Nie pomogą magiczne formułki, że "uchybienia nie miały wpływu na wynik wyborów". Polska ordynacja wyborcza i komisje wyborcze wymagają gruntownych, a nie tylko kosmetycznych zmian
Rozumiem, nie od razu Kraków zbudowano. Zmiana tak zabagnionej sytuacji, jaką zostawiło po sobie teoretyczne państwo PO-PSL, wymaga czasu. Dostrzegam pozytywne efekty tego, co już zrobiono i staram się cierpliwie czekać na następne. Cierpliwości zasoby są jednak ograniczone i zdarzają się chwile, że chce się krzyczeć: „Na co czekacie?!”.
Taki moment nastąpił, gdy nie tak dawno, oglądając Wiadomości TVP1, ujrzałem na ekranie członków Państwowej Komisji Wyborczej, czyli osławionych leśnych dziadków. Z nieukrywaną duma i zupełnie poważnie prezentowali wynik swych kilkumiesięcznych studiów i analiz, z których wynika, że broszura do głosowania jest najlepszym rozwiązaniem, bez porównania z kartą wyborczą. Leśne dziadki z powagą przedstawiały zalety broszury, przedstawiając ją jako niemal szczytowe osiągnięcie myśli ludzkiej.
Myślałem, że mnie krew zaleje. Przecież tych ludzi już dawno powinno nie być! Zamiast w Wiadomościach, powinni być w prokuraturze i tam tłumaczyć się z gnoju, jaki narobili, przekształcając wybory w farsę. To oni odpowiadają za polskie cuda nad urną, niespotykane w cywilizowanych krajach.
By nie być gołosłownym: jeśli obserwujemy przebieg wyborów w Stanach, Anglii, Francji, Niemczech i gdziekolwiek, gdzie jeszcze wybory jako tako funkcjonują, widzimy, że po ogłoszeniu wstępnych wyników, zwykle z 90% komisji wyborczych, wybory uważa się za rozstrzygnięte. Przegrany gratuluje wygranemu a zwycięzca wygłasza stosowne przemówienie, nie czekając na pozostałe 10% i oficjalny komunikat.
Każdy, kto nie zapomniał podstaw matematyki, a chodzi tu o arytmetykę, wie, że ostatnie10% nie mogą wpłynąć na ostateczny wynik. W przeciwnym razie, rozkład głosów w ostatnich 10% obwodów byłby tak nieprawdopodobny, że można go porównać z trafieniem szóstki w totku.
A w Polsce szóstki leciały jak z rękawa! W wyborach prezydenckich 2010, po podliczeniu wyników w 90% komisji, prowadził Jarosław Kaczyński. Ostatnie 10% zmieniło wynik. Bingo!
Jeszcze lepiej było w ostatnich eurowyborach. Podano wynik z 97% komisji i wtedy Prawo i Sprawiedliwość wygrywało z około jednoprocentową przewagą nad Platformą. Ostatnie 3% odwróciło proporcje. To tak, jakby trafić szóstkę kilka razy z rzędu. Polak potrafi!
Ale to nic w porównaniu z ostatnimi wyborami samorządowymi. Leśne dziadki zleciły stworzenie programu komputerowego dla przeprowadzenia wyborów firmie Kogucik a efektem był totalny chaos. Kandydat do rady w mieścinie pod Łodzią, dowiedział się, że wybrano go prezydentem Szczecina, jeśli nie pomyliłem miejscowości. Program mylił się bardziej.
Na stronie internetowej Wojewódzkiej Komisji Wyborczej w Katowicach pojawiły się, w niedużym odstępie czasu jeden po drugim, dwa różne protokoły wyborów do Sejmiku w okręgu katowickim. Między ich opublikowaniem wyparowało 130 tysięcy oddanych głosów. To tak, jakby wykreślić wszyskich głosujących w Katowicach i Tychach. Co niektórym kandydatom ubyło jakieś dwa tysiące głosów. Leśne dziadki bezrefleksyjnie zatwierdziły oba protokoły. W końcu jeden pomyli się w liczeniu o dwa, inny o trzy głosy, a jeszcze inny o 130 tysięcy. Errare humanum est.
Znam relację kandydata do rady jednej ze śląskich gmin. W jego okręgu wygrał kandydat PSL, choć partia ta tam nie istnieje a i kandydat nieznany. Gmina wiejska, w okręgu wyborczym wszyscy się znają, więc nasz kandydat obszedł sąsiadów z pytaniem, na kogo głosowali. Otóż nie znalazł głosującego na PSL. A jednak PSL potrafi!
Były wprawdzie protesty wyborcze, lecz Sąd Najwyższy, powagą państwa teoretycznego, uznał wybory za ważne, stosując sakramentalną już formułkę, że wprawdzie były uchybienia, lecz nie miały wpływu na wynik wyborów.
Szczerze mówiąc, sądziłem, że PiS, po przejęciu rządów, ogłosi przyspieszone wybory samorządowe, bo obecne władze posiadają wątpliwy mandat, lub nie posiadają go wcale. Rozumiem niechęć do otwierania kolejnego frontu walki z totalną opozycją, nie rozumiem jednak opieszałości w zmianie ordynacji wyborczej, szczególnie w zasadach powoływania Państwowej Komisji Wyborczej i komisji niższego szczebla.
Farsa wyborów samorządowych zaowocowała mobilizacją Ruchu Kontroli Wyborów i dzięki zaangażowaniu rzeszy jej wolontariuszy możliwe było ograniczenie fałszowania wyborów a tym samym zwycięstwo opozycji w wyborach prezydenckich i parlamentarnych. Do dziś zastanawiam się, jaka była rzeczywista skala zwycięstwa Andrzeja Dudy i PiS-u. Tego już się nie dowiemy, bo poprzednie władze zadbały o szybkie zniszczenie kart wyborczych, by uniemożliwić weryfikację wyników.
Dobra zmiana, polegająca na odbudowie państwa po latach jego destrukcji, wymaga czasu. Premier Morawiecki i prezes Kaczyński mówili o dwóch — trzech kadencjach. Jeśli jednak nie zmienimy ordynacji wyborczej, drugiej kadencji nie będzie. Tak dużej mobilizacji RKW powtórzyć się nie da i leśne dziadki, w poczuciu bezkarności, będą robić co zechcą a nieprawidłowości pójdą na konto PiS-u.
Ordynację należy zmienić jak naszybciej. W zasadzie już powinna być zmieniona. Jeśli zmiany dokonane będę krótko przed wyborami, w całej postępowej Europie, od Grenlandii po Zjednoczone Emiraty Arabskie rozlegnie się krzyk i oskarżenie, że PiS tworzy ordynację pod siebie.
opr. mg/mg