reklama

Danych nie ma, ale też jest całkiem znośnie. Warto było walczyć w sprawie tzw. edukacji zdrowotnej

Informacje o frekwencji na EZ trudno sprzedać w korzystny sposób. Nie można powiedzieć, że dzieci wypisali bimbrownicy ze ściany wschodniej, a w centrach biznesowo-kulturalnych szkoły pękają w szwach od uczniów przywożonych przez rodziców zrównoważonymi środkami transportu – bo marnie wyszło nawet w Krakowie, Warszawie i Gdańsku.

Jakub Jałowiczor

dodane 28.10.2025 12:09

Rezygnacje z tzw. edukacji zdrowotnej można było składać do 25 września. Minął już miesiąc z górą, a resort oświaty ciągle nie wie, ilu uczniów chodzi na te zajęcia, a ilu się wypisało. Ogólnopolskie statystyki miały być podane 10 października. Najróżniejsze media podają informacje o swoich miejscowościach, ale ministerialnych danych jak nie było tak nie ma. Ostatnie znane przekazy pochodzą z 27 października, kiedy to minister Barbara Nowacka stwierdziła, że ciągle nie dotarły dane ze 100 szkół. Biorąc pod uwagę, że mamy w Polsce ponad 20 tys. placówek, brak setki nie powinien wiele zmieniać, ale nie trzeba chyba tłumaczyć, że nie o luki w Excelu tu chodzi.

Po prostu nie ma się czym chwalić, bo frekwencja na mocno forsowanym przedmiocie okazała się fatalna. Szefostwo resortu przyznaje, że wynosi ona mniej niż połowę, tyle że – jak wiadomo – mniej niż połowa to np. 49,99 proc., ale też 0,001 proc.

Starsi i młodsi, różnie wykształceni i z różnych ośrodków

Może jakaś jest miejscowość, gdzie wynik do połowy dobił, ale jak dotąd na taką informację nie natrafiłem. Są natomiast miasta wojewódzkie, gdzie nie uzbierało się nawet 20 proc. Częściowe dane, które poznajemy nie pozwalają sprzedać statystyk w jakikolwiek korzystny sposób. Nie można powiedzieć, że dzieci wypisali bimbrownicy ze ściany wschodniej, a w centrach biznesowo-kulturalnych szkoły pękają w szwach od uczniów przywożonych przez rodziców zrównoważonymi środkami transportu – bo marna frekwencja widoczna jest też w Krakowie, Warszawie i Gdańsku.

Z tego samego powodu nie chwyci tradycyjna narracja o ludziach z mniejszych ośrodków, albo o różnicach między miastem a wsią. Nie można też pewnie mówić, że więcej chętnych jest w liceach z czołówki krajowego rankingu, a mniej w zawodówkach kształcących w zawodzie dziedzicznego bezrobotnego.

Po prostu EZ nie chwyciła, tak generalnie.

Ale dlaczego?

Pytanie o ostateczny wynik jest ciekawe, ale jeszcze bardziej interesuje mnie to, ilu rodziców zrezygnowało z EZ z przekonania, a ilu po prostu skorzystało z możliwości wypisania dziecka z nieobowiązkowego przedmiotu. Dla rewolucjonistów z MEN jedni są problemem (bo utrudniają rewolucję), a drudzy oznaką porażki (bo nie dali się przekonać do nowego przedmiotu, choć może nie mieliby nic przeciwko lekcjom o pigułkach), ale chyba nikt w tej chwili nie wie, jaki odsetek stanowi każda z tych grup.

Sukces, ale nie koniec

Wiadomo natomiast jedno: warto było zawalczyć. To, że tzw. edukacja zdrowotna nie stała się przedmiotem obowiązkowym to efekt długiej pracy wielu rodziców i prorodzinnych aktywistów. Niemal rok protestów, demonstracji, aktywizowania ludzi do udziału w konsultacjach społecznych nie poszedł na marne. Początkowo sądziłem, przyznam, że skoro przedmiot i tak wchodzi do szkół, to niewiele da to, iż nie jest on obowiązkowy dla wszystkich. Jak jednak widać, większość dzieci uniknie pogadanek o „odkrywaniu tożsamości płciowej”. Jest z czego się cieszyć.

Nie oznacza to oczywiście, że sukces jest pełen, bo po pierwsze, część dzieci jednak pogadanek nie uniknie, a po drugie, nie wiadomo, co dalej. MEN straszy, że w przyszłym roku EZ może się jednak stać obowiązkowa. Trochę w tym frustracji, a trochę ratowania twarzy, ale kto wie, co będzie, jeśli minister Nowacka dotrwa do kolejnego roku szkolnego. A jeśli nie dotrwa, to też nie musi to oznaczać zmiany na lepsze.

Szkolna rewolucja jest fanaberią jednej lewicowej polityk. Gdyby tak było, to wywołującą społeczny konflikt minister kierującą partią mającą w Sejmie trzech reprezentantów (w najlepszym okresie) można było już dawno usunąć z rządu, albo przynajmniej uspokoić.

Tak się jednak nie stało, a rewolucja posuwa się do momentu, w którym napotka na realny opór. Trzeba się więc liczyć z tym, że walka o szkoły jeszcze potrwa.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu. Jeśli chcesz wesprzeć naszą działalność, możesz to zrobić tutaj.

1 / 1

reklama