Rozmowa z o. Pawłem Gomulakiem OMI, koordynatorem medialnym Polskiej Prowincji Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej.
Ojcze, czy można nazwać Polaków narodem maryjnym?
Od dłuższego czasu unikam utożsamiania narodu z konkretną wiarą. Polacy są różnorodni, poza tym, niestety, jesteśmy jednym z najszybciej laicyzujących się krajów Europy. Ale i na przestrzeni wieków żyli wśród nas Żydzi, Tatarzy, protestanci… Polska przez wieki była wyznaniowym tyglem, choć większość stanowili katolicy. Jednak unikam modlitw typu: za naród polski w odniesieniu do wiary katolickiej. W pewnym sensie to krzywdzące wobec tych, którzy nie wierzą albo wierzą inaczej. Wolę intencje: „za wierzących w Chrystusa Polaków albo Polaków-katolików, aby…”.
Wracając do pytania, ciekawe, czy Maryja chciałaby, by Polacy byli Jej narodem? Myślę, że wolałaby, byśmy byli raczej wierni Chrystusowi i we wszystkim Mu oddani. Maryjność musi być chrystologiczna, czyli ujmowana z perspektywy Jezusa Chrystusa – to jeden z postulatów Soboru Watykańskiego II. Nie można też Maryi odrywać od kontekstu eklezjologicznego i antropologicznego. Jest Matką Kościoła i pierwszą uczennicą swojego Syna. Trwała we wspólnocie Kościoła i była mu posłuszna – nigdzie w Nowym Testamencie nie znajdziemy miejsca, by pouczała apostołów albo im się sprzeciwiała. Jest człowiekiem, który pięknie dorósł do świętości, jakiej źródłem jest Chrystus. Niekiedy wciąż mamy z tym w polskiej teologii problem.
Czy nie jest trochę tak, że my, Polacy, zawłaszczamy sobie Maryję? Często wręcz chełpimy się tym, że jesteśmy najbardziej maryjnym narodem świata, że Maryja szczególnie upodobała sobie Polskę. Jednak to samo mogą powiedzieć Meksykańczycy, Portugalczycy czy Chorwaci.
Jeśli zachowamy to, co wskazałem w pierwszym pytaniu, wówczas nie boję się o maryjność ludzi wierzących w Polsce. Jak mawiał nasz oblacki dogmatyk i mariolog, cytując św. Bernarda: „De Maria numquam satis… ale zdrowo!” („O Maryi nigdy dość, ale… zdrowo!”). Jeśli maryjność będzie chrystologiczna, eklezjologiczna i ujmowana w kluczu antropologicznym, nie będzie wykrzywiona.
Czy można „zawłaszczyć” Matkę Bożą? W pewnym sensie zrobił to na polecenie Chrystusa św. Jan: „I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie” (zob. J 19,25-27). Matka jest kimś bliskim, osobą ważną w codzienności, w normalnym rozwoju. Trochę trzeba wziąć Ją do siebie, aby Ona uczyła nas życia chrześcijańskiego i pokazywała na Chrystusa. Przecież taki jest wymiar modlitwy różańcowej! To nie modlitwa recytatywna do Maryi, ale kontemplacyjna o charakterze chrystologicznym. Przypominał o tym św. Jan Paweł II. Z Maryją wpatrujemy się w kolejne tajemnice zbawienia - Jej oczyma, Jej sercem zbliżamy się do Chrystusa.
Kult maryjny w Polsce z pewnością wiąże się z rolą, jaką Maryja odegrała w naszej historii. Jej wstawiennictwa wzywaliśmy m.in. w czasie potopu szwedzkiego z obroną Jasnej Góry czy w czasie wojny bolszewickiej 1920 r., zakończonej Cudem nad Wisłą. I było to skuteczne wstawiennictwo.
Wstawiennictwo Maryi jest wstawiennictwem przez Chrystusa. To nie jest tak, że Ona „obchodzi” Syna Bożego, wypraszając jakieś łaski… Już dziś, na szczęście, nie słyszymy tych pieśni w Kościele: „Lecz kiedy Ojciec rozgniewany siecze, szczęśliwy, kto się do Matki uciecze…”. One wypaczały i obraz Boga, i rolę Maryi. Matka jest bliską osobą - mamy to zakorzenione w naszym człowieczeństwie. Na przestrzeni wieków zwracaliśmy się do Niej szczególnie w chwilach dramatycznych - analogicznie, kiedy dziecko biegnie do swojej ziemskiej matki. Myślę, że to naturalna potrzeba serca, jego odruch.
Zanim Jan Kazimierz dokonał aktu poświęcenia Polski Matce Bożej, ogłaszając Ją Królową Polski w 1656 r., uczyniły to już Francja (1638 r.), Austria (1647 r.) i Portugalia (1648 r.). Zatem maryjność nie jest tylko naszym polskim fenomenem.
To były kraje katolickie, niektóre nadal nimi są. Trudno się zatem dziwić, że – podobnie jak Polacy – zwracały się do Matki Bożej. Jednak myśląc o ślubach Jana Kazimierza, koncentrujemy się zazwyczaj tylko nad aktem ofiarowania królestwa we władanie Maryi, a przecież znajdziemy w nich mocne elementy pokuty władcy za niesprawiedliwość społeczną i postanowienie zmiany, aby najniższe stany nie były ciemiężone.
Ojcze, jakie miejsce zajmuje Matka Boża w Kościele katolickim? Czasami bowiem można odnieść wrażenie, że maryjność to dodatek do chrześcijaństwa.
Lubię określenie: „Ona jest pierwszą i najczystszą Owieczką w owczarni Chrystusa”. Pierwszy i najważniejszy tytuł Maryi to Theotokos – Matka Boga. Od niego i ze względu na tę rzeczywistość biorą się wszystkie inne łaski, jakie otrzymała. Miejsce Maryi w chrześcijaństwie jest wyjątkowe i nie można Jej spychać czy odrzucać. W pierwszych wiekach pojawiały się w Kościele herezje i sekty, które próbowały niwelować rolę Maryi, ale, uderzając w Matkę Bożą, uderzały w Chrystusa. Mariologia jest nierozłącznie powiązana z chrystologią, ale On jest pierwszy.
Bywa jednak i tak, że nasza pobożność maryjna jest krytykowana za sentymentalizm, rytualizm. Są nawet głosy, że jest ona przesadna, niebiblijna.
I tak, i nie. Trudno wyobrazić sobie, żeby wiara była tylko doświadczeniem intelektualnym, bez emocji. Wiara to relacja. Siłą rzeczy angażuje całego człowieka, również jego sferę emocjonalną.
Odnośnie do rytuałów – z jednej strony mogą być niebezpieczne, ale z drugiej przecież jako ludzie ich potrzebujemy. Wigilię przeżywamy według określonego rytuału, wiele ważnych wydarzeń rodzinnych również. O ile rytuał nie przesłania nam istoty, stanowi pomoc, wręcz pozwala nam wydobyć zdrową emocjonalność, budować atmosferę wydarzeń dla nas ważnych. Proszę zwrócić uwagę, że liturgia jest swoistym rytuałem, rytem. Przeżywanie sacrum Eucharystii zgodnie z określonym rytuałem – śpiew, kadzidło, konkretne gesty – pomagają nam głębiej wejść w rzeczywistość spotkania z żywym Chrystusem.
Nie brakuje też obaw, że maryjność może przesłonić chrystocentryzm chrześcijaństwa, czyli postać Jezusa.
Pamiętam kiedyś rozmowę z małżeństwem z Kościoła Domowego. Bardzo religijni i wierzący ludzie, którzy mieli problem z… maryjnością. Nie z osobą Maryi, ale ze stylem maryjności niezgodnym z tym, czego naucza Kościół. Chodziło im konkretnie o łączenie nabożeństw do Matki Bożej z wystawieniem Najświętszego Sakramentu. Dokumenty Kościoła wyraźnie zabraniają takich praktyk. Oni mieli z tym problem, ale nie ze swojej winy. To była wina „ultramariologicznych” kapłanów. Oczywiście można tłumaczyć, że przecież Jezus nie jest małostkowy, On się nie obrazi, że razem z Maryją modlimy się do Niego… Ale bądźmy wierni Kościołowi, tak jak była mu wierna Maryja. Pomijając fakt, że sam byłem świadkiem nabożeństw, gdzie przy wystawionym Najświętszym Sakramencie kapłan zwracał się do świętego Józefa (sic!), to robi się to często w kontekście nabożeństw maryjnych! Chyba najpowszechniejszy przykład stanowi nabożeństwa do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Dziwnie to wygląda, gdy wystawia się Najświętszy Sakrament i zaczyna od słów: „O Matko Nieustającej Pomocy…”. To są konkretne nadużycia.
Przypomnijmy, że przed Najświętszym Sakramentem możemy odmawiać różaniec, ale tylko dlatego, że – jak wspomniałem wcześniej – jest to modlitwa chrystologiczna. Watykan zrobił dla Polski też wyjątek, iż możemy śpiewać Litanię loretańską w obecności wystawionego w Eucharystii Chrystusa. Ktoś może się bulwersować, ale liturgia nie jest prywatną areną pomysłowości celebransa. To jest liturgia Kościoła.
A jeśli chodzi o wypaczenia kultu maryjnego – które z nich są, zdaniem Ojca, najczęstsze i najbardziej niebezpieczne?
Tak jak mówiłem wcześniej: nagminne modlitwy i nabożeństwa do Matki Bożej przy wystawionym Najświętszym Sakramencie. Czasami też „poprawiamy” Mszę św. Pamiętam sytuację, jak podczas jubileuszu jednej z parafianek Eucharystia była sprawowana w jej intencji, a przy życzeniach celebrans – podkreślając, że modlimy się za tę kobietę podczas Mszy św. – dodał: „To prośmy jeszcze Matkę Bożą, aby obdarzyła zdrowiem…”. Niby intencje dobre, ale świadomość teologiczna…
Stosunkowo niedawno też obiło mi się o uszy zdanie jednego z teologów, że Maryja z pewnością nie doświadczała pokus! Skoro Chrystus był kuszony, to dlaczego Maryja nie miałaby ich doznawać? W ten sposób odzieramy Ją z piękna wiary i człowieczeństwa. Jej wielkość polega właśnie na tym, że we wszystkim pozostała wierna Bogu, potrafiła Mu zaufać i mądrze wybierać. Ciężko wybierać bez pokus i sytuacji kryzysowych. Nie „odczłowieczajmy” Matki Bożej!
Krótko mówiąc: „O Maryi nigdy dość, ale… zdrowo!”.
Dziękuję za rozmowę.
DY
Echo Katolickie 30/2023