Gościnność w klasztorach jest ważnym elementem stylu życia benedyktyńskiego. Należy ją jednak właściwie rozumieć
Jak wiemy, każdy tekst można czytać według różnych kluczy, w zależności od tego, które określenia bądź tematy uznamy za najbardziej istotne. W ten sposób tekst nieustannie się zmienia — w zależności od przyjętej optyki czytania — i nieustannie nas zaskakuje swoją świeżością oraz ukrytymi warstwami znaczeniowymi.
Skoro naszym tematem jest gościnność, spróbujmy przeczytać naszą Regułę jak tekst, który próbuje zorganizować wspólnotę nastawioną na gościnność, więcej, dla której ta postawa jest jednym z fundamentalnych charyzmatów. Oczywiście, będziemy mówić przede wszystkim o rozdziale 53, ale przecież nie brak innych miejsc, które o gościnności lub gościach mówią. Wyliczmy je teraz krótko. Po komplecie, mimo obowiązywania w klasztorze pełnego milczenia, można rozmawiać z odwiedzającymi, jeśli zajdzie taka potrzeba; opat ma jadać z gośćmi; cela gości jest miejscem pierwszych chwil pobytu nowego mnicha; mamy osobny rozdział o mnichach, którzy są gośćmi; furtian ma prosić przybysza o błogosławieństwo.
Jak więc widzimy, goście są trwałym elementem monastycznego pejzażu, możemy stwierdzić to tak autorytarnie, ponieważ pojawiają się w Regule dość często i w różnym kontekście; dodajmy, zachowując w tym wszystkim równowagę, że stanowią jedną z wielu grup zasiedlających klasztor, obok mnichów, chorych i dzieci. Piszę o tym wszystkim po to, żeby pokazać pewien paradoks: z jednej strony bowiem, mnisi/mniszki to ci, którzy mają być od świata oddzieleni — jak wskazuje sam źródłosłów ich nazwy albo przynajmniej jedna z wielu jego interpretacji. Z drugiej zaś — na opata jest złożona troska o wszystkich: mnichów, ubogich, chorych, gości, pielgrzymów i dzieci. Na marginesie dodam, że nigdy nie byłem w stanie pojąć, jak z lektury Reguły mogły narodzić się takie typy życia monastycznego, które gościnność ograniczają. Czytając ją można raczej odnieść wrażenie, że wspólnota według niej żyjąca znajduje się w oku cyklonu, a nie na spokojnym odludziu. Po kolei jednak.
Głównym niebiblijnym źródłem naszej Reguły jest Reguła Mistrza. Mistrz jednak zdaje się mieć wobec przybyszów raczej dość niechętne nastawienie. Postrzega ich odwiedziny jako atak szarańczy, który musi zostać jak najszybciej opanowany, w przeciwnym razie klasztorowi grozi ograbienie (z jedzenia, rzecz jasna, bo gości trzeba nakarmić). Od razu można zaznaczyć, że jeśli pomiędzy św. Benedyktem a Mistrzem istnieje różnica zdań, musi to oznaczać, że dla tego pierwszego zmiana w nakazach reguły była czymś niezwykle istotnym, skoro zdecydował się odejść tak radykalnie od tekstu, za którym podążał, bądź czasem tylko nieznacznie go retuszował.
Święty Benedykt odrzuca zatem pełną dystansu wobec gości tradycję promowaną przez poprzednika i wybiera drogę proponowaną przez monastycyzm egipski, dla którego przyjmowanie gości należało do praktyk codziennych, wedle źródeł literackich przynajmniej. Dodać trzeba jednak pewne rozróżnienie — u Egipcjan, a także u Bazylego — nacisk położony jest przede wszystkim na gościnność okazywaną mnichom, jak pokazują nam to apoftegmaty; świeccy są wedle tego źródła przyjmowani z mniejszym entuzjazmem (zresztą tekstów mówiących o przyjmowaniu nie-mnichów jest zdecydowanie mniej; w rzeczywistości było nieco inaczej, co wynikło z tego prostego faktu, że świecki nigdy nie przybywał z pustymi rękoma). Reguła św. Benedykta natomiast dodaje ważne określenie: trzeba przyjmować wszystkich (omnes),choć oczywiście grupą uprzywilejowaną są inni mnisi, pielgrzymi (w Regule opisuje ich słowo peregrinus przełożone przez Świderkównę jako ‘pielgrzym', które sprawia, że od razu mamy przed oczyma pielgrzymki zmierzające do Częstochowy, ale trudno orzec, czy chodzi o takich pielgrzymów jednorazowych, zmierzających np. do Rzymu, czy też może o ludzi, którzy jako swoje powołanie praktykowali pielgrzymowanie) oraz ubodzy.
