Świątynia ciała

Wcielenie, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa - jako prawdy teologiczne podkreślające godność ciała ludzkiego

Co znaczy, że Bóg przyjmuje nasze życie? Tego przecież nie widzimy, gdyż jest On niewidzialny. Światło daje wiara, która właśnie dzięki oświeceniu Bożemu pozwala widzieć to, co niewidoczne dla ludzkich oczu — jak o Mojżeszu mówi Pismo Święte, że trwał, jakby widział Niewidzialnego (Hbr 11,27). To widzenie ze Starego Testamentu staje się jeszcze większą tajemnicą w Nowym Testamencie — w  objawieniu Jezusa, którego wyznajemy jako wcielonego Syna Bożego. Wyznanie wcale nie jest oczywiste, wymaga rzeczywiście wiary. Poświadcza to Ewangelia. Nie rozpoznamy w niej Dobrej Nowiny, jeśli nie zrozumiemy, dlaczego ludzie, którym dane było widzieć Jezusa, gorszyli się Jego postawą, nie zgadzając się na to, żeby Niewidzialny przyjął taką widzialną postać...

Zgorszenie cielesnością Jezusa

Wymowne jest uzdrowienie człowieka niewidomego od urodzenia (J 9,1—41). Może pomogło mu to, że nie widział, jaką metodę zastosował Jezus. Inni widzieli: ...splunął na ziemię, uczynił błoto ze śliny i nałożył je na oczy niewidomego... Czy widzenie takiego postępowania może być widzeniem niewidzialnego Boga? Nieco później w Ewangelii Jezus oznajmia wyraźnie: Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca (J 14,9). Również uczniowie Chrystusa początkowo tego nie pojmowali, choć ich zgorszenie stało się wyraźne dopiero w obliczu krzyża, gdzie było nie do pojęcia, że kto zobaczył Ukrzyżowanego, zobaczył i Ojca... Wcześniej i silniej objawiło się zgorszenie przeciwników Jezusa; gdy posłyszeli Jego słowa: Ja i Ojciec jedno jesteśmy, wtedy porwali kamienie, aby Go ukamienować (J 10,30n.), a więc od razu byli gotowi zgładzić Go za gorszące bluźnierstwo. Czy mamy się tym gorszyć? Raczej pomyślmy, jaka jest nasza reakcja, gdy słyszymy, że wcielony Bóg splunął i swą plwociną zmieszaną z ulicznym pyłem uzdrowił człowieka. Jakże ta „niehigieniczna” metoda może być uznana za właściwe lekarstwo...

Ojcowie Kościoła próbowali przybliżyć tajemnicze zdarzenie przez porównanie go z biblijną wizją stworzenia człowieka jako ulepionego z prochu ziemi (Rdz 2,7). Na tym tle dzieło Jezusa stanowi nowe stworzenie, które z jednej strony przypomina stare, z drugiej strony dopełnia je, gdyż objawia, że sam Bóg przyjmuje człowieczeństwo za swoje własne, nierozerwalnie złączone z Jego boskością. Wiara wiąże się z nierozerwalnością tej jedności bóstwa i człowieczeństwa, jednej tajemnicy Jezusa jako prawdziwego Boga i prawdziwego Człowieka. Pojęcie Człowieka jest równie trudne, jak pojęcie Boga... Tradycja mówi o tym, ukazując nieporozumienie, któremu jako pierwsze uległy „czyste” duchy: wyobrażały sobie, że właśnie duchowe stworzenie jest najdoskonalsze, najbardziej „na obraz” Boga, który także jest duchem (J 4,24), i dlatego zbuntowały się przeciwko Stwórcy, kiedy w celu dopełnienia stworzenia połączył ducha z cielesnością. Do tego sprowadza się natura wszelkiego grzechu — do niezgody ducha na cielesność i jej ograniczenia. Trudno przyjąć duchowi, że ma się rozwijać dzięki wcieleniu. Jego pokusą jest upraszczające wmawianie skrajności: że jesteśmy „tylko” ciałem albo jedynie duchem. Łatwo było skusić pierwszych ludzi, którzy nie pojmowali tajemnicy, potrzebowali rozwoju. Dopiero Jezus odrzucił pokusę, w Nim bowiem jedność ducha i ciała jawi się jako prawdziwe, pełne  człowieczeństwo — na obraz bóstwa.

Zgorszenie cielesnością Jezusa zdradza nieporozumienia, niepełne wyobrażenia o Boskiej i ludzkiej naturze. Jednak On pragnie nas uzdrowić, otworzyć na prawdę. To nie cielesność oddziela od Niego, tylko nasza duchowa postawa, gdy bardziej ulegamy duchowi zbuntowanemu przeciwko Stwórcy niż Duchowi Bożemu. Popadamy w iluzję nie Bożej wizji cielesności: marzy nam się idealne ciało, którym uwodzą liczne reklamy, dlatego trudno zaakceptować osobistą cielesność odczuwaną jako brzemię niechciane, zatem odrzucane, traktowane wstydliwie właściwie w każdym wieku, młodym i starym. I będziemy się męczyli, dopóki nie pojmiemy, że Bóg umiłował i przyjął nasze — moje! — ciało za swoją świątynię.

Ciała zmartwychwstanie

Czy nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który w was jest ... Chwalcie więc Boga w waszym ciele! (1Kor 6,19n.). Czy przyjmują to ludzie zarzucający  chrześcijaństwu, że jest wrogie cielesności? Trudno pojąć taki zarzut, jeśli pamiętamy w świetle Księgi Rodzaju o dobroci stworzenia, więcej — o prawdzie wcielenia. Zgodnie z prawdą należy stwierdzić, że chrześcijaństwo jest wrogiem nie ciała, tylko grzechu, który degraduje cielesność, dobre dzieło Stwórcy. Ciało wymaga nie potępienia, lecz obrony. Broni go sam Bóg, skoro je przyjął i stał się ciałem (J 1,14). Dlatego kto potępia ciało, staje po stronie złego, przeciwko Bogu! Zarzucanie chrześcijaństwu wrogości wobec ludzkiej cielesności jest nieporozumieniem, opiera się na błędnym odczytywaniu niektórych wypowiedzi biblijnych, na przykład Apostoła Pawła. Wzywa on chrześcijan: Postępujcie według ducha, a nie spełnicie pożądania ciała. Apostoł pokazuje dalej z jednej strony złe uczynki, jakie rodzą się z ciała, z drugiej — dobre owoce ducha, dodając: ...ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje z jego namiętnościami i pożądaniami. Mając życie od Ducha, do Ducha się też stosujmy (Ga 5,16—25).

Chodzi tutaj o fundamentalne rozróżnienie w naszym postępowaniu: według ducha i według ciała. Problem zaczyna się w samej pisowni, bo „ducha” można pisać nie tylko małą literą, w znaczeniu ducha ludzkiego, lecz i dużą — jako Ducha Świętego; przekłady biblijne, podobnie jak przytoczony wyżej, używają w niektórych przypadkach małej, w innych — dużej litery. W każdym razie postępowanie „według Ducha” znaczy życie całego człowieka pod wpływem działającego w nim, w jego duchu i ciele, Bożego Ducha. Natomiast postępowanie „według ciała” pozostaje w sprzeczności z Duchem Świętym i jeśli nawet oznacza grzechy popełniane cieleśnie, to przecież grzechy pochodzą z ludzkiego ducha, z jego samowoli... Pomocą może być „życie duchowe” w sensie chrześcijańskim: nie jest ono oderwane od ciała, tylko włącza je w życie poddane działaniu Ducha Świętego. Znane są i cenione Ćwiczenia duchowne św. Ignacego, gdzie znajdujemy różne sposoby korzystania z pomocy ciała do tego, by cały człowiek mógł się ćwiczyć w postępowaniu według Ducha.

Droga naszego życia to kształtowanie się ducha z pomocą ciała — w rosnącej jedności. Ścisła jedność jest darem Stwórcy: Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela (Mk 10,9) Mamy jednak tendencję do rozdzielania, także w naszych wyobrażeniach o życiu, zarówno tu, na ziemi, jak i po śmierci. Konsekwencje są podobne: gdy rozdzielamy ducha i ciało w obecnym życiu, wtedy wyobrażamy sobie, że po śmierci duch jest oderwany od cielesności, skoro na ziemi pozostają zwłoki. Wyrażenie „zwłoki” przypomina, że zwleczone zostało ciało, które nasz duch ożywiał na ziemi. Nie znaczy to jednak, że w śmierci duch zostaje pozbawiony ciała. Według Apostoła Pawła nasze życie mocą chrztu zapoczątkowało „zwleczenie” starego człowieka „według ciała” i przyobleczenie nowego, żyjącego według Ducha Jezusa Chrystusa (por. Ef 4,22). Ten nowy człowiek nie jest tylko duchem, ale dzięki Duchowi Świętemu wzmacnia się także jego nowa cielesność. Dlatego św. Paweł prosi Boga o to, żeby sprawił w nas przez Ducha swego wzmocnienie siły wewnętrznego człowieka (Ef 3,16), a w innym miejscu przypomina, że chociaż niszczeje nasz człowiek zewnętrzny, to jednak ten, który jest wewnątrz, odnawia się z dnia na dzień (2 Kor 4,16).

Nie powinno nas martwić starzenie się niszczące ziemską cielesność. Liczy się rozpoczęte życie człowieka wewnętrznego, duchowego, nierozdzielnie złączonego z nową cielesnością. Skoro przyoblekliśmy Chrystusa, mamy w sobie Jego nowe, zmartwychwstałe życie. W Duchu Świętym uczestniczymy także w Ciele Zmartwychwstałego, który zapewnia: Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem (J 11,25). Zjednoczeni z Nim i my przeżyjemy, jak to wyraził Apostoł: ...już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2,20).

Z boku Zmartwychwstałego

Prawda Jezusowego zmartwychwstania to fundamentalna tajemnica chrześcijańskiej wiary. W jej świetle rozjaśnia się ciemna, trudna tajemnica krzyża. W naszym życiu częściej mamy do czynienia z krzyżem i dlatego trzeba się tu zatrzymać, abyśmy przeżyli przejście — paschę — jako nowe światło w doświadczeniu danym i zadanym do pełnego przeżycia.

W Ewangelii doświadczenie krzyża jest opisane dokładniej niż wszystkie wydarzenia z życia Jezusa. Jego męka była dla uczniów ogromnym szokiem, tym bardziej że sami — pomimo przygotowania ich ze strony Chrystusa — zachowali się w swej większości nie tak, jak wcześniej oczekiwali. Najboleśniej upadł Piotr: przekonany, że dochowa wierności lepiej niż inni, skoro został wyróżniony jako Skała wspólnoty, trzykrotnie jednak zaparł się swego Mistrza. Niewielką pociechę stanowiło gorzkie przypomnienie, że Jezus i to przewidział. Ważniejsza była przepowiednia zmartwychwstania, lecz ona także nie wystarczyła uczniom do podtrzymania ich wiary. Wszystko się w nich załamało, krzyż odsłonił ich osobistą słabość i niewierność. Właśnie dlatego doświadczenie zmartwychwstania docierało do uczniów tak opornie, że wymagało przemiany, podniesienia z upadku — niewiary, beznadziejności... Nigdy by się nie podnieśli, gdyby nie mogli na własne oczy zobaczyć Zmartwychwstałego. Jego zjawienia stały się konieczne, jednak świadczyły nie o wielkiej wierze, lecz o jej słabości w uczniach. Autentyczną wiarę wskazują natomiast uderzające słowa Jezusa: Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli (J 20,29).

Co znaczy taka wiara? Żywe jej przykłady znajdujemy w tej samej Ewangelii, gdzie Jezus błogosławi wszystkich, którzy nie potrzebowali dopiero Jego „naocznego” zjawienia się, by uwierzyć, iż On zmartwychwstał. Autor Ewangelii, umiłowany uczeń Jezusa, tak opisuje swoje otwarcie oczu na przyjęcie i zrozumienie zmartwychwstania — wystarczyło mu, że w ślad za Piotrem wszedł do pustego grobu Jezusa, wtedy bowiem: Ujrzał i uwierzył (J 20,8). On również oparł się na widzeniu, jednak bardziej tajemniczym. Możemy je wiązać z płótnami i chustą w pustym grobie, czyli z relikwiami, które zasłynęły później w świecie: płótno z grobu czczone jest jako Całun Turyński, natomiast mniej znana chusta znajduje się w Manoppello i przedstawia wyraźny wizerunek Świętego Oblicza. Zatem umiłowany uczeń Jezusa był pierwszym, któremu do wiary w zmartwychwstanie wystarczyło uważne wpatrzenie się w te relikwie...

Jeszcze wcześniejsza i głębsza była wiara Maryi. W odróżnieniu od ucznia, który jednak potrzebował świadectwa pustego grobu, Matka Jezusa nie musiała widzieć nawet tego, by wierzyć w zmartwychwstanie Syna. Po raz ostatni widzimy Ją u stóp Ukrzyżowanego. Nie słania się, jak ukazują to często Jej obrazy, tylko stoi, trwa blisko swego Syna. Tak opisuje Jej postawę umiłowany uczeń, który zgodnie z ostatnią wolą Jezusa przyjął Maryję do siebie jako swoją Matkę. W jego Ewangelii Maryja pojawia się dwa razy. Na początku widzimy Ją w Kanie, gdzie właśnie dzięki Jej wierze, która doprowadziła do pierwszego znaku-cudu Jezusa, uwierzyli w Niego Jego uczniowie (J 2,11). Wiara Maryi wyraża się w Jej trwaniu przy Synu, widzi Ona więcej niż inni. Ta postawa kulminuje pod krzyżem. O wierze Matki Jezusa możemy powiedzieć to, co wyraża najgłębsza biblijna definicja wiary: że trwała, jakby widząc Niewidzialnego... Ewangelista wskazuje tajemnicę tego widzenia. Maryja widziała nie tylko jak on, że z przebitego boku Syna wypłynęła krew i woda (J 19,34). Dla Niej wypełnia się tu zapowiedź Jezusa o Duchu, który popłynie z Jego wnętrza (J 7,38) — na znak życia — tak Ukrzyżowanego, jak i wierzących w Niego, żyjących dzięki Jego Duchowi. Uczniów upewniły wizje Zmartwychwstałego. Cudowne widzenie trwa w obrazie Bożego Miłosierdzia — Jezusa promieniującego miłością z otwartego boku, serca. Maryja widziała to już w cieniu krzyża dzięki wierze w Ukrzyżowanego. Jeśli Ją przyjmiemy do siebie, pomoże i nam ujrzeć oczyma wiary w ciemnym znaku krzyża jasną tajemnicę Bożego Miłosierdzia.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama