Film "Pokłosie" rości sobie pretensje do bycia filmem "historycznym", który "obala schematy". Niestety, zamiast przedstawiać historię lub ją zgłębiać, prześlizguje się po poważnych treściach, a schematy raczej utrwala niż obala
Z dużym opóźnieniem reaguję ostatnio na wydarzenia, niemniej premiera filmu „Pokłosie” i towarzysząca jej medialna otoczka, wymagają nawet spóźnionego komentarza.
Nie pastwiłbym się nad głośną wypowiedzią Macieja Stuhra, gdyby nie to, że takie wypowiedzi dawno przestały być kuriozami i powoli nadają ton dyskusji publicznej. Dyskusja to zbyt dużo powiedziane, bo są to monologi prowadzone w różnych językach, stąd trudno o wspólne ustalenia. Środowiska, reprezentowane przez twórców filmu, nie są zainteresowane wymianą argumentów, dociekaniem prawdy. Nie liczą się dla nich fakty, ustalenia historyków a jedynie dogmaty politycznej poprawności.
Maciej Stuhr, myląc bitwę pod Cedynią z obroną Głogowa, pomylił wszystko: czas o 127 lat, miejsce o ok. 240 km a przede wszystkim pomylił ofiary z oprawcami. Brak elementarnej wiedzy historycznej nie przeszkodził mu jednak oskarżać mentorskim tonem Polaków za czyny popełnione przez Niemców. Można domniemywać, że podobny poziom znajomości historii prezentują twórcy wspomnianego filmu, co nie przeszkadza im wzywać Polaków do rachunku sumienia. A wszystko to pod pięknym hasłem odważnego obalania schematów.
W historii sztuki zdarzało się, że odważne obalanie schematów wyznaczało nowe kierunki w sztuce, wywoływało dyskusje społeczne a czasem zmieniało bieg historii, choć odważny artysta płacił za to wysoką cenę. Dziś odwaga staniała a jedyne represje, jakie spotkały twórców „Pokłosia”, to sute dotacje Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i kilka niepochlebnych recenzji w prawicowych mediach. Dodać do tego można uznanie i rozgłos w całym postępowym świecie, co gwarantuje dostęp do finansowych konfitur.
Przedstawiający się jako odważni demaskatorzy schematów, ujawniają luki nie tylko w swej wiedzy historycznej, lecz również w znajomości współczesnego świata. Może jednak nie tyle rzeczywiście o dominujących w szerokim świecie opiniach nie wiedzą, co udają, że nie wiedzą. Wojenny schemat: zły Niemiec, niewinny Żyd i dobry Polak, dawno już odszedł do lamusa. Od wielu lat obowiązuje już inny: Żyd dalej jest niewinną ofiarą, Niemiec to typ nieokreślony — raczej neutralny, a w każdym razie coraz lepszy, i bardzo paskudny Polak.
Parę już lat temu znany historyk relacjonował swój udział w seminarium na temat Holokaustu dla amerykańskich nauczycieli historii. Nauczyciele ci wiele wiedzieli o Zagładzie i nie mieli wątpliwości, że Żydów mordowali naziści. Gdy jednak tenże historyk zadał im pytanie, jakiej narodowości owi naziści byli, również bez wątpliwości stwierdzili: Polacy. W tej sytuacji pojawiające się określenia „polskie obozy koncentracyjne” nie są wcale przejęzyczeniami.
Nasi odważni twórcy spóźnili się nieco ze swą odwagą. Film „Pokłosie” nie obala odważnie schematów, lecz wpisuje się w główny nurt politpoprawnej narracji, powielając obowiązujące a kłamliwe schematy, w oczekiwaniu na poklask i profity.
Inną sprawą jest obsesyjne poszukiwanie schematów do obalenia. W gorączkowym dążeniu do bycia na topie, ambitni twórcy mylą bezpodstawnie utrwalone schematy z oczywistą prawdą, z zapałem negując tę ostatnią. Nic, tylko patrzeć, jak któryś z nich, wśród aplauzu światłych i postępowych krytyków, obali przesąd, że dwa i dwa to cztery.
Czy jednak twórca ma prawo do własnego spojrzenia? Czy jego wizja artystyczna może odbiegać od akademickiej historii? Oczywiście, że tak. Problem w tym, że film „Pokłosie”, będący kolejnym elementem kampanii oczerniającej i upokarzającej Polskę i Polaków, dążącej do wyprania Polakom mózgów z patriotyzmu i dumy z ich historii a wpojenia poczucia winy i małej wartości, sfinansowany został z pieniędzy polskiego podatnika.
Ale, z kolei, czy Polski Instytut Sztuki Filmowej nie może finansować filmów odbiegających od utartego spojrzenia na historię, pokazujących mniej chlubne poczynania naszych rodaków? Oczywiście, że może a nawet powinien. Należy jednak zachować proporcje.
Oczywiście, że wśród Polaków byli również szmalcownicy, denuncjatorzy, szabrownicy, jednak Państwo Polskie, przy poparciu przytłaczającej większości społeczeństwa, zwalczało i karało takie zachowania. Pomimo trudnych warunków niemieckiej okupacji, zarówno władze RP jak i wielu Polaków starali się pomagać Żydom, w ramach swych ograniczonych możliwości. Tyle, że o tym, dziwnym trafem, jakoś filmy nie powstają.
Trudno zrozumieć dlaczego Stowarzyszenie Henryk Sławik — Pamięć i Dzieło od lat nie może doprosić się funduszy na film o swoim patronie, dlaczego sztukę o Irenie Sendlerowej musieli napisać amerykańscy uczniowie a o męczeństwie rodziny Ulmów powstał tylko krótki film dokumentalny. O Zygocie i innych znanych i nieznanych bohaterach nie wspominając.
Żałośnie wygląda to w porównaniu z naszymi zachodnimi sąsiadami. Republika Federalna nie żałowała grosza i, wykładając milionowe kwoty na zatrudnienie hollywoodzkich gwiazd, sfinansowała superprodukcje, w których pokazano jak Niemiec — Schindler ratuje Żydów a inny Niemiec — von Stauffenberg bohatersko walczy z nazistami. I taki obraz Niemców oglądają z zapartym tchem widzowie na całym świecie. Powoli rodzi się świadomość, że skoro Niemcy ratowali Żydów z rąk nazistów i walczyli z nazistami, to kimże byli owi naziści? Amerykańscy nauczyciele już wiedzą. Film „Pokłosie” przyczyni się do utrwalenia tej wiedzy.
Gdyby ci „niezależni i odważni” twórcy rzeczywiście chcieli zrobić niekonwencjonalny, łamiący stereotypy film o zagładzie Żydów, mogliby zrobić film np. o działalności Żegoty albo o żydowskiej policji w gettach lub o działaniach Judenratów. I nie chodzi mi o przedstawianie Żydów jako współsprawców Holokaustu a przynajmniej pomocników w przeprowadzeniu wywózek do obozów zagłady. Chodzi o pokazanie sytuacji i motywów ludzi, będących w sytuacji dla nas — bezpiecznie i wygodnie żyjących - nie do pojęcia. Pokazanie ich wyborów, wymuszonych lub nie, dążeń do przedłużenia swego życia choć o kilka dni i cenę, jaką trzeba za to płacić. Dylematy człowieka zamkniętego w piekielnej pułapce — to temat godny greckiej tragedii.
A jeśli „odważnym i niezależnym” twórcom brakuje inwencji, służę gotowym scenariuszem — prawdziwą historią opisaną przez niedawno zmarłego prof. Jerzego Węgierskiego w jego autobiografii. Profesor Węgierski w czasie okupacji niemieckiej pracował przy budowie drogi Lwów — Kurowice i był świadkiem następującego zdarzenia:
„Na roboty przy budowie drogi zabierano także w 1943 roku Polaków, mieszkańców sąsiednich wsi. Pewnego razu gestapowiec z obozu w Winnikach kazał trzem młodym chłopcom z sąsiedniej Biłki Szlacheckiej, Wojciechowi Karpie, Andrzejowi Pastuchowi i Antoniemu Winnikowi, wykopać przy drodze grób, a następnie przyprowadził jednego z więźniów, Żyda, dał im karabin i kazał zastrzelić go. Gdy kategorycznie odmówili, gestapowiec kazał im stanąć nad wykopanym dołem i teraz więźniowi dał karabin, każąc strzelać do chłopców. Więzień wziął karabin, wycelował i pociągnął za język spustowy. Karabin nie był nabity. Gestapowiec odebrał karabin i ponowił propozycję, aby teraz któryś z chłopców zastrzelił więźnia. Odmówili i tym razem. Dopiero przywołany policjant ukraiński zastrzelił więźnia.”
No i jak, odważni i niezależni twórcy? Macie tutaj wszystko: czas, miejsce, imiona i nazwiska bohaterów, relację świadka. Niczego nie trzeba wymyślać — tylko kręcić. Czy starczy Wam niezależności i odwagi?
opr. mg/mg