Z cyklu "Szukającym drogi"
Spotkałem się z takim poglądem: Wy, katolicy, w sprawie przerywania ciąży jesteście nietolerancyjni. Jeżeli sami uważacie to za grzech — wszystko w porządku, wolno wam nie brać tego grzechu na swoje sumienie. Ale wy chcielibyście swój pogląd narzucić wszystkim, również tym, którzy uważają przerywanie ciąży za rzecz moralnie dopuszczalną.
Spróbuję wkorzenić nieco cały problem w tak zwane życiowe realia.1 Czytając Pański list, w pierwszym odruchu pomyślałem sobie: Nie czas kłócić się o miedzę, kiedy powódź zalewa wszystko. Ktoś niepokoi się tym, że my, katolicy, uradowalibyśmy się całą duszą z uchylenia ustawy o przerywaniu ciąży. Jeśli temu panu rzeczywiście tak droga jest tolerancja, to niechby swój niepokój zwrócił najpierw przeciwko tej nietolerancji wobec kobiet ciężarnych, która obecnie jest faktem, i to niestety faktem w skali masowej, niemal nowym obyczajem.
Jakże często ciąża wywołuje u otoczenia — niestety, również wśród katolików — poczucie jakby zagrożenia i agresję. Wystarczy, że w jakiejś rodzinie jest dwoje dzieci, żeby następna ciąża budziła nie ukrywane wzruszenie ramion, uśmiechy politowania czy nawet szyderstwa. Jeśli zaś się zdarzy, że kobieta spodziewa się dziecka, kiedy jej najmłodsza pociecha ma dopiero roczek... Zresztą czyż trzeba szczegółowo opisywać, jak reagują wówczas rozmaici znajomi, koleżanki, ba, niekiedy nawet rodzeni rodzice? Czyż trzeba szczegółowo przedstawiać te wszystkie zarówno wulgarne, jak i subtelne naciski, jakie ta ciąża wywołuje? Niektórzy biorą sobie jakby za punkt honoru doprowadzenie do tego, żeby dziecko się nie urodziło. Terror moralny stosujemy również, jeśli dowiedzieliśmy się o ciąży kobiety, naszym zdaniem zbyt starej, żeby zostać matką niemowlęcia: no bo jej najmłodsze dziecko ma już trzynaście lat! Agresję otoczenia wywołuje ciąża kobiety niezbyt zdrowej, ciąża w małżeństwie niezbyt — naszym zdaniem — zgranym itd., itd. Albo ile niechęci spotyka kobiety ciężarne w niejednym zakładzie pracy: one raz po raz biorą zwolnienia lekarskie, blokują etaty itp.!
Jeśli zaś w ciąży znalazła się dziewczyna bez perspektywy rychłego małżeństwa, wówczas ludzie dosłownie się sprzysięgają, żeby dziecko nie mogło się urodzić. Począwszy od lekarki i rodziców, niemal wszyscy „życzliwie” radzą jej, żeby sobie nie zamykała drogi do małżeństwa, do zdobycia zawodu itp. Tłumaczą jej jeden przez drugiego, że to, co nosi w sobie, nie jest jeszcze dzieckiem, ale zaledwie płodem; przestrzegają, że nie da sobie rady; perswadują, żeby nie robiła wstydu rodzinie; grożą wyrzuceniem z domu i pozostawieniem jej samej sobie. Żebyż to przynajmniej jedną dziesiątą tej energii użyto przedtem, aby przekonać młodych, że nie wolno ze swojej płciowości czynić przedmiotu zabawy. Jeszcze nie tak dawno obronę dzieci nieślubnych przed nietolerancją włączano do rozmaitych programów postępowych, dzisiaj osiągnęliśmy już taki postęp, że tylko za cenę narażenia się na zarzut zacofania można bronić samego prawa dzieci nieślubnych do życia.
Albo inny przykład nietolerancji: Przypomina mi się wypowiedź pewnego znanego publicysty — nb. autora broszury o tolerancji — który lekarzowi ginekologowi pozwalał łaskawie wyznawać pogląd, że to, co kobieta nosi w swoim łonie, jest istotą ludzką; pozwalał też owemu lekarzowi wykluczyć absolutnie, stosownie do swoich przekonań, przerywanie ciąży w swoim małżeństwie. Natomiast ów obrońca tolerancji zakazywał temuż lekarzowi odmówić przerwania ciąży, jeśli jest to jego obowiązkiem służbowym: odmowa ze strony lekarza byłaby bowiem, zdaniem owego szermierza tolerancji, naruszeniem zasad współżycia społecznego. Niestety, nie powtarzam zasłyszanej gdzieś plotki, tekst jest wydrukowany czarną farbą na białym papierze.
Jeśli dobrze rozumiem ten sposób myślenia o tolerancji, to wolno ginekologowi wierzyć, że kobieta nosi w sobie istotę ludzką, ale tylko tak długo, jak długo ta wiara nie sprzeciwia się jego „obowiązkom służbowym”. Ginekolog zaś, który miałby taką fanaberię, żeby bez względu na okoliczności wierzyć, że życie ludzkie od momentu poczęcia jest święte, po prostu źle wybrał zawód; swoimi społecznymi poglądami wprowadza tylko zaburzenia w funkcjonowaniu zasad społecznego współżycia. Krótko mówiąc, zawód ginekologa powinien być zamknięty przed tymi, którzy — zgodnie z przysięgą Hipokratesa — konsekwentnie wierzą w nietykalność życia ludzkiego od momentu poczęcia.
Oto druga dziedzina, gdzie Pański rozmówca mógłby skierować swoje zatroskanie o tolerancję. Zamiast teoretycznie niepokoić się możliwością przyszłych nietolerancji, lepiej zwrócić się przeciw tym nietolerancjom, które dzieją się obecnie. Przecież nie jest to normalna sytuacja, że student medycyny czy lekarz, który chce zostać ginekologiem, musi uczestniczyć w zabiegach przerywania ciąży lub nawet je wykonywać. Nie ma żadnych racjonalnych powodów, dlaczego konsekwentni wyznawcy poglądu o absolutnej nietykalności życia ludzkiego mieliby zostać praktycznie odsunięci od możliwości wykonywania zawodu ginekologa. Zwłaszcza że wyznawców tego poglądu znajdziemy doprawdy niemało wśród najwybitniejszych przedstawicieli ginekologii zarówno dawniejszej, jak i obecnej.
Czy dążenie do wprowadzenia prawnego zakazu przerywania ciąży wypływa z postawy nietolerancji? Proszę Pana, prawo PRL dopuszcza, jak wiadomo, przerywanie ciąży tylko do trzeciego miesiąca. Zatem — próbuję wejść w tok rozumowania Pańskiego rozmówcy — jest nietolerancyjne wobec tych ludzi, którzy uważają również przerywanie ciąży późniejszej za rzecz dopuszczalną. Można sobie też bez trudu wyobrazić, że istnieją ludzie, którzy uważają za rzecz moralnie dopuszczalną zabicie dziecka nowo narodzonego: zwłaszcza jeśli dziecko jest niechciane, dziedzicznie obciążone lub fizycznie czy psychicznie upośledzone (przepraszam za brutalność, ale próbuję jedynie wejść w pewien — niestety rozpowszechniony — sposób mówienia). A więc prawo, które zakazuje tego, co oni uważają za rzecz moralnie dopuszczalną, jest wobec nich nietolerancyjne.
Spróbujmy może wniknąć w powody, dla których słowo tolerancja kojarzy nam się na ogół pozytywnie. Mianowicie, tolerancją nazywamy poszanowanie cudzych odmienności, nawet jeśli się nam one nie podobają lub nie rozumiemy ich sensu.
Człowiek jest często egocentrykiem i chciałby widzieć świat urządzony na swoją modłę, nie ma ochoty wchodzić w cudzy punkt widzenia; nawet najbardziej autentyczne wartości, jeśli ich nie rozumie, skłonny jest w ogóle nie uważać za wartości. Zasada tolerancji stawia tamę temu naszemu egocentryzmowi i chroni wartości cenione przez grupy słabsze przed zniszczeniem. I przed czymś gorszym jeszcze niż zniszczenie — mianowicie przed pogardą.
Jednak — jak wskazują choćby podane wyżej przykłady — tolerancja ma swoje granice. Granicą tolerancji jest na pewno krzywda wyrządzona jakiejś ludzkiej istocie. Nie wolno nam tolerować na przykład postępowania rodziców, którzy maltretują swoje własne dzieci. Ba, nawet sadyzm wobec zwierząt jest w kodeksach wielu cywilizowanych państw ścigany jako przestępstwo.
Otóż wyobraźmy sobie, że ktoś pociągnięty do odpowiedzialności za okrucieństwo wobec zwierząt, tłumaczy się, że według jego poglądów zwierzęta są jedynie wysoko zorganizowanymi maszynami, które reagują w sposób sprawiający wrażenie, iż przeżywają ból, podczas gdy w rzeczywistości bólu wcale nie odczuwają, bo w ogóle niczego nie odczuwają. Ów oskarżony mógłby się jeszcze powołać na to, że różni myśliciele — począwszy od La Mettrie — wyznawali taki pogląd. Pytam: Czy miałby on rację, zarzucając prawu, piętnującemu jego okrucieństwo wobec zwierząt, nietolerancję wobec jego poglądów? Przecież według jego poglądów w ogóle nie można być okrutnym wobec zwierząt! Dlaczego więc prawo zabrania mu czynów, które może są niemoralne, ale dopiero z punktu widzenia innych poglądów? Dlaczego prawo narzuca mu kryteria moralne, które są obce jego poglądom?
I tak doszliśmy do pytania zasadniczego; czy prawo moralne kształtuje się jedynie w sferze naszych poglądów, czy też może ma jakieś, niezależne od ludzkich poglądów i decyzji, odniesienia do rzeczywistości?
Otóż żeby odpowiedzieć wreszcie wprost na Pańskie pytanie, postawmy sobie dwa inne pytania: Czy prawo moralne, zakazujące zabijania ludzi, jest jedynie wynikiem umowy społecznej (a więc normą, która w wyniku nowej umowy społecznej może się zmienić), czy też jest może czymś niezależnym od jakichkolwiek ludzkich decyzji? Oraz pytanie drugie: Czy przeświadczenie, że płód w łonie matki już od momentu poczęcia jest istotą ludzką, jest czysto arbitralną i subiektywną decyzją czyjejś wiary, czy też może ma jakieś podstawy empiryczne?
Co do pierwszego pytania, powiem tylko tyle, że bardzo bałbym się ludzi, którzy sądziliby, że człowiek jest uprawniony zmieniać normy moralne, chroniące ludzkie życie. Również odpowiedź na drugie pytanie jest oczywista i — zwłaszcza z punktu widzenia współczesnej nauki — nie podlega dyskusji. Każdy maturzysta świetnie o tym wie, że już zapłodnione jajo jest oddzielnym organizmem biologicznym, wyposażonym we własny kod genetyczny, mającym swoją własną dynamikę rozwoju. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że płód, który kobieta nosi w swoim łonie, jest istotą ludzką, odrębną od swego ojca i matki. Prawda ta nie jest jakimś pomysłem wiary chrześcijańskiej, tutaj chodzi po prostu o fakt sprawdzalny empirycznie. „Wiara chrześcijańska — mówił Paweł VI do lekarzy belgijskich w przemówieniu z 23 kwietnia 1977 roku — wyjaśnia jedynie swoim światłem nadprzyrodzonym postawę moralną, która jest powszechnie obowiązującym podstawowym wymogiem każdego prawego sumienia. Postawa ta odnosi się bowiem do samej istoty człowieczeństwa, do natury ludzkiej w filozoficznym sensie tego terminu. Trzeba więc umieć docenić tę wyższą rzeczywistość moralną, to niepisane prawo umieszczone w samym sercu człowieka. Jedynie ono może służyć za podstawę prawdziwej zgody społecznej oraz prawodawstwa, które byłoby godne tego imienia”.
I właśnie dlatego, że płód w łonie matki jest prawdziwym organizmem ludzkim, żaden człowiek nie ma władzy nad jego życiem. Może on umrzeć jeszcze przed urodzeniem, bo człowiek może umrzeć w każdym momencie swego życia, ale nie wolno go zabijać. „Istnieje cały szereg praw — czytamy w Deklaracji o dokonywaniu poronień, jaką 18 listopada 1974 roku wydała Kongregacja Nauki Wiary — których ludzka społeczność nie może sama przez się nadawać, szczególnie zaś te, które są od niej wcześniejsze, a które ona powinna zabezpieczyć i uczynić skutecznymi. Są to najczęściej prawa, które dzisiaj nazywa się prawami człowieka, a z których wyraźnego sformułowania chlubi się nasza epoka. Pierwszym prawem osoby ludzkiej jest prawo do życia... Prawo do życia w całości przysługuje nawet najbardziej upośledzonemu starcowi, nie traci go ten, kto cierpi na nieuleczalną chorobę, tak samo pozostaje dla dziecka dopiero co zrodzonego, jak i dla człowieka dojrzałego. Niewątpliwie wszelkie życie ludzkie domaga się poszanowania już od momentu poczęcia. Skoro tylko jajeczko ulega zapłodnieniu, rozpoczyna się życie, które nie należy już ani do ojca, ani do matki, ale do nowej, żyjącej istoty ludzkiej, która rozwija się dla siebie samej”.
A świadkiem, że nasze społeczne sumienie nie czuje się w tej sprawie czyste, jest nawet nasz język. Dokonywanie poronień nazywamy eufemistycznie przerywaniem ciąży. Znaczy to, że nawet przed samymi sobą staramy się ukryć, że chodzi tu o zniszczenie czyjegoś życia; udajemy, że chodzi nam jedynie o przerwanie jakiegoś stanu, w którym znalazła się kobieta. Nasze zachowanie ma więc wszystkie cechy mentalności magicznej. Chcemy wierzyć — mówię o całym społeczeństwie, bo przecież wszyscy zabicie nie narodzonej istoty ludzkiej nazywamy przerwaniem ciąży — że za pomocą takiego magicznego zabiegu zabójstwo przestanie być zabójstwem. Wydaje nam się, że przez sztuczkę językową uda nam się zmienić rzeczywisty stan rzeczy i nadać dokonywaniu poronienia takie znaczenie, które byłoby nam wygodne. Analogicznie postępowały niektóre prymitywne plemiona, które sądziły, że dopóki nowo narodzone dziecko nie otrzyma imienia, nie jest jeszcze człowiekiem i wobec tego można je zabić.
1 Tekst ten, w roku 1980 zdjęty przez cenzurę państwową, nigdy nie ukazał się w miesięczniku W drodze, dla którego był pisany. Znalazł swe miejsce dopiero w pierwszym wydaniu Szukającym drogi. Nie wprowadzam do tego tekstu żadnej korekty, pozostawiam wszystkie anachroniczne już dziś nawiązania do ówczesnych okoliczności i ówczesnego prawa. Niech ten tekst pozostanie świadectwem działania ówczesnej cenzury.
opr. ab/ab