Nie brak zresztą w Regule pewnych sprzeczności. Oczywiście można je wyjaśnić, ale nie zmienia to faktu, że wskazują one, iż Benedykt próbuje uchwycić w ten sposób dość złożoną rzeczywistość. Z jednej strony na przykład mamy nakaz, aby w pierwszym rzędzie przyjmować innych mnichów oraz pielgrzymów (RB 53,1; Świderkówna tłumaczy to ostatnie, raczej błędnie, jako ‘naszych braci w wierze'), choć w rozdziale 1 czytamy obszerną krytykę gyrovagów, czyli mnichów błądzących, którzy nigdzie nie zagrzewają miejsca, ale jednocześnie w innym miejscu czytamy, że taki mnich-przybysz jeśli coś zaproponuje, trzeba jego słowa potraktować serio.
Ten pozorny chaos w prawodawstwie prowadzi nas do obrazu klasztornego dziedzińca zapełnionego od rana do wieczora różnego autoramentu mniej lub bardziej proszonymi gośćmi. W jaki sposób próbuje uporządkować to wszystko św. Benedykt?
Jak każdy tekst, tak również fragmenty o gościach mają swój klucz i jest nim czasownik suscipere, który pojawia się zarówno w tytule rozdziału, jak i w rycie ślubów. Nie znaczy on po prostu ‘przyjmować', ale jest słowem, które w VI w. wciąż obarczone było sporym ładunkiem emocjonalnym i oznaczało ‘przyjąć pomimo wszystko'. Czasownik ten jest używany w modlitwie mnicha podczas składania ślubów. Możemy tutaj myśleć także o dalekiej aluzji do przyjmowania Chrystusa w Eucharystii — skoro w osobach ubogich, zgodnie z Ewangelią według św. Mateusza, przyjmujemy Pana i usługujemy Mu. Reguła krótko, acz pojemnie, bo dzięki użyciu odpowiedniego czasownika, wyraża pewne napięcie między naciskiem na świętość i wyjątkowość a aspektem profanum, który jest nieunikniony także w domu Bożym.
Klasztor można sobie wyobrazić jak koncentrycznie układające się kręgi: w centrum jest Pan tego domu, Jezus Chrystus, (klasztor nazwany jest przecież domem Bożym), który przyjmuje nowych domowników (mnichów), a ci z kolei przyjmują przybywających gości jak samego Chrystusa, który przyjął tychże mnichów. Wracamy zatem do punktu wyjścia — i nic dziwnego, że przyjmując odwiedzających, śpiewa się ów werset o przyjęciu miłosierdzia Bożego w świątyni i umywa się gościom nogi niczym Pan Apostołom na Ostatniej Wieczerzy. Zresztą sam ten opis przypomina raczej powitanie świętych w bramach nieba, gdzie opat, zastępca Chrystusa, wita przybywających ze wschodu i zachodu, z północy i południa, którzy potem zasiądą z nim do stołu, co również można traktować jako ucieleśnienie zapowiedzi eschatologicznych słów Chrystusa. Ten sposób opisywania, rozumienia i praktykowania gościnności sprawia, że mamy tutaj do czynienia z jeszcze jednym przejawem liturgii celebrowanej przez codzienne życie. Gościnność benedyktyńska ma zatem wszystkie cechy, które prowadzą do głębszego uświęcenia miejsca i osób — zarówno klasztoru, który przez to coraz bardziej przypomina niebo, dom Ojca, gdzie jest mieszkań wiele (por. J 14,2), jak i mnichów wraz z gośćmi, którzy następnie tę świętość uzyskaną poniosą dalej w świat. Można nawet powiedzieć, że bez liturgii sprawowanej w chórze, wraz z głębokim przeżywaniem przychodzenia Pana w sakramentach i lectio divina, gościnność, jak ją rozumie św. Benedykt, nie jest możliwa.
Do tej pory była teologia, teraz kilka słów o praktyce. Zaznaczyć trzeba, że nie wyjdziemy tutaj poza Regułę. Jest to tym bardziej ciekawe, że teksty normatywne prezentują raczej stan idealny, natomiast interesujący nas rozdział pokazuje raczej daleko idącą trzeźwość autora, który ze wszystkich sił starał się zapewnić szacunek zarówno gościom jak i mieszkającym w klasztorze mnichom.
Pierwszym znakiem owego rozsądku jest przypomnienie o odrębności klasztoru i celi gości, gdzie ta ostatnia traktowana jest jako świat pomiędzy światami (już nie jest to przestrzeń świecka, ale jeszcze nie jest to klasztor; zresztą w domu gości miał przebywać kilka dni nowoprzyjęty brat, zanim wpuszczono go do samego klasztoru). To wydzielenie specjalnej części dla przybyszów mających pozostać jedynie jakiś czas rozwiązywało wiele problemów logistycznych i ułatwiało uporządkowanie ich relacji ze stałymi mieszkańcami.
Drugim jest nakaz wspólnej modlitwy zaraz na początku pobytu przybysza. Święty Benedykt w ten sposób daje opatowi narzędzie, aby delikatnie wybadać, czy nowoprzybyły przynależy do Kościoła, czy też jest ariańskim heretykiem (pamiętajmy, że w czasach Świętego ariańscy Goci tworzyli elitę władzy w Italii). Co warte podkreślenia, nie mówi się wcale, że gdyby się okazało, iż gość nie jest katolikiem, to trzeba go wyprosić. Znamy z Dialogów historię, kiedy to pewnemu Gotowi, który zresztą prześladował ortodoksów, podano w klasztorze posiłek. Chodzi raczej o wiedzę, kogo zapraszamy pod nasz dach; w ten sposób jasne stają się zasady uczestnictwa takiego człowieka w liturgii. Dziś taka metoda jest wciąż dalej użyteczna. Gdyby się okazało, że mamy do czynienia z katolikiem, daje się pocałunek pokoju, który oznacza pełnią wspólnotę i uczestnictwo w komunii świętej.
Dalej czytamy, że gości spotyka się w klasztornym obejściu jak gdyby przypadkiem, a nawet wtedy nie należy z nimi rozmawiać, można jedynie udzielić informacji, że wszelkie formy kontaktu są zakazane i prosić o błogosławieństwo. Klasztor jest więc otwarty, przyjmuje wszystkich, ale szanuje i chroni, przez oddzielenie, obydwie grupy; nie dochodzi do zmieszania wspólnoty z gośćmi. Taka praktyka pozwala na skoncentrowanie się jednych i drugich na Panu Bogu, gospodarzu domu. Można odnieść wrażenie, że niemałą też rolę odgrywa tutaj niechęć do plotek, których źródłem dla przebywającego w klasztorze mnicha mogą okazać się goście (w innym miejscu czytamy spójną z tym uwagę, że opowiadanie wspólnocie tego, co mnich widział poza klasztorem, jest szkodliwe), a długie rozmowy z obcymi mogą spowodować absencję w chórze. Aby jednak zachować wymóg gościnności, wyznacza się specjalnego brata odpowiedzialnego za część przeznaczoną dla przybyszów, który ma opiekować się nimi i przeznaczonym dla nich pomieszczeniem i, co niejako z tego wynika, starać się, aby niczego im nie brakowało.
Oczywiście prowadzenie dużego i otwartego szeroko domu dla odwiedzających nie jest warunkiem benedyktyńskiej gościnności. Przykładem tego jest chociażby polska federacja benedyktynek sakramentek, u których takie domy są w bardzo skromnej formie (jak w Warszawie) czy też nie ma ich wcale (Siedlce, Wrocław), a jednak siostry są bardzo gościnne, o czym świadczy rzesza ludzi modlących z mniszkami się regularnie w poszczególnych klasztorach. Jednocześnie mamy opactwo w Tyńcu, gdzie dom gości jest ogromny i obecnie, tak naprawdę, jednym z największych naszych piętn jest nazywanie go hotelem, podczas gdy, poza wielkością, w niczym takiego obiektu nie przypomina.
Czy zatem gościnność jest w benedyktyńskim klasztorze obowiązkowa? Odpowiadamy zdecydowane tak, mając w pamięci nie tylko napomnienie Apostoła (por. Hbr 13,1—2), ale zdecydowaną większość monastycznej tradycji. Gdzie leży zatem podstawowa cecha benedyktyńskiej gościnności? Wyraża ją jedno proste zdanie Reguły: „Wszystkich przychodzących do klasztoru gości należy przyjmować jak Chrystusa”. Tym samym okazuje się być On nie tylko gospodarzem domu, ale także przybyszem, który puka do jego bram. W ten sposób możemy każdego dnia doświadczać, że naprawdę jest On Alfą i Omegą.
Fragment książki „Cywilizacja psałterza. Studia nad Regułą św. Benedykta”
Szymon Hiżycki OSB (ur. w 1980 r.) studiował teologię oraz filologię klasyczną; odbył specjalistyczne studia z zakresu starożytnego monastycyzmu w kolegium św. Anzelma w Rzymie. Jest miłośnikiem literatury klasycznej i Ojców Kościoła. W klasztorze pełnił funkcję opiekuna ministrantów, duszpasterza akademickiego, bibliotekarza i rektora studiów. Do momentu wyboru na urząd opacki był także mistrzem nowicjatu tynieckiego. Wykłada w Kolegium Teologiczno-Filozoficznym oo. Dominikanów. Autor książki na temat ośmiu duchów zła „Pomiędzy grzechem a myślą” oraz o praktyce modlitwy nieustannej „Modlitwa Jezusowa. Bardzo krótkie wprowadzenie”.
opr. mg/mg