Stworzenie w sześć dni z perspektywy teologicznej

Czy opis stworzenia zawarty w Księdze Rodzaju można odczytywać literalistycznie, w myśl zasady że „dni” znaczą na pewno „dni”?

 

W poprzednim odcinku zatytułowanym „Stworzenie w sześć dni na chłopski rozum” poddaliśmy takie usiłowania krytyce z pozycji zdrowego rozsądku. Teraz pora na argumenty teologiczne, które również przemawiają przeciw próbom takich interpretacji.

1.

Należy zastanowić się nad fenomenem natchnienia. Wiemy, że Duch Święty oddziaływał na pisarzy biblijnych, pytanie dotyczy jednak tego, w jakim celu to czynił. Moglibyśmy tutaj odwołać się do nauczania Kościoła, które wyraźnie wskazuje na służbę tekstów natchnionych zbawieniu człowieka, ale poprzestańmy na samej Biblii. Jeden z dwóch „klasycznych” fragmentów Nowego Testamentu mówiących o natchnieniu pozostawia nam ważną wskazówkę. Młodemu duszpasterzowi Tymoteuszowi poleca się, co następuje:

14 Ty natomiast trwaj w tym, czego się nauczyłeś i co ci powierzono, bo wiesz, od kogo się nauczyłeś. Od lat bowiem niemowlęcych znasz Pisma święte, 15 które mogą cię nauczyć mądrości wiodącej ku zbawieniu przez wiarę w Chrystusie Jezusie. 16 Wszelkie Pismo od Boga natchnione [jest] i pożyteczne do nauczania, do przekonywania, do poprawiania, do kształcenia w sprawiedliwości — 17 aby człowiek Boży był doskonały, przysposobiony do każdego dobrego czynu (2 Tm 3,14-17).

Jest jasne, czemu przyświeca natchnienie Pisma Świętego: chodzi o pożyteczność w sprawie zbawienia, udzielenie Bożej nauki oraz przygotowanie do pełnienia uczynków zgodnych z wolą Bożą. Z tej perspektywy należy również czytać pierwsze rozdziały Księgi Rodzaju. Istotnie, niosą one nie do zastąpienia treści teologiczne (odnoszące się do misterium Boga), soteriologiczne (dotyczące zbawienia człowieka) oraz antropologiczne (ukazujące tajemnicę człowieka). Nie służą jednak zdobywaniu wiedzy świeckiej, na przykład przyrodniczej czy astronomicznej.

Nie ma powodów, żeby znaczenia teologicznego czy nawet soteriologicznego doszukiwać się w ilości dni lub rzekomym młodym wieku ziemi. Owszem, taki punkt widzenia może wręcz przesłonić prawdę, jaką Duch Święty pragnął przekazać przez autorów natchnionych. Nie wolno tutaj dać się sprowadzić na manowce przez zadawanie tekstowi pytań motywowanych bynajmniej nie zabieganiem „o własne zbawienie z bojaźnią i drżeniem” (Flp 2,12), tylko innymi przyczynami, spośród których lęk przed trudnością pogodzenia literalistycznego opisu z naukowymi tezami nie jest zapewne najmniej ważnym.

Znamiennego przykładu dostarczyć może św. Augustyn (354-430), który stronnikom wyprowadzania z objawienia religijnego przyrodniczej wiedzy na temat genezy świata, odpowiadał: „Pan Jezus nie powiedział «Poślę wam Ducha Pocieszyciela, aby pouczył was o torach Słońca i Księżyca». Chciał przecież ukształtować chrześcijan, a nie astronomów. Dla ludzkich potrzeb zupełnie wystarczy to, czego nauczymy się o tym w szkole”. Tym samym Augustyn sprzeciwiał się zastępowaniu świeckiej wiedzy objawieniem religijnym.

2.

Można powiedzieć, że biskup Hippony zawczasu odpowiedział na pewne poglądy, które pojawić się miały w późniejszej historii. Do dziś zresztą są jeszcze formułowane, zwłaszcza w kręgach chrześcijan czytających Biblię fundamentalistycznie, jako słowo Boga wypowiedziane absolutnie, z pominięciem czynnika ludzkiego w jego utworzeniu. Otóż zdarza się, że utożsamiają fundamentaliści negowanie historycznej dosłowności pierwszych wersetów Biblii z podważeniem zaufania do świętych ksiąg. W ten sposób, twierdzą, na zasadzie efektu domina również inne części Pisma mogłyby zostać zakwestionowane.

