Z cyklu "Nadzieja poddawana próbom"
Nie wiem, skąd mi się wzięło takie przekonanie, że Kościół współczesny nie naucza już o karze Bożej, gdyż było to nazbyt ludzkie ujmowanie stosunku Boga do ludzi. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w Apokalipsie przeczytałam tę oto modlitwę: „Dokądże, Władco święty i prawdziwy, nie będziesz sądził i wymierzał za krew naszą kary tym, co mieszkają na ziemi?” (6,10) Jak się wtedy poczułam, zachowam to dla siebie. W każdym razie zrozumiałam, że Pismo Święte nie tylko mówi o karze Bożej za grzechy, ale mówi to jeszcze w taki sposób, że nawet gdyby ktoś nie znał teorii resentymentu, to i tak w duchu tej teorii przytoczoną tu modlitwę zrozumie. Myślę, że Kościół i teologia mają takieś metody ochrony wiernych przed nazbyt ludzkim rozumieniem takich wypowiedzi Pisma Świętego. Sama nie wiem, czego ja od Ojca oczekuję. Najprościej by było, gdyby Ojciec napisał, co myśli na temat kary Bożej.
Postaram się nie powtarzać tego, co napisałem w tekście o gniewie Bożym (znajduje się on w mojej książce pt. Pytania nieobojętne). Próbowałem tam pokazać, iż nie tylko jest tak, że miłosierdzie Boże jest większe od Jego gniewu, ale również sam gniew Boży jest przejawem Jego miłości do nas. To po prostu niemożliwe, żeby Bóg był obojętny wobec zła, jakie czynimy. Znaczyłoby to, że my sami jesteśmy Mu obojętni, czyli że nas nie kocha.
Przeinaczylibyśmy również prawdę o karze Bożej, gdybyśmy nie umieli w niej dostrzec przejawu Bożej miłości. Najpierw zauważmy, że tak już jesteśmy stworzeni, że czynienie zła i trwanie w złu niszczy nas i sprowadza na nas nieszczęście. Tutaj nie potrzeba nawet żadnej dodatkowej kary. Po prostu tak to już jest, że kto szuka korzyści lub szczęścia, nie licząc się z Bożymi przykazaniami, prędzej czy później przekona się, że działał przeciwko samemu sobie. Wprawdzie można powiedzieć, że na syna marnotrawnego Bóg w końcu zesłał karę. Ale przecież samo jego postępowanie prowadziło go do coraz to głębszej degradacji. Jak powiada przysłowie: „zło trawi samo siebie”.
I to jest pierwsza różnica, jaka dzieli karę Bożą od kar ludzkich: Ludzie wymierzają karę w następstwie jakiegoś przestępstwa, kara Boża zawarta jest już w samym grzechu, tyle że grzesznik nie zawsze od razu to spostrzega. „Twoja niegodziwość cię karze — wypomina Bóg swojemu grzesznemu ludowi — twoje przestępstwo jest tym, co cię chłoszcze. Poznaj i zobacz, jak źle ci i gorzko, żeś opuściła Pana, Boga twego, i żadnej trwogi nie miałaś przede Mną” (Jr 2,19; por. 6,19).
Pomyślmy sobie teraz, jakie to by było straszne, gdyby grzech nie sprowadzał na nas nieszczęścia. To by było gorzej jeszcze, niż kiedy żonie mąż nie jest potrzebny do szczęścia. Bo wprawdzie nie jest to normalne, że małżonkowie nie są sobie potrzebni do szczęścia, ale taką sytuację da się jeszcze wyobrazić. Jakże jednak człowiek może być szczęśliwy bez Boga? To trochę tak, jakby ktoś chciał oddychać bez powietrza albo najeść się tym, że mu się śniło jedzenie. Skoro grzech jest odejściem od Boga, rozumie się samo przez się, że jest to droga ku samozniszczeniu. Świat byłby absurdalny, gdyby było inaczej.
„Grzech sam w sobie jest karą” — powiada mądre przysłowie. To prawda, że czasem działa on jak narkotyk i może dać człowiekowi na jakiś czas poczucie szczęścia i spełnienia, ale obiektywnie każdy grzech zmienia sytuację człowieka na gorsze. Toteż najbardziej tragiczną i przeklętą karą za grzech jest to, że otwiera on wrota do grzechów następnych. Jak powiada Apostoł Paweł: Tych, którzy nie liczą się z Bogiem, „wydał Bóg na pastwę ich bezużytecznego rozumu, tak że czynią to, co się nie godzi” (Rz 1,28).
My czasem sądzimy, że utrapienia, które nas spotykają, są karą za nasze grzechy. Otóż tylko w szerokim sensie może to być prawda. Przecież nawet wówczas, kiedy są one oczywistym skutkiem jakichś naszych grzechów, stanowią raczej miłosierne upomnienie, żebyśmy jak najszybciej porzucili grzech, gdyż niszczy w nas samą duszę. W Piśmie Świętym czytamy nieraz, że grzesznik, któremu wszystko wiedzie się pomyślnie, powinien się tym bardzo zaniepokoić — kto wie, może to jest znak, że sam Bóg traci już nadzieję na jego nawrócenie.
Pamiętny wyraz tej intuicji dał Adam Mickiewicz:
Onego czasu w upał przyszli ludzie różni
Zasnąć pod cieniem muru; byli to podróżni.
Między nimi był zbójca; a gdy inni spali,
Anioł Pański zbudził go: „Wstań, bo mur się wali”.
On zbójca był ze wszystkich innych najzłośliwszy:
Wstał, a mur inne pobił. On ręce złożywszy
Bogu dziękował, że mu ocalono zdrowie.
A Anioł Pański stanął przed nim i tak powie:
„Ty najwięcej zgrzeszyłeś! kary nie wyminiesz,
Lecz ostatni najgłośniej, najhaniebniej zginiesz”.
Nie będę tu wskazywał wszystkich biblijnych źródeł tej poetyckiej przypowieści z Dziadów, części trzeciej, ale warto przynajmniej przytoczyć tu następującą wypowiedź Drugiej Księgi Machabejskiej: „Znakiem wielkiego dobrodziejstwa jest to, iż grzesznicy nie są pozostawieni w spokoju przez długi czas, ale że zaraz dosięga ich kara. Nie uważał bowiem Pan, że z nami trzeba postępować tak samo, jak z innymi narodami, co do których pozostaje cierpliwy i nie karze ich tak długo, aż wypełnią miarę grzechów. Nie chciał bowiem karać nas na końcu, dopiero wtedy, gdyby nasze grzechy przebrały miarę. A więc nigdy nie cofa On od nas swojego miłosierdzia; choć wychowuje przez prześladowania, to jednak nie opuszcza swojego ludu” (2 Mch 6,13—16; por. Am 4,6—12).
Sami wiemy najlepiej, że to trudne miłosierdzie Boga wobec nas — miłosierdzie wyrażające się spuszczaniem na nas utrapień — bywa szczególnie skuteczne. Iluż to ludzi pod wpływem doznanych utrapień opamiętało się! „Wszystko, co na nas sprowadziłeś — modli się pokornie Azariasz — i wszystko, co nam uczyniłeś, uczyniłeś według sprawiedliwego sądu. (...) Niech jednak dusza strapiona i duch uniżony znajdą u Ciebie upodobanie. (...) Nie zawstydzaj nas, lecz postępuj z nami według swojej łagodności i według wielkiego swego miłosierdzia!” (Dn 3,31.39.42)
Właśnie w tej perspektywie należy rozumieć modlitwę z Apokalipsy, która tak Panią zaniepokoiła. Proszę zauważyć, że nie jest to modlitwa ludzi takich samych jak my, a więc narażonych na subiektywizm oraz ciemne uczucia wobec swych prześladowców. Jest to modlitwa męczenników, którzy już oglądają święte oblicze Boga. Czyż serce nie podpowiada nam, że oni błagają Boga, aby nie zrażał się zatwardziałością swoich nieprzyjaciół, ale miłosiernie spuścił na nich utrapienia? Przecież nawet skałę da się skruszyć!
Podsumujmy. O karze za grzechy mówi słowo Boże jakby na dwóch płaszczyznach. W sensie ścisłym karą za grzech są ciemności przebywania poza obecnością Bożą, wystawienie samego siebie na pustkę i bezsens. Mówiąc inaczej, karą za grzech jest sam grzech; nasze przebywanie w świecie bez Boga.
Pismo Święte mówi ponadto o karze za grzech w sensie nieścisłym. Są to utrapienia, będące albo zwyczajną konsekwencją naszych grzechów, albo nawet przychodzące na nas w wyniku szczególnej ingerencji Bożej Opatrzności w nasze życie: abyśmy zaprzestali wreszcie iść do własnej zguby. Tego rodzaju „kara” jest znakiem Bożego miłosierdzia: Bóg usiłuje w ten sposób przywrócić nas do duchowej przytomności, abyśmy nie spadli do przepaści.
Dla uniknięcia nieporozumień dodajmy jeszcze, że nie wszystkie utrapienia, które nas spotykają, muszą mieć właśnie ten sens. Bóg dopuszcza na nas również takie utrapienia, które stanowią raczej próbę i oczyszczenie niż wezwanie do opamiętania. „Bo kogo Bóg miłuje, tego karze. Chłoszcze zaś każdego, kogo uznaje za syna” (Prz 3,12; Hbr 12,6).
opr. aw/aw