Przykazanie "nie kradnij" w naszych spowiedziach

Z cyklu "Nadzieja poddawana próbom"

W jednym z odcinków serialu telewizyjnego pt. „Detektyw w sutannie”, jego główny bohater, ksiądz, spowiada swego znajomego, który przyznaje się do morderstwa i rabunku cudzego mienia. Ksiądz udziela mu rozgrzeszenia, gdyż, jak mówi do siebie, „nie mogę mu tego odmówić”. Za pokutę kazał mu odmówić dwieście zdrowasiek.

Zachowanie się tego księdza zaskakuje mnie i zdumiewa. Zresztą sam jestem, jak się zdaje, ofiarą podobnego zachowania. Otóż mój przyjaciel pożyczył ode mnie, gorliwie wystawiając weksel, znaczną kwotę pieniężną, odłożoną przeze mnie na tak zwaną „czarną godzinę”. Termin płatności minął, mój przyjaciel nadal odmawia zwrotu pieniędzy, tłumacząc się ich brakiem. Tymczasem podróżuje sobie własnym samochodem, ma antenę satelitarną, kupuje drogi alkohol, a żonie modną odzież i inne luksusowe towary. Ja zaś obywam się skromną rentą. Znajomy mój dłużnik uważa się za katolika, chodzi do kościoła i... przystępuje do Komunii Świętej. Zatem musiał się spowiadać i uzyskać rozgrzeszenie. Podobnie jak ów telewizyjny zabójca od ks. Dowlinga. Jestem zaskoczony i zasmucony zachowaniem się obu księży. Uważam, że penitent przed uzyskaniem rozgrzeszenia winien zostać zobowiązany do naprawy krzywd, jakie spowodował.

Jestem księdzem ponad 30 lat, ale nie umiem sobie wyobrazić, żeby tak bezbożna spowiedź jak na tym filmie mogła odbyć się naprawdę. Nie umiem sobie wyobrazić spowiednika, który by nie wiedział o tym, że wyznanie grzechów oraz absolucja sakramentalna nie mogą zastąpić wewnętrznej skruchy grzesznika, ale przeciwnie: właśnie na niej muszą się opierać. Przecież jednym z warunków prawdziwej skruchy jest naprawienie krzywd, które wynikły z mojego grzechu, naprawienie w całym zakresie, w jakim to jeszcze możliwe.

Co do Pańskiego przyjaciela, najbardziej prawdopodobne wydaje mi się to, że jemu do głowy nawet nie przyszło, żeby się spowiadać z nieoddawania długu. Niestety, wielu ludzi za grzech przeciwko siódmemu przykazaniu poczytuje sobie tylko bezpośrednie przywłaszczenie cudzej rzeczy i może jeszcze niezwrócenie sprzedawczyni uwagi na to, że jakiegoś towaru nam nie liczyła albo że wydała więcej, niż nam się należało. Innych, nieraz bardzo poważnych wykroczeń przeciw temu przykazaniu na ogół nie zauważamy i ani się z nich nie spowiadamy, ani nie próbujemy ich naprawiać. I w ten sposób współtworzymy dżunglę moralną, jaką u nas obrosła cała ta ogromnie ważna dziedzina relacji międzyludzkich w sferze ekonomicznej.

Jak do tego doszło, że nieraz nawet przystąpienie do sakramentu pokuty nie jest dla nas sposobnością do zauważenia naszych wykroczeń przeciwko sprawiedliwości? Sądzę, że złożyło się na to wiele przyczyn. Zauważmy najpierw, że życie społeczne w ogóle i działalność gospodarcza w szczególności osiągnęły w ostatnich dziesiątkach lat bardzo wysoki poziom złożoności i specjalizacji. Dawniejszy moralista, podejmując refleksję nad zasadami sprawiedliwości, mógł sporządzić mniej więcej kompletną listę działań niesprawiedliwych i ostrzegać przed nimi konkretnie. Dzisiaj sporządzenie takiej listy jest czymś niemożliwym. Niemal każda grupa zawodowa ma bowiem charakterystyczne dla siebie problemy moralne i swoje specyficzne pokusy działań niesprawiedliwych — a wciąż pojawiają się problemy coraz to nowe, o jakich jeszcze naszym dziadkom nawet się nie śniło.

W rezultacie, dzisiaj nikt z nas nie może liczyć na to, że zostanie pouczony o wszystkich konkretnych pokusach przeciwko sprawiedliwości, które mogą przed nim stanąć i którym nie wolno mu ulec. Musimy dzisiaj mieć w sobie tyle dojrzałości i wrażliwości moralnej, żeby samemu rozpoznawać te rodzaje niesprawiedliwości, które z racji mojego usytuowania zawodowego i społecznego mogą być dla mnie atrakcyjne, a których jednak powinienem się ustrzec.

Weźmy na przykład tę formę niesprawiedliwości, która w podręcznikach teologii moralnej określana jest jako zmowa dwóch na niekorzyść trzeciego. Niesprawiedliwości tej dopuszcza się konduktor, który od pasażera zgłaszającego brak biletu pobiera tylko połowę ceny, a wspólnie z nim dopuszcza się jej pasażer, który za cenę tej niezależnej zniżki zgadza się jechać bez biletu. Taką niesprawiedliwą zmową jest również protekcyjne przyjęcie do pracy, na studia, do korzystania z zagranicznego stypendium itp. — jeśli należałoby się to komuś innemu. Jest również taką zmową zakwalifikowanie w punkcie skupu lub w hurtowni jakiegoś towaru do wyższej, nienależnej grupy jakościowej, bo spowoduje to przecież, że innemu sprzedawcy grupa jakościowa zostanie niesprawiedliwie obniżona. Sądzę, że zmowa dwóch na niekorzyść trzeciego może przybrać jeszcze dziesięć innych form, których przeciętny człowiek nawet sobie nie wyobraża. Krótko mówiąc, każdy z nas przede wszystkim sam musi się pilnować, żeby rozpoznawać niemoralność proponowanej mu zmowy i się w nią nie uwikłać.

Spójrzmy na inną wielką chorobę społeczną, jaką jest gotowość bogacenia się poprzez działania pozorne lub pasożytnicze. Co prawda, już Apostoł Paweł piętnował korzystanie z charytatywnej pomocy Kościoła przez ludzi, którzy mogliby i powinni sami sobie zapracować na chleb. „Kto nie chce pracować — upominał — niech też nie je! Słyszymy bowiem, że niektórzy wśród nas postępują wbrew porządkowi: wcale nie pracują, lecz zajmują się rzeczami niepotrzebnymi” (2 Tes 3,10n). Jednak dzisiaj działania i postawy pasożytnicze osiągają nieraz wielkie rozmiary, a realizowane są na dziesiątki różnych sposobów. Przy tym niejeden pasożyt nie tylko nie zazna wyrzutu sumienia z tego powodu, ale jeszcze odczuwa dumę, że tak świetnie umie sobie radzić. Bo czy nie jest zwyczajnym pasożytnictwem korzystanie z pieniędzy publicznych dla celów prywatnych? A co myśleć o kalkulacjach, że opłaca się podpalić swój własny warsztat lub stodołę, i tak przeznaczone do rozbiórki, ażeby wyłudzić ubezpieczeniowe odszkodowanie? Co myśleć o pobieraniu zasiłków dla bezrobotnych przez ludzi, którzy wcale nie są bezrobotni, tylko już skądinąd oszukują państwo, nie płacąc podatków z tytułu swojej nie zarejestrowanej pracy zarobkowej? Ludzie, którzy tak postępują, są zarazem święcie oburzeni na rekinów finansowych, osiągających nieraz miliardowe zyski na nieuczciwych operacjach bankowych — a przecież gdyby tylko mogli, zapewne czyniliby to samo.

Są jeszcze bardziej nieludzkie sposoby zdobywania środków do życia niż pasożytnictwo: zarabianie na szkodzeniu bliźnim. Handlarz narkotykami, jeśli odzywa się w nim sumienie, zazwyczaj zagłusza je wykrętem, że ludzie potrzebujący narkotyków i tak do nich dotrą — dlaczego więc on ma zrezygnować z takich dochodów, skoro i tak komuś są one przeznaczone? Podobną „logiką” neutralizuje swoje wyrzuty sumienia aborter, kiedy tłumaczy sobie, że jeśli on nie usunie tego dziecka, to zrobi to jakiś inny ginekolog, a on akurat bardzo potrzebuje pieniędzy. Strach o tym mówić, ale jeśli dla kogoś bogiem zacznie być interes, taki człowiek gotów jest nawet wydać i kolportować książkę pt. „Jak popełnić samobójstwo?”, nie przejmując się tym, że w ten sposób sprowadza nieszczęścia na wielu ludzi.

Pojawieniu się skrajnych nadużyć sprzyja ogólna gotowość do nadużyć przeciętnych. Na przykład, dość powszechnie zapomnieliśmy o godności pracy ludzkiej. Toteż koniecznie musimy odnowić świadomość, że nasza praca, którą zarabiamy na nasz chleb powszedni, powinna być zarazem świadczeniem dobra naszym bliźnim oraz społeczeństwu. W tym duchu powinniśmy wychowywać nasze dzieci. Jest przecież coś nieludzkiego w pracy, która nikomu nie przynosi pożytku albo której pożytek jest z naszej winy naznaczony jakimś brakiem.

Spróbuję wyjaśnić, o co mi chodzi. Otóż dawniej dotyczyło to głównie księży, lekarzy, nauczycieli, prawników, ale dziś mamy już bardzo wiele zawodów, w których brak troski o podnoszenie swoich kwalifikacji przynosi wiele strat i krzywd ludziom, korzystającym z takiej niedouczonej pracy. Co zatem robić, żeby rosła nasza odpowiedzialność za wykonywaną pracę oraz jej efekty? Albo jak poruszyć sumienie ogrodnika czy rolnika, który nawet nie pomyśli o tym, żeby sprzedawane przez niego produkty były jak najmniej zatrute? Co trzeba robić, żeby duma i radość z pożytecznej i dobrze wykonywanej pracy stały się wartością cenioną powszechnie?

Patrzę na betonową dróżkę, która biegnie wzdłuż mego klasztoru, a która w miesiąc po jej wybudowaniu w wielu miejscach się wykruszyła. Mam trzy hipotezy: albo inżynier nie wiedział, w jakich proporcjach wymieszać piasek z cementem, albo robotnicy pracowali byle jak, albo może ktoś dodał parę worków piasku zamiast cementu, może nawet owego przywłaszczenia sobie cementu nie uważając za kradzież, no bo przecież dróżka i tak została wybudowana! Ufajmy, że istnieje jeszcze jakieś czwarte wyjaśnienie, bo wszystkie trzy moje hipotezy łączyłyby się z ewentualnym naruszeniem przykazania „Nie kradnij”.

W Piśmie Świętym znajduje się prośba, dająca wiele do myślenia: „Boże, nie kryj przede mną Twych przykazań!” (Ps 119,19) Strzeż nas, Boże, od zarozumiałego przeświadczenia, jakobyśmy Twoje przykazania już dobrze znali i w całości je zachowywali. Właśnie tacy zarozumialcy, pewni swojej nieskazitelnej jakoby uczciwości, szczególnie przyczyniają się do tego, że nasza ziemia przemienia się w moralną dżunglę. Przynajmniej sakramentu pokuty nie traktujmy, jakby to było wapno, przeznaczone do bielenia naszych grobowców, „które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa” (Mt 23,27). Jest to przecież sakrament przeznaczony dla ludzi, którzy naprawdę chcą się nawracać do Boga, a zatem chcą zauważać oraz naprawiać swoje odstępstwa od Bożych przykazań.

Słowo Boże bardzo nas ostrzega przed pokutowaniem fałszywym. Oto fragment Księgi Izajasza: „«Czemu pościliśmy, a Ty nie wejrzałeś? Umartwialiśmy siebie, a Tyś tego nie uznał?» Otóż w dzień waszego postu wy znajdujecie sobie zajęcie i uciskacie wszystkich waszych robotników. Otóż pościcie wśród waśni i sporów, i wśród bicia niegodziwą pięścią. Nie pośćcie tak, jak dziś czynicie, żeby się rozlegał zgiełk wasz na wysokości. Czyż to jest post, jaki Ja uznaję? (...) Czyż nie jest raczej ten post, który wybieram: rozerwać kajdany zła, rozwiązać więzy niewoli, wypuścić wolno uciśnionych i wszelkie jarzmo połamać; dzielić swój chleb z głodnym, wprowadzić w dom biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz, przyodziać i nie odwrócić się od współziomków” (58,3—7).

Powyższa wypowiedź z pewnością nie zmieni swego Bożego sensu, jeśli w miejsce wyrazu „post” wstawimy „spowiedź”, a w miejscu „pościć” — „przystępować do spowiedzi”.

Spróbujmy nasze powierzchowne, czysto obrzędowe spowiedzi zobaczyć w świetle słów Apostoła Pawła: „Nie łudźcie się: Bóg nie pozwoli z siebie szydzić” (Ga 6,7n). Albo w świetle słów Listu do Rzymian: „A może gardzisz bogactwem dobroci, cierpliwości i wielkoduszności Jego, nie chcąc wiedzieć, że dobroć Boża chce cię przywieść do nawrócenia? Oto przez twoją zatwardziałość i serce nieskłonne do nawrócenia skarbisz sobie gniew na dzień gniewu i objawienia się sprawiedliwego sądu Boga, który odda każdemu według uczynków jego” (2,4—6).

Rozumiem, że ton ostatnich fragmentów mojego listu mógłby kogoś przestraszyć. Otóż byłbym szkodnikiem, a nie księdzem, gdybym zapomniał wyraźnie powiedzieć, że Bogu podoba się tylko taki lęk, który prowadzi do wielkiej radości. Oczywiście, że powinniśmy się lękać spowiedzi powierzchownych i byle jakich. Ale chodzi o to, żeby nasze spowiedzi przestały być powierzchowne, żebyśmy nauczyli się przyjmować sakrament pokuty jako wielki dar Boży, leczący nasze duchowe choroby i rany i pomagający nam rozpoznawać i usuwać nasze odstępstwa od Bożych przykazań. To prawda, że choćbyśmy się nie wiem jak starali, nasze spowiedzi zawsze będą ułomne, chodzi jednak o to, żeby nam naprawdę zależało na tym, by każdą spowiedź przeżywać jako sakrament coraz to głębszego nawrócenia.

Na koniec dwa słowa na temat powinności oddania długu. Aż trudno uwierzyć, że ktoś może przed pójściem do spowiedzi nie pomyśleć o oddaniu długu (a tym bardziej, rzecz jasna, o oddaniu rzeczy skradzionej). Już Augustyn pouczał bardzo wyraźnie: „Dopóki rzecz cudza, którą da się zwrócić, nie zostanie zwrócona, nie ma pokuty, a tylko jej udawanie. Kiedy więc ktoś naprawdę czyni pokutę, grzech wolno mu odpuścić dopiero po oddaniu zabranej rzeczy. Zakładając jednak, że da się ją zwrócić” (List 153,20).

Owszem, niekiedy człowieka nie stać na oddanie swoich długów. Jednak wtedy niech przynajmniej zwróci, ile może. Niech przynajmniej upokorzy się przed swoim wierzycielem i spróbuje wytłumaczyć się ze swojej niewypłacalności.

Natomiast klasyczne podręczniki teologii moralnej zakazują spowiednikowi udzielić absolucji takiemu dłużnikowi, który wprawdzie nie jest w stanie oddać długu, ale mało przejmuje się tym, by go oddać. Mam właśnie przed sobą znany podręcznik Merkelbacha, gdzie wyraźnie zakazuje się spowiednikowi udzielić absolucji takiemu niewypłacalnemu dłużnikowi, który nie zamierza ograniczyć swego zbyt rozrzutnego trybu życia, aby w ten sposób zaoszczędzić na oddanie długu (t. 2, nr 285).

 

« 1 »
oceń ten artykuł
Wplac_780x208.jpg

reklama

reklama

reklama

reklama