Ten argument jest jednak „mieczem obosiecznym”. Po pierwsze, wymaga od posługującego się nim przyjęcia postawy obrony „za wszelką cenę” absolutnej bezbłędności całej Biblii, co zwyczajnie, w obliczu wielu nieścisłości przyrodniczych czy historycznych, jest skazane na porażkę i trzeba będzie się do niej prędzej czy później przyznać. A po drugie i ważniejsze, przywoływanie tego argumentu daje niestety niechrześcijanom argument do odrzucenia przesłania chrześcijańskiego, skoro w pakiecie z Dobrą Nowiną „sprzedaje” im się „złą” wiedzę, przeczącą nauce a utożsamianą z wypowiedzią samego Boga. Właśnie to zagrożenie rozpoznał Augustyn:

Jeśli przychwycą chrześcijanina na błędzie w tych sprawach, które świetnie znają, jeśli usłyszą, jak wygłasza on swoje niemądre opinie, powołując się na nasze Pismo Święte, jakże będą mogli uwierzyć temu Pismu, gdy mówi o zmartwychwstaniu umarłych, o nadziei życia wiecznego i o królestwie niebieskim, skoro uważają stronice Biblii za pełne błędów w tych sprawach, które możne poznać przez doświadczenie i niezawodne rozumowanie?

Fundamentalista biblijny ustawia się zatem samozwańczo w roli rzekomego „jedynego sprawiedliwego”, zamykając całemu „tłumowi” naukowców i zainteresowanych nauką dostęp do Ewangelii. Czyż może być coś bardziej tragicznego od chrześcijanina, który zamiast ewangelizować, ośmiesza wiarę i chrześcijańską nowinę?

3.

Wróćmy jednak do natchnienia i zastanówmy się nad „sposobem”, w jaki Duch Święty udzielał tego daru autorom biblijnym. Przede wszystkim należy oddalić tzw. teorie dyktatu, zgodnie z którymi Duch miałby dyktować „słowo po słowie” całe przesłanie. Pisarze biblijni nie pełnili roli sekretarki Boga, a kto chciałby ich dzieła zrównać ze stenogramem, ten musiałby Bogu przypisać zmienność stylów i gatunków, w jakich Biblia jest pisana. Taki rodzaj oddziaływania Boga na człowieka urągałby zresztą przesłaniu Biblii. Należy raczej przyjąć, że ludzcy pisarze, otrzymawszy nadprzyrodzone objawienie, wypowiadali je następnie w ludzkim słowie, używając w tym celu takiego „wyposażenia”, jakie posiadali w tym czasie, w którym przyszło im żyć. A zatem Bóg chcąc nie chcąc musiał posłużyć się ich mentalnością, uzdolnieniami i ograniczeniami, zasobem słownictwa, taką a nie inną wiedzą (lub, z dzisiejszej perspektywy patrząc, jej brakiem), moralnością danego etapu historycznego itd.

Objawienie docierać mogło na różne sposoby, mniej lub bardziej, jeśli tak można rzec, dramatyczne. Często autorzy biblijni pisali po prostu w świetle już działającej w nich wiary w Boga, i w ten sposób, pod kierownictwem Ducha Świętego, przekazywali słowo Boże. Bywało jednak i tak, że późniejszy pisarz poruszony przez Ducha Świętego (por. 2 P 1,21) otrzymywał duchową wizję, a potem próbował ją „w pocie czoła” przekazać ludzkimi słowami. Właśnie coś takiego stało się udziałem wizjonera z Apokalipsy, który, jak sam pisze, doznał „zachwycenia w dzień Pański” i posłyszał „za sobą potężny głos jakby trąby mówiącej: Co widzisz, napisz w księdze i poślij siedmiu Kościołom” (Ap 1,10-11).

To „Objawienie Jezusa Chrystusa, które dał Mu Bóg” (Ap 1,1), mogło zostać odebrane przez Jana tylko dzięki szczególnej interwencji Ducha Świętego. Został on w jej rezultacie przemieniony, jakby intensywniej wprowadzony w tajemnicę Chrystusa, a dzięki temu w głębszy sposób poznał również w Jego świetle dzieje świata. Treść objawienia nie „przeskoczyła” jednak automatycznie z tego nadprzyrodzonego poziomu, do jakiego wizjoner został dopuszczony, na poziom ludzki. Właśnie to przejście wymagało od Jana włożenia trudu opracowania otrzymanego przesłania w taki sposób, żeby następnie mogło zostać ogłoszone innym ludziom. Sama Apokalipsa pozwala zresztą zobrazować ten proces:

9 Poszedłem więc do anioła,
mówiąc mu, by dał mi książeczkę.
I rzecze mi:
„Weź i połknij ją,
a napełni wnętrzności twe goryczą,
lecz w ustach twych będzie słodka jak miód”.
10 I wziąłem książeczkę z ręki anioła
i połknąłem ją,
a w ustach moich stała się słodka jak miód,
a gdy ją spożyłem,
goryczą napełniły się moje wnętrzności (Ap 10,9-10).

Anioł trzyma książeczkę czy raczej „mały zwój” z Bożym orędziem, które dopiero stanie się treścią znaną nam z Księgi Apokalipsy. Wizjoner doświadcza słodyczy w kontakcie ze Słowem Bożym. Ale potem przychodzi czas bolesnego trudu przyswojenia i przetworzenia na poziom komunikacji ludzkiej, stąd skojarzenie z goryczą. Ten proces zejścia na poziom ludzki wymagał czynnego zaangażowania Jana. Ostatecznie Słowo Boże zostało przekazane za pośrednictwem słowa ludzkiego — i w ten sposób otrzymaliśmy „tę księgę” („ten zwój”), ostatnią w szeregu ksiąg biblijnych (por. Ap 22,18-19). Można powiedzieć, że Słowo Boże, podobnie jak sam Jezus Chrystus (por. Flp 2,6-8), zniżyło się do ludzi.

Jeśli tak się sprawy mają z ostatnią księgą pisaną w Nowym Przymierzu, również pierwsza powstała za czasów Starego Przymierza musi przekazywać Boże orędzie na sposób ludzki. A zatem autor Księgi Rodzaju posłużył się ówczesnym sposobem myślenia oraz wykorzystał ogólną dostępną mu wiedzę, w tym dotyczącą świata stworzonego, żeby przekazać w ten sposób Boże przesłanie. Kto chciałby zatrzymywać się przy literalistycznym opisie, ulegałby podobnemu błędowi do tego, gdyby przesłanie Apokalipsy chcieć sprowadzić do literalnego odczytania symboliki liczb używanej przez Jana. „Sto czterdzieści cztery tysiące opieczętowanych” (Ap 7,4) oznaczałoby ni mniej ni więcej tylko 144000; naprawdę niedaleko takiej lekturze od tej proponowanej przez Świadków Jehowy.

4.

Krytyce należy też poddać sprofanowanie tajemnicy wiary, do jakiego dochodzi w literalistycznej interpretacji Księgi Rodzaju. Stworzenie jako wydarzenie nadprzyrodzone zostaje właściwie sprowadzone do kolejnych etapów możliwych do zapisania w kronikarskim reportażu i dostępnych przyrodzonemu rozumowi. Tym samym jednak neguje się wymiar misteryjny, i nic dziwnego, że w internecie znaleźć można filmowe przedstawienia całego zbanalizowanego w ten sposób procesu.

Dobrze, że jeszcze nikt nie poważył się na to, żeby powiedzmy Zmartwychwstanie w taki, w istocie bałwochwalczy sposób, zobrazować. A przecież prawda wiary o stworzeniu „z niczego” nie jest tajemnicą mniejszą od innych misteriów chrześcijańskich, w tym powstania Chrystusa z martwych inaugurującego „nowe stworzenie”. Nie przypadkiem w Credo wyznaje Kościół na pierwszym miejscu wiarę w „jednego Boga, Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych”. Tak stworzenie, jak i zbawienie, znajdują się w wyznaniu wiary Kościoła i należą do tajemnic wiary.

Z pozoru „pobożna” fundamentalistyczna lektura Księgi Rodzaju, gdy się jej przyjrzeć bliżej, okazuje się nazbyt ludzka. Literalistyczne odczytywanie szczegółów biblijnego opisu, by raz jeszcze odwołać się do Augustyna, przypomina cielesny sposób myślenia. Przypominają się w związku z tym przestrogi apostoła Pawła, który notabene sam interpretował Stary Testament w sposób duchowy, w świetle Chrystusa i w objawieniu Ducha Świętego (por. 1 Kor 2,10-16). Warto zauważyć, że stojący za spisaniem tekstu biblijnego Duch Święty mógł, i zapewne tak uczynił, nadać różne znaczenia tekstowi biblijnemu. Fundamentalistyczna obrona „litery” tekstu w gruncie rzeczy stawia człowieka — zarówno autora ludzkiego, jak i interpretatora Pisma — wyżej od Ducha Świętego.

Próbując zaprzeczać Bożej tajemnicy, fundamentalista biblijny dokonuje ponownego zasłonięcia tego, co zostało odsłonięte w Chrystusie. Jest to, nieświadomy i czyniony w dobrej wierze, ale jednak krok wstecz, w kierunku Starego Testamentu i żydowskiej lektury. „I aż po dzień dzisiejszy, gdy czytają Mojżesza, zasłona spoczywa na ich sercach. A kiedy ktoś zwraca się do Pana, zasłona opada” (2 Kor 3,15-16). Chrześcijanie jednak są tymi, którzy stali się „sługami Nowego Przymierza, przymierza nie litery, lecz Ducha; litera bowiem zabija, Duch zaś ożywia” (w. 6).

5.

Właśnie to ograniczenie się do litery charakterystyczne dla literalistycznej lektury sprawia, że „wyparowuje” Duch, a razem z Nim teologiczne przesłanie biblijnego tekstu. A przecież ono, jako się wyżej rzekło, jest celem daru natchnienia pozostającego na służbie zbawienia człowieka. Jeśli mamy być chrześcijanami, winniśmy czytać Stary Testament w świetle Nowego Testamentu. Dokładnie tak czynili pierwsi chrześcijanie, którzy nie dysponowali przecież jeszcze nowotestamentalnymi księgami, lecz na sposób duchowy interpretowali te starotestamentalne, w ten sposób torując drogę powstaniu ksiąg Nowego Testamentu.

W naszym przypadku oznacza to, że Księga Rodzaju winna być czytana przez pryzmat Nowego Testamentu. Nie przypadkiem ostatnia biblijna księga odnosi się do pierwszej, gdy wizjoner Jan pisze, iż ujrzał „niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły” (Ap 21,1). I nie przypadkiem, lecz wiedziony przez Ducha Świętego, autor czwartej Ewangelii rozpoczyna ją nawiązaniem do opisu stworzenia:

1 Na początku było Słowo,
a Słowo było u Boga,
i Bogiem było Słowo.
2 Ono było na początku u Boga.
3 Wszystko przez Nie się stało,
a bez Niego nic się nie stało,
co się stało (J 1,1-3).

Już same te dwa fragmenty pozwalają zakwestionować jakiekolwiek znaczenie dla chrześcijanina interpretacji dotyczących liczb dni, w których świat miałby być stworzony. Za to otwierają prawdziwą „kosmiczną” rzekłbym przestrzeń dla medytacji Księgi Rodzaju, która trwać mogłaby nie sześć dni, lecz aż do skończenia świata.

Podobnie jak miłość Chrystusa przewyższająca wszelką wiedzę nie jest do ogarnięcia duchem w swoich „gabarytach”, tak szerokość, długość, wysokość i głębokość (por. Ef 3, 18-19) aktu stworzenia dokonanego w Chrystusie również. W Tym, w którym wszystko się stało, odsłania się teologiczne znaczenie genezy świata, który stworzony w Chrystusie, odzwierciedla w sobie porządek jako pochodzący ze słowa (Logos!), zmierza ku Niemu („nowe niebo i nowa ziemia”). Pierwszemu porządkowi, tej harmonii ukazywanej kolejnymi dniami „dobrej roboty” Jahwe, odpowiada drugi porządek, który przewyższa pierwszy. Księga Rodzaju jest pierwszym, ale przecież nie ostatnim słowem Boga.

Powiedzmy nieco prowokacyjnie: Bóg wcale nie odpoczął, szabat jest dopiero przed Nim i nami. Oznacza to, że również nad lekturą pierwszych wersetów Biblii trzeba popracować, a nie poprzestawać na odczytaniu litery tekstu.

 

Trzecia część cyklu na temat stworzenia świata: https://opoka.org.pl/biblioteka/T/TB/sz2022-stworzenie3

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama