Radość, która nas czeka

O rzeczach ostatecznych

"Tygodnik Powszechny" nr 44/2009

O. Joachim Badeni OP, Artur Sporniak

Radość, która nas czeka

O. Joachim Badeni OP: Jeżeli dostaniemy się do nieba, odkryje ono przed nami mnóstwo niespodzianek. Przecież nie jest tak, że my Bogu narzucamy świętych i że musi się On kierować naszymi wskazówkami.

Artur Sporniak: Czym jest świętych obcowanie?

Pan Bóg ma cechę samoudzielania się jako najwyższe Dobro. Zdaje się, że św. Tomasz ukuł łacińskie określenie na to, mówiąc: „bonum est diffusivum sui” — dobro rozlewa się z siebie. Bóg udziela się czy przekazuje siebie, tworząc — zwłaszcza tworząc ludzi i wspólnoty. Ludzkość pierwotnie miała być wspólnotą, której źródłem było rozlewające się boskie Dobro i która miała przejąć z Jego natury ów spontaniczny dynamizm dobra. Niestety, grzech pierworodny w dużej mierze to zniweczył. Stąd potrzeba odkupienia.

Ludzie, którzy zmarli w stanie łaski i są u Boga, tworzą idealną wspólnotę, będącą prototypem wspólnoty, która kiedyś, po zmartwychwstaniu ciał, stanie się także naszym udziałem. Wspólnota czy rodzina to boskie pojęcia: Bóg tworzy wspólnotę — jest jednością trzech Osób. Wspólnota świętych również komunikuje dobrem, bo widzi Boga, a to ją przemienia i nasyca boskim Dobrem. Stąd wspólnota świętych jest promieniującą dobrocią samego Boga.

Między nieudaną wspólnotą ludzi na ziemi a udaną wspólnotą świętych istnieje więź, która umożliwia komunikatywność dobra. Owa komunikatywność może być bardzo duża, ale to wymaga wiary. Bez wiary to wszystko nie ma najmniejszego sensu.

Na czym ta więź z naszej strony polega — na nabożeństwie do świętych?

Jeśli jest żywa wiara, szczególnie karmiona Eucharystią, co wydaje mi się bardzo ważne, to przechodzi ona w jakiś sposób w widzenie przy pomocy darów Ducha Świętego. Zatem możliwe jest wyczucie wspólnoty świętych. Można być ateistą i z dużą ciekawością czytać żywoty świętych. Ale poza czytaniem żywotów, które oczywiście bardzo się poleca, jest też wyczucie wspólnoty ze świętymi w niebie, do czego potrzebna jest wiara i co jest dla nas duchowo bardzo korzystne.

Tu ważną rzeczą jest poznawanie wiarą. Wiara jest mocą. Jak mówi Syn Boży: „Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: »Wyrwij się z korzeniami i przesadź się w morze!«, a byłaby wam posłuszna” (Łk 17, 6). Ale wiara także jest pewnym rodzajem światła, wzmocnionym darami mądrości i wiedzy Ducha Świętego. Nie chodzi o widzenie zmarłych, choć taki dar czasem także się zdarza, ale o wyczuwanie w wierze bogactwa wspólnoty świętych i uczestnictwo w tym bogactwie. Jak gdyby dwie wspólnoty się wzajemnie przenikały. Ale, powtarzam, to przenikanie z naszej strony zależy od naszej wiary. Natomiast od strony wspólnoty niebiańskiej samo bycie dobrą w Bogu już jest komunikatywne.

Zatem w nabożeństwie Wszystkich Świętych jest ogromne duchowe bogactwo. Byleby tylko nie zostało przesłonięte kultem zmarłych. Kult zmarłych, obchodzony w Kościele w tzw. dzień zaduszny, czyli zaraz po uroczystości Wszystkich Świętych, to odczuwanie bliskości z kilku lub kilkunastoma bliskimi zmarłymi osobami. Nabożeństwo do Wszystkich Świętych jest wspólnotą z olbrzymią liczbą świętych, którzy promieniują miłością i życiem Bożym. Ta wspólnota może nas bardzo wzbogacać, jeśli mamy żywą wiarę.

Co to znaczy mieć żywą wiarę?

Mieć żywą wiarę to kwestia, jak myślę, nade wszystko modlitwy i częstej Komunii świętej. „Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim” (J 6, 56)— powiedział Chrystus. A ponieważ Chrystus przebywa w niebie, to trwanie Chrystusa w duszy człowieka, który przyjmuje Komunię świętą, jest też pewną komunikacją ze świętymi przebywającymi w niebie z Chrystusem.

Czy jednak dogmat o świętych obcowaniu jest niezbędny dla naszej wiary? Kult świętych może ulegać różnym wynaturzeniom...

Dogmaty, oczywiście, są suche, bo sformułowanie dogmatyczne musi być precyzyjne. Suchość dogmatów może kogoś odstręczać od osobistego przejścia aktem wiary i miłości na tamtą stronę, gdzie przebywają święci. Ale przecież, przyjmując Komunię świętą, wkraczamy na drogę do intymności z Chrystusem, która jest też intymnością z Jego przyjaciółmi. To powinno wystarczyć.

Czy Ojciec ma jakichś bliskich świętych?

Żadnych.

Dlaczego?

Jakoś mi to nie wyszło. Przez pewien czas miałem nabożeństwo do bł. Bronisławy, ale potem minęło. Do wszystkich świętych — tak, ale do jakichś konkretnych — nie.

Nawet do św. Joachima — dziadka Jezusa?

Także nie. W jakimś sensie pamiętam o nim jako o moim patronie.

A do wielkich mistyków, którymi Ojciec się interesował — do św. Jana od Krzyża czy św. Teresy z Avila?

Gdy czytam Teresę Wielką, oczywiście mam do niej nabożeństwo, ale żeby osobno jeszcze mieć kult świętej, tego u mnie nie ma. Myślę, że większość ludzi ma jednak swoich ulubionych świętych. Każdy z nich jest godny uwagi, zwłaszcza Apostołowie.

A czy ktoś Ojca szczególnie fascynuje?

Oprócz Maryi — nikt. Akurat ten, który mnie zafascynował, nie został ogłoszony świętym...

...co nie znaczy, że Mistrz Eckhart — bo o nim Ojciec mówi — nie przebywa w gronie świętych w niebie.

To prawda. Jestem przekonany, że świętych w niebie jest o wiele więcej niż beatyfikowanych czy kanonizowanych przez Kościół. Proces beatyfikacyjny jest niezwykle kosztowny i żmudny. Proszę zobaczyć, jak długo już trwa proces Jana Pawła II, mimo komputerów i współczesnych komunikacyjnych udogodnień. Myślę, że jeżeli dostaniemy się do nieba, odkryje ono przed nami mnóstwo niespodzianek. Przecież to nie jest tak, że my Bogu narzucamy świętych i że musi się On kierować naszymi wskazówkami. Kto, gdzie, jak i w której chwili się nawraca, wie tylko Pan Bóg. Jest On jednak wyżej od naszych procesów beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych. Nie przeczy im, oczywiście, ale nieskończenie przekracza wszelkie poczynania ludzkie. Łącznie z poczynaniami Jego Kościoła. Jest jasne, że Kościół nie może w niczym krępować wolnego działania Bożego. Bóg afirmuje słuszne działania papieży, soborów i biskupów, ale się do tych działań nie ogranicza. Działa poza nimi bardzo szeroko — na całą ludzkość. Także na inne wyznania i religie.

Czy zatem do wspólnoty świętych mogą należeć niekatolicy?

Spodziewam się, że tak. Na pewno czekają nas niespodzianki. Nie ograniczajmy Boga do parafialnego czy klasztornego terenu.

Wśród wyniesionych na ołtarze świętych są postacie dla nas mało sympatyczne...

Na pewno. Ale Pan Bóg przekracza także wszelkie upodobania ludzkie. Ktoś może nie wzbudzać w nas sympatii, a mimo to wzbudza miłość Bożą.

Na przykład Ojca XVI-wieczny współbrat, który został papieżem, a po śmierci — świętym, Pius V, był taki gorliwy, że spalił 42 protestantów w procesach inkwizycyjnych.

Tak, tego mu się nie chwali. Mógł jednakże przed śmiercią żałować, tego nigdy nie możemy wykluczyć.

Czy o naszych bliskich zmarłych możemy myśleć jako o świętych, a więź z nimi postrzegać w kategoriach świętych obcowania?

Nie wiem.

Przecież chce Ojciec spotkać się w niebie z mamą.

Oczywiście. Ufam, że moja matka jest w niebie. Pamiętam o niej, modlę się za nią, odprawiam Msze święte. Ale czy jest w niebie, tego nie wiem. Aby widzieć bliską osobę w niebie, potrzebna jest specjalna łaska. Myślę, że w pewnym sensie mam taką łaskę w stosunku do matki, ale nigdy nie buduję na subiektywnych wrażeniach.

To zresztą cecha dominikanów: obiektywizm nade wszystko. Oczywiście, chodzi o obiektywizm Boga, który postępuje po swojemu według nieskończonej swojej mądrości i miłosierdzia. To siostra Faustyna nam przypomniała, że miłosierdzie Boże jest naprawdę niezmierzone. Czekają nas w związku z tym kolosalne niespodzianki. Eckhart, pisząc w 7. kazaniu o pojęciu miłosierdzia, zauważył, że Pan Bóg, gdy daje miłosierdzie, „chowa człowieka w najgłębszym swoim bycie”. Miłosierdzie to zatem najgłębszy byt Boga. Piękne.

Czy to znaczy, że wszyscy mogą na nie liczyć?

Nie wiem. Bóg działa paradoksalnie. Do przekazania jednej z największych swoich tajemnic wybrał nieuczoną, prawie niepiśmienną zakonnicę, którą inne siostry traktowały jak służącą, a która dziś jest wielką świętą.

Czy należy bać się piekła?

A kto dzisiaj piekłem straszy? Dawniej o piekle mówiło się za dużo, dzisiaj — w ogóle. To błąd!

Dlaczego?

Kto omija prawdę, błądzi. Istnienie piekła to prawda objawiona przez Zbawiciela w Ewangelii. Tyle wiemy.

Jak pogodzić istnienie piekła z Bożym miłosierdziem?

Tego nikt nie wie. Na pewno Bóg nie jest — jak niektórzy by chcieli — rozdającym cukierki głupkowatym tatuśkiem, który niewiele rozumie i robi, co mu się każe. Bzdura! Bóg jest bardzo sprawiedliwy i zarazem bardzo miłosierny. W jaki sposób można to pogodzić, On sam wie. My natomiast tego nie wiemy. To kolejny dowód, że pojęcia, którymi się posługujemy, sięgają daleko, ale nigdy nie docierają bezpośrednio do samej prawdy. Są prawdziwe, ale abstrakcyjne. Lekceważąc pojęcia dobrej teologii, często popadamy w herezje albo nonsens. Ale z tego nie wynika, że wyczerpują one wiedzę o Bogu.

Pojęcie piekła jest zatem ułomne?

Kościół o nikim nie powiedział, że trafił do piekła, nawet o Judaszu.

Gdyby piekło jednak nie okazało się puste, czy nie byłaby to jakaś klęska Boga?

Sprawiedliwość nigdy nie jest klęską. Nawet wśród ludzi. Jeśli sędzia wyda skazujący wyrok, nigdy nie jest to jego porażka, pod warunkiem, że wyrok był sprawiedliwy. Przeciwnie: taki sędzia zyskuje wówczas uznanie. Niemniej, sama sprawiedliwość na pewno nie wyczerpuje pojęcia Boga.

Jaki sens ma czyściec?

Jak sama nazwa wskazuje, to pośmiertne oczyszczenie. Dusze w czyśćcu przeżywają męki, ale nie są to męki piekielne, tylko oczyszczające i przejściowe. Dlatego w czyśćcu jest nadzieja, w przeciwieństwie do piekła. Dante wejście do piekła słusznie opatrzył mrożącą krew w żyłach sentencją: „Porzućcie wszelką nadzieję”. Z kolei św. Jan od Krzyża uważał, że głęboko przeżyte tu na ziemi oczyszczające noce zmysłów i ducha mogą zastąpić, skrócić bądź złagodzić męki czyśćcowe. Sądzę, że ten wielki mistyk i Doktor Kościoła miał rację: cierpienie przeżywane tu na ziemi także może oczyszczać.

Do mnie często przychodzą pomordowani pracownicy moich byłych majątków na Wschodzie. Po modlitwie bardzo często czuję ich wdzięczność. Tak jakby doświadczali jakiejś ulgi w swoich mękach. Jaki jest to rodzaj męki, tego dokładnie nikt nie wie.

W jednej ze swoich książek Ojciec poleca... śmierć. To znaczy, że nie należy się jej bać?

Nie wolno się śmierci bać, jeżeli się normalnie żyje. Czy ja mam się bać przejścia do najlepszego Ojca? Przypuśćmy, że ma pan bardzo dobrego ojca. Czy bałby się pan do niego pójść? Skąd! Śmierć jest przejściem do Ojca w niebie. Ale trzeba tego Ojca kochać i żyć według Jego przykazań. Wtedy nie ma lęku. Jeśli jednak pan by coś zbroił, to przypuszczam, że pojawiłby się lęk i do ojca jechałby pan niechętnie.

Marnotrawny syn z ewangelicznej przypowieści, choć nieźle narozrabiał, to jednak nie bał się wrócić do ojca.

Gdyż się nawrócił, i to jeszcze jak!

Tak się nawrócił, że po prostu nie miał co jeść...

Jeśli cel jest dobry, to nawet mało szlachetna motywacja spełnia swoje zadanie. Głód i nędza przypomniały marnotrawnemu synowi, że ma dobrego ojca. To wystarczyło.

Czy ubóstwo nie jest właśnie uprzywilejowanym doświadczeniem religijnym?

Możliwe. Mnie utrata całego majątku we wrześniu 1939 r. uczyniła wolnym człowiekiem. Miałem na sobie tylko mundur rezerwisty.

Pamiętam doskonale uczucie ulgi. Wcześniej miałem na głowie perspektywę zarządzania dwoma majątkami i konieczne małżeństwo.

Przy takich majątkach żona jest niezbędna i zwykle zorganizowana przez rodzinę. Wszystko razem jest wymuszone. Wtedy się tego po prostu bałem i nagle owa perspektywa zniknęła. W zamian czekała przygoda wojny, dla młodego człowieka sprawa nęcąca. Wojna dała mi zatem wolność materialnego ubóstwa, którą formalnie potwierdziły po wojnie śluby zakonne.

Czy nadal Ojciec czuje się wolny mimo zdrowotnych dolegliwości?

Totalnie. Nic mnie w ogóle nie obchodzi. Jak się źle czuję, wówczas z radością myślę o śmierci. Jedyna rzecz absolutnie pewna to śmierć. A śmierć otwiera perspektywę ogromnie atrakcyjną.

Jak to?

Mówię o atrakcyjności Boga. Jego obecność promieniuje nieskończonym urokiem. W śmierci poddajemy się temu urokowi. Przechodzimy do pełni życia, wobec której życie po tej stronie jest właściwie wegetacją.

Dlatego śmierć pociąga. Wzbudza radość. Radość, jaka nas czeka, ma charakter substancjalny, nieutracalny, w przeciwieństwie do radości ziemskiej, która zawsze jest przypadkowa i przemijająca.

Aby ją osiągnąć, wystarczy tu na ziemi żyć Bożą miłością. Niektórzy powinni żyć także miłością żony — być może niełatwą; w niektórych przypadkach także miłością teściowej — zapewne jeszcze trudniejszą.  

Rozmawiał Artur Sporniak

O. Joachim Badeni (ur. 1912) jest dominikaninem, wnukiem Kazimierza Badeniego — namiestnika Galicji; przez drugie małżeństwo matki skoligacony z żywiecką arcyksiążęcą linią Habsburgów. Znawca mistyków nadreńskich i buddyzmu zen, fascynujący się psychologią Junga i twórczością Tolkiena.

tygodnik.onet.pl

opr. aw/aw


Copyright © by Tygodnik Powszechny

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama