Niejeden katecheta ma wrażenie, że wybrał się do pracy w winnicy Pana, a trafił do kamieniołomów...
Na początku każdego roku szkolnego księża, siostry zakonne, katecheci świeccy stają przed pytaniami: jacy będą w tym roku uczniowie; jak pokazać im jedyny sens życia, najważniejszą prawdę, największe dobro i najwspanialsze piękno, Boga, który chce naszego wiecznego szczęścia; jak mówić im o Tym, którego zobaczyć, usłyszeć i dotknąć można tylko sercem, a wobec którego wszystkie sprawy materialnego świata są zupełnie bez wartości?
To pytania, na które trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź. I choć katecheci nie są w swojej pracy zdani tylko na własne siły, jest to zadanie, które zdaje się przerastać ludzkie możliwości. Nie są sami, gdyż słyszą na różnych spotkaniach formacyjnych, czasem z ust swoich biskupów, jak ważną pracę wykonują, że nie są winni niewiary swoich wychowanków, że nad wszystkim czuwa Bóg. Doznają również wsparcia ze strony wydziałów katechetycznych, które nie są tylko urzędem kontrolującym pracę katechetów, ale miejscem, gdzie można znaleźć radę i pomoc w sytuacjach trudnych. Wsparciem są także inni katecheci, chyba najbardziej solidarni ze wszystkich nauczycieli, bo wiedzą, że trudzą się w tej samej sprawie i nie muszą ze sobą rywalizować. A jednak - przyznają wszyscy - kiedy katecheta wchodzi do klasy, musi sam stawić czoła wielu różnym problemom.
Jedną z licznych trudności, o których długo mógłby opowiadać każdy katecheta, jest brak współpracy ze strony uczniów. Każda lekcja tego wymaga, ale katecheza w szczególności. Teoretycznie na katechizację uczęszczają ludzie wierzący, czasami mający problemy ze swoją wiarą, ale szukający sposobów ich rozwiązania. Księża i osoby świeckie uczące religii w szkołach ponadgimnazjalnych przyznają jednak, że w praktyce jest nieco inaczej. Są osoby, nawet całe klasy, pozytywnie nastawione do religii i Kościoła. Jeśli nawet nie zabierają na lekcji głosu, to uważnie słuchają, a słowa katechety czy kolegów nieraz bardzo głęboko zapadają w ich serca. Jest jednak spora część uczniów, którzy przychodzą po to, by "zaliczyć" lekcję. Twierdzą, że uczęszczają na katechezę tylko dlatego, by nie sprzeciwiać się woli rodziców. Nierzadko przyjmują postawę - choć może to brzmieć nieprawdopodobnie - "baw mnie". Całą winą za swoje złe zachowanie są skłonni obarczać katechetę, który - ich zdaniem - nie potrafi ich zainteresować. Nie zauważają przy tym, że nauka nie zawsze może być przyjemna i że często nie dają katechecie szans na zainteresowanie ich tematem, bo nawet przez chwilę nie próbowali się w lekcję włączyć. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest m.in. bardzo nierówny poziom katechizowanych. W jednej klasie spotykają się osoby, które rzeczywiście potrzebują katechizacji: oni wierzą w Chrystusa, pokładają w Nim nadzieję i kochają Go. Trzeba im tylko przedstawić lepiej obraz Boga, pogłębić wiedzę o Nim i o człowieku, pokazać, jak Boga można spotkać, i wyjaśnić, dlaczego pewne postawy wśród chrześcijan są godne pochwały, a inne nie do przyjęcia. Ci młodzi ludzie chcą więcej wiedzieć, by głębiej wierzyć. Inni spodziewają się, że lekcje religii pomogą im w odnalezieniu odpowiedzi na nurtujące ich pytania i wątpliwości. Pełni dobrej woli, szukają własnej drogi ku Bogu, a zadaniem katechety jest popchnąć ich we właściwą stronę. Wśród młodzieży jest jednak spora grupa takich, dla których Bóg jest kimś obcym i dalekim, i nie zawsze chcą Go poznawać. Jeszcze nie zauważyli (czasami bardzo boleśnie się o tym przekonują), że nie są samowystarczalni; że dziś żyją, a jutro umierają, a jedynym, który może ich wyrwać z przeklętego kręgu śmierci, jest Jezus Chrystus. Ci ludzie potrzebują preewangelizacji. Trudno na katechezie trafić jednocześnie i do jednych, i do drugich. Trudno jest prowadzić lekcję interesującą i zrozumiałą dla grupy składającej się z osób o tak odmiennych oczekiwaniach, bo albo jedni się nudzą, albo drudzy niewiele rozumieją. - Być może wyjściem z tej trudnej sytuacji byłby podział uczniów na grupy o różnym stopniu dojrzałości w wierze. Wtedy łatwiej byłoby przygotować zajęcia w większym stopniu spełniające oczekiwania ich uczestników - zastanawia się katecheta w jednej ze szkół ponadgimnazjalnych. - Niestety, taka propozycja nie spotka się raczej ze zrozumieniem ani dyrekcji szkół, ani władz oświatowych. Wielu katechetów właśnie w tym zderzeniu różnych oczekiwań i dojrzałości religijnej uczniów w klasie dostrzega przyczynę m.in. trudności z zachowaniem dyscypliny podczas lekcji religii.
Co roku do Pierwszej Komunii przystępują nowe rzesze dzieci. Ich miłość do Boga wydaje się ogromna. Co się dzieje, że z tych gorących serc po kilku latach ulatuje cały żar? Dlaczego młodzi, deklarując swoją niewiarę, dodają często, że kiedyś byli bardzo zaangażowani w jakąś formę duszpasterstwa dzieci? Dojrzewając, młodzi przebudowują swoją wizję świata. Wyrastają z dziecięcych wyobrażeń o nim, ale na to miejsce nie zawsze mają szansę wprowadzić coś sensownego. Chciałoby się powiedzieć, że czasami przychodzą na religię z pustyni, a po lekcji na pustynię wracają. Sporą winę ponosi tutaj rodzina. Są rodziny wspaniałe, które swoją postawą pomagają młodym sensownie przejść okres buntu. Zbyt wiele jest jednak takich, w których nie traktuje się wiary na serio. Duchowni i świeccy katecheci zauważają, że coraz częściej odpowiedzialność rodziców za chrześcijańskie wychowanie dzieci, którą deklarowali przynosząc je do chrztu, ogranicza się do podpisania oświadczenia, że wyrażają zgodę, aby ich dziecko uczestniczyło w katechizacji szkolnej. Dlatego trudno się dziwić, że odrzucając dziecięcą wizję świata, młodzi odrzucają także Boga. Niewiara bywa dla nich atrybutem dorosłości. Nierzadko też zbyt łatwo krytykuje się w domach Kościół. Dorośli są odporni na niejednoznaczność ocen. Dla nich świat ma wiele odcieni szarości. Dla młodych świat jest czarno-biały. Nieodpowiedzialnie wypowiedziana krytyka może spowodować ich odejście od Boga albo dać pretekst do niewiary. - Po młodych widać, którzy otrzymali chrześcijańskie wychowanie, a którzy wyrośli w domach obojętnych na sprawy wiary. W toku katechizacji trudno to naprawić - przyznają katecheci.
Młodzi zazwyczaj nie znajdują oparcia dla swojej wiary w środowisku rówieśniczym. Wierzyć w Boga nie jest dziś w modzie. Stosunkowo niewielu młodych chce - zgodnie z pragnieniem wyrażonym przed bierzmowaniem - bronić swojej wiary. Zagłuszani przez hałaśliwych kolegów, czują się zapewne jak relikt dawno minionej epoki. Katecheci uczący młodzież ze zdziwieniem zauważają, że dotyczy to także członków różnych kościelnych grup młodzieżowych. Nierzadko bywa i tak, że oni najmniej z całej klasy angażują się w katechezę. - A przecież każdego roku tysiące młodzieży uczestniczy w rekolekcjach oazowych, ministranckich czy organizowanych przez różne zgromadzenia zakonne lub ruchy i stowarzyszenia katolickie. Tłumnie uczestniczą w spotkaniach z Papieżem, po brzegi wypełniają katedry w Niedzielę Palmową, obchodzoną jako Dzień Młodych. Wtedy chętnie świadczą o swojej wierze. Ci sami ludzie jednak, kiedy znajdą się w klasie szkolnej, są niewidoczni. Rzadko proponują katechecie pomoc np. w poprowadzeniu modlitwy, nie wyróżniają się podczas dyskusji. Zachowują się jak bohater ewangelicznej przypowieści, który zapaloną lampę ukrył pod korcem, zamiast ustawić na świeczniku - mówi z rozczarowaniem ksiądz uczący w liceum.
Wydaje się, że pilną potrzebą dzisiejszych czasów jest troska o silniejsze
związanie młodych z parafią. Szkoła będąca miejscem idealnym, w którym
swobodnie i bez stresów można realizować swoją pasję twórczą, istnieje
tylko w marzeniach niektórych teoretyków. Uczniowie często boją się
szkoły. Nawet dobrzy obawiają się sprawdzianów, odpytywania, jedynek.
Między klasówką z matematyki a odpytywaniem z biologii trudno zagłębiać
się w wielkie problemy egzystencjalne. Do tego dochodzi zwyczajne
zmęczenie, zwłaszcza kiedy katecheza odbywa się na którejś z późniejszych
lekcji. W takich warunkach trudno o jej skuteczne oddziaływanie. Nie
można postawić znaku równości między nauczaniem religii w szkole a
katechezą. Katecheza - rozumiana jako dojrzewanie w wierze, a obejmująca
przekazywanie doktryny chrześcijańskiej i wprowadzanie w pełnię życia
wiarą - powinna być uzupełniana w rodzinie i we wspólnocie parafialnej.
W szkolnych warunkach trudno doprowadzić do osobistego spotkania każdego
ucznia z Chrystusem, uczyć modlitwy, uczestnictwa w liturgii, odpowiedzialności
za wspólnotę. Dlatego tak ważna jest troska parafii o grupy młodzieżowe,
organizowanie spotkań, koncertów, wycieczek, zawodów sportowych. To
szansa zapełnienia luki, którą pozostawia szkoła. To szansa wychowania
młodych w duchu wiary, przyjaźni i bezinteresowności. Ogrom spraw
związanych z uczeniem religii wydaje się czasem ciężarem nie do uniesienia.
Na szczęście w tej kwestii nie wszystko zależy od ludzi. Rodzice
i katecheci mają siać, ale to ostatecznie Bóg daje wzrost. Jeśli dzięki
z pozoru beznadziejnym próbom kiedyś na twardej ziemi wykiełkuje ziarno
Bożego Słowa, to warto się trudzić.
opr. mg/mg
Copyright © by Gość Niedzielny (36/2001)