Z cyklu "Pytania nieobojętne"
A jednak nawet w Kościele są tematy tabu. Na przykład prasa kościelna praktycznie nigdy nie podejmuje problemu inkwizycji. Moim zdaniem, fakt istnienia inkwizycji stanowi wielki problem religijny — nie tylko historyczny. Dla wielu ludzi jest to wciąż żywe źródło nieufności wobec Kościoła, a nawet wobec samego chrześcijaństwa.
Ja sam poruszałem ten temat dwukrotnie, mianowicie w zeszytach naszego miesięcznika z czerwca i września 1978.1 Wspominam o tym nie po to, żeby kwestionować Pańskie twierdzenie, ale żeby nie powtarzać tutaj tego, co napisałem w tamtych niewielkich tekstach.
Próbuję uświadomić sobie religijne zgorszenia, które budzi inkwizycja, i widzę ich co najmniej trzy. Po pierwsze, jednych oburza, innych zaś głęboko zawstydza fakt, że w imieniu Kościoła — i to za pomocą całej gamy środków przemocy, kary śmierci i tortur nie wyłączając — usiłowano sprawować kontrolę nad ludzkimi sumieniami. Po wtóre, niejednemu człowiekowi inkwizycja wydaje się nieznośnym dowodem na to, że wiara, gorliwość religijna i przywiązanie do dogmatów może stać się źródłem fanatyzmu i okrucieństwa wobec bliźnich.
Po trzecie, inkwizycja kojarzy się niekiedy z szczególnie przewrotnym zakłamaniem: można usłyszeć taki zarzut przeciwko tej instytucji, że nie dość na tym, iż siała ona strach i śmierć, ale żeby było bardziej przewrotnie, to inkwizytorzy czynili to rzekomo w imię miłości do swoich ofiar, w głębokim podobno przekonaniu, że czynią to dla ich zbawienia wiecznego. Nie opuszczam nawet tego trzeciego zarzutu, mimo że w podstawowych źródłach, zawierających ideologię inkwizycji, nie znajduje on potwierdzenia. Postawa taka mogła się przecież pojawić, a co najważniejsze — miłość prześladowcy do prześladowanego mieści się niestety w możliwościach naszej ludzkiej przewrotności, i dobrze jest od czasu do czasu zdać sobie z tego sprawę.
Ponieważ niektóre rzeczy, jakie chcę tu powiedzieć, ktoś mógłby odebrać jako próbę usprawiedliwiania inkwizycji lub jej wybielania, chciałbym na samym początku złożyć stanowcze oświadczenie, że w moim przekonaniu inkwizycji nic nie jest w stanie usprawiedliwić. Odpędzanie wilków, zagrażających Bożej owczarni, jest na pewno czymś chwalebnym, ale czyni się to modlitwą, przykładem życia, głoszeniem słowa Bożego i przekonywaniem — a nie poprzez zadawanie gwałtu. Gwałt zadawany w obronie prawdy nie tylko krzywdzi konkretnych ludzi, ale kompromituje prawdę, ci zaś, którzy się do niego uciekają, choć ich intencją było odpędzenie wilków, sami się w wilków przemieniają.
Krótko mówiąc, choć można podać tysiąc wyjaśnień, usprawiedliwiających powstanie i działanie inkwizycji, i ponadto tysiąc sprostowań, łagodzących ogólny jej obraz — wszystkie razem nie przeważą one tego grzechu koszmarnego, że inkwizycja w imię prawdy — i to w imię prawdy Bożej — zadawała cierpienie i śmierć. To tak jak kobieta, która dokonała sztucznego poronienia, choć potrafi podać mnóstwo okoliczności, które ją do tego popchnęły, wie przecież, że nic nie jest w stanie usprawiedliwić jej czynu, bo po prostu niewinnej istoty ludzkiej zabijać nie wolno. Powtarzam: inkwizycji usprawiedliwić się nie da.
Ufam zatem, że uwierzy mi Pan, że podczas pisania niniejszego listu nie przyświecał mi cel apologetyczny. Pragnę jedynie rzucić — opierając się na faktach i wyjaśnieniach, dostarczonych przez historyków — parę refleksji moralnych na temat inkwizycji. Chcę zwrócić na przykład uwagę na to, jak niesłuszną rzeczą jest demonizowanie różnych niechlubnych zaszłości. Po prostu, jeśli podczernimy do maksimum zło czynione przez innych, wówczas przestaje ono nas osobiście pobudzać do niepokoju i możemy wygodnie ograniczyć się do udawania sędziów, którym potępienie zła innych nie mąci zadowolenia z siebie.
Zatem moralnie szkodliwa jest postawa zarówno wybielania inkwizycji, jak jej demonizowania. Skłonność do wybielania, obecna zwłaszcza u dawnych publicystów katolickich, przyczynia się do dezorientacji moralnej: zło trzeba po prostu nazwać złem, bo w przeciwnym razie stajemy na gruncie moralności Kalego. Natomiast demonizowanie inkwizycji — zabieg bardzo wygodny w propagandzie antykościelnej — skutecznie paraliżuje ostrzeżenia moralne, jakie dla nas dzisiaj płyną z tego faktu niezaprzeczalnego, że inkwizycja stanowi cząstkę historii Kościoła katolickiego i chrześcijaństwa na Zachodzie i w ogóle Europy. Gdyby inkwizycję stworzyli bandyci, fanatycy i ludzie bez sumienia, sprawa byłaby prosta. Ale stworzyli ją i realizowali ludzie, którzy naprawdę chcieli dobra i obdarzeni byli wcale niemałą wrażliwością moralną. Ten fakt budzi daleko więcej niepokoju moralnego niż stereotypowy, zadomowiony w propagandzie antykatolickiej, obraz fanatyków, okrutników i faryzeuszy w duchownych sukienkach.
Jak w ogóle doszło do tego, że w chrześcijańskiej Europie pojawiła się inkwizycja? Pierwsza inkwizycja powstała w roku 1184, w wyniku porozumienia papieża Lucjusza III z cesarzem Fryderykiem Barbarossą. Trzeba jednak z naciskiem podkreślić, że nie inkwizycja zapoczątkowała prześladowania za herezję i palenie heretyków na stosie. Pogromy heretyków żywiołowo wybuchały w różnych miastach północnej Francji i Niemiec, począwszy od XI wieku, a palenie ich na stosie pojawiło się bez jakiegokolwiek udziału prawa świeckiego czy kościelnego. Źródła historyczne przekazują imiona biskupów, którzy usiłowali się tym pogromom przeciwstawić. Bulla Lucjusza III Ad abolendam, nakazująca tworzyć trybunały inkwizycyjne w poszczególnych diecezjach, w ogóle nie przewidywała kary śmierci za herezję. Mogłoby się zatem wydawać, że utworzenie inkwizycji było wówczas postępem, gdyż nakładało hamulec na krwiożercze instynkty wybuchające raz po raz w ówczesnym społeczeństwie. Tak też twierdzili różni apologeci inkwizycji.
Jakżeż niesłusznie! Samo utworzenie inkwizycji usankcjonowało niestety zasadę prześladowania za przekonania religijne. Oto wierze katolickiej przybył fatalny obrońca w postaci prawa, za którym stał cały system represji, choć początkowo powstrzymujący się od stosowania kary śmierci. Zamiast przeciwstawić się zdecydowanie wybuchom nienawiści do „innych”, władza kościelna usiłuje jedynie łagodzić przejawy tej nienawiści i wtłoczyć je w jakieś uregulowane koryto.
Wpłynęła na to specyficzna sytuacja wiary w ówczesnym społeczeństwie. Miejsce wiary w społeczeństwie wówczas jest zbliżone do ideału, kiedy wiara przenika życie społeczne, ale zarazem życie społeczne cieszy się autonomią w odniesieniu do wiary, wiara zaś zachowuje transcendencję wobec życia społecznego. Otóż w społeczeństwie średniowiecznym wiara nie tyle przenikała życie społeczne, co raczej się z nim stapiała w jakiś mało dla nas dziś zrozumiały amalgamat. Herezja wówczas stanowiła zapewne realne zagrożenie dla społeczeństwa, a w każdym razie tak ją widziano, skoro podnosiły się przeciwko niej oddolne tumulty, władcy zaś ścigali ją wydawanymi przez siebie prawami. Znamienne, że jednym z najbardziej gorliwych prawodawców antyheretyckich był cesarz Fryderyk II, człowiek podejrzewany o ateizm i znajdujący się po wielekroć w konfliktach ze Stolicą Apostolską.
W każdym razie argumenty, jakimi uzasadniano potrzebę inkwizycji, dotyczyły obrony owego amalgamatu, o którym wspomniałem, obrażały zaś wiarę jako rzeczywistość transcendentną wobec życia społecznego. Skoro fałszowanie pieniędzy które są wartością doczesną — argumentowali na przykład ówcześni teologowie — zasługuje na karę śmierci, to o ileż bardziej na karę zasługuje fałszowanie wiary, która jest wartością na życie wieczne. Argumenty tego rodzaju świadczą same za siebie: przecież znaczenie wiary sprowadza się tu niemal do roli społecznego cementu, a naganność herezji — z tego punktu widzenia — polega na rozbijaniu tego cementu, inaczej mówiąc, na naruszaniu porządku społecznego.
Gruntowną reformę inkwizycji przeprowadził w roku 1231 papież Grzegorz IX. Nadał jej strukturę centralistyczną i oparł o zakony żebracze (nie tylko dominikanów, choć z tego zakonu powołano inkwizytorów szczególnie wielu, jako że był on najbardziej zasobny w teologów). Procedura inkwizycyjna przewiduje teraz stosowanie nawet kary śmierci. Historycy podkreślają, że stało się to między innymi pod wpływem dawnych konstytucji cesarskich, które — kontynuując prawodawstwo rzymskie z czasów pogańskich — „przyrównuje herezje do zbrodni obrazy majestatu i uznaje błędnowierców za winnych śmierci”!2 Wskutek niechętnej postawy starożytnego Kościoła prawa te „pozostawały w okresie swego powstania na papierze, ale o tym nie wiedziano w wiekach średnich”. Już wcześniej karę śmierci za herezję orzekały prawa państwowe Aragonii, Francji oraz cesarstwa.
Historycy są na ogół zgodni co do tego, że w porównaniu z sądami świeckimi sądy inkwizycji jednym różniły się na lepsze i jednym na gorsze. Różnica na lepsze polegała na umiarze w stosowaniu tortur (niestety, należały one wówczas do rutynowego postępowania procesowego) oraz w tendencji do obniżania liczby skazanych. „Określenie «tortury inkwizycyjne» — pisze nie podejrzany o tendencyjność prof. Lech Szczucki — używane jest dziś potocznie jako synonim najbardziej okrutnych i wyrafinowanych męczarni. W rzeczywistości jednak arsenał tortur stosowanych przez inkwizycję rzymską (to samo zresztą można powiedzieć o inkwizycji hiszpańskiej) był znacznie skromniejszy od stosowanych przez ówczesne trybunały świeckie”3 Natomiast sądy inkwizycji tym różniły się na gorsze od sądów świeckich, że przez wiele lat potrafiły interesować się podejrzanymi oraz nękać ich przesłuchaniami i dochodzeniami.
Obrońcy inkwizycji przywiązują ogromną wagę do tego, że jej sądy były w sumie łagodniejsze niż ówczesne trybunały świeckie. Publicyści zaś, którzy wykorzystują inkwizycję w propagandzie antykatolickiej, fakty te zazwyczaj przemilczają lub przeinaczają. Jedni i drudzy gubią doniosłe ostrzeżenie, jakie płynie do nas z relatywnej łagodności sądów inkwizycyjnych. Oto okazuje się, że w naszej przewrotności potrafimy być „humanitarni” i „miłosierni” w zadawaniu krzywdy. Co więcej, potrafimy stąd czerpać usprawiedliwienie dla samego zadawania krzywdy i poczucie spokojnego sumienia. I jeszcze więcej: zadając krzywdę, mogę być tego nieświadomy, wystarczy jedno jedyne fałszywe założenie w samym fundamencie mojej życiowej postawy. Krzywdy zadawane przez inkwizycję wyrastały z takiego jednego założenia, które wielu ludziom wydawało się logiczne i sprawiedliwe: że przed fałszerzami prawdy społeczeństwo powinno się bronić tak samo jak przed fałszerzami pieniędzy.
Osobna uwaga należy się inkwizycji hiszpańskiej. Wiąże się ona z sytuacją nie ochrzczonych w społeczeństwie średniowiecznym, gdzie państwo było integralną częścią Kościoła, a Kościół integralną częścią państwa. Nie ochrzczeni, a więc ludzie nie należący do Kościoła, byli obywatelami drugiej kategorii, nie byli jednak pariasami, swoją zaś religię mogli wyznawać w zasadzie bez przeszkód. Otóż w państwach hiszpańskich, które świeżo zrzuciły z siebie niewolę arabską, podjęto aktywną politykę na rzecz chrystianizacji dwóch grup mniejszościowych, mianowicie muzułmanów i Żydów. Czyniono to, jak zawsze kiedy państwo zabiera się do apostolstwa, za pomocą metody kija i marchewki. Spowodowało to falę nawróceń pozornych. Jak pisze Cecil Roth w swojej nie spolszczonej jeszcze Historii ludu żydowskiego, jest to jedyny ewenement w całych dziejach tego narodu, że tysiące Żydów zaczęło udawać chrześcijan, zachowując w sercu wierność religii swoich ojców. Stało się to zapewne nie bez wpływu społeczności muzułmańskiej, w której rozwiązanie takie oficjalnie było uznawane za moralnie dopuszczalne.
I tu właśnie wkroczyła inkwizycja, powołana przez Izabelę i Ferdynanda dla ścigania pozornych chrześcijan. Każdy ślad obyczajowości żydowskiej lub muzułmańskiej — zrozumiały przecież nawet u tych, którzy chrzest przyjęli jak najbardziej autentycznie — uznawany był za dowód oskarżający. Ponieważ doszło do absurdalnej sytuacji, że w tym samym czasie, kiedy maranów prześladowano za obyczaje żydowskie, ich nie ochrzczeni pobratymcy mogli kultywować je całkiem oficjalnie — w ślad za inkwizycyjnym polowaniem na pozornie ochrzczonych przyszło wypędzenie z Hiszpanii Żydów nie ochrzczonych.
Wszystkie te wydarzenia pozostawiły w świadomości ludu żydowskiego głęboką, po dziś dzień nie do końca zagojoną ranę poczucia wielkiej krzywdy, doznanej wówczas od chrześcijan. O ile bowiem straszliwa zagłada Żydów w okresie II wojny światowej jest dziełem Europy zdechrystianizowanej, o tyle nie da się zaprzeczyć, że polityka państw hiszpańskich, prowokująca do nawróceń pozornych, inkwizycja wobec maranów i wypędzenie Żydów z Hiszpanii podjęte były w imię wiary chrześcijańskiej.
Dawni publicyści katoliccy, piszący na temat inkwizycji, lubili wydobywać fakt, że prawa antykatolickie w krajach protestanckich były przecież znacznie surowsze niż prawa przeciw protestantom w krajach katolickich, natomiast liczba ofiar inkwizycji, na przestrzeni wszystkich wieków jej istnienia, nie wyłączając inkwizycji hiszpańskiej, jest znacznie niższa od liczby ludzi, którzy byli prześladowani i zabijani za to, że byli katolikami. I pytali owi publicyści, dlaczego wobec tego o inkwizycji mówi się znacznie częściej i znacznie gorzej niż o tamtych prześladowaniach. W pytaniu tym kryła się niekiedy sugestia antykatolickiej alergii, jaka opanowała środowiska kształtujące mentalność europejską ostatnich dwóch — trzech stuleci.
Nie sposób całkowicie zbagatelizować tego wyjaśnienia, ale sprawa wydaje się bardziej złożona. Zło inkwizycji należy mierzyć nie tylko liczbą ofiar. Niestety, była to instytucja, usiłująca kontrolować ludzkie sumienia. Powolność jej procedury oraz duża swoboda sędziów w stosowaniu nadzwyczajnych złagodzeń — mające, w zamyśle twórców tej instytucji, sprzyjać nawróceniom — w rzeczywistości sprzyjały łamaniu sumień.
Okolicznością szczególnie obciążającą jest fakt, że te zinstytucjonalizowane gwałty, dokonywane na sumieniach, miały miejsce w Kościele, który głosi przecież orędzie wyzwolenia człowieka z różnorakich niewoli i w którym zresztą zawsze (również w czasach inkwizycji) istniały obszerne przestrzenie wolności.
Tutaj przypomina mi się rozsądne wyjaśnienie powszechnego w ówczesnej Europie poruszenia, które wywołało odwołanie edyktu nantejskiego. Autor wydanej u nas niedawno monografii Ludwika XIV zwraca uwagę na fakt, że edykt ten wprowadzał zasadę nietolerancji, którą od dawna stosowały u siebie kraje protestanckie. Ale różnica właśnie na tym polegała, że tam było tak od dawna, we Francji zaś sytuacja zmieniała się na gorsze — i budziło to słuszne oburzenie. Wracając do inkwizycji, wydaje mi się, że w tym jednym wrogowie Kościoła mają więcej racji niż wielu jego przyjaciół i synów: inkwizycję należy osądzać szczególnie surowo właśnie z tego powodu, że była to instytucja kościelna.
Żałuję, że nie starczyło tu miejsca na podjęcie niektórych pytań, które sam w tym liście sformułowałem. Sądzę jednak, że pytania te zostaną mi przez Czytelników jeszcze postawione i wówczas spróbuję się jakoś z nimi pomocować.
1 W ramach cyklu „Legendy dominikańskie”.
2 Joseph Lecler, Historia tolerancji w wieku Reformacji, Warszawa 1964, t. 1, s. 114. Sporo podstawowych wiadomości na temat początków inkwizycji można znaleźć w czwartym rozdziale księgi pierwszej tego znakomitego dzieła (t. 1, s. 96—129).
3 Lech Szczucki, Wprowadzenie do książki: Philippus Camerarius, Prawdziwa i wierna relacja o uwięzieniu w Rzymie, Warszawa 1984, s. 85. Bardzo interesujące, choć fragmentaryczne dane liczbowe na temat wyroków inkwizycji podaje prof. Szczucki na stronach 110nn i podsumowuje je stwierdzeniem: „Priorytet w stosowaniu bezwzględnej i okrutnej represji karnej przyznać należy ówczesnemu sądownictwu świeckiemu” (s. 112).
opr. aw/aw