Z cyklu "Pytania nieobojętne"
Najpierw cieszyłam się razem ze wszystkimi, że po ostatnim Soborze zaczęliśmy innych chrześcijan nazywać naszymi braćmi i że z naszego słownika zniknęło słowo „heretyk”. Ale czytając Pismo Święte, znajduję coraz więcej powodów do niepokoju. Przecież w Nowym Testamencie znajduje się mnóstwo ostrzeżeń przed heretykami. Podam parę przykładów: „Znaleźli się fałszywi prorocy wśród ludu i również wśród was będą fałszywi nauczyciele, którzy wprowadzą wśród was zgubne herezje” (2 P 2,1 ); „Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami” (Mt 7,15); „Innej jednak Ewangelii nie ma: są tylko jacyś ludzie, którzy sieją wśród was zamęt i którzy chcieliby przekręcić Ewangelię Chrystusową” (Ga 1,7). Mogłabym przytoczyć dużo więcej takich wypowiedzi. W Drugim Liście Apostoła Jana znajduje się nawet taka bardzo „przedsoborowa” rada, jak postępować z heretykiem: „nie przyjmujcie go do domu i nie pozdrawiajcie go, albowiem kto go pozdrawia, staje się współuczestnikiem jego złych czynów” (2 J 10n).
A oto mój problem: Wiem, że Sobór nie ma władzy nad Pismem Świętym, a w tym przypadku wygląda na to, jakby Sobór postanowił odsunąć cały zespół świętych tekstów na bok.
Wręcz przeciwnie, proszę Pani! Wielką zasługą Soboru było potrząśnięcie naszymi stereotypowymi, bezmyślnymi i często odbiegającymi od prawdy wyobrażeniami na temat herezji i heretyków. Dzięki temu łatwiej nam teraz dotrzeć do żywego słowa Bożego, jakie w cytowanych przez Panią tekstach się zawiera. Mamy bowiem w sobie ciemną zdolność do usuwania ze słowa Bożego tego wszystkiego, co mogłoby nas zaniepokoić i przymusić do zastanowienia się nad sobą i do głębszego nawrócenia. W sposób niemal kliniczny ta ciemna zdolność ujawniła się właśnie w historii pojęć „heretyk” i „herezja”. Odniesiono je po prostu do luteranów, metodystów czy jakichś innych grup wyznaniowych — i cały, jak to Pani nazywa, zespół świętych tekstów jakby przestawał już nas wówczas dotyczyć.
I od razu mała dygresja. Są w Piśmie Świętym takie teksty, z których nie da się usunąć czynnika budzącego niepokój. Do nich należy na przykład fragment o grzechach przeciw Duchowi Świętemu. Wówczas ciemne nasze zdolności do pozbawienia słowa Bożego jego mocy ujawniają się inaczej. Niepokoimy się wówczas bardzo takim tekstem, ale w sposób bezpłodny: tak że to nas wcale nie przybliża do Boga. Wielka to łaska Boża umieć słowo Boże przyjąć naprawdę jako słowo Boże, przemieniające nasze serca i umysły.
Przejdźmy jednak do tematu. Zacznijmy od tego, co w tej sprawie uchwalił ostatni Sobór. Wypowiedź podstawowa znajduje się w Dekrecie o ekumenizmie (nr 4): „Należy podjąć wszelkie wysiłki, aby usunąć słowa, znaki i czyny, które nie odzwierciedlają sprawiedliwie i według prawdy sytuacji braci odłączonych, toteż utrudniają wzajemne z nimi stosunki”. Następnie Sobór wzywa do popierania dialogu teologicznego wśród ekspertów różnych wyznań: „Dzięki takiemu bowiem dialogowi wszyscy zdobywają prawdziwsze poznanie nauki i życia obu wspólnot oraz urabiają sobie bardziej sprawiedliwy sąd”. Zachęca ponadto Sobór do współpracy międzywyznaniowej w tych „dziełach dla dobra wspólnego, których domaga się każde sumienie chrześcijańskie”, a nawet „gdzie to możliwe, do wspólnoty modlitw w jednym duchu”.
Trudno nie zauważyć, że wypowiedź tę ożywia czysty duch Ewangelii: chodzi o zweryfikowanie naszego stosunku do innych chrześcijan w duchu prawdy i sprawiedliwości, a także o nawiązanie z nimi, w miarę możliwości, relacji prawdziwej i nadprzyrodzonej miłości. Przy czym Sobór zatroszczył się o to, żeby nie skończyło się na pustej deklaracji i proponuje konkretne sposoby otwierania się na innych chrześcijan, aby zobaczyć ich w prawdzie: jako żywych ludzi, wierzących w Chrystusa i pragnących swoją wiarę wcielać w życie. Żeby zaś nie głosić półprawdy, za pomocą której próbuje się manipulować ludzkimi nastrojami i postawami, Sobór wyraźnie odcina się od wyznaniowego indyferentyzmu i wyznaje odwieczną prawdę swojej wiary, iż „Kościół katolicki został wyposażony przez Boga w całą objawioną prawdę i we wszystkie środki łaski”.
Zwróćmy uwagę na autentycznie ewangeliczny kontekst, w jakim prawda ta została przypomniana. Tekst znajduje się w tym samym paragrafie czwartym Dekretu o ekumenizmie. „Chociaż bowiem Kościół katolicki został wyposażony przez Boga w całą objawioną prawdę i we wszystkie środki łaski, nie wynika stąd jednak, że jego członkowie żyją z całą odpowiadającą temu gorliwością. Wskutek tego oblicze Kościoła mniejszym blaskiem promieniuje wobec braci od nas odłączonych i wobec całego świata, i opóźnia się w ten sposób wzrost Królestwa Bożego. Nie zapominajmy i o tym, że wszystko, co łaska Ducha Świętego sprawia w braciach odłączonych, może się przyczynić również do naszego zbudowania. Cokolwiek bowiem jest prawdziwie chrześcijańskiego, nigdy nie sprzeciwia się dobrom autentycznej wiary. Co więcej, zawsze może się przyczynić do dalszego uchwycenia tajemnicy Chrystusa i Kościoła”.
Zatem ma Pani rację, że głównie pod wpływem Soboru przestaliśmy innych chrześcijan (zwłaszcza protestantów, bo prawosławni zawsze byli nam bez porównania bliżsi) nazywać heretykami. Bo kto to jest heretyk? Jest to człowiek, który uwierzył słowu Bożemu, czasem nawet bardzo głośno się tym chlubi, ale używa słowa Bożego do przeprowadzenia swoich ludzkich koncepcji; zamiast być posłusznym słowu Bożemu, próbuje je przymusić do posłuszeństwa sobie. Otóż opis ten, w sposób oczywisty, nie dotyczy licznych protestantów, którzy z żywą wiarą i wręcz z dziecięcym posłuszeństwem otwierają się na słowo Boże i starają się wcielać je w życie.
Żeby nie mówić ogólnikowo, weźmy jedną z najboleśniejszych różnic, jaka dzieli nas od wielu protestantów: rozumienie Eucharystii, sakramentu Ciała i Krwi Pańskiej. Pan Jezus mówił wyraźnie: „Kto pożywa moje Ciało i pije moją Krew ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem” (J 6,54n). Toteż Kościół katolicki jednoznacznie naucza, że wszystkie próby takiego wyinterpretowania tajemnicy Eucharystii, żeby przestała ona „razić” swoim realizmem, stanowią herezję; jest to bowiem przyłączenie się do niewiary tych uczniów, którzy wówczas od Chrystusa odeszli (por. J 6, 60—69). Nie wynika stąd jednak, że wszyscy chrześcijanie, którzy nie wyznają tajemnicy Eucharystii w całej jej prawdzie, są automatycznie heretykami. Co innego bowiem jest nie znać jakiejś prawdy wiary, a co innego ją zwalczać. A nawet jeśli ktoś zwalcza prawdę Bożą, zapewne nie jest obojętne, dlaczego to czyni i w jaki sposób. Inaczej mówiąc, łatwiej stwierdzić, co jest herezją, niż kto jest heretykiem. Jeden tylko Pan Bóg potrafi odróżnić ostatecznie swoich przyjaciół od wrogów.
Praktycznie wynika stąd mnóstwo rzeczy. Po pierwsze, dziękujemy Panu Jezusowi za łaskę Kościoła, bo to właśnie dzięki Kościołowi mamy dostęp do nieomylnej wiary i łatwiej nam odróżnić prawdę Bożą od jej imitacji. Warto w tym miejscu przypomnieć parę dobrze zresztą znanych obietnic i wezwań Pana Jezusa: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody (...) Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28,19n); „Na tej skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16,18n); „Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi” (Łk 10,16).
Po wtóre, nie bądźmy z góry pewni tego, że w naszych własnych poglądach i postawach nie ma herezji. Kościół nie może zbłądzić w wierze, ale mnie mogło się zdarzyć, że zastąpiłem prawdę Bożą jakimś ludzkim wymysłem. Wówczas właśnie do mnie odnoszą się liczne upomnienia Boże przeciwko heretykom, zwłaszcza jeśli dla utwierdzenia się we własnym błędzie staram się jeszcze innych odwieść od prawdy Bożej. Iluż to, również wśród współczesnych katolików, można by znaleźć Hymenajosów i Filetosów, „którzy odpadli od prawdy, mówiąc, że zmartwychwstanie już nastąpiło, i wywracają wiarę niektórych” (2 Tm 2,18). Jakże często na temat etyki małżeńskiej bywamy mądrzejsi od Ewangelii. Ileż wśród nas łaskawości dla Pana Jezusa, któremu przyznajemy wspaniałomyślnie, że był geniuszem religijnym większym nawet niż Budda i Mahomet, ale jakoś trudno nam uwierzyć, że jest On prawdziwie Synem Bożym i Dawcą życia wiecznego. Gdybyśmy naprawdę w Niego wierzyli, to nie moglibyśmy mieć wątpliwości co do tego, że nowinę o Nim warto nieść do wszystkich ludzi i do wszystkich narodów — a wątpliwości takie to niestety nie rzadkość wśród współczesnych katolików. Albo ileż wśród nas hałaśliwej pewności siebie, że tak zwane twarde wymogi życia są mocniejsze niż ideały ewangeliczne. Zapewne heretycy znajdują się również wśród protestantów, ale i wśród katolików ich niemało. Granica między słuchającymi słowa Bożego i heretykami wydaje się przebiegać w poprzek podziałów wyznaniowych.
Jak jednak powiedzieliśmy, jeden Pan Bóg potrafi odróżnić ostatecznie swoich przyjaciół od wrogów. My ze swej strony starajmy się słuchać słowa Bożego z radością i wiarą, dzielmy się swoją postawą z innymi, dla wszystkich jednak, którzy nie dzielą naszych poglądów i ideałów, zachowujmy życzliwość. Nie chodzi o cielęcą bezkonfliktowość. Nie tylko wierność prawdzie, ale również właśnie życzliwość dla bliźniego zażąda od nas niekiedy wyraźnego przeciwstawienia się jego poglądom lub postępowaniu. Przypomnieć tu można zaproponowaną przez Pana Jezusa procedurę upomnienia braterskiego (por. Mt 18,15—17).
Jednakże Apostoł Jan — i słusznie to Pani przypomina — daje również i taką radę: Takiego, kto wypacza naukę Bożą, „nie przyjmujcie do domu i nie pozdrawiajcie go, albowiem kto go pozdrawia, staje się współuczestnikiem jego złych czynów”. Czy na tym właśnie — ktoś zapyta złośliwie — ma polegać chrześcijańska życzliwość?
Otóż jedna z podstawowych wytycznych na temat czytania Pisma Świętego w duchu wiary powiada, że słowo Boże nie może się sprzeciwiać samo sobie. Zatem wręcz nie wolno nam powyższego pouczenia Apostoła Jana odczytać niezgodnie z duchem przykazania miłości. Myli się więc ten, kto w słowach tych chciałby usłyszeć zachętę do potępienia takiego fałszywego proroka albo do okazania mu pogardy.
Że św. Janowi chodzi nie o potępienie fałszywego proroka, ale o obronę wiary u wierzących, wynika wyraźnie z ostatniego członu jego wypowiedzi: abyś się nie stał „współuczestnikiem jego złych czynów”. W innym miejscu Nowego Testamentu prawda ta pojawia się już nie w formie przestrogi, ale stwierdzenia: niektórzy upadli, gdyż nie umieli się w porę odsunąć od błądzących w wierze i obyczajach (por. 2 P 2,18). Dzisiaj jakbyśmy trochę zapomnieli o tym, że wielki skarb wiary został złożony w glinianych naczyniach, które łatwo mogą się rozbić — tym łatwiej, im bardziej będziemy zbyt pewni siebie. Odnawiając tę wiedzę o naszej słabości, starajmy się jednak przesycić ją duchem miłości, bo inaczej skończy się to zwykłym sekciarstwem.
Współuczestnictwo w złych czynach to jeszcze coś więcej. Odczułem to kiedyś boleśnie na własnej skórze, kiedy ktoś w następujący sposób uczynił ze mnie przedmiot swojej manipulacji. Zostałem zaproszony przez parę, o której wiedziałem, że nie mają i nie mogą mieć ślubu kościelnego, na rozmowę religijną. Kiedy przyszedłem, okazało się, że oni poprosili również swoich rodziców, ludzi bardzo religijnych. Szybko zrozumiałem, że posłużono się moją osobą, aby wmówić tym pobożnym staruszkom, że wobec Boga prawie wszystko jest w porządku, bo nawet ksiądz niemalże aprobuje ich związek.
W tym przypadku próbowano mnie uczynić współuczestnikiem swojego odejścia od Ewangelii. Ale czyż się nie zdarza, że my dobrowolnie i ochoczo podejmujemy się takiego współuczestnictwa i wprost albo pośrednio aprobujemy czyjeś fałszywe poglądy lub złe postępowanie? I często wcale nie czynimy tego z przekonania. Po prostu tak potężna bywa w nas potrzeba, żeby się podobać innym. Albo nie chcemy narazić się komuś, na kim nam zależy. Albo tak bardzo się boimy, żeby nas nie wzięto za ludzi zacofanych lub ciasnych.
Proszę mnie zrozumieć. Zupełnie obce mi są ideały teokracji. Nie marzę o tym, żeby podporządkować niewierzących moralnym normom wiary. Kiedy podejmuję refleksję nad herezją, to zwracam się wyłącznie do ludzi wierzących w Chrystusa, Syna Bożego i Zbawiciela. Jeśli wierzymy w Niego, to już naprawdę nie wypada przyczyniać się do tego, żeby w świecie zwyciężały postawy i poglądy przeciwne Jego nauce. I właśnie ten sens dostrzegam w przestrodze Apostoła Jana, żeby przez nierozważną serdeczność nie stać się współuczestnikiem czyichś złych czynów.
Ale „nade wszystko miejcie miłość, bo ona jest więzią doskonałości” (Kol 3,14).
opr. aw/aw