Pomocy drugiemu człowiekowi nie warto rozpatrywać w kategorii obowiązku. Ona powinna być czymś naturalnym, zwyczajnym - jak oddychanie i chodzenie
Prymas Tysiąclecia: Czynnie współczuj w cierpieniu. Chętnie spiesz z pociechą, radą, pomocą, sercem.
Biblia: „Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie” (Mt 25,35-36).
Pomocy drugiemu człowiekowi nie warto rozpatrywać w kategorii obowiązku. Ona powinna być czymś naturalnym, zwyczajnym - jak oddychanie i chodzenie.
Kiedy widzimy jakiś brak w otaczającym nas świecie, nie warto pytać: „czy”, ale „jak” mam pomóc. Dziś pomaganie stało się swego rodzaju celebryctwem. Kiedy udzielamy wsparcia, muszą nam towarzyszyć orkiestra i flesze, trzeba robić „dokumentację” na facebooka... Wszystko z przytupem i fajerwerkami, ze światełkiem do nieba. Wszak należy pokazać wszystkim, poinformować wszem i wobec, że oto swoim gestem „uratowałem” świat. Zapomnieliśmy o Jezusowej radzie: „niech nie wie twoja lewa ręka, co czyni prawa”. Czy Maryja ogłaszała wszystkim, że idzie do Elżbiety? Czy św. Brat Albert publikował w gazecie statystyki dotyczące ilości wydanych posiłków? Czy św. Józef Moscatii, słynny lekarz z Neapolu, odnotowywał liczbę wyleczonych żebraków? Czy wolontariusze z Fundacji Kapucyńskiej chwalą się, ilu bezdomnych obdarzyli czystym ubraniem? Dobro nie potrzebuje hałasu, wymaga jedynie czułego serca i otwartych rąk. „Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie” - mówił Jezus. Czy to nie powinno nam wystarczyć?
„Warto służyć każdemu człowiekowi i dla każdego warto się poświęcić” - mówił kard. Stefan Wyszyński. Przypominał, że „sercem nie można służyć za pieniądze, sercem służy się za darmo, bezinteresownie”. W Warszawie w 1975 r. głosił: „Możemy i powinniśmy przejmować się nędzą całego świata, milionami ludzi, którzy co roku umierają z głodu. Ale nie jesteśmy w stanie indywidualnie zaradzić potwornej niesprawiedliwości na świecie, w którym - otoczone narodami sytymi - żyją ludy niedożywione, głodujące, bezradne wobec własnej nędzy. Na to trzeba potężnej organizacji międzynarodowej, wysiłków wielu narodów i państw. Za krótkie są na ogół nasze ręce, aby dosięgnąć biedaka leżącego na ulicach Bombaju - możemy mu pomóc modlitwą i ofiarą składaną za niego Dobremu Bogu - ale nie są za krótkie nasze ręce, aby wesprzeć najbardziej nieszczęśliwych i opuszczonych, żyjących w naszych miastach i wsiach, na tej samej ulicy, a nieraz - tuż obok, na tej samej klatce schodowej”.
W internecie krąży hasło: „Nie możemy zmienić całego świata, ale możemy zmienić czyjś świat”. To przecież bardzo dużo.
I jeszcze jedna sprawa. Współczucie powinno być szczere i wspierające. Nie ma nic gorszego, niż obłudne użalanie się nad czyimś losem, niż biadolenie, które drugiego rani i osłabia. Często takie zachowanie można zaobserwować w momencie, gdy ktoś umiera. Ilu jest takich, którzy do żony opłakującej męża czy matki płaczącej nad trumną dziecka podejdą, poklepią po ramieniu i „troskliwie” pytają: Jak ty sobie poradzisz? Ciężko ci będzie... Z czego będziesz żyć? Podobne sceny można zobaczyć w sytuacji choroby czy nieszczęśliwego wypadku. Takich „współczujących” nikt nie potrzebuje i chyba nie będzie czymś złym, jeśli ich odważnie, a nawet dosadnie przegonimy. W pamięci mam świadectwo ludzi, których kilkuletnia córka doznała poważnego urazu głowy. Ich znajomi nie tylko otoczyli całą trójkę płaszczem modlitwy. Dali im też sprawny samochód, troszcząc się zawsze o pełny bak. Ktoś inny udzielił noclegu, kiedy poszkodowaną dziewczynkę przewieźli do szpitala w innym mieście. Mała wróciła do zdrowia, choć nikt nie dawał jej najmniejszych szans na przeżycie. Jej rodzice opowiadali: doświadczyliśmy wtedy oceanu solidarności i życzliwości.
Kard. S. Wyszyński zachęcał do niewymuszonego pomagania. Czyż jego słowa nie współbrzmią z Pawłowym: „Kto skąpo sieje, ten skąpo i zbiera, kto zaś hojnie sieje, ten hojnie też zbierać będzie. Każdy niech przeto postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie czując się przymuszonym, albowiem radosnego dawcę miłuje Bóg” (2Kor 9,6-7)? Miłosierdzie ujawniające się w czynnym współczuciu nie pójdzie w zapomnienie...
AWAW
1. Siostro, czym jest współczucie?
Współczucie to nasza „soczewka serca”, która otwiera nas na człowieka znajdującego się w trudnej, bolesnej sytuacji. Jest pewnym stanem emocjonalnym, w którym możemy rozumieć drugą osobę i razem z nią przeżywać trudności, w jakich się znajduje. To także troska i gotowość niesienia pomocy. Aby móc współczuć, trzeba najpierw poświęcić nasz - jakże cenny - czas, wysłuchać i usłyszeć, co druga osoba przeżywa. Trzeba „otworzyć serce”, aby móc współodczuwać razem z nią i być gotowym do pomocy w niesieniu jej cierpień. Współczucie ma zawsze pozytywny wydźwięk i niesie ze sobą ciepło, troskę, obecność, a także działanie i poszukiwanie poprawy sytuacji. Może być obecne w bardzo prostych sytuacjach, m.in. przy skaleczeniu palca czy otrzymaniu złej oceny w szkole, ale także w sytuacjach bardzo poważnych, jakimi mogą być nieuleczalna choroba czy śmierć bliskiej osoby. Są to momenty, w których współczucie jest niezwykle cenne, a jednocześnie staje się naszym uczynkiem miłosierdzia względem potrzebującej osoby.
2. Czym w takim razie jest bierne, a czym czynne współczucie?
Współczucie z samej istoty zakłada, że chcemy dobra dla drugiej osoby i szukamy sposobu, by pomóc w trudnej sytuacji. Czynne współczucie jest naszą otwartością na drugiego człowieka i gotowością do niesienia pomocy. To jak ewangeliczni błogosławieni, którzy głodnemu dali chleb, a chorego odwiedzili (Mt 25,34-36). Naszym współczuciem dla osoby starszej czy samotnej będzie np. pomoc w załatwieniu trudnych spraw lub zwykłe umycie okien na wiosnę. Szczególnie ważna jest obecność, częstsze odwiedziny, wspólna rozmowa i wypita herbata, a także modlitwa za takiego człowieka. Jednak nasze współczucie może być także bierne - poprzez brak chęci działania, odwagi czy lenistwo; jak ewangeliczni przeklęci, którzy spragnionemu nie podali szklanki wody, a przybysza nie przyjęli (Mt. 25,41-45). Możemy słyszeć o jakiejś trudnej sytuacji, która wzbudzi w nas współczucie, ale zupełnie nic z tym nie zrobimy. Zajęci wyłącznie naszymi sprawami, zbagatelizujemy i nie okażemy miłosierdzia. Będzie to wyrazem naszej ignorancji, a przecież wystarczy nawet mały gest serca.
3. Co daje drugiej osobie nasze współczucie i wypływające z niego gesty?
Współczucie właśnie tym różni się od empatii, że jego konsekwencją są konkretne czyny. Gesty, które wypływają z naszego współczucia, dają wsparcie, poczucie bezpieczeństwa, obecność drugiej osoby. Poprzez dzielenie się swoimi trudnościami i słabościami pogłębiają się również nasze relacje i stajemy się sobie bliżsi. Jezus także okazywał współczucie, gdy np. widząc tłumy, litował się nad nimi i uzdrawiał (Mt 14,14). Jezus uzdrawiał, ale również motywował i pokazywał, że można żyć lepiej, pełnią życia. Możemy współczuć jakiejś osobie bezdomnej - będącej w potrzebie - i pomóc jej materialnie. Myślę jednak, że dużo ważniejsze jest, by zatrzymać się przy niej i zapytać, co się stało i czego potrzebuje. Może lepiej, by wyrazem naszego współczucia nie było 5 zł wrzucone do koszyczka, ale w konsekwencji usłyszenie: że ta osoba „upadła” w życiu, że zwyciężyła choroba alkoholowa... Dostrzegając w kimś pełnowartościowego człowieka, możemy podnieść go w życiu nawet zwykłą rozmową. Jak okazać wyrazy współczucia komuś, kto przeżył śmierć bliskiej osoby? To właśnie obecność i wsparcie emocjonalne są ogromną podporą w przeżywaniu potężnego bólu, straty i tęsknoty. Wyrazem naszego współczucia może być też modlitwa...
NOT. AWAW
Echo Katolickie 11/2020
opr. mg/mg