Czym jest grzech przeciwko Duchowi Świętemu? Dlaczego Chrystus mówi, że taki grzech nie może zostać odpuszczony? Czy istnieją „grzechy pokoleniowe”?
Czy jest taki? Chrystus ostrzega: jest. I nazywa go grzechem lub bluźnierstwem przeciw Duchowi Świętemu. Przeciw Duchowi Świętemu, to znaczy przeciw trynitarnej, boskiej Miłości, która i nas chce ogarnąć i zagarnąć, ale czeka na nasze przyzwolenie. Nauka o możliwości takiego grzechu, takiego odrzucenia Łaski, została wygłoszona (jak opowiada św. Mateusz w rozdziale 12; por. Mk 3,28-29 i Łk 12,10) w chwili, kiedy faryzeusze, świadkowie cudów Jezusa, żeby odrzucić ten dowód Jego boskiej misji, nazwali je przejawami paktu z szatanem. Inaczej mówiąc, znajdują sobie formułkę, żeby móc odrzucić świadectwo Boże, ponieważ go po prostu nie chcą przyjąć: z góry sobie założyli, że nie przyjmą. I taki właśnie upór, w zastosowaniu do zbawiennej Łaski, nasz Pan nazywa grzechem nie do przebaczenia: to jest, jeśli ktoś przebaczenia nie chce i nie przyjmuje, bo tak się zaciął w swoim uporze.
Czy to psychologicznie możliwe? Do końca, nawet w obliczu śmierci? Widocznie jest, skoro zostaliśmy przestrzeżeni; chociaż oczywiście wielu z nas trudno jest sobie to wyobrazić. Sporo jednak ludzi bojaźliwych nęka swoje sumienie zastanawiając się, czy przypadkiem nie wpadli niechcący w „grzech przeciw Duchowi Świętemu”; i na ich użytek katechizm podaje listę możliwych objawów takiego grzechu. Wymienia więc brak ufności w Boże miłosierdzie (rozpacz); a także jej przeciwieństwo, zuchwałą pogardę, która by mogła sprawić, że człowiek grzeszy świadomie, zakładając, że wszystko mu wolno. W tym jest właśnie istota rzeczy: w świadomości grzechu. Jeśli ktoś wie, że Chrystus przyniósł prawdę, a jednak nie chce jej uznać, bo mu to w doczesności niewygodne; jeśli niejako rzuca wyzwanie Bogu, trwa w zatwardziałości serca i nie chce żałować — jeśli wie, że ryzykuje zbawienie, a jednak w swoim uporze się zacina — to nie potrafi przyjąć łaski, przebaczenia, miłości. I niech nie narzeka, że mu ona z rąk się wymknęła. Ale jedno pewne: przeciwko Duchowi Świętemu nie można zgrzeszyć niechcący, nieświadomie.
I sam tylko Bóg wie, czy w konkretnym wypadku działa rzeczywiście świadoma wola, czy też trwająca wciąż burza uczuć albo umysłowa niepoczytalność. Jeśli ktoś na przykład nawet na łożu śmierci odmawia przebaczenia krzywd, ale jest chory psychicznie, to w tym wypadku to jest choroba, nie grzech. Co innego uczucie, a co innego świadoma wola. Bóg jeden zna wszelkie okoliczności, także łagodzące, i Jemu trzeba sąd pozostawić.
Ale żałującemu przebaczony będzie każdy grzech. I tu mały problem: są ludzie, którzy sądzą, że trzeba żałować także za grzechy swoich dziadków i pradziadków — to się u nich nazywa grzech pokoleniowy — bo (hmm!) powiedziano w Starym Testamencie, że odpowiedzialność (karna!) spada na trzy pokolenia potomstwa grzesznika. Ale przecież w tym samym Starym Testamencie, a konkretnie w proroctwie Ezechiela, napisano, że każdy umrze za swój własny grzech, nie za cudzy:
Syn nie ponosi odpowiedzialności za winę swego ojca ani ojciec — za winę swego syna. Sprawiedliwość sprawiedliwego jemu zostanie przypisana, występek zaś występnego na niego spadnie (Ez 18,20).
Każdy odpowiada za własne decyzje:
Ojcowie nie poniosą śmierci za winy synów ani synowie za winy swych ojców. Każdy umrze za swój własny grzech (Pwp 24,16).
A w Nowym Testamencie Chrystus ogłasza totalne przebaczenie, które mogłoby nie objąć tych tylko, którzy je odrzucają sami. Pradziadkowie i prababcie stanęli już przed Jego miłosiernym