Václav Havel i Bobby

10 października, otwierając w Pradze konferencję „Świat, w którym żyjemy”, były prezydent Czech mówił o zmianach, jakie zachodzą w otaczającym nas świecie


Wojciech Bonowicz

Václav Havel i Bobby

Co jakiś czas musi się pojawić taki głos. Głos, który przypomni, „że naszą cywilizację czeka katastrofa, jeśli współczesna ludzkość się nie opamięta” i nie zacznie zwalczać własnej krótkowzroczności i pychy, „które tak głęboko zakorzeniły się w naszych myślach i działaniach”. Tym razem był to głos Václava Havla. 10 października, otwierając w Pradze konferencję „Świat, w którym żyjemy”, były prezydent Czech mówił o zmianach, jakie zachodzą w otaczającym nas świecie. „Jak to w ogóle możliwe — pytał — że człowiek tak nierozumnie obchodzi się nie tylko z otaczającą go przyrodą, ale też z samą planetą, którą przyszło mu zamieszkiwać?”

Zdaniem Havla żyjemy obecnie „w pierwszej cywilizacji ateistycznej, czyli w cywilizacji, która utraciła związek z nieskończonością i wiecznością. Dlatego przeważa w niej zawsze korzyść krótkotrwała nad długotrwałą”. Najniebezpieczniejszym rysem tej cywilizacji jest pycha: „Pycha kogoś, kogo sama logika jego bogactwa prowadzi do tego, żeby przestał szanować dzieła natury i naszych przodków, żeby (...) miał dla nich respekt najwyżej jako dla dalszych możliwych źródeł zysku”. Stąd rodzi się kult wymiernego zysku i namacalnych korzyści, który nie pozwala nam dostrzec samobójczych konsekwencji naszych decyzji.

Mówiąc o „cywilizacji ateistycznej”, Havel ma na myśli szczególny rodzaj ateizmu, który dotyczy nie Boga i spraw wiary, ale naszego stosunku do świata. „Ateistami” w tym sensie są także ludzie, którzy do wiary w Boga się przyznają, a nawet żyją wedle reguł podyktowanych przez taką czy inną religię. Celowo używam tu słowa „podyktowanych”; chodzi bowiem o sytuację, w której religia jest czymś w istocie nieprzeżytym, niezintegrowanym, a co za tym idzie — jej reguły nie są zobowiązujące, nie kształtują postaw, nie rozgrzewają sumień. „Ateizm”, o którym myśli Havel, to wizja życia bez długiej perspektywy, życia, które kończy się za najbliższym zakrętem. Odpowiadam tylko za ten odcinek drogi, który do zakrętu prowadzi; z jakąkolwiek prędkością w ów zakręt wejdę, nie moja to rzecz, co stanie się dalej.

Nie jest prawdą, że nasz świat zostanie zniszczony szybko. Jeśli nie dojdzie do ogólnoświatowej wojny, zagłada nie będzie nagła. Niszczyć można bardzo długo. I żadna kara nie dosięgnie tych, którzy są odpowiedzialni. Oto fundament dzisiejszego „ateizmu”.

Uświadomiła mi to przed kilku laty rozmowa z pewnym amerykańskim przedsiębiorcą — nazwijmy go Bobby. Bobby zajmował się karczowaniem lasów, żeby na ich miejscu budować wesołe miasteczka. Twierdził, że spotyka go sama niewdzięczność: daje ludziom rozrywkę i miejsca pracy, a tymczasem władze różnych szczebli nieustannie mnożą przeszkody. Wedle Bobby'ego człowiek nie ma w stosunku do natury żadnych zobowiązań; od początku dziejów korzystał z niej i ma prawo nadal korzystać, kierując się przy tym własnym interesem. Nie powinno się stawiać tamy ludzkiej aktywności; istotą wolnego rynku jest „nie przeszkadzać ludziom działać”.

Różne władze ciągle w czymś Bobby'emu przeszkadzały. Mimo to udało mu się dorobić niezłych pieniędzy, latał prywatnym samolotem, chciał mnie nawet zabrać na przejażdżkę, żebym sam ocenił, czy szkody, jakie mógłby wyrządzić, byłyby naprawdę tak duże. Kiedy go zapytałem, dlaczego nie spróbuje ulokować wesołego miasteczka na terenie już zniszczonym, zajmowanym np. przez nieczynne magazyny czy zbankrutowane zakłady, machnął ręką: „Dobrze, żeby w sąsiedztwie był las, a nie pustkowie”.

Pomyślałem sobie: a co, gdyby Bobby zajmował się szukaniem ropy? I gdyby tę ropę znalazł — właśnie w tym lesie, który chciał mi pokazać z okna swego samolotu? Czy władze także mnożyłyby przeszkody? Przeczytałem niedawno w tygodniku „Przekrój” opis tego, co dzieje się w Kanadzie w prowincji Alberta. Pod korzeniami drzew i złożami torfu znajdują się tam roponośne piaski; ocenia się, że obszar, na którym występują, dorównuje wielkością Wyspom Brytyjskim. Wycina się więc drzewa i zrywa wierzchnią warstwę ziemi, a następnie wypłukuje cenne złoża. Co roku potrzeba na to 370 milionów litrów wody, która zamienia się w trakcie tego procesu w toksyczną maź, składowaną w gigantycznych zbiornikach powstających wzdłuż rzeki Athabaska. Fotografowane z lotu ptaka kopalnie odkrywkowe wyglądają jak krajobrazy z filmów o atomowej zagładzie.

Prawdopodobnie nie jeden, ale wielu Bobbych zdecydowało o tym, żeby zniszczyć tę część planety dla miliardowych zysków. Głównym odbiorcą tak uzyskanej ropy są oczywiście Stany Zjednoczone. Amerykanie zużywają dziś dwa razy więcej ropy niż cała Europa. Nawet jeśli mały Bobby, syn Bobby'ego, uczy się w szkole o ekologii, prawdopodobnie nie wpłynie to zasadniczo na zmianę jego stylu życia. I nawet jeśli chodzi w sobotę lub niedzielę na nabożeństwo (nie wiem, nie pytałem o to dużego Bobby`go, bo podczas parties o religii się nie rozmawia), to także religia ma niewielki wpływ na jego stosunek do natury. Piszę tak, bo skoro w Kanadzie, która ma opinię kraju dbającego o ekologię, dopuszczono do tak ogromnych zniszczeń, to znaczy, że krótkowzroczność, o której mówi Havel, nie jest czymś, z czym edukacja może się ot tak po prostu uporać.

Zresztą Bobby mógłby sięgnąć po inne argumenty. Kiedy kryzys ekonomiczny się pogłębia i rośnie bezrobocie, nie można się oglądać na ekologię. Trzeba dać ludziom pracę, a po pracy — miejsce, gdzie o wszystkim zapomną. Analogicznie: kiedy przychodzi kryzys, nie można się oglądać na kulturę, a nawet na prawa człowieka, w szczególności prawa ludzi niepełnosprawnych, ubogich, imigrantów. To dlatego w okresach, kiedy sytuacja ekonomiczna jest napięta, najłatwiej o cięcia budżetowe w tych właśnie dziedzinach. Nasza „ateistyczna” wizja świata to w istocie wizja pozbawiona radykalnego „albo—albo”: człowiekowi, tak jak naturze, możemy odmówić swojej uwagi i swojej troski, jeśli tylko uznamy to za korzystne. Powiedzenie, że świat w równowadze utrzymują słabi, nabiera w tym kontekście sarkastycznego zabarwienia.

Jaka ma być nasza odpowiedź na kryzys? „Wraz z kultem wymiernego zysku, oczywistego postępu i namacalnych korzyści — mówił w Pradze Havel — znika respekt dla tajemnicy. (...) Znikają też bolesne pytania odnoszące się do nieskończoności i wieczności — tych do niedawna najważniejszych horyzontów naszych poczynań”. Kryzys, którego świat doświadczył w minionym roku, był wedle byłego prezydenta Czech niczym „cichy i bardzo delikatny” apel o pokorę, „o to, żebyśmy automatycznie nie traktowali wszystkiego jako oczywistości”. Tu zresztą zaczyna się najbardziej zagadkowy fragment jego wystąpienia. Zagadkowy, a może należałoby powiedzieć — najbardziej „teistyczny”. „Świat jest i będzie pełen dziwnych rzeczy i niezrozumienie tego to droga do piekła. Dziwne sytuacje, nieoczywistość, tajemnice, zagadki, coś niewyobrażalnego — wszystko to zostało usunięte ze świata poważnych rozważań i schowane w zamkniętych na dziesięć spustów szufladach, a każdy, kto się o to upomina, jest uważany za podejrzanego dziwaka. Nie będzie dobrze, dopóki znów nie otworzymy tych szuflad”.

Każdy z nas może wziąć na siebie cząstkę odpowiedzialności za to, co stanie się z ich zawartością. Czyli — za zmianę obecnego stanu rzeczy. Za jakąś część owego procesu, który można by nazwać restytucją pokory. Gdyby w programach informacyjnych, codziennie lub co drugi dzień, mówić o ekologii — nie tylko w kontekście protestów przeciwko budowie autostrad — pewnie nasza wyobraźnia znacznie by się poszerzyła. Gdyby nasza kultura była kulturą wrażliwszą na tajemnicę, zapewne sprzyjałoby to wrażliwości w innych dziedzinach. Gdyby ludzie niepełnosprawni — i inni wykluczeni — nie musieli prosić o miejsce dla siebie, gdyby nie byli postrzegani jako „problem”, okazałoby się, że mają nam do zaoferowania znacznie więcej, niż się po nich spodziewamy. I tak dalej.

No dobrze, a co z Bobbym? Przecież Bobby nadal będzie wycinał lasy — w Kanadzie, Amazonii, gdziekolwiek. Czy istnieje jakiś sposób, by go powstrzymać? Nie wiem. Być może w wewnętrznych szufladach Bobby'ego zagnieździł się niepokój, który każe mu nieustannie ruszać na podbój świata, udowadniać sobie i innym, że posiada instynkt i siłę zdobywcy zdolnego podporządkowywać sobie kolejne jego fragmenty. Minimum tego, co możemy zrobić, to do niego nie dołączyć. Jest też jakaś nadzieja w tym, że Bobby napotyka opór władz i lokalnych społeczności. Może w końcu się zniechęci, może osłabnie i się podda? Nie, w to akurat nie wierzę. Ale naszym celem jest nie ułatwiać Bobby'emu życia.

Wykład Václava Havla Trzeba się dziwić cytuję w przekładzie Andrzeja S. Jagodzińskiego za „Gazetą Wyborczą” z 30 października—1 listopada 2010 r. (dodatek „Gazeta na Święto”).

WOJCIECH BONOWICZ, poeta, redaktor, stały felietonista „Tygodnika Powszechnego”

opr. ab/ab



ZNAK
Copyright © by Miesięcznik ZNAK

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama