Duchowy testament Syna — Matka duchowa synów

Testament Jezusa dla wierzących wszystkich czasów

Niech nas nie zwiedzie lakoniczność Ewangelii (por. J 19,25-27), która w kilku zdaniach przekazuje bogatą w treść rzeczywistość mającą znaczenie dla każdego z nas oraz dla całego Kościoła; albo ściślej: dla nas jako członków Kościoła. Zauważmy, że opisana przez Jana scena dokonuje się w momencie kulminacyjnym, kiedy Jezus umiera na krzyżu. Rozumiemy, że w takiej sytuacji każde słowo nabiera szczególnego znaczenia. Powiedzmy, że staje się niejako testamentem Jezusa dla wierzących wszystkich czasów; a zatem nie byłoby dobrze, gdybyśmy zlekceważyli ostatnią wolę Pana i słowa wypowiedziane publicznie potraktowali jako przeznaczone jedynie dla ucznia i Matki.

Duchowy testament Syna

Zresztą, w Ewangelii Jana wszystko ma znaczenie, każde słowo, gest, nawet liczby czy dni znajdują swój głębszy sens. Ignace de La Potterie mówi nawet o „Janowej ironii”, widocznym u ewangelisty kontraście pomiędzy dwoma poziomami rzeczywistości, zewnętrznym i tym dostrzeganym jedynie z perspektywy wiary, tak że u ewangelisty często „to, co dokonuje się na poziomie wiary, jest dokładnym przeciwstawieniem tego, na co wskazują fakty zewnętrzne”[1]. Apostoł bardzo dobrze uchwycił dwuwymiarową rzeczywistość, która przecież została stworzona w Chrystusie i dla Niego, w którego Osobie jednoczą się dwie natury: Boska i ludzka. Również nas ludzi, a także wszystko, co istnieje, można rozpatrywać w pewnym sensie dwuwymiarowo — wtedy odsłania się najgłębsza istota świata i wydarzeń. Jednostkowe zdarzenia, jak obecność Matki na weselu w Kanie czy pod krzyżem, zyskują u Jana — a lepiej byłoby powiedzieć, że nie stają się, lecz takimi są — znaczenie nie do zlekceważenia w historii zbawienia. Właśnie paralelizm Kany i Krzyża sugeruje, że należy obie sceny czytać mając na uwadze wymiar mesjański i eklezjalny. Tym bardziej, że kontekst J 19,25-27, w którym przytacza się mesjańskie proroctwa, a przede wszystkim użycie dostojnego tytułu Niewiasty (por. Rdz 3,15; J 2,4a), wskazuje na wyjątkową rolę Maryi, która jawi się wtedy Drugą Ewą, duchową Matką. Dlatego, za kardynałem Ratzingerem, możemy powiedzieć, że „słowa, którymi Ukrzyżowany przekazuje Janowi Maryję jako matkę, wyrastają ponad chwilę i rozciągają się na całą historię”[2].

Traktowanie sceny dziejącej się w cieniu (czy świetle) krzyża nie może być mało znaczącym epizodem. Szczególnie, że Jan wybiera do swojej Ewangelii wszystko to, co ma najbardziej doniosłe znaczenie, inaczej cały świat nie pomieściłby tego, co mógłby napisać (por. J 21,25). Nie wolno traktować duchowego testamentu jako jedynie ludzkiej troski syna o mamusię. Byłby to syn marnotrawny, który najpierw porzuca Ją, by udać się w świat, i każe również Jej porzucić cielesne wyobrażenia relacji synowsko-macierzyńskich na rzecz duchowego związku, a teraz nagle „nawrócony” chce się o Nią troszczyć. Jan Kalwin chciał czytać w tej perykopie właściwą hierarchię w relacjach z Bogiem i ludźmi: „Najpierw oddajemy Bogu posłuszeństwo, a następnie przechodzimy do myślenia o naszych ojcach i matkach — we właściwej kolejności”[3]. Nieco bliższy prawdy był Marcin Luter, który w jednym z kazań głoszonych w domu wobec rodziny i przyjaciół (kazał w latach 1532-1534) zauważył, że historii opowiedzianej przez Jana nie wystarczy tłumaczyć przykazaniem czwartym: „co czyni i mówi Chrystus na krzyżu, nie trzeba tego stosować do jednostek ani też tylko do niewielu ludzi. Uczynkami i słowami swymi — tłumaczył reformator — ogarnia on bowiem cały świat, a w szczególności swój kościół chrześcijański”[4]. Tyle że Luter wyciągał potem z tego nieco oderwany od sensu tej perykopy wniosek o pożądanych relacjach w Kościele, w którym wszyscy powinni żyć jak matka i syn.

Duchowe odczytanie testamentu

Pod Krzyżem stoją trzy kobiety, ale Ukrzyżowany zwraca się tylko do Jednej. To ważna informacja, bo wskazuje na nieprzypadkowość wskazania na Tę właśnie kobietę, którą wybiera przecież w oparciu o jakieś przesłanki, spośród których uczucie synowskiej miłości do mamusi czy troski o nią nie jest na pewno na pierwszym miejscu, czego dawał dowody już wcześniej, gdy stawiał duchowe więzy ponad cielesnymi. Zwraca też uwagę, że nie wszystkie osoby stojące pod krzyżem, ale jedynie jeden Jan zostaje oddany Matce jako duchowy syn, co dziwi tym bardziej, jeśli pamięta się, że jego matka prawdopodobnie także znajdowała się u stóp krzyża”[5]. Rozumiemy z tego, że Maryja jest Matką uczniów Pana; uczniów, których reprezentuje siłą rzeczy Jan, skoro wszyscy inni się rozproszyli. W czwartej Ewangelii zresztą zwykle jest tak, że pojedyncze osoby reprezentują pewne grupy ludzi. Przyjęliśmy, że nie wolno na scenę pod krzyżem patrzeć według ciała, a zatem trzeba nam spojrzeć duchowo. Czy jest możliwe, by Jan reprezentował nie Kościół, ale samego siebie? Wtedy Jezus wyróżniałby tylko Jana, ale przecież Ten, który z łaski zbawia grzeszników, nie może teraz nagradzać jednego z uczniów za zasługę nierozproszenia się razem z pozostałymi.

Zatem bez wahania spowodowanego małą liczebnością Kościoła obecnego pod Krzyżem, możemy powiedzieć, że pomimo iż Kościół sprawia wrażenie jedynie noworodka, to poniekąd jest tam w pełni, jeśli uznać, że Maryja staje się w tym momencie Matką Kościoła, a więc wszystkich jego członków, którzy się właśnie rodzą. Dla ewangelisty ten właśnie moment jest ustanowieniem ludu Bożego, Kościoła, co staje się wyraźniejsze, jeśli się zauważy, że tłem Jezusowych słów z krzyża jest, jak pokazuje to belgijski biblista, „prorocki tekst Izajasza o »Matce« Izraelu, która widzi swych synów i córki wracających z niewoli”[6] (por. Iz 60,4). Mimo że Jan otrzymuje Matkę jako Jan, osobiście, pozostawiony testament wyraża wolę Pana dotyczącą całego Kościoła, rozproszonego co prawda, ale przecież właśnie przez tę Ofiarę Chrystusa zgromadzonego w jedno (zgodnie z obietnicą Jezusa — por. J 11,52), czy raczej w Jedną Maryję jako uosobienie Kościoła zgromadzonego, choć jeszcze rozproszonego w Jej nowym duchowym synu Janku.

Powiedzmy to samo trochę inaczej: najpierw Maryja jest Matką Kościoła, a przez to Matką wszystkich jego Janów. To ważne stwierdzenie, ponieważ dzięki niemu rozumiemy, że nie jest Maryja Matką Kościoła w ten sposób, iżby fakt, że jest Matką dla ciebie i mnie, dla tego i tamtego, powodowała, że w sumie tworzy się całość, że w sumie staje się Ona Matką wszystkich. Najpierw jest Matką Kościoła, i dlatego Matką członków Kościoła, nawet jeśli oni o tym nie wiedzą czy uciekają przed tym, nawet jeśli poddają się słabości i rozpraszają jak uczniowie. „Jeżeli macierzyństwo duchowe Maryi jest prawdą przyjętą w pobożności i w teologii, to nie wiadomo dlaczego należałoby ograniczać jego zasięg do serii jednostek: to macierzyństwo może istnieć wobec jednostek jedynie dlatego, że istnieje ono w stosunku do Kościoła”[7]. Zgadza się to zresztą z ogólną strategią przyjętą przez Boga — zauważmy, że podobnie jest ze zbawieniem i posłaniem Ducha: Bóg zbawia w Kościele i na Kościół jako Ciało Syna zsyła Ducha, a tym samym na wszystkich Jego członków. Nie jest odwrotnie, nie dlatego twierdzimy, że zbawia w Kościele, iżby Kościół miał być jedynie sumą tych wszystkich ludzi, których pojedynczo zbawił, i nie jest tak, że Duch Święty jest obecny w Ciele, ponieważ działa w Jego członkach; jest raczej Duch Święty tym dla mistycznego Ciała, czym dusza dla ciała[8]. Podobnie tutaj: ponieważ Maryja jest Matką Kościoła, może być Matką każdego z nas. Być może odsłania się nam nieprzypadkowy związek pomiędzy odrzuceniem Maryi jako Matki Kościoła przez tych, którzy przyjmują okaleczoną wizję Kościoła jako jedynie zgromadzenia usprawiedliwionych.

Duchowe zaślubiny i macierzyństwo

Należy odłożyć na bok jako niedorzeczną myśl, „jakoby to przypadkiem się było stało, że tam któryś z żołnierzy przystąpił i Chrystusowi bok otworzył”, bo nawet jeśli żołnierz nie był tego świadomy, to jednak — przekonywał swoich słuchaczy Luter — „stało się to wskutek szczególnego zrządzenia Bożego, inaczej bowiem nie byłby Duch Święty prorokował o tym na wiele lat przedtem przez proroka Zachariasza”[9]. Z kolei trzeba dostrzec chronologię wydarzeń: zanim z boku Chrystusowego wypłyną sakramenty, wcześniej — ale nie na tyle wcześniej (np. nie w czasie publicznej działalności), żeby można było te fakty rozdzielić — daje Kościołowi Matkę. Dlaczego akurat teraz, a nie przedtem czy potem (np. po Zmartwychwstaniu, co byłoby nie od rzeczy, jeśli wziąć pod uwagę, że właśnie wtedy daje uczniom ostatnie polecenie, aby szli na cały świat i głosili Dobrą Nowinę — por. Mt 28,19-20)? Bo teraz właśnie następuje zjednoczenie Oblubieńca (Jezusa) z Oblubienicą (Maryją); to już nie Syn i Matka, ale mistyczne małżeństwo Drugiej Ewy i Drugiego Adama, z którego żebra Ona zostaje utworzona; i dlatego zaraz z boku Chrystusa wypłyną krew i woda, sakramenty chrztu i Eucharystii rodzące i utrzymujące przy życiu wierzących. Być może zadźwięczały wtedy w sercu Jana słowa wypowiedziane przez jego wcześniejszego Mistrza: „Ten, kto ma oblubienicę, jest oblubieńcem; a przyjaciel oblubieńca, który stoi i słucha go, doznaje najwyższej radości na głos oblubieńca. Ta zaś moja radość doszła do szczytu” (J 3, 29). Jak Adam nadał żonie imię wskazujące na jej funkcję „matki żyjących” (por. Rdz 3,20), tak teraz Drugi Adam — uważa mariolog René Laurentin — „przyznaje Maryi analogiczną rolę w nowym stworzeniu, wskazując na Nią w tej »godzinie« odrodzenia, w tym »ogrodzie« (J 19,41), który jest odnowieniem ogrodu upadku (Rdz 3,24), ogrodu, w którym rozpoczyna się nowy świat”[10].

Ikonografia średniowieczna uchwyci istotny sens w obrazie Niewiasty u stóp krzyża, która zbiera do kielicha krew wypływającą z boku Chrystusa. My zbierzmy nasze przemyślenia w dalej idący wniosek: Maryja jest niejako przed sakramentami, w tym znaczeniu, że gdyby nie dał Jej jako Matki Kościołowi, nie mógłby dać życia sakramentalnego. Wtedy sakramenty, nieprzypadkowo będące rzeczywistościami Bosko-ludzkimi można by widzieć jako owoc duchowej płodności tych zaślubin Boga i człowieka, które się rozgrywają na oczach Jana. Matka Boga, który stał się człowiekiem, jawić się może jako Matka sakramentów, jako Ta, przez którą przyjmujemy zbawienie nie tylko „duchowo”, ale duchowo-cieleśnie, przez znaki, jakby w „ciele”. Dlatego Maryja w Kanie prosi prosiła o wino, a nie o duchowe sprawy, a Syn to niejako „uduchowił”, podniósł i przemienił w wino-Krew swoją! I jak w Kanie zwróciła się do sług (dokładnie: do diakonów), by uczynili to, co Syn powie, tak pod krzyżem kieruje wzrok ucznia na ranę w boku Jezusa; w ten sposób zrealizuje się proroctwo Zachariasza (por.: Za 12,10b; J 19,37). „Macierzyństwo betlejemskie uduchowiło się niejako w macierzyństwie »godowym« w Kanie, a spełnia się w macierzyństwie paschalnym”[11]. Maryja w roli matki rodzącego się Kościoła zachęca swoje dzieci, aby przystąpiły do serca Jezusa, bo tam mieści się Kościół w swojej tajemnicy i w Nim tajemnica Kościoła się otwiera.

„Maryja jest obecna tak przy ostatnim, jak i przy pierwszym tchnieniu Jezusa”[12]. Godzina Syna jest również godziną Matki, w najbardziej doniosłej godzinie swojego życia Jezus powierza ludzi macierzyństwu Maryi. „Nie podobna tego rozumieć inaczej — stwierdza Jean Guitton — jak w ten sposób, że Jan uważa, iż Maryja ma odtąd stać się dla człowieka tym samym, czym była dla Jednorodzonego: Matką”[13]. Godzina Syna staje się również godziną Matki, do tej godziny zresztą zdaje się ją przygotowywał; Hans Urs von Balthasar widział w opuszczeniu Matki przez Syna paralelizm do Jego opuszczenia przez Ojca, „ażeby ich połączyło także wspólne opuszczenie. Dopiero przez to staje się wewnętrznie gotowa przejąć kościelne macierzyństwo wobec wszystkich nowych braci i sióstr Jezusa”[14]. I jeszcze: dopiero na Krzyżu daje Kościołowi Matkę, bo dopiero tu i w tym momencie odsłania się największa tajemnica Jego serca, które zresztą zaraz zostanie przebite. Jezus jest świadomy, co zaznacza ewangelista, i dopiero po tym, jak obdaruje ucznia Matką, Jan zanotuje, że dokonało się już wszystko, aby się wypełniło Pismo (por. J 19,28). Maryja była obecna w Kanie, gdy Jezus rozpoczął działalność, a teraz, gdy „godzina” się wypełniła, znów Jan przywołuje Jej Osobę; w ten sposób ewangelista podkreśla znaczenie Matki Jezusa, która nie jest nieistotnym dodatkiem do historii zbawienia. Jeśli przyszła tu jeszcze jako Matka Pana, to „od krzyża odeszła — powiadają luteranie — matka Jana, matka apostołów, matka pierwszego zboru jerozolimskiego (...), matka wszystkich zbawionych”[15]. Na Krzyżu Pan wypowiedział tylko kilka słów, ale wstrząsających i wstrząsająco ważnych. Podejrzewanie Go o jedynie ludzką troskę to kpina zarówno z całego dramatyzmu zbawczego, który się dokonuje, jak i z Tego, który upominał niewiasty nad nim płaczące za ich sentymentalizm przesłaniający to, co najważniejsze. Rozumiemy, że Maryja uczestniczy w Męce swojego Syna nie jak tamte, ale na zupełnie innym poziomie — przez wiarę uczestniczy w dokonującym się wydarzeniu zbawienia. Nie tylko serce Ukrzyżowanego zostaje przebite i odsłonięte, ale miecz przebija i odsłania również Jej serce. Matka Boga, która zrodziła Chrystusa będącego Głową Kościoła, staje się teraz, na co wcześniej wskazywała już sama logiczna dedukcja i czego można było oczekiwać, Matką również członków Jego Ciała.

Duchowa Matka Kościoła

Jezus ujrzał ucznia i Matkę, a to zdradza, o czym wtedy myślał czy też mówiąc adekwatniej — bo trudno nazwać myśleniem stan, w jakim pewnie się znajdował — czym żył w tym szczególnym momencie. Otóż On odchodzi, ale przecież wciąż żyje Kościołem, a więc tym, co zostawia. Jakby nie widział pozostałych kobiet, co jest przecież tym bardziej wymowne, że z Marią Magdaleną wydaje się dobrze rozumieć, i nawet ukaże się Jej trzeciego dnia, choć, jak widać, było to zupełnie innego rodzaju porozumienie niż to, które łączy Syna z Matką, Syna biologicznego i duchowego, z Matką biologiczną i duchową, która w końcu staje się Jego córką, a On Jej duchową „Matką”. W każdym razie z nikim innym — a już na pewno nie z Magdaleną — nie porozumiewa się na porównywalnym poziomie. Być może Maria Magdalena symbolizuje tę postawę, którą można by uznać wciąż jeszcze za sentymentalną, niepogłębioną, której zresztą Jezus nie odrzuca, ale która nie wystarcza, by Go zatrzymać po Zmartwychwstaniu (por. J 20,17).

Trzeba by z tego wyciągnąć wniosek również dla naszej pobożności maryjnej — dobrze oddają jej istotę słowa soborowego dokumentu: „prawdziwa pobożność nie polega ani na czczym i przemijającym uczuciu, ani na jakiejś próżnej łatwowierności, lecz pochodzi z prawdziwej wiary, która prowadzi nas do uznania wyjątkowego wyniesienia Bożej Rodzicielki i pobudza do dziecięcej miłości ku naszej Matce oraz do naśladowania Jej cnót”[16]. Synowska z Nią relacja to coś więcej niż uczucia (niechby i sentymentalne, jak na uczucia przystało) do Niej (choć i uczucia odgrywają niebagatelną rolę), które chce się widzieć u katolików: to fakt Jej mistycznego zrodzenia i duchowego macierzyństwa każdego z członków Kościoła, co niektórzy tak łatwo chcieliby przeoczyć.

Zobaczmy również i to, że Maryja — również jako Matka Kościoła — będzie potem nieprzypadkowo obecna również w Wieczerniku; i tak, jak Bóg wszedł na świat przez Nią, tak dzięki Niej działa w Kościele, a przez to w wierzących, z kolei przez Kościół w świecie. Jak pod Krzyżem owocność zbawcza (sakramenty!) były uwarunkowane Jej obecnością, tak również Pięćdziesiątnica wydarzy się dlatego, że Ona będzie razem z apostołami trwała w oczekiwaniu spełnienia się obietnicy Syna, iż pośle On Ducha po tym, jak wstąpi do nieba (por. Łk 1,35 i Dz 1,8). Każde wylanie Ducha opisane w Dziejach Apostolskich dokonuje się wtedy, gdy ktoś wcześniej napełniony Duchem nakłada swoje ręce na tego, który jeszcze Ducha nie otrzymał. W Wieczerniku Pocieszyciel „schodzi” przez Nią, która już Go otrzymała wcześniej i która rąk nie nakłada, bo nie należy do grona Dwunastu, ale która teraz błaga „modlitwami o dar Ducha, który okrył Ją już cieniem podczas zwiastowania”[17]. Obecność Maryi w Wieczerniku odkrywa przed nami Boski paralelizm między narodzeniem Chrystusa a narodzeniem Kościoła będącego Jego Ciałem, tak że można powiedzieć, iż „Łukasz wydaje się podsuwać myśl o przedłużeniu macierzyństwa Maryi na kształtowanie Kościoła”[18]. A jeśli nawet autor natchniony nie musiał być tego paralelizmu świadomy (choć raczej był), to z pewnością Duch, który go natchnął, myślał bardzo trzeźwo (por. 2Tm 1,7) o tych wydarzeniach, które doprowadzą do upicia się młodym winem Ducha (por. Dz 2,13).

Duchowi synowie Matki

Na koniec warto odnotować jeszcze, że bycie Matką Kościoła nie przekreśla bycia „osobistą” Matką każdego wierzącego, a nawet więcej — właśnie to umożliwia; jedno z drugim wiąże się i dopełnia, i mimo grzechu rozproszonych uczniów opatrznościowo się stało, że jeden tylko uczeń stoi pod krzyżem — „felix culpa” („szczęśliwa wina”), dzięki której wzajemne oddanie się Matki i Syna nabiera wyraźnego charakteru osobistego. Jan zostaje przez Pana nazwany po imieniu. Po imieniu zwraca się i do nas, i osobiście mnie i ciebie oddaje Matce. Warto byłoby wziąć Ją do „swojego domu”, czyli do swoich spraw, swojego świata, również duchowego, jak uczynił to Jan, który wprowadził „Ją w to wszystko, co stanowi jego własne życie wewnętrzne, poniekąd jego ludzkie i chrześcijańskie »ja«”[19]. Takie osobiste przyjęcie Maryi za Matkę staje się warunkiem narodzenia się Chrystusa w sercu wierzącego; chodzi o „dopuszczenie Maryi — uważa Joseph Ratzinger — do samego wnętrza życia umysłowego i duchowego, powierzenie się Jej niewieściej i macierzyńskiej egzystencji, wzajemne zaufanie sobie, które ciągle na nowo staje się drogą do narodzin Chrystusa”[20]. Pośród wszystkich innych darów (łaski, Słowa Bożego, Ducha Świętego, Eucharystii) przekazanych przez Jezusa „znajduje się również »dar Matki«, którą uczeń przygarnia do siebie i ofiaruje jednocześnie całej wspólnocie”[21].

Każdy chrześcijanin jest wezwany do upodobnienia się do swojego Pana, dlatego Jan ewangelista buduje swoją Ewangelię według paralelizmu: Jezus-wierzący. W tym wezwaniu do przemiany na wzór Chrystusa — Syna Ojca i Matki — zawiera się również dziecięctwo wierzących nie tylko względem Boga Ojca, ale również i Matki Bożej. Św. Cyprian mawiał, że nie może mieć Boga za Ojca ten, kto nie ma Kościoła za matkę. Można by też powiedzieć za św. Ludwikiem, że „kto nie ma Maryi za matkę, ten nie ma Boga za ojca”[22]; parafrazując autora natchnionego: nie można miłować Ojca, który jest duchem, nie miłując Matki, która jest człowiekiem (por. 1J 4,20). Kto Maryję ma za Matkę, temu Jezus staje się bratem. Ona Jego Matką oraz naszą Matką duchową, a w ten sposób wszyscy „w pewnym sensie jesteśmy dziećmi tej samej Matki”[23]. Można by to stwierdzenie wyrazić i tak: kto nie ma Maryi za Matkę, temu Jezus nie może być bratem; ale może lepiej byłoby widzieć w takiej sytuacji dwóch braci tej samej Matki, spośród których jednego można wołać: „marnotrawny”. Bo Matka nie jest Matką wyznaniową, ale sprawuje swoje macierzyństwo nad wszystkimi wierzącymi, a nawet nad tymi, którzy idą po omacku za Bogiem, w pewnym sensie, jak chciałby to widzieć ks. prof. Bartnik, „łagodzi Ona ostrość sporu o samego Jezusa Chrystusa i Jego Kościół”[24].

 

Sławomir Zatwardnicki
Tekst ukazał się w Homo Dei (2014) nr 3

 



[1] I. de La Potterie, Maryja w tajemnicy przymierza (Theotokos, 10), tłum. A. Tronina, Częstochowa 2000, s. 114.

[2] J. Ratzinger, P. Seewald, Bóg i świat. Wiara i życie w dzisiejszych czasach. Z kardynałem Josephem Ratzingerem Benedyktem XVI rozmawia Peter Seewald, tłum. G. Sowinski, Kraków 2005, s. 272.

[3] J. Kalwin, Maria pod krzyżem, w: Teksty o Matce Bożej. Chrześcijaństwo ewangelickie (Beatam Me Dicent..., 10), tłum. E. Adamiak i in., red. serii: S.C. Napiórkowski, Niepokalanów 2000, s. 162.

[4] M. Luter, Postylla domowa, w: Teksty o Matce Bożej. Chrześcijaństwo ewangelickie (Beatam Me Dicent..., 10), tłum. E. Adamiak i in., red. serii: S.C. Napiórkowski, Niepokalanów 2000, s. 138.

[5] R. Laurentin, Matka Pana. Krótki traktat teologii maryjnej. Wydanie integralne (Theotokos, 1), tłum. Z. Proczek, Warszawa 1989, s. 54.

[6] I. de La Potterie, Maryja w tajemnicy przymierza (Theotokos, 10), tłum. A. Tronina, Częstochowa 2000, s. 28.

[7] L. Melotti, Maryja i Jej misja macierzyńska. Zarys teologii maryjnej, tłum. T. Siudy, Kraków 1983, s. 120.

[8] Por. Katechizm Kościoła Katolickiego, Poznań 2002, nr 809.

[9] M. Luter, Postylla domowa, w: Teksty o Matce Bożej. Chrześcijaństwo ewangelickie (Beatam Me Dicent..., 10), tłum. E. Adamiak i in., red. serii: S.C. Napiórkowski, Niepokalanów 2000, s. 143.

[10] R. Laurentin, Matka Pana. Krótki traktat teologii maryjnej. Wydanie integralne (Theotokos, 1), tłum. Z. Proczek, Warszawa 1989, s. 55.

[11] Cz. Bartnik, Matka Boża (Biblioteka Katedry Teologii historycznej, 1), Lublin 2012, s. 97.

[12] R. Laurentin, Nieznany Duch Święty. Odkrywanie Jego doświadczenia i Jego Osoby, tłum. M. Tarnowska, Kraków 1998, s. 482.

[13] J. Guitton, Maryja, tłum. T. Dmochowska, Warszawa 1956, s. 97.

[14] J. Ratzinger (Benedykt XVI), H. Urs von Balthasar, Maryja w tajemnicy Kościoła, tłum. W. Szymona, Kraków 2007, s. 91.

[15] Postylla (1960), w: Teksty o Matce Bożej. Chrześcijaństwo ewangelickie (Beatam Me Dicent..., 10), tłum. E. Adamiak i in., red. serii: S.C. Napiórkowski, Niepokalanów 2000, s. 363.

[16] Sobór Watykański II, Konstytucja dogmatyczna o Kościele „Lumen gentium”, nr 67.

[17] Sobór Watykański II, Konstytucja dogmatyczna o Kościele „Lumen gentium”, nr 59.

[18] L. Melotti, Maryja i Jej misja macierzyńska. Zarys teologii maryjnej, tłum. T. Siudy, Kraków 1983, s. 119.

[19] Jan Paweł II, enc. Redemptoris Mater, nr 45.

[20] J. Ratzinger (Benedykt XVI), H. Urs von Balthasar, Maryja w tajemnicy Kościoła, tłum. W. Szymona, Kraków 2007, s. 49.

[21] S. De Fiores, Kim jest dla nas Maryja? Odpowiedzi na najbardziej prowokacyjne pytania, tłum. K. Łapiński, Częstochowa 2003, s. 24.

[22] Św. Ludwik Maria Grignion de Montfort, Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, tłum. J. Rybałt, Warszawa 1986, s. 23.

[23] Cz. Bartnik, Matka Boża (Biblioteka Katedry Teologii historycznej, 1), Lublin 2012, s. 45.

[24] Cz. Bartnik, Matka Boża (Biblioteka Katedry Teologii historycznej, 1), Lublin 2012, s. 178.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama