Był rozczochrany : czy promieniował boskością?

Jeśli Chrystus jest Bogiem, to czy pozostaje w Nim jeszcze miejsce na zwykłe człowieczeństwo?

Ojcze, wydawać by się mogło, że spory dotyczące Jezusa Chrystusa zostały w Kościele już dawno zażegnane, że wszystko już ustalono. Tymczasem wciąż pojawiają się pytania dotyczące Syna Bożego, na przykład: "Czy działał On w innych religiach? Czy tylko w historycznym Jezusie wypełniła się zbawcza misja?".

Spory chrystologiczne rzeczywiście wciąż trwają i wszystkie mają jedno zasadnicze źródło. Od samego początku - od powstania Nowego Testamentu - nieustannie ścierają się w Kościele dwa spojrzenia, dwa sposoby mówienia o Jezusie: jedno - synoptyków (świętych Marka, Łukasza i Mateusza), a drugie - św. Jana.

Te dwa spojrzenia reprezentowane są w teologii przez dwie szkoły: antiocheńską i aleksandryjską.

Powstały one w starożytnym Kościele i wzięły swoje nazwy od miast, w których się narodziły - od syryjskiej Antiochii i egipskiej Aleksandrii.

W Antiochii, gdzie prezentowano spojrzenie synoptyków, akcentowano człowieczeństwo Chrystusa. Hasłem stało się sformułowanie Homo assumptus, czyli "człowiek (został) przyjęty" przez Słowo. Trzeba jednak zauważyć, że już w samym tym sformułowaniu kryje się pewne niebezpieczeństwo. Bo kim jest człowiek? Jest osobą. Można więc dojść do wniosku, że w momencie Wcielenia, człowiek, w którego wcieliło się Słowo, jako osoba już istniał. Jak zatem to się odbyło? Czyżby do istniejącej osoby dołączyła osoba Słowa Przedwiecznego i obie w Chrystusie trzymają się za ręce, patrząc sobie w oczy? To przecież herezja...

To właśnie głosił Nestoriusz: Maryja nie urodziła Boga, tylko człowieka, a w Chrystusie istniały dwie osoby.

Właśnie. Choć dziś historycy i teologowie spierają się, czy przypisywane mu poglądy, które słusznie potępił Sobór w Efezie, rzeczywiście były jego poglądami; co za tym idzie: czy Nestoriusz naprawdę był heretykiem.

A druga szkoła?

Szkoła aleksandryjska, jak wspomniałem, inspirowała się teologią św. Jana Ewangelisty. Całe chrześcijaństwo zachodnie, począwszy od św. Augustyna, przez św. Tomasza, właściwie po dzień dzisiejszy, poszło za nią. To teologia, której symbolem stało się sformułowanie: Verbum caro, czyli Słowo (stało się) ciałem. W tym ujęciu nie ma żadnego problemu z bóstwem Chrystusa, gorzej jest z Jego człowieczeństwem, które jakby trochę się rozmywało. Słowo tak przyjęło i tak przemieniło ciało, że pojawiło się niebezpieczeństwo przesadzenia w drugą stronę. I w pewnym momencie rzeczywiście tak się stało. W V w. mnich Eutyches stwierdził, że w chwili Wcielenia Chrystus został tak przebóstwiony, że właściwie znikło jego człowieczeństwo. Powstała w Nim jedna natura - gr. mone physis (stąd nazwa herezji: monofizytyzm).

A my wciąż wierzymy, że przyjęcie spojrzenia aleksandryjskiego, co miało miejsce na Zachodzie, stwarza jednak pewien trudny do rozwiązania problem ludzkiej wiedzy Jezusa.

Właśnie. Czy Jezus wiedział od początku, Kim jest, jaka jest Jego misja?

W swojej naturze boskiej oczywiście, posiadał wszechwiedzę, tak jak cała Trójca Święta, natomiast jako w pełni człowiek powinien posiadać normalną, ograniczoną wiedzę ludzką.

Tutaj jednak pojawił się św. Augustyn ze swą zasadą doskonałości odnoszoną do wiedzy Jezusa. Twierdził, że każda niewiedza jest skutkiem grzechu i ma w sobie coś grzesznego. Co z tego by wynikało? To, że Jezusowi-człowiekowi nie można przypisać żadnej niewiedzy.

Św. Tomasz przyjął również orientację aleksandryjską, starał się jednak być bardziej umiarkowany od współczesnych mu teologów, mnożących niemal w nieskończoność rodzaje ludzkiej wiedzy Jezusa. Przyjął, że istniały w Nim tylko trzy rodzaje wiedzy. Pierwszy z nich to wiedza widzenia uszczęśliwiającego - taka, jaką posiadają w niebie święci. Nie jest to wszechwiedza boska, ale ludzka wiedza, którą Jezus posiadał od momentu narodzin. Dzięki niej miał świadomość, kim naprawdę jest (Synem Bożym) i jaką ma do spełnienia misję. Drugi rodzaj wiedzy to wiedza wlana. Można powiedzieć, że wiedza ta "spada z nieba", w umyśle pojawiają się, bez pracy i wysiłku, pewne gotowe pojęcia. Sytuuje się ona między wiedzą widzenia uszczęśliwiającego a - tu dochodzimy do trzeciego rodzaju - wiedzą nabytą. Dwa pierwsze rodzaje wiedzy mają charakter nadprzyrodzony, są darem łaski, a trzeci ma charakter przyrodzony, naturalny.

Skoro posiadał wiedzę nabytą, oznacza to, że jednak się uczył...

Tak, ale św. Tomasz twierdził za św. Augustynem, że Jezus nie mógł się uczyć od innych ludzi, nawet od swojej Matki, to bowiem uwłaczałoby Jego doskonałości. Jest przecież Słowem wcielonym, przyszedł na świat, żeby być powszechnym Nauczycielem, uczyć wszystkich i wszystkiego. Jakże więc mógłby się uczyć od kogoś? Przecież to nie wypada.

Według zasady doskonałości, Jezus wiedział wszystko o wszystkim: ile jest gatunków zwierząt, roślin, jak każde z nich jest zbudowane; znał wszystkie języki, wiedział, ilu jest ludzi i co dzieje się z konkretnym człowiekiem. Całą tę wiedzę zdobył jednak wyłącznie własnymi siłami, niczego od nikogo się nie ucząc. Nie mógł czegoś nie wiedzieć, bo nie było w nim tej konsekwencji grzechu. Ta zasada zdominowała podręcznikową chrystologię aż po nasze czasy.

A co uważali antiocheńczycy?

Wyznawali zasadę kenozy, od gr. ekenosen - ogołocił (siebie samego) (Flp 2,6-7). Według niej, skoro Jezus posiadał prawdziwe człowieczeństwo, to jak każdy człowiek, uczył się od rodziców i innych ludzi, stopniowo dochodził do zrozumienia swojej zbawczej misji.

Czy to znaczy, że umierając na krzyżu, nie wiedział, za kogo konkretnie oddaje życie; że nie miał przed oczyma każdego z nas?

Zgodnie z zasadą doskonałości - wiedział. Zgodnie z zasadą kenozy - umarł za wszystkich, ale nie wszystkich musiał mieć przed oczyma. Mówimy tu ciągle o wiedzy ludzkiej, bo jeśli chodzi o boską, to nie ma żadnego problemu: Bóg wie wszystko.

Która ze szkół mówienia o Jezusie obecnie dominuje w teologii, Antiochia czy Aleksandria?

Chyba Antiochia. Coraz mocniej podkreśla się człowieczeństwo Jezusa.

W XX w. pojawiły się w dyskusji o ludzkiej wiedzy Jezusa nowe wątki. W latach 70. o. Nicolas profesor dogmatyki we Fryburgu i przekonany tomista, postanowił jakoś unowocześnić myśl św. Tomasza. Napisał w związku z tym obszerny podręcznik teologii dogmatycznej, z którego sam kiedyś korzystałem. Wygłaszając niedługo potem w naszym krakowskim klasztorze referat o wiedzy Chrystusa, stwierdził, że nie ma potrzeby przypisywać Jezusowi wiedzy wlanej. Zredukował Tomaszowy podział do dwóch rodzajów wiedzy: wiedzy widzenia uszczęśliwiającego i wiedzy nabytej. Tłumaczył, że w Jezusie następowało powolne oświecanie przyrodzonej wiedzy nabytej przez tę nadprzyrodzoną- w miarę rozwijania się w Nim wiedzy nabytej rodziła się w Nim świadomość Jego misji. Ale w jaki sposób następowało przejście od wiedzy widzenia uszczęśliwiającego, ściśle związanego z łaską - obywającego się bez pojęć, będącego jakby intuicją - do wiedzy nabytej? Jak ta nadprzyrodzona wiedza przekładała się na przyrodzoną? Zrozumienie tego problemu jest niezwykle trudne.

Propozycja o. Nicolas to właściwie tylko zabieg kosmetyczny w teologii. O wiele większe zmiany i kolejne trudne pytania dotyczące ludzkiej wiedzy Jezusa przyniósł w XX w. rozwój nauk psychologicznych. Pojawił się wówczas cały prąd w chrystologii badający psychologię Chrystusa. Do tej pory, przez dwa tysiące lat, nikt nie zajmował się jednością psychofizyczną Jezusa, Jego osobowością. Pierwszym teologiem, który napisał o tym książkę, był jezuita Galtier. Było to w 1939 r. Potem wybuchła wojna, więc dyskusje przycichły. Po jej zakończeniu spory rozgorzały jednak na nowo. Problem do dziś nie został rozwiązany. Co teolog, to inna opinia.

Ostatnio pojawiły się nowe pytania: w której wiedzy - boskiej czy ludzkiej - Jezus miał świadomość swojego synostwa Bożego? W jaki sposób człowiek może mieć jednocześnie świadomość bycia Bogiem? Jak zdefiniować samoświadomość Jezusa? Również tutaj refleksje rozwijały się w dwóch wspomnianych kierunkach: Verbum caro i Homo assumptus.

Krytyczne badania nad Nowym Testamentem wykazują jednoznacznie, że Jezus przed śmiercią ani nie promieniował boskością, ani też o niej nie mówił, że Jego ludzka świadomość mogła nie zawierać świadomości własnej boskości. To prawda, Jezus nigdzie nie powiedział wprost, że jest Bogiem, ale ciągle w Jego słowach pojawiały się aluzje na ten temat.

Na przykład?

Kiedy zaczynał swoje przemówienia od słów JA JESTEM, będących odwołaniem wprost do Imienia Bożego, pojawiającego się w Księdze Wyjścia. Aluzje te widać też w stosunku Jezusa do Prawa Mojżeszowego. Dla Żydów Mojżesz był autorytetem niepodważalnym, nie można było go kwestionować, a tu jakiś Jezus - nikomu nieznany cieśla z mało znaczącego Nazaretu - przychodzi i mówi: "Mojżesz powiedział wam to a to, a Ja wam powiadam: jest tak a tak". Dla Żydów było to straszliwe bluźnierstwo. Jezus powoływał się tutaj na swój autorytet, większy od Mojżesza. Czy gdyby nie miał świadomości tego, że jest Kimś większym niż Mojżesz, odważyłby się coś takiego powiedzieć? A cuda - wskrzeszanie zmarłych zwłaszcza?

Według historyków, dokonywanie cudów nie było dla Żydów żadnym dowodem boskości.

To prawda. Największe oburzenie wywoływały słowa o odpuszczeniu grzechów... Przypomnijmy sobie scenę spuszczenia na noszach paralityka. Wszyscy czekają na uzdrowienie, a pierwsze słowa, które wypowiada Jezus, brzmią: odpuszczone są ci twoje grzechy (Łk 5, 20). Wybuchają głosy oburzenia: "Co ty człowieku wyprawiasz?!". Jezus odpowiada: Żebyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów, (...) mówię tobie: weź swoje łoże i idź (Łk 5, 24). Dopiero wtedy czyni cud, by w ten sposób uwiarygodnić siebie, swoją władzę.

Używane przez Jezusa określenie "Syn Człowieczy" można jednak różnorako odczytywać.

Ma ono w Ewangeliach dwa podstawowe znaczenia. Po pierwsze jest to hebraizm oznaczający człowieka. Kim bowiem jest "syn człowieka"? To tak jakby zamiast "brat" powiedzieć "syn twojej matki". Dla nas to trochę dziwaczne, ale dla ówczesnych Żydów nie. W Księdze Daniela sformułowanie to nabiera jednak innego znaczenia: Syn Człowieczy siedzi na niebiosach po prawicy Boga (por. Dn 7, 9-14). "Syn Człowieczy" jest tu tytułem mesjańskim, nie oznacza kogoś równego Bogu, ale będącego bardzo blisko Niego. I do tego obrazu odwołuje się Jezus, stojąc przed arcykapłanem: zobaczycie Syna Człowieczego siedzącego na obłokach (por. Łk 22, 69). Zrównanie Syna Bożego, Syna Człowieczego z Bogiem jest bardzo wyraźne u św. Pawła.

Czy ludzka natura Chrystusa była w stanie udźwignąć ciężar boskiego posłannictwa? Czy - wracając do pytania z początku naszej rozmowy - możliwe jest, że w historycznym Jezusie to posłannictwo nie do końca się wypełniło i Syn Boży działał też w innych religiach, przed i po wcieleniu?

Od Ojców Kościoła, przez scholastyków, po dziś dzień powtarza się, że wszelkie dobro, wszelka prawda pochodzi od Ducha Świętego lub Słowa Bożego. Chrześcijaństwo nie ma na nią monopolu, nie możemy powiedzieć, że w innych religiach jest tylko fałsz. Nie znaczy to jednak, że Buddę możemy traktować jak Chrystusa.

Ostatnimi czasy, w dobie pluralizmu religijnego, niektórzy proponują właśnie takie rozwiązanie: "Jako chrześcijanie wierzymy, że Słowo Przedwieczne wcieliło się, przyjęło człowieczeństwo z Maryi, ale przez ten fakt Jego moc wcale nie została ograniczona. Nie związało się Ono w swojej działalności zbawczej tylko z jednym człowieczeństwem Jezusa, z historycznym Jezusem Chrystusem, ale ma innych przedstawicieli: Buddę, Mahometa itp.".

Mocno przeciwstawiał się temu Joseph Ratzinger jako Prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, a obecnie czyni to jako papież. Przypomina, że nie ma innej łaski, poczynając od pierwszych rodziców, żadnego uświęcenia, żadnego życia nadprzyrodzonego poza Chrystusem. To On jest powszechnym pośrednikiem łaski, nie można więc stawiać obok Niego Buddy czy Mahometa. Istnieje tylko jedna Boża ekonomia, jeden porządek zbawczy, nie ma żadnego innego. Nie ma ani Słowa Przedwiecznego wcielającego się poza Chrystusem, ani Ducha Świętego - działającego niezależnie od Chrystusa, poza Wcieleniem (są takie pomysły). Nie. Duch Święty jest zawsze Duchem Chrystusa, a Chrystus zawsze działa razem z Duchem Świętym. Nie ma między Nimi żadnej rywalizacji czy osobnej działki, którą każdy z Nich się zajmuje. Podobnie jest, jeśli chodzi o Ojca. Gdybyśmy powiedzieli co innego, byłaby to rezygnacja z prawdy. A dialog międzyreligijny można prowadzić tylko opierając się na prawdzie.

Owszem, w wielkich religiach, takich jak buddyzm, islam czy hinduizm, są pierwiastki dobra i prawdy. Dzięki temu mogą być one pomocne na drodze do zbawienia, ale - jak wierzymy - żadna religia poza chrześcijaństwem nie została jako całość pomyślana przez Boga jako narzędzie zbawienia.

Wciąż pozostaje pytanie: skoro Jezus jest jedynym pośrednikiem zbawienia, w jaki sposób zostaną zbawieni ci, którzy nigdy Go nie poznali bądź nie poznają?

Tu liczy się dobra wola. Każdy człowiek ma sumienie. Jeśli żyje zgodnie z nim i szuka Prawdy - odpowiednio do swojego poziomu intelektualnego i duchowego - to droga do zbawienia pozostaje otwarta. Jest to jednak możliwe tylko dzięki łasce Chrystusowej, bo zbawienie jest czymś, co tak naprawdę nam się nie należy.

Zasada ta dotyczy także wyznawców innych religii, nie tylko buddyzmu, islamu czy hinduizmu?

Tak. Łaska Boża obecna jest wszędzie - również w tych mniej znanych czy pierwotnych kultach - i działa z wyprzedzeniem, od początku świata, a nie tylko od momentu Wcielenia. Co ciekawe, z badań religioznawców wynika, że w wielu kulturach pierwotnych idea Boga była znacznie bardziej wyraźna niż we współczesnych, stojących na wysokim poziomie rozwoju. Teoria ewolucji głosząca rozwój od form mniej doskonałych ku doskonalszym niekoniecznie musi się sprawdzać w odniesieniu do religii.

Powiedział Ojciec, że żadna religia poza chrześcijaństwem nie została jako całość pomyślana przez Boga jako narzędzie zbawienia. Czy chodzi tu tylko o katolików, czy do tej grupy można włączyć też innych chrześcijan?

W Dekrecie o ekumenizmie Unitatis redintegratio powiedziane jest, że inne Kościoły i Wspólnoty chrześcijańskie również są, jako całość, narzędziami prowadzącymi do zbawienia (nr 3). Skąd ta różnica między Kościołami chrześcijańskimi a innymi religiami? Stąd, że ich kościelność nie jest czymś oddzielnym, niezależnym od Kościoła Chrystusowego. Każdy założyciel chrześcijańskiego wyznania (Luter czy Kalwin), odchodząc od jedności z Rzymem, wziął ze sobą, mówiąc obrazowo, całą walizkę pierwiastków prawdy: niektóre sakramenty, prawdy wiary, Pismo Święte itd. Dzięki nim Kościoły te, jako całość, mogą być traktowane jako narzędzia zbawienia. Nie ma w nich jednak pełni środków prowadzących do zbawienia. Ta bowiem jest tylko w Kościele katolickim. Bardzo bliski tej pełni jest Kościół prawosławny; z nim różnią nas pewne nieporozumienia dotyczące prymatu papieża i takich spraw, jak czyściec czy dwa ostatnie dogmaty maryjne.

Czy dzisiaj, kiedy mamy rozwinięte nauki biblijne i historyczne, znamy i rozumiemy Chrystusa lepiej niż Apostołowie?

Myślę, że dziś dysponujemy znacznie szerszą siatką pojęć filozoficznych i teologicznych dotyczących Jezusa, ale to wcale nie znaczy, że lepiej Go rozumiemy. W końcu nasza wiara, nasze Credo, to Credo Apostolskie, Jezus niczego nie napisał. Opieramy się na tym, co wiedzieli i czego nauczali Apostołowie, my tylko to rozwijamy, rozszerzamy pojęciowo. Trudno sobie przecież wyobrazić św. Piotra posługującego się terminem "współistotny". Wtedy termin ten nie istniał. Ale powtarzam raz jeszcze: nie znaczy to, że mamy głębsze poznanie wiary niż Apostołowie.

o. dr Wiesław Szymona, dominikanin, teolog, wykładowca teologii dogmatycznej w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym oo. Dominikanów. Znawca i tłumacz mistyków nadreńskich. Przetłumaczył też najnowszą książkę Benedykta XVI "Jezus z Nazaretu". Asystent kościelny LISTU

opr. aw/aw

List
Copyright © by Miesięcznik List 11/2006

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama