Tytuł książki Sławomira Zatwardnickiego, "Pomoc przeciw nieprzyjaciołom Twoim" może mylić. To nie zwyczajna apologia - więcej tu medytacji i refleksji niż polemiki
I mariologia, i pobożność maryjna wydają się dziś stać na rozdrożu. Obie są atakowane jako takie — z różnych punktów widzenia — albo co najmniej kwestionowane w niektórych swych ujęciach, które przez stulecia cieszyły się uznaniem Tradycji, dziś natomiast są widziane jako wątpliwe, kontrowersyjne. Co z przeszłości zachować można, a nawet trzeba, a co wolno, a nawet należy odrzucić? To pytanie zadaje sobie wielu mariologów. Niezależnie jednak od badań teologicznych potrzeba dla wiernego ludu swego rodzaju „apologetyki maryjnej”; potrzeba oczywiście przy założeniu, że Matka Boża jest i powinna być kimś ważnym w katolickiej pobożności, a jeśli tak, to trzeba bronić tego Jej ważnego miejsca.
Z takiego właśnie założenia wyszedł Sławomir Zatwardnicki, pisząc swe „opus magnum”: Pomoc przeciw nieprzyjaciołom Twoim, czyli jak chwalić Maryję i bronić Jej godności. Warto zwrócić od razu uwagę na oba czasowniki obecne w podtytule. Zauważmy, że pierwszy mówi o chwaleniu Maryi, a o bronieniu Jej dopiero drugi. Już to sugeruje, że nie jest to zwyczajna apologia. Istotnie, często odnosi się wrażenie, że ta książka to raczej swego rodzaju medytacja maryjna, że więcej tu mistyki niż polemicznej werwy, którą znamy z poprzednich pozycji Autora. Wydaje się, że jego pierwszym celem było pomóc czytelnikowi w odkryciu i pokochaniu Matki Bożej, a dopiero drugim pomóc mu w odpieraniu kierowanych wobec Niej zarzutów.
Książka ma kompleksowy, podręcznikowy charakter. Każdy z rozdziałów dotyczy jakiegoś zarzutu przeciw Maryi lub Jej miejscu w katolickiej teologii, lub przeciw jakiemuś aspektowi pobożności maryjnej czy dogmatowi maryjnemu. Oczywiście Autor stara się ten zarzut odeprzeć, broniąc — ogólnie wziąwszy — Tradycji, którą akceptuje bez większych zastrzeżeń. Książka zaczyna się jednak od rozważań ogólnych, które dopiero tworzą konieczne podłoże szczegółowej argumentacji, a dotyczą one charakteru objawienia Bożego (wraz z jego kulminacją: Biblią), rozwijającego się w Kościele. To nie przypadek, że pobożność maryjną odrzucają przede wszystkim ci, którzy zarazem odrzucają Kościół. I nie jest też przypadkiem, że nie rozumieją oni istoty objawienia Bożego, choćby jak najgorliwiej powoływali się na Biblię. Po stworzeniu tego fundamentu Zatwardnicki przechodzi do bardziej szczegółowych zagadnień (np. dziewictwo Maryi, Jej małżeństwo, dziewicze narodzenie Jezusa, niepokalane poczęcie, wolna wola Maryi, Jej pośrednictwo, wstawiennictwo, wniebowzięcie itd.); pośród nich znajdujemy również — ściśle biblistyczne — analizy konkretnych (nielicznych zresztą, jak wiadomo) perykop ewangelicznych dotyczących Maryi, z których każda (!) bywa wykorzystywana jako argument przeciw Niej.
Kim są ci, przeciw którym Autor broni Matki Bożej? Przede wszystkim to protestanci, a wśród nich zwłaszcza fundamentaliści biblijni; dalej ateiści (w tym szczególnie racjonaliści i indywidualiści), a w końcu niektórzy teolodzy katoliccy, zwłaszcza bibliści czczący ślepo i bezkrytycznie historyczno-krytyczną metodę egzegezy biblijnej. Zabrakło natomiast innego wpływowego dziś przeciwnika już nie tylko pobożności maryjnej, ale wręcz samej Maryi: feminizmu; być może Autor nie chciał nadmiernie poszerzać i tak już dość obszernego dzieła.
Skoro chodzi o obronę przeciw protestantom, to trzeba było zignorować obowiązującą dziś milcząco „poprawność ekumeniczną” i postawić pewne kluczowe kwestie bez owijania w bawełnę, tzn. bez nazywania błędów eufemistycznie „innymi ujęciami teologicznymi”. (Nawiasem mówiąc, w olbrzymiej większości wyznań protestanckich bynajmniej nie obowiązuje „poprawność ekumeniczna” wobec katolików...) Z katolickiego bowiem punktu widzenia niektóre protestanckie idee są po prostu błędami, i to poważnymi. I te błędy skupiają się jak w soczewce właśnie w stosunku protestantów do Matki Bożej, dlatego mariologia jest tu punktem szczególnie i nieprzypadkowo ważnym. Różne myśli wcześniej na ten temat przedstawione zbiera Autor, rozszerza i podsumowuje w oddzielnym rozdziale o Marcinie Lutrze; ten rozdział wydaje mi się szczególnie interesujący. Inny ciekawy i dodatkowy rozdział (nazwany wprost aneksem) dotyczy fundamentalizmu biblijnego, a więc zagadnienia paląco wręcz w dzisiejszych czasach ważnego. Gdyby ktoś twierdził, że zachęcanie każdego duszpasterza do przeczytania przynajmniej tego rozdziału to „nadużycie recenzenckie”, to przynajmniej trzeba stwierdzić, że każdy duszpasterz powinien rozumieć, o co w tym zagadnieniu chodzi; takie stwierdzenie będzie na pewno zgodne z prawdą.
Autor zauważa słusznie, że jednym z głównych wrogów mariologii jest (współczesny) racjonalizm. Polemika z nim pozwala ukazać istotę teologii: to mianowicie, że nie jest ona systemem twierdzeń dedukcyjnych na wzór matematyki, i wymaganie od niej, by taką była, to ewidentny absurd (tak jak wymaganie od karpia, żeby był wroną); więcej, że nawet nie jest ona nauką ściśle teoretyczną, ponieważ opiera się w znacznej mierze na doświadczeniu religijnym, które poddaje interpretacji, rozumowej refleksji. I dalej, że nie jest ona czysto intelektualną refleksją snutą przez indywidualnego teologa „przy biurku” i „w wieży z kości słoniowej”, ale częścią życia Kościoła, które trwa przez wieki, przez czas o wiele dłuższy niż czas życia teologa. Temu Kościołowi teologia służy, zarazem wsłuchując się w bicie jego serca. Właśnie w mariologii świetnie widać tę istotę teologii i pracy teologa.
Zatwardnicki opiera się zasadniczo na przemyśleniach wielu znakomitych autorów, których dość obficie cytuje; zwłaszcza cenne są (według mnie) nawiązania do J.H. Newmana; jak się wydaje, popadł on w niezasłużone zapomnienie, z którego nie wydobyła go, niestety, nawet jego beatyfikacja. A refleksje i tego wybitnego myśliciela, i G.K. Chestertona (również często tu cytowanego) są szczególnie cenne, jako że obaj wyszli z protestantyzmu, a więc dobrze go znali. Niemniej wiele tu też osobistych przemyśleń Autora, nieraz bardzo głębokich i nietuzinkowych, a czasem całkiem oczywistych, „zdroworozsądkowych”, ale łatwo zapoznawanych w naszej epoce szablonów, stereotypów i uprzedzeń, ideologizacji i manipulacji medialnych. Wiele z nich Autor demaskuje, np. brak precyzyjnych rozróżnień logicznych, niejasność i wieloznaczność pojęć, przekręcanie faktów, nie uzasadnione uogólnienia, nie uprawnione wnioskowania, pomijanie szerszego kontekstu itp. (Nie znaczy to oczywiście, że wszyscy „wrogowie Maryi” ani nawet ich większość to ludzie nierzetelni, ale z pewnością większość z nich przeocza coś ważnego, na co trzeba zwrócić uwagę). Dlatego uważnemu czytelnikowi książka może posłużyć jako poradnik erystyki. Niemniej jest to jej drugorzędna warstwa; warstwa pierwszorzędna to po prostu dobra, solidna teologia, czyli nauka, która ze skromnych danych (bo takimi są prawie zawsze jej punkty wyjścia, a już na pewno dotyczy to mariologii) potrafi — bez żadnego naciągania, drogą wnikliwego rozumowania, kojarzenia odległych na pozór faktów — wyciągać daleko idące teoretycznie i ważne praktycznie wnioski. Nauka, która wymaga szczególnego rodzaju wyczucia i — nie wstydźmy się tego słowa — wiary. Komu tego wyczucia brak, ten niewiele zrozumie i z teologii jako takiej, i zwłaszcza z mariologii.
Jak zwykle cennym u Sławomira Zatwardnickiego elementem jest cięty język, dużo humoru i ironii, aczkolwiek — jak się wydaje — te środki wyrazu są stonowane w porównaniu z jego wcześniejszymi pozycjami pisarskimi. Ta jest wyraźnie najpoważniejszą z nich.
Jak w prawie każdej książce, tak i tu są pewne elementy kontrowersyjne (niewątpliwie Autor zdaje sobie z tego sprawę, co wynika jasno z jego posłowia), może czasem obrona Najświętszej Panienki jest zbyt gorliwa, ale nie zmienia to ogólnie pozytywnej (a nawet bardzo pozytywnej) oceny tej pozycji. Jest to książka cenna i ważna, i warto po nią sięgnąć. Nie tylko po to, by uczyć się, „jak chwalić Maryję i bronić Jej godności”, ale i by zrozumieć pewne niełatwe kwestie ogólnoteologiczne leżące u podłoża współczesnych sporów mariologicznych.
opr. mg/mg