyko, że ktoś usłyszy i je zrealizuje
Lata temu pisałem w okolicach pierwszego kwietnia w miarę śmieszne felietoniki z moimi wizjami, do czego mogą doprowadzić modne ideologie oderwane od logiki i zdrowego rozsądku. Przestałem, gdy po nie tak długim czasie te moje idiotyzmy zostały zrealizowane i to z dużą nawiązką. A to już przestało być śmieszne. Ciągle aktualne jest, zlekceważone przeze mnie, ostrzeżenie z czasów PRL, by nie mówić głośno o głupich pomysłach, bo rząd usłyszy i zrealizuje. Nie będę więc niczego wymyślał, a ograniczę się do przedstawienia kilku zdarzeń z ostatniego czasu. Zdarzeń, jakie jeszcze niedawno uznano by za całkowicie niemożliwe, a dziś to, niestety, rzeczywistość.
Dla szukających w Polsce przejawów nazizmu dobra wiadomość: znalazł się w Polsce hitlerowiec. Gorszą wiadomością jest, że jest nim Niemiec, zapewne szukający w Polsce schronienia. Tak przynajmniej przedstawiał się nagrany przez panią Płażyńską jej szef, zapewniający jednocześnie o braku jakiegokolwiek problemu z rozstrzelaniem polskich podludzi. Za tę wypowiedź skazany został na niezbyt wygórowaną grzywnę, co jest karą symboliczną w porównaniu z grożącą mu, gdyby sądzony był w swojej ojczyźnie. Za jego nagrywanie natomiast skazana została pani Płażyńska. Może to nieco dziwić, jednak prawdziwy odlot niezależny sąd wykonał uzasadniając wyrok tym, że potajemnie nagrywając swojego szefa, pani Płażyńska uniemożliwiła stworzenie z nim wspólnoty. Sąd chciałby budować wspólnotę z hitlerowcami. Nieźle.
Gdański hitlerowiec chciałby rozstrzeliwać Polaków, a lewacy w Niemczech przygotowują się do rozstrzelania circa ośmiuset tysięcy swoich rodaków. Tak stwierdziła z mównicy podczas meetingu lewackiej partii Die Linke w Kassel jedna z nadaktywnych aktywistek. Jako oczywistą oczywistość uznała konieczność rozstrzelania jednego procenta najbogatszych. Jak widać metody zarówno brunatnych jak i czerwonych socjalistów pozostają takie same mimo upływu prawie wieku od ich owocnej współpracy. O ile plany lewaków z partii będącej spadkobierczynią enerdowskiej SED nie dziwią, o tyle dziwi brak jakiejkolwiek reakcji polityków pozostałych partii. I to w kontekście zupełnego bojkotu AfD, partii podejrzewanej jedynie o sympatie do skrajnej prawicy (Tak nazywa się w Niemczech brunatnych socjalistów). Die Linke natomiast traktowana jest jak normalna, demokratyczna partia. Nikt jej nie izoluje w Bundestagu a na niższych szczeblach zawiera koalicje rządzące z partiami uważającymi się za cywilizowane. Znów okazuje się, że ciągoty totalitarne partii prawicowej są niesłuszne i zasługują na potępienie, natomiast lewacy mordują w dobrej sprawie, więc ich terror jest słuszny. Proste? Proste!
Z Niemiec przyszła też dobra, choć raczej niezauważona, wiadomość dla Polski. Pani kanclerz stwierdziła zdecydowane, że nie ma możliwości przyjmowania wszystkich imigrantów, którzy tego sobie życzą. Przyznała tym samym, oczywiście nie wprost, że pięć lat temu rację mieli ci wstrętni Polacy na czele ze znienawidzonym Kaczorem. Mała rzecz a cieszy.
W czasie epidemii wielu doznaje przemiany duchowej. W sieci krążą świadectwa tych, którzy, zetknąwszy się z piekłem na ziemi, odnaleźli Boga. Najbardziej zaskoczyły mnie słowa chińskiego prezydenta. Xi Jinping nazwał koronawirusa diabłem i zapowiedział zwycięstwo w walce z nim. Ani konfucjanizm, ani, tym bardziej, marksizm nie znają pojęcia diabła ani w ogóle osobowego zła. Czyżby więc wypowiedź chińskiego przywódcy jest efektem postępującej chrystianizacji Chin a może nawet jego osobistego nawrócenia? W każdym razie wybuch epidemii skłonił chińskich komunistów do uznania istnienia szatana. Zawsze coś.
Jedni nawracają się a inni tracą wiarę. To najpewniej spotkało opiekunów sanktuarium w Lourdes, którzy zamknęli to miejsce dla pielgrzymów w obawie przed koronawirusem. To tak, jakby zamknąć szpital w obawie przed chorymi. Źródło w Lourdes słynie z wielu uzdrowień, niewytłumaczalnych z medycznego punktu widzenia, co opisane jest w obszernej dokumentacji medycznej. Jeśli zarządzający nim utracili wiarę w jego cudowność, powinni sanktuarium zlikwidować a sami poszukać sobie innego zajęcia. Raczej świeckiego.
Księża z Lourdes nie wierzą w możliwość uchronienia się przed wirusem, natomiast świecki Parlament Europejski wierzy, że są świętości, których się wirus nie ima. W czasie, gdy parlament zawiesił swoją działalność, wyjątek uczyniono dla nowej świeckiej świętej Grety Thunberg. Uznano, że blask od niej bijący ochroni jej wyznawców przed koronawirusem i wszystkimi mocami zła. Słuchając mentorskiego tonu, z jakim ta święta nowej religii łajała nami rządzących, przekonujemy się, że wielkim niedopatrzeniem jest nieprzyznanie jej jeszcze tytułu Doktora Ludzkości.
W Polsce też mamy człowieka, któremu wirus nie straszny. Jest nim oczywiście marszałek Senatu, niesłusznie krytykowany przez prawicowe media. Krytycy marszałka Grodzkiego wykazują się ignorancją i brakiem umiejętności wyciągania wniosków. Fakt, że funkcjonariusze, chroniący marszałka we Włoszech, natychmiast po powrocie poddani zostali kwarantannie, natomiast marszałek prowadził obrady, by po dniu ciężkiej pracy wykonać test z wynikiem negatywnym, świadczy o tym, że byle wirus nie może zaatakować trzeciej osoby w państwie.
Również w Polsce pierwsza prezes Sądu Najwyższego zwołała zebranie tych sędziów tegoż sądu, których lubi, by podjęli uchwałę w sprawie tych, których nie zaprosiła i nie lubi. Zebrani uchwalili - co za niespodzianka! — że też pozostałych nie lubią a w ogóle to nie są oni sędziami, choć Konstytucja wyraźnie mówi, że sędzią zostaje się wskutek mianowania przez prezydenta a nie uchwały kolegów. Proszę — mówi pani prezes, wymachując uchwałą — miałam rację nie zapraszając ich. Skąd jednak wiedziała wcześnie kogo zaprosić a kogo nie? Znała już wtedy treść uchwały? Coś to lekko nielogiczne.
Logika nie jest jednak tym, co zaprząta uwagę pierwszej prezes. Nie interesują jej również orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, bo uznała go za niekonstytucyjny, ustanawiając się tym samym jedynym i najwyższym interpretatorem Konstytucji. Ba, istnieją pewne przesłanki by twierdzić, że ona sama jest Konstytucją. Więc już nie tylko prezes Gersdorf mówi to co Konstytucja, lecz to Konstytucja mówi to, co prezes Gersdorf.
Wróćmy do głównego tematu ostatnich dni, czyli zarazy. O tym, co zrobiły, a raczej nie zrobiły, rządy Chin, Włoch i Hiszpanii, by wirus rozwinął skrzydła, nie będę pisać, bo to zupełnie nieśmieszne. W zamian parę drobiazgów:
W Niemczech zaraza rozwija się dynamicznie, jednak wolniej niż we Francji. Pewna niemiecka rodzina, mieszkająca głównie w Paryżu, postanowiła więc trudny czas przeczekać w swoim domu w Meklemburgii. Niestety, władze tego landu nakazały jej powrót do Paryża. I można by to zrozumieć, gdyby nie to, że podobnej prośby o powrót do domu nie skierowano do rzeszy imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki. Co więcej, ciągle przybywają nowe ich partie.
Z kolei po przeciwnej stronie Niemiec, w Stuttgarcie, podtrzymano zakaz poruszania się po mieście samochodów z silnikiem diesla, zmuszając właścicieli takich pojazdów do korzystania z komunikacji publicznej. Władze tłumaczą to troską o klimat. I słusznie: im mniej ludzi, tym lepiej dla klimatu.
Podobnie zachowali się prezydenci kilku polskich miast, wprowadzając ograniczenia w kursowaniu komunikacji miejskiej. Podejrzewam jednak inną motywację. Chodzi o pielęgnowanie relacji międzyludzkich. W przepełnionych autobusach pasażerowie są naprawdę blisko siebie, czego tak im brakuje w tych dniach totalnej izolacji.
Na koniec crème de la crème jakiego nie wymyśliliby najlepsi kabareciarze. Wymuszenie zebrania w Sejmie prawie tysiąca osób, choć sprawę można było załatwić zdalnie, i jednocześnie żądanie, by przesunąć wybory z powodu — no właśnie! — epidemii, to przejaw nie tylko hipokryzji lecz przede wszystkim bezdennej głupoty i durnego, szczeniackiego uporu, by na złość babci odmrozić sobie uszy. Ba, żeby tylko o ich uszy chodziło. A dodajmy do tego oskarżanie rządzących o dyktatorskie zapędy, bo chcą przeprowadzić wybory.
A teraz wyobraźmy sobie, że opisałem tę sytuację z okazji 1 kwietnia, powiedzmy, 2016. Z pewnością spotkałbym się z pełnymi politowania uśmieszkami i opiniami, że cierpię na taki brak konceptu, że nie potrafię wymyślić żadnego żartu, mającego jakiekolwiek odniesienie do rzeczywistości. A tymczasem... I dlatego nie piszę już żartów primaaprilisowych. Przegrałem z konkurencją.
opr. mg/mg