Z cyklu "Trud wolności"
Swój mniej więcej piętnastoletni związek z konkubiną święty Augustyn przedstawia następująco: "W owych latach żyłem z kobietą nie związaną ze mną tym, co nazywają prawnym małżeństwem, taką, na którą natrafiła moja nie kierująca się roztropnością namiętność. Ale miałem tylko tę jedną kobietę i dochowywałem jej wierności. W tym związku mogłem przez własne doświadczenie poznać, jaka jest różnica między prawdziwym małżeństwem, zawieranym w celu wydania na świat potomstwa, a związkiem skojarzonym tylko dla zaspokojenia namiętności, w którym rodzą się dzieci nie chciane - ale gdy się urodziły, to już się je kocha"(Wyznania, (4,2).
Książka Josteina Gaardera pt. Vita brevis została pomyślana jako próba podsumowania tego związku z punktu widzenia owej kobiety. Ponieważ jednak pisarz bardzo istotnie odszedł od historycznej prawdy - a z książki jednoznacznie wynika, że uczynił to świadomie, a nie z ignorancji - rodzi się pytanie: Po co Gaarder napisał tę książkę, o co mu chodzi, skoro nie chodzi mu ani o wystawianie moralnego rachunku rzeczywistemu, historycznemu Augustynowi, ani o próbę psychologicznej rekonstrukcji Augustynowej konkubiny?
Poszukiwanie odpowiedzi na to pytanie rozpocznijmy od wyliczenia faktów, które Gaarderowi przeszkadzały w zrealizowaniu jego autorskiego zamysłu i które wobec tego zdecydował się w swojej książce przeinaczyć.
"Uważałeś, że przywiązuję cię do świata zmysłów, nie daję spokoju, byś mógł skupić się na zbawieniu swej duszy - zarzuca Augustynowi w imieniu jego dawnej konkubiny Jostein Gaarder - (...) No tak, bardziej bowiem kochałeś zbawienie własnej duszy niźli mnie".
W rzeczywistości było zupełnie inaczej. W momencie, kiedy Augustyn odesłał swoją konkubinę do Afryki, nie był jeszcze chrześcijaninem i nawet nie próbował jeszcze sobie wyobrażać, że może być zdolny do życia w celibacie. Z konkubiną rozstał się dlatego, bo prawdopodobnie zażądała tego - poparta w tym zapewne przez matkę Augustyna - rodzina młodziutkiej dziewczyny, z którą miał się ożenić. Natomiast do świata zmysłów był wówczas przywiązany tak niewolniczo, że - jak sam o tym pisze w Wyznaniach - po rozstaniu z konkubiną zaraz znalazł sobie kochankę, która miała mu umilać długi okres czekania na ślub: "Niecierpliwiło mnie dwuletnie oczekiwanie na narzeczoną, bo nie tyle ożywiało mnie pragnienie małżeństwa, ile byłem po prostu niewolnikiem żądzy. Postarałem się więc o inną kobietę i żyłem z nią bez małżeństwa. Oznaczało to, że choroba mojej duszy jeszcze się wzmoże i umocniona nieprzerwanym przyzwyczajeniem przetrwa aż do pożycia z żoną" (6,15).
Owszem, ponieważ w tamtym momencie Augustyn interesował się już, i to intensywnie, wiarą chrześcijańską, posiadał już wówczas elementarną wiedzę na temat tego, czym jest celibat. Zarazem jednak nie miał najmniejszej wątpliwości co do tego, że on sam do tego sposobu życia jest niezdolny. Tak oto relacjonuje swoje ówczesne rozmowy na ten temat ze swoim przyjacielem, Alipiuszem: "Ilekroć o tych sprawach dyskutowaliśmy, twierdziłem stanowczo, że jestem zupełnie niezdolny do tego, by żyć bez kobiety. Gdy widziałem, że nie rozumie mojego stanowiska, zwykle broniłem się twierdzeniem, że zbyt wielka jest różnica między jego pospiesznym, ukradkowym doświadczeniem, którego już niemal nie pamiętał i które bez trudności mógł lekceważyć, a moim trwałym przywiązaniem uczuciowym, któremu brakowało tylko czcigodnego miana małżeństwa, aby zrozumiał, dlaczego nie mogę tego rodzaju życia odrzucić" (6,12).
Przy okazji zresztą zwierza się Augustyn, że na temat głębszego sensu małżeństwa obaj z przyjacielem mieli pojęcie raczej zielone: "Na żadnego z nas nie wywierała wielkiego wpływu myśl o tym, jak szlachetnym jest zadaniem wypełnianie obowiązków godziwego małżeństwa i wychowywanie potomstwa. Ja byłem przede wszystkim niewolnikiem zwyczaju nasycania tej dręczącej żądzy, której niczym nasycić nie można, Alipiusza zaś do podobnej niewoli popychała ciekawość".
Zatem to Jostein Gaarder stwarza niezgodny z prawdą historyczną fakt religijnej motywacji rozstania Augustyna z konkubiną. Prawdziwa motywacja była, niestety, rodem "z tego świata". Co najmniej od czasów papieża Kaliksta (217-222) Kościół, wbrew prawu państwowemu, uznawał ważność nawet małżeństw osoby wolnej z niewolnikiem - i nie było żadnych przeszkód, ażeby Augustyn poślubił konkubinę, z którą, jak sam przejmująco to wyznaje, był bardzo głęboko związany. Jednak, jak się wydaje, możliwość ta nie pojawiała się nawet w jego wyobraźni. Egoistyczna perspektywa umocnienia za pomocą małżeństwa z panną z "dobrego" i bogatego domu swojej pozycji społecznej była dla niego ważniejsza niż wzgląd na sprawiedliwość i uczucie.
Niestety, zachowanie takie mieściło się w ówczesnych normach i nie budziło niczyjego zdziwienia ani potępienia. Właśnie Augustyn miał stać się pierwszym doktorem Kościoła, który zaczął wyraźnie pouczać, że tak postępować się nie powinno. "Nie godzi się wam mieć konkubin - mówił w Kazaniu 397. - Nawet jeśli nie macie żon, nie powinno się mieć konkubin, które potem porzucicie, kiedy będziecie się żenić" .
Nie słychać natomiast, żeby ktokolwiek z współczesnych Augustynowi zarzucał mu niesprawiedliwe potraktowanie konkubiny. Ówcześni ludzie - trzeba to z przykrością powtórzyć - byli na taką niesprawiedliwość niewrażliwi. W dziełach Biskupa Hippony bardzo wiele miejsca zajmują polemiki z manichejczykami, donatystami czy pelagianami, którzy nieraz wypominali mu lekkomyślną młodość - ale nie znajdziemy nawet śladu zarzutów, że niesprawiedliwie porzucił konkubinę. A przecież była to naprawdę niesprawiedliwość.
Przypomnijmy sobie, jak Augustyn się bronił, kiedy wypominano mu grzechy młodości. "Byliśmy bowiem kiedyś - odpowiada na zarzuty donatystów w Objaśnieniu 3 Psalmu 36,19 - głupimi i niewiernymi, a do wszelkiego dzieła dobrego oporni. Nie przeczymy, że wskutek przewrotnego błędu byliśmy nierozumni i szaleni. O ile przeszłości naszej nie zaprzeczamy, tym bardziej wysławiamy Boga, który nam wybaczył".
I zwraca Augustyn uwagę na to, że grzechy jego młodości nie obciążają przecież Kościoła katolickiego: "Czyż ja jestem katolickim Kościołem? - kontynuował swój wywód. - Czyż dziedzictwo Chrystusowe rozprzestrzenione wśród pogan, to ja? Wystarcza mi, abym do niego należał. Przyganiasz moim dawnym złym czynom, a co wielkiego robisz? Surowszym oskarżycielem dla mojego zła jestem ja niż ty; co ty przyganiasz, ja potępiłem. Obyś zechciał w tym mnie naśladować, aby twój błąd z czasem przeszedł do przeszłości! Takie są moje błędy przeszłości, które znają wszyscy, zwłaszcza w tym mieście. Tu bowiem żyliśmy źle".
Wiernym zaś radzi Kaznodzieja tak oto odpowiadać na zarzuty związane z jego osobą: "Augustyn jest biskupem w Kościele katolickim, niesie swoje brzemię, zda sprawę przed Bogiem. Znam go z dobrej strony. Na ile jest zły, wie on sam. Jeżeli nawet jest dobry, to przecież nie on jest moją nadzieją. Przede wszystkim tego wyuczyłem się w Kościele katolickim, żeby nadziei swej nie pokładać w człowieku".
Ale wróćmy do książki Gaardera. Dzięki skonstruowaniu nieprawdziwego faktu, że to wiara chrześcijańska kazała Augustynowi porzucić długoletnią towarzyszkę życia, pisarz ma możliwość rzucić efektowne oskarżenie: "Nie, nie, nie wierzę w takiego Boga, który żąda ludzkiej ofiary. Nie wierzę w Boga, który niszczy życie kobiety, aby zbawić duszę mężczyzny".
W odwrotnym kierunku zmienił Jostein Gaarder duchową sytuację Augustynowej konkubiny. Z krótkiej informacji Augustyna na temat jej odejścia wynika ponad wszelką wątpliwość, że już wtedy była ona chrześcijanką i że właśnie wiara była dla niej tarczą w sytuacji, w jakiej znalazła się wskutek nieszlachetnej decyzji Augustyna. "Kobieta wróciła do Afryki - Augustyn mówi o tym niejako w formie wyznania samemu Bogu - ślubując Ci, że nigdy się nie odda żadnemu innemu mężczyźnie, a ze mną zostawiła syna naturalnego, jakiego mi urodziła. Byłem zbyt słaby, aby naśladować ten wzór, jaki mi dała niewiasta" (6,15).
Jostein Gaarder wykreował dawną konkubinę Augustyna na filozofkę, która w ogóle nie przyjęła chrztu, katechumenką zaś pozostała czysto formalnie, jako że zarówno wiara w Chrystusa, jak chrześcijańskie zasady moralne są jej raczej obojętne. Z pozycji tej Flora (bo takie imię nadał jej norweski pisarz) może skutecznie krytykować protestanckiego purytanina, na jakiego został w tej książce upozowany Augustyn.
Przy takim ustawieniu obojga głównych bohaterów tego utworu, Flora ma rację zawsze, Augustyn zaś nie ma jej nigdy. Zahipnotyzowany pięknym tekstem Gaardera czytelnik gotów jest przyznać jej rację nawet wtedy, kiedy wyznaje ona swoją niewiarę w życie wieczne: "Uważam, że ludzką pychą należy nazwać odrzucenie życia doczesnego - wraz ze wszystkimi jego ziemskimi przyjemnościami - na korzyść istnienia, które być może jest jedynie abstrakcją".
Trzeba jednak obiektywnie przyznać, że swoje błyskotliwe zwycięstwa nad Augustynem osiąga bohaterka książki Gaardera dzięki bezceremonialnym manipulacjom na jego tekstach. "Nie pozwoliłeś nawet własnemu synowi na uronienie łez, kiedy musiał pożegnać się ze swoją babką!" - wypomina Flora Augustynowi jego bezduszność. Ale porównajmy tę informację z przekazem źródłowym: "Adeodat, ledwie (jego babka) skonała, wybuchnął głośnym płaczem. Wszyscy razem musieliśmy go uciszać. Także we mnie wszystko, co było dziecinne, wzbierało płaczem, ale bardziej dojrzały głos serca upomniał mnie i zmusił do spokoju" (9,12).
"Co prawda - ironizuje sobie z Augustyna Gaarderowa filozofka - pewną trudność sprawia ci przyjmowanie codziennej dawki pożywienia, wystarczającej dokładnie dla zachowania zdrowia, lecz nic ponad to". Jednak nie dałoby się tego szyderstwa tak błyskotliwie sformułować, gdyby się starannie nie przemilczało głównej myśli Augustynowej wypowiedzi na ten temat: że to my powinniśmy panować nad przyjemnością, a nie odwrotnie.
Zresztą zerknijmy do źródła: "Codziennie bowiem ubytki siły cielesnej wyrównujemy jedząc i pijąc, zanim przyjdzie ten czas, gdy zniweczysz (Boże) pokarm i żołądek, gdy mój niedostatek uśmierzysz cudowną sytością, a to, co skazitelne, przyobleczesz w nieskazitelność wieczną. Lecz na razie błoga mi jest owa konieczność. I muszę nawet walczyć przeciw temu upodobaniu, aby mnie nie ujarzmiło. Codzienną z nim toczę wojnę orężem postów. Ciągle od nowa zmuszam moje ciało do posłuszeństwa. A potem przyjemność jedzenia i picia rozprasza udrękę. Głód i pragnienie są niewątpliwie bolesne. Palą i jak gorączka zabijają, jeśli nie stosujemy lekarstwa pokarmów. A to lekarstwo jest dla nas tuż - bo z dobroczynnej Twojej łaski ziemia, woda i przestworze są na nasze usługi; cierpienie więc szybko przemienia się w przyjemność. Pouczyłeś mnie, abym pokarmy właśnie jako lekarstwa przyjmował. (...) Co wystarcza zdrowiu, tego dla przyjemności jest za mało. I nieraz trudno jest rozpoznać, czy to uzasadniona troska o zdrowie prosi jeszcze o wsparcie, czy zwodzą nas wybiego łakomstwa pragnącego zadowolenia" (10,31).
Cały zamysł tej książki jest na takich właśnie manipulacjach oparty.
Augustyn Gaardera jest nie tylko protestanckim purytaninem, jest ponadto nieszczęśnikiem, u którego kompleks Edypa przemienił się w manię religijną. W celu sformułowania tej tezy pisarz wymyśla fakty, które gruntownie dezawuują największą chyba wartość "Wyznań" Augustyna, mianowicie ich szczerość. Oto okazuje się, że Augustyn ukrył przed nami, iż wkrótce po śmierci matki ujawniło się, jak puste było jego nawrócenie. Pustkę usiłował wówczas zagłuszyć - a dowiadujemy się o tym właśnie od Gaardera - wznowieniem pożycia ze swoją konkubiną, następnie jednak "pobił ją niemal do nieprzytomności, ponieważ pozwolił się skusić jej czułości". Epizod ten - jak genialnie wyjaśnia norweski pisarz - dzieli życie Augustyna na dwa okresy: "Najpierw Monika była przy nim w miejscu Boga, a teraz zdaje się on mieć Boga na jej miejscu".
Krótko mówiąc, już chyba nie warto szukać odpowiedzi na pytanie, jakie postawiłem niemal na początku recenzji. Wybitny pisarz napisał książkę, którą czyta się z wielką przykrością. Nie godzi się pisać takich książek.
opr. aw/aw