Zarówno w Polsce jak i na świecie wyborcy są coraz bardziej rozczarowani elitami politycznymi
Zarówno w Polsce jak i na świecie wyborcy są coraz bardziej rozczarowani elitami politycznymi. Jednak wciąż nie widać zadowalającej alternatywy dla demokracji reprezentacyjnej. Czy receptą na kryzys elit mogą być partie obywateli?
Wyborcy dysponują szeroką gamą możliwości wpływania na decyzje rządzących — od udziału w powszechnych wyborach, przez inicjatywy wyborcze i najróżniejsze formy protestów po dziennikarstwo obywatelskie. Niektórym to jednak nie wystarcza i sami próbują zdobyć władzę — tworząc własne partie. Przykładów tego typu inicjatyw nie trzeba szukać daleko: na Węgrzech i w Czechach w ostatnich wyborach weszły do parlamentu partie wywodzące się właśnie z ruchów obywatelskich. Czy jednak tego typu działania mogą być źródłem odnowy debaty publicznej i polepszenia jakości elit rządzących? Czy wraz z wejściem do parlamentu ruch społeczny jest skazany na porzucenie swoich ideałów i przekształcenie się w kolejną zinstytucjonalizowaną partię polityczną?
W ostatnich latach najsłynniejszą partią obywateli była oczywiście amerykańska Tea Party (chociaż w tym przypadku bardziej zasadne jest mówienie o ruchu niż o partii). Swoją nazwę wzięła ona od tak zwanej „herbatki bostońskiej” (The Boston Tea Party), czyli protestu mieszkańców Bostonu w 1773 roku przeciwko dyskryminacyjnej polityce Wielkiej Brytanii względem amerykańskich kolonii. Początki Tea Party sięgają 2008 roku, kiedy manifestowano przeciwko opracowanemu przez administrację George'a W. Busha planowi Paulsona, który zakładał zasilenie amerykańskiego rynku finansowego 700 miliardami dolarów. W styczniu 2009 roku lider organizacji Young Americans for Liberty (powstałej w trakcie kampanii prezydenckiej Rona Paula, republikanina słynącego z libertariańskich poglądów) zorganizował protest przeciwko nieodpowiedzialnej według organizacji polityce fiskalnej ówczesnego gubernatora Nowego Jorku. 16 lutego tego samego roku, w święto urodzin prezydenta Waszyngtona, a zarazem dzień przed podpisaniem przez prezydenta Baracka Obamę pakietu stymulacyjnego, blogerka i konserwatywna aktywistka Keli Carender zaprotestowała przeciwko polityce amerykańskiego rządu federalnego. Manifestacja nazwana Porculus Protest od połączenia słów stimulus i pork*, zgromadziła około stu dwudziestu uczestników. Carender podkreśliła później, że to była jej własna inicjatywa. Trzy dni później na antenie CNBC dziennikarz Rick Santelli skrytykował rząd za „promowanie złego zachowania”, co dało asumpt do zorganizowania ruchu w całym kraju. Dziś ten moment wskazuje się jako początek „ruchu herbacianego”, którym to mianem opatruje się wszelkie oddolne inicjatywy powstałe jako protest wobec nadmiernej ingerencji państwa w gospodarkę.
Początkowo zastanawiano się, czy Tea Party będzie próbowała wkroczyć na scenę polityczną jako trzecia partia, jednak „herbaciani patrioci” (Tea Party Patriots) dość szybko zasilili szeregi Partii Republikańskiej. Nieformalnym liderem została była pani gubernator Alaski i kandydatka na urząd wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych z ramienia republikanów w 2008 roku — Sarah Palin. Nieformalnym, gdyż członkowie Tea Party zarzekają się, że są ruchem oddolnym, a nie partią polityczną. Wśród republikańskich polityków za zwolenników Partii Herbaty uchodzą takie gwiazdy amerykańskiej polityki jak Michele Bachmann oraz Ron Paul. Bez wątpienia ruch nadał impetu partii republikańskiej — według „New York Timesa” w wyborach uzupełniających do Kongresu USA w 2010 roku wzięło udział stu trzydziestu dziewięciu kandydatów popieranych przez „herbaciarzy”, z których czterdziestu uzyskało mandat. Według sondaży poparcie dla ruchu wciąż utrzymuje się na poziomie 35-40 procent.
Ich ideologię można określić jako mieszankę libertarianizmu — skrajnej, wręcz anarchizującej wersji liberalizmu, czerpiącej z filozofii Friedricha A. Hayeka, Ayn Rand, Roberta Nozicka, z populizmem, czego najlepszym dowodem jest deklaracja ruchu: „Partia Herbaty jest głosem prawowitych właścicieli Stanów Zjednoczonych, NAS — LUDU”. Wśród haseł wypowiadanych przez sympatyków są postulaty ograniczenia i racjonalizacji wydatków federalnych, obniżenia podatków oraz wycofania pakietu reform zdrowotnych wprowadzonych przez Baracka Obamę. Jednocześnie niezinstytucjonalizowana struktura ma charakter parasola, pod którym gromadzą się wyznawcy wielu — nieraz sprzecznych poglądów.
W Europie jedną z ciekawszych oddolnych inicjatyw politycznych ostatnich lat jest szwedzka Partia Piratów, część międzynarodowego Ruchu Piratów. Piratpartiet powstała z inicjatywy Rickarda Falkvinge'a, przedsiębiorcy z branży informatycznej. Na początku 2006 roku założył on stronę internetową piratpartiet.se, na której napisał, że chce nowej partii politycznej w Szwecji i poprosił odwiedzających stronę o podpisanie się pod wnioskiem o rejestrację jego własnej. W ciągu trzydziestu sześciu godzin od uruchomienia poparcie wyraziło 4725 osób, a portal w ciągu trzech dni odwiedziło około 3 milionów ludzi. Wkrótce na inicjatywę zwróciły uwagę ogólnokrajowe dzienniki. Najbardziej na popularność partii wpłynęło jednak jedno wydarzenie — zablokowanie przez szwedzką policję w maju 2006 roku strony The Pirate Bay, przez którą można było pobrać nielegalne pliki z sieci. Falkvinge zaraz po jej zamknięciu wygłosił mowę: „Nic nowego pod Słońcem”, w której uznał prawo autorskie za narzędzie służące ograniczaniu obywatelom dostępu do informacji i porównał je do hegemonii władzy kościelnej sprzed wieków. Tuż potem lider pojawił się w telewizji, a partia w ciągu tygodnia zwiększyła się z 2200 do 6600 członków. W wyborach parlamentarnych w 2006 roku Partia Piratów uzyskała jedynie 0,63 procent głosów. Na sukces musiała jednak czekać do wyborów do Parlamentu Europejskiego w 2009 roku, w których z wynikiem 7,3 procent uzyskała dwa mandaty, stając się najpopularniejszą partią wśród wyborców poniżej 30 roku życia. O jej sukcesie wspominały między innymi BBC i CNN. W sierpniu 2009 roku partia liczyła już 50 tysięcy członków i była trzecią największą pod względem liczby członków w Szwecji. Sukcesu z 2009 roku nie udało się powtórzyć w wyborach parlamentarnych rok później — na stronnictwo oddano zaledwie 0,65 procent głosów.
Szwedzka Partia Piratów zainspirowała utworzenie podobnych w ponad czterdziestu krajach. W Nepalu na przykład, Piraci są w trakcie zbierania 10 tysięcy podpisów potrzebnych do zarejestrowania, w Kazachstanie partia funkcjonuje nieoficjalnie, a w Wenezueli ruch działa w postaci forów dyskusyjnych. I choć wejście do Europarlamentu w 2009 roku jest do tej pory wciąż największym sukcesem, to nie wolno zapomnieć, że Piraci czescy, niemieccy, szwajcarscy i hiszpańscy mają swoich przedstawicieli w samorządach lokalnych. Przykładem jest węgierska Kalózpárt, mająca charakter organizacji niepolitycznej, która jednak blisko współpracuje z inną partią typu grassroot — LMP (węg. Lehet Más a Politika! — Polityka Może Być Inna!).
