Nóż w plecy

Zwolennicy proeuropejskiego "postępu" nie mają łatwo: prezydentem Niemiec został ktoś, kto w Polsce byłby uznany za symbol oszołomstwa i klerykalizmu. Co powinni zrobić tej sytuacji?

W państwie, traktowanym jak wzorzec z Sèvres europejskości, wybrano prezydentem człowieka, będącego uosobieniem tak popularnego w Polsce oszołomstwa, klerykalizmu i zoologicznego antykomunizmu

Niełatwe jest w Polsce życie proeuropejskich zwolenników postępu. Zaściankowość, ciemnota, klerykalizm i, co tu dużo mówić, faszyzm czają się na każdym kroku. Zaślepieni w oszołomstwie prawicowi politycy i wspierające je potężne Radio Maryja, wciąż nawołują do nienawiści, żądając rozliczeń za czasy zamierzchłe, co skutecznie uniemożliwia marsz ku świetlanej przyszłości. W swych obstrukcyjnych działaniach wykorzystują każdy pretekst, by zohydzić europejskie wartości i pchnąć Polaków w żelazne objęcia narodowego katolicyzmu, ksenofobii i zacofania.

W tej nierównej a heroicznej walce z polskim zaściankiem siły postępu mogły liczyć jedynie na wsparcie z zewnątrz, z państw starej Unii. Wsparcie to zwykle miało formę duchową, choć przybierało czasami, jak 11 listopada, bardziej namacalne kształty. Zawsze jednak postępowe elity mogły odwołać się do europejskiej opinii publicznej i, cytując opinie zachodnich mediów i polityków, zawstydzić prawicowych oszołomów, wykazując ich zacofanie i odstawanie od europejskich norm. Celowo użyłem czasu przeszłego, bo ostatnie dni przyniosły nam hiobowe wieści, których nie można określić inaczej, jak nóż wbity w plecy polskim bojownikom o postęp przez tych, na których liczyli najbardziej.

Otóż w państwie, traktowanym jak wzorzec z Sèvres europejskości, wybrano prezydentem człowieka, będącego uosobieniem tak popularnego w Polsce oszołomstwa, klerykalizmu i zoologicznego antykomunizmu. Prezydentem Niemiec został Joachim Gauck — pastor, a więc tym samym przekreślona została świeckość największego państwa Unii. Słabą pociechą jest, że pastor Gauck wyprzedził innego, branego poważnie pod uwagę, kandydata — biskupa Wolfganga Hubera. Świadczy to jedynie o sile niemieckiego, a tym samym europejskiego, klerykalizmu. Czy coś podobnego jest do pomyślenia w Polsce?

Co gorsza, oprócz klerykała, Joachim Gauck jest również zaciętym lustratorem. Stworzył i kierował przez wiele lat niemieckim odpowiednikiem IPN-u, urzędem, który od jego nazwiska nazywany jest Urzędem Gaucka. Przez długie lata grzebał ludziom w życiorysach i pławił się w tym, co nad Wisłą zgrabnie nazwano „polityczną pornografią”. Wobec jego inkwizytorskiej działalności poczynania kolejnych szefów Instytutu Pamięci Narodowej wyglądają jak zabawy przedszkolaków. W trakcie kierowania swym urzędem ujawnił kilka milionów teczek donosicieli i agentów Stasi, również po zachodniej stronie Łaby. Ileż ma na sumieniu ludzkich dramatów i brutalnie złamanych karier! Wielokrotnie krytykował polską lustrację jako spóźnioną i powierzchowną, a nawet publicznie szargał naszą narodową świętość — grubą kreskę, fundamentalne hasło III RP.

Inną paskudną cechą nowego prezydenta Niemiec jest jego zoologiczny wręcz antykomunizm. Wyssał go chyba z mlekiem matki, bo już jako uczeń nie wstąpił do niemieckiego Komsomołu, czyli FDJ, co jest skrótem przewrotnej nazwy: Niemiecka Wolna Młodzież. Było to zachowanie niespotykane wśród młodzieży Niemieckiej Republiki Demokratycznej. A im później, tym gorzej.

Opanowany przez antykomunistyczną obsesję, ciągle domaga się rozpowszechniania wiedzy o tym, czym był przodujący ustrój, chce również budowy muzeów komunizmu i obowiązkowego ciągania tam młodzieży. Publicznie dziwił się, że w Polsce jeszcze takie miejsce nie powstało. Równie obsesyjnie usiłuje wmówić niemieckiemu społeczeństwu, że nie można wybierać tylko przyszłości, bo przyszłość budowana bez wiedzy i pamięci o przeszłości — przyniesie kolejne zniewolenie.

Te czarne cechy charakteru pastora Gaucka polskie media usiłują łagodzić, przypominając o sympatii i wręcz podziwie wyrażanym przez prezydenta federalnego dla Polski i Polaków. Nie dajmy się zwieść! Joachim Gauck ceni w Polakach te cechy, których powinniśmy się wstydzić przed cywilizowanym światem: umiłowanie wolności oraz gotowość do walki i poświęceń w obronie tejże wolności i podstawowych wartości, czyli polską anarchię i warcholstwo.

Najgorsze w tej sytuacji jest to, że Joachim Gauck nie zawdzięcza swego wyboru głosom niemieckich moherów — starszych wyborców ze wsi i miasteczek o niskim stopniu wykształcenia, zmanipulowanych przez jakiś Maria Rundfunk. Jest gorzej niż źle. Wybrany został przez Zgromadzenie Narodowe, w którym większość ma proeuropejska koalicja CDU/CSU z nieformalnym prezydentem Unii Europejskiej — Angelą Merkel na czele. Gwoli prawdy należy jednak zaznaczyć, że jego kandydaturę wysunęła jeszcze bardziej proeuropejska i postępowa Socjaldemokratyczna Partia Niemiec, a gorąco poparła najbardziej postępowa i proeuropejska Partia Zielonych. Natomiast szefowa chadeków, partii nominalnych konserwatystów, została zmuszona do zaakceptowania pastora Gaucka wskutek nacisku, wręcz szantażu ze strony swego koalicjata FDP — bardzo proeuropejskiej partii liberałów. Dystans i trzeźwe spojrzenie zachowała jedynie postkomunistyczna Lewica, nie mogąca najwyraźniej wybaczyć Gauckowi braku członkostwa w FDJ.

Tyle o Gaucku. A co ma teraz robić polska, proeuropejska lewica, skoro kraj, będący dla niej wyrocznią, dokonał tak zaskakującej wolty? Tak, na pierwszy rzut oka, możliwości są dwie. Pierwsza to odwrócienie się od Niemiec i budowanie świeckiej i postępowej Europy z... I tu właśnie pojawia się problem: „z kim?”. Z Francją, która dawno temu upaństwowiła obiekty sakralne, zrzucając tym samym na barki państwa koszty ich utrzymania? Z Wielką Brytanią, gdzie królowa jest głową Kościoła Anglii, a wierni modlą się z modlitewników zatwierdzonych uchwałą Parlamentu? Z Danią, gdzie Kościół Luterański ma konstytucyjnie zagwarantowany status kościoła państwowego? Ze Szwecją z podobnym statusem tegoż Kościoła, czy Grecją, gdzie takie samo znaczenie ma Kościół Prawosławny? Z arcykatolicką Maltą? O Węgrzech z faszystowsko-klerykalnym premierem i Czechach z antyeuropejskim prezydentem nie ma co mówić. I już nawet na Hiszpanię nie można liczyć!

Jest i drugie rozwiązanie. Idźmy zgodnie z wytyczonym przez Niemcy europejskim mainstreamem, do czego od lat przekonuje nas proeuropejska lewica. W polskich warunkach oznaczałoby to wybór prezydentem kogoś będącego skrzyżowaniem o. Rydzyka i Antoniego Macierewicza, przeprowadzenie całkowitej lustracji i nauczanie w szkołach, że komunizm był złem, Jaruzelski zbrodniarzem, a Świtoń, Walentynowicz i Gwiazda — bohaterami. Wiem, wiem, ten numer nie przejdzie. Aż tacy europejscy nie jesteśmy. A może, jeśli nie prezydentem, to zrobić Macierewicza chociaż premierem, a o. Rydzyka, na przykład, ministrem edukacji? Byłoby to już bliżej europejskich standardów.

Zdaję sobie sprawę, że opisana wyżej propozycja jest trudna do zaakceptowania przez polskich lewicowców. Ale to właśnie oni przez wiele ostatnich lat przekonywali nas, że dołączenie do Europy wymaga poświęceń i, przede wszystkim, zmiany sposobu myślenia.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama