Z cyklu "Szukającym drogi"
Spotkałem się z zarzutem, że Kościół, ustanawiając instytucję odpustów, przyznaje tym samym, że Pan Bóg jest przekupny, ponieważ ci, którzy mają „znajomości” na ziemi, krócej odsiadują czyściec niż ci, którzy ich nie posiadają.
Proszę mi wierzyć, że pomógł mi Pan uświadomić sobie, dlaczego raz jestem bardzo chętny do rozmowy na tematy religijne, a kiedy indziej ucinam taką rozmowę, jak się tylko da najszybciej. Otóż próbuję sobie wyobrazić Pańskiego rozmówcę i dochodzę do wniosku, że gotów byłbym mu poświęcić na rozmowę nawet wiele godzin, ale dopiero pod warunkiem, że udałoby mi się zakomunikować mu, iż samym swoim pytaniem zadał mi aż dwa bóle.
Bo rzeczywiście, krótkie pytanie, przesłane mi przez Pana, aż dwa razy zakłuło mnie w samo serce. Po pierwsze, ta nonszalancja, z jaką się formułuje hipotezę o przekupności Pana Boga, a to w tym celu, aby zasugerować wniosek, że wiara w odpusty jest jakoby absurdalna i nie przystoi człowiekowi myślącemu. Po wtóre, zabolało mnie samo sformułowanie o odsiadywaniu czyśćca: bo w ten sposób prawda, która bardzo wiele mi wyjaśnia z tajemnicy człowieka również tu, na ziemi, jednym nonszalanckim słówkiem została zredukowana do obrazu jakiegoś prymitywnego pozaziemskiego więzienia.
Toteż chciałbym Pana przekonać do następującej postawy. Niezależnie od tego, czy Pański rozmówca jest wierzący czy niewierzący, niech Pan nigdy nie da sobie narzucić obowiązku wykazywania mu, iż to, w co Pan wierzy, nie jest brednią. Bo weźmy nawet z czysto ludzkiego punktu widzenia: Jakaś brednia może się znaleźć w moich poglądach albo w Pana poglądach — to zgoda. Ale jeśli jakiś pogląd wyznawały całe pokolenia, jeśli tysiące wyznawców poddawało go wnikliwej refleksji, to każdy człowiek kulturalny — niezależnie od tego, wierzący czy niewierzący — będzie z góry wiedział, że jest to pogląd dużego kalibru, o wielowarstwowym znaczeniu; i jeśli nawet nie będzie podzielał tego poglądu, to w każdym razie nie powie, że jest to pogląd prymitywny.
O tym, czym są odpusty, piszę w rozdziale pt. „Nauka o odpustach” (ss. 294—298). Zresztą zarzut o przekupności Pana Boga wydaje się związany z nauką o odpustach bardzo luźno. Pański znajomy mógłby przecież to samo powiedzieć, że Pan Bóg jest przekupny, bo w ogóle wysłuchuje modlitw. Wymodelujmy sobie na przykład taką sytuację: Dwóch ludzi w identycznych okolicznościach odeszło od Boga, ale za jednym z nich matka modliła się żarliwie i przez długie lata, aż w końcu do Boga wrócił; za tamtym drugim nie zanoszono tak gorących modlitw i wiary nie odzyskał. Czy wynika stąd, że Pan Bóg jest niesprawiedliwy, bo dał się przekupić modlitwami pobożnej matki? Absurd.
Albo inna sytuacja: Jakaś parafia miała szczęście do proboszcza, który miał nadzwyczajny dar zbliżania ludzi do Boga; w innej parafii trzej kolejni proboszczowie byli raczej leniwi do służby Bożej, a jeden z nich swoim zachowaniem wręcz odpychał ludzi od Kościoła. W rezultacie w pierwszej parafii życie religijne kwitnie, w drugiej wyraźnie podupadło. Jak to więc jest? Przecież to, że człowiek mieszka w jakiejś określonej miejscowości, nie jest ani jego zasługą, ani winą. Dlaczego więc łaska wiary została obficiej wylana na jedną miejscowość niż na inną?
Dość jednak już tych wstępnych refleksji i przystąpmy do odpowiedzi bardziej metodycznej. Po pierwsze, sądzę, że Pański znajomy nie zastanowił się dostatecznie nad znaczeniem słów „przekupstwo”, „kumoterstwo”, „załatwianie czegoś po znajomości”. Słowa te opisują rozmaite sytuacje, kiedy ilość jakiegoś dobra jest ograniczona, ktoś zaś — żeby je osiągnąć — nie waha się sięgnąć po środki brudne, mimo że wówczas nie starczy już tego dobra komuś innemu, komu by się ono słuszniej należało. Drogą przekupstwa lub kumoterstwa ktoś próbuje więc załatwić sobie przyjęcie na studia, posadę, korzystną sprzedaż swoich wyrobów itp.
Natomiast słowa te są zupełnie nieprzydatne do opisu sytuacji, kiedy ilość jakiegoś dobra jest nieograniczona. Bo z natury rzeczy znika wówczas problem sprawiedliwego podziału tych dóbr, a tym samym nie ma groźby zakłócenia sprawiedliwości podczas podziału — w ogóle bowiem nie ma podziału tych dóbr, każdy bierze z nich, ile chce. Szczególnie odnosi się to do dóbr duchowych, których zasoby są do tego stopnia nieograniczone, że im więcej dzielimy się nimi z innymi, tym więcej sami ich nabywamy. Z faktu na przykład, że ktoś stara się rzetelnie kochać bliźnich, nie wynika nigdy, że komuś innemu będzie trudniej rzetelnie kochać bliźnich, raczej wręcz przeciwnie. Fakt, że pogłębiam swoją wiedzę, nie stanowi zagrożenia dla wiedzy mojego bliźniego (co najwyżej — jeśli jest on małoduszny albo jego wiedza jest nazbyt dyletancka — może to mu popsuć samopoczucie).
Jednak nawet w zakresie dóbr materialnych termin „kumoterstwo” może stracić swoją przydatność, jeśli wzajemne udzielanie sobie dóbr płynie z prawdziwej miłości. Ważne jest tu słówko „prawdziwej” — bo miłość jest prawdziwa tylko wówczas, kiedy nie łączy się z czyjąkolwiek krzywdą. Wyobraźmy sobie sytuację, że mamy tylko jeden bochen chleba, którego nie wystarczy, aby wszyscy mogli najeść się do syta. Trzeba go więc sprawiedliwie podzielić. Gdybym odkroił swojemu znajomemu większą pajdę, byłoby to kumoterstwo. Ale chleb można nie tylko dzielić, chlebem można się dzielić: mogę komuś bliskiemu odstąpić część swojej porcji. Nazwać to kumoterstwem byłoby naigrywaniem się z sensu słów. Ten mój gest można nazwać aktem życzliwości, miłości, ofiary, ale nigdy kumoterstwem. Kumoterstwo jest tylko tam, gdzie ktoś niesprawiedliwie otrzymuje jakieś dobro, które mu się nie należy.
I tak doszliśmy do odpowiedzi na Pańskie pytanie. Zarzucać Panu Bogu, że różnych dóbr użycza ludziom „po znajomości”, „przez kumoterstwo”, to zarzucać Mu, że w świecie przez Niego stworzonym obowiązują prawa miłości. Jeśli dziecko dobrych rodziców ma większe szanse wkorzenienia się w dobro niż dziecko takich rodziców, dla których rzeczą najważniejszą są pieniądze i kariera, to nie wynika stąd, jakoby Pan Bóg był niesprawiedliwy, wynika stąd jedynie, że ci drudzy rodzice za mało kochają swoje dziecko. Jeśli moi bliscy modlą się za mnie serdecznie, a ktoś inny nie ma takich bliskich, to w każdym razie nie można stąd wyciągać wniosku, że lepiej by było, żeby nikt się za nikogo nie modlił. Trzeba wyciągnąć raczej inne wnioski: że ja, który tak namacalnie znalazłem się w kręgu miłości nadprzyrodzonej, powinienem ten krąg możliwie jak najbardziej rozszerzać; że ludzie, którzy bez własnej winy znaleźli się w pustyni duchowej, mają szczególne prawo do naszej pomocy.
opr. ab/ab