LMP, czyli Polityka Może Być Inna, powstała na bazie organizacji pozarządowej zajmującej się kwestiami ochrony praw człowieka, praw socjalnych oraz ekologii. Ruch zainicjowali w 2008 roku prawnik András Schiffer, profesor uniwersytecki Benedek Jávor oraz działaczka organizacji humanitarnych Tímea Szabó. Rok później zarejestrowali partię polityczną, która w wyborach do Parlamentu Europejskiego otrzymała niecałe 2,6 procent głosów. Mimo że nie zdobyła ani jednego mandatu, odniosła sukces. Na owoce dalszej pracy nie trzeba było długo czekać — rok później w wyborach parlamentarnych LMP przekroczyła próg wyborczy i zdobyła szesnaście mandatów; w wyborach lokalnych tego samego roku — pięćdziesiąt cztery. Czemu zawdzięcza swój sukces? Głównie — kontestacji węgierskiej sceny politycznej. Partia odrzuciła podział na lewicę i prawicę. W wypowiedziach jej reprezentantów przebijało się wciąż jedno zdanie: tworzymy nową jakość w polityce na Węgrzech. Krytykowali korupcję elit i zwiększający się dystans między politykami a ich wyborcami. Dowodem „nowości” miały być brak scentralizowanej struktury organizacji i finansowanie ze składek członkowskich.
W Czechach podobnym fenomenem jest partia Sprawy Publiczne (cz. Věci Veřejné, VV). Powstała w 2001 roku jako lokalna inicjatywa mieszkańców Pragi — uzyskała wtedy jedno miejsce w radzie dzielnicy Praga I. W 2006 roku Sprawy Publiczne z poparciem 22 procent stały się drugim najsilniejszym ugrupowaniem w stolicy. Trzy lata później w wyborach do Parlamentu Europejskiego ruch otrzymał 2,4 procent głosów poparcia, co było najlepszym wynikiem partii niemającej swojego przedstawiciela w parlamencie. Sukces na scenie krajowej VV osiągnęła w 2009 roku, kiedy na jej czele stanął popularny dziennikarz śledczy Radek John. W wyborach parlamentarnych w 2010 roku VV otrzymała poparcie rzędu 10,9 procent i uzyskała 24 mandaty poselskie. Wkrótce weszła do centroprawicowego rządu Petra Nečasa, w którym Radek John pełnił do kwietnia 2011 roku urząd wicepremiera i ministra spraw wewnętrznych. Od początku swojego istnienia VV jest określana jako partia antyestablishmentowa, a jej głównym postulatem jest walka z korupcją w kraju. Opowiada się również za ograniczeniem wydatków państwa, odchudzeniem administracji i dyscypliną fiskalną.
Ten encyklopedyczny przegląd wybranych inicjatyw politycznych nie jest oczywiście pełny. Jednak już na tym etapie można wyciągnąć kilka wniosków.
Po pierwsze, opisane partie powstały w konkretnych okolicznościach, które zmobilizowały wyborców do poparcia nowych inicjatyw politycznych. W Stanach Zjednoczonych impulsem do zawiązania Tea Party okazały się kontrowersje wokół polityki gospodarczej, a następnie reforma systemu zdrowotnego wprowadzona przez administrację prezydenta Obamy. Istotnymi czynnikami były też wysoki poziom kultury politycznej Amerykanów oraz tradycja — „herbaciarze” otwarcie nawiązują do patriotów z początków rewolucji amerykańskiej i uznają się wręcz za ich ideowych spadkobierców. W Szwecji sprzyjającymi dla nowej partii wydarzeniami okazały się działania administracji państwowej przeciwko nielegalnemu pobieraniu plików z sieci, co było powodem buntu tych, którzy domagali się reformy prawa autorskiego. Natomiast na Węgrzech i w Czechach sukces partii wywodzących się spoza głównego nurtu polityki był związany — w pierwszym przypadku — ze skompromitowaniem się elit politycznych, a w drugim — z dostrzeżeniem wszechobecnej i bezkarnej korupcji na szczytach władzy. Co więcej, w przypadku naszych południowych sąsiadów podkreślano brak partii antyestablishmentowej na tamtejszej scenie politycznej.
Po drugie, każda z oddolnie tworzonych partii zdołała trafnie określić swój elektorat i odpowiedzieć na jego potrzeby. Wykorzystano przy tym nowe techniki pozyskiwania wyborców, głównie internet — szczególnie ważny w przypadku Ruchu Piratów. O nowej jakości w polityce mogły świadczyć niestandardowe metody działania takie jak: pozyskiwanie funduszy ze składek członkowskich, demokratyczny wybór władz partyjnych oraz organizowanie debaty wewnątrz partii, w której każdy z członków ma głos.
Po trzecie, na czele partii stały wyraziste osobowości, rozpoznawalne medialnie wizytówki partii. Przywódca partii Sprawy Wspólne — Radek John — w pewnym momencie konkurował o miano najpopularniejszego czeskiego polityka z byłym ministrem spraw zagranicznych Karelem Schwarzenbergerem. Jeden z blogerów pisał o rywalizacji następująco: „Kto bardziej nadaje się na kierowanie quasi-rewolucyjną partią od dziennikarza, który całą swoją zawodową karierę poświęcił ujawnianiu i walce z korupcją w polityce?”. Za to lider szwedzkiej partii Piratów okazał się absolutnym ewenementem jeśli chodzi o styl przywództwa: Falkvinge potrafił otwarcie przyznać się do błędów oraz własnych słabości i zbudować swój autorytet na szczerej postawie wobec wyborców. Nie zawiódł swoich zwolenników i zgodnie z obietnicą, zrzekł się funkcji lidera po pierwszej kadencji. Również nieformalna liderka Tea Party, Sarah Palin do pewnego czasu cieszyła się sporą popularnością wśród wyborców. Niektóre media pokusiły się wręcz o nazwanie jej najpopularniejszym amerykańskim gubernatorem.
Jak rysują się perspektywy dla partii obywateli w polskim Sejmie? Przede wszystkim problemem jest nie tyle brak ruchu tego typu, ile brak skuteczności — żaden nie jest w stanie przekroczyć progu wyborczego. Do ewidencji partii politycznych wpisanych jest siedemdziesiąt dziewięć, z czego większość to obywatelskie inicjatywy. Jedną z najbardziej znanych w ostatnim czasie jest Ruch Poparcia Palikota — choć utworzony przez polityka z establishmentu, to jednak początkowo oparty był na spontanicznych, oddolnych inicjatywach i miał formę stowarzyszenia. Z czasem przekształcił się w partię o socjalliberalnych i antyklerykalnych hasłach. Najwidoczniej ze względu na ambiwalentny stosunek wyborców do lidera, na hasła, które w Polsce nie będą przyciągać raczej zbyt wielu zwolenników oraz doniesienia medialne, które skoncentrowały się na problemach związanych z rejestracją, Ruch Poparcia Palikota nie wejdzie do polskiego parlamentu, co na razie potwierdzają wyborcze sondaże.
Wygląda na to, że w Polsce pomimo wysokiego niezadowolenia z jakości elit politycznych, nie mamy jeszcze do czynienia z poważnym kryzysem politycznym i gospodarczym, jaki na przykład miał miejsce na Węgrzech. Kontrowersje wokół reformy OFE, która wywołała niezadowolenie części społeczeństwa, nie można w żaden sposób porównać do skandalu, jaki wybuchł we wrześniu 2006 roku po ujawnieniu nagrania wypowiedzi premiera Ferenca Gyurcsány'a z zamkniętego spotkania Węgierskiej Partii Socjalistycznej. Kto zresztą w naszym kraju dysponuje charyzmą mogącą zmobilizować miliony? Można jedynie spekulować, czy Leszek Balcerowicz zdołałby wrócić do wielkiej polityki, gdyby postanowił w najgorętszym momencie debaty o reformie emerytalnej, założyć partię polityczną. Jednak popularność, o czym boleśnie przekonał się kiedyś Jacek Kuroń, nie gwarantuje sukcesu w wyborach. Nie bez znaczenia wydaje się też to, że w Polsce głosujemy najczęściej nie „za” a raczej „przeciwko” konkretnym partiom. Strach przed objęciem władzy przez nielubianą partię zniechęca wielu wyborców przed poparciem „niepewnych” przedsięwzięć. Również system finansowania partii z budżetu państwa w dużym stopniu sprawia, że na naszej scenie politycznej niewiele się zmienia. Chociaż jak pamiętamy, Samoobrona zdołała pokonać tę trudność kilka lat temu.
Czy powstanie i wejście partii obywateli do parlamentu jest zawsze zjawiskiem pozytywnym? Na pierwszy rzut oka, wydaje się, że na takie inicjatywy należy patrzeć przychylnie jako sposób na odświeżenie klimatu politycznego, aktywizację obywateli czy szansę na nowe tematy oraz na przybliżenie polityki zwykłym ludziom. Z drugiej strony, istnieje szereg negatywnych zjawisk związanych z partiami obywateli.
Po pierwsze, największym wyzwaniem przed jakim stoi każdy ruch społeczny, który przekształca się w partię polityczną, jest konieczność dostosowania wartości, którymi się kieruje i głoszonych postulatów do realiów polityki. Wraz z instytucjonalizacją w partii znajdzie się coraz więcej polityków nastawionych na karierę, zaś rozczarowani brakiem łatwych i szybkich sukcesów idealiści mogą zacząć opuszczać szeregi partyjne. Z czasem koniecznym stanie się kompromis, pozyskanie stałych źródeł finansowania i zbudowanie zaplecza administracyjnego — słowem przyjęcia wszystkich reguł działania. Od tego czy ruch zdoła zakorzenić się w systemie zależy, czy będzie potrafił znaleźć złoty środek między działaniem obywatelskim a partią polityczną. Wyborcy mogą się zniechęcić zarówno idealistami-amatorami jak i kolejnymi aparatczykami. Przykładem ruchu, który wszedł na stałe do polityki są niemieccy Zieloni. Zachowali swoje postulaty, natomiast wzbogacili ofertę programową, tak by stworzyć spójną propozycję ideologiczną a zarazem móc powalczyć o umiarkowanych wyborców. Zieloni w Niemczech są wyjątkiem. Najczęściej oddolne inicjatywy polityczne albo dzielą los polskiej Samoobrony, klasycznego przykładu partii klientelistycznej, albo wnoszą do polityki hasła populistyczne, co widać najlepiej na przykładzie europejskiej skrajnej prawicy.
Po drugie, nie zawsze jasne są cele i motywacje stojące za działaniami takich ugrupowań, szczególnie w momencie, gdy trzeba zrezygnować z formuły ruchu obywatelskiego i stać się partią polityczną. Najlepszym tego przykładem są czeskie Sprawy Publiczne. W kwietniu tego roku media odkryły, że koalicyjna VV to „polityczny projekt prywatnej firmy ochroniarskiej ABL, który miał jej pomóc w zdobywaniu zamówień publicznych”. Kontrowersje podobnej natury miały miejsce w przypadku finansowania Samoobrony, którą interesowała się polska prokuratura.
W polskim parlamencie partie obywateli są wciąż nieobecne, ale nie jest to bynajmniej powód do niepokoju. Można uznać, że po prostu nie ma takiej potrzeby. Polski system polityczny i partyjny, choć rzadko jest adresatem pochwał, nie jest jeszcze tak „zabetonowany” jak choćby węgierski, oparty na klientelizmie jak niegdyś austriacki, a obywatele tak skłonni do protestów jak Amerykanie bądź Grecy. Z dużą dozą pewności można stwierdzić, że nawet jeśli czeka nas wielki wstrząs wywołany oporem wobec największych partii, to będzie miał on charakter odgórny. W ten sposób powstały zarówno Prawo i Sprawiedliwość jak i Platforma Obywatelska. Oczywiście, w polityce nic nie jest pewne, jednak brak na horyzoncie charyzmatycznego lidera; sprawy, wokół której można by zmobilizować wyborców; pamięć o „wyczynach” Samoobrony oraz sprawne zagospodarowanie przez obecnie istniejące partie niemal całego spektrum politycznego, pozwalają sądzić, że szanse na oddolną inicjatywę polityczną, która może liczyć na wejście do parlamentu, są minimalne. Nadziei na polepszenie jakości demokracji w Polsce trzeba szukać gdzie indziej.
PAWEŁ SŁOŃ, student politologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Współpracuje z „Monitorem Polskiej Prezydencji”, stażysta w Centrum Strategii Europejskiej demosEUROPA. Podróżnik, basista, autor komiksów
* W Ameryce od 1873 roku pejoratywnym mianem pork barell określa się przedsięwzięcia polityczne kosztowne dla budżetu, ale zaskarbiające sympatię wyborców.
opr. ab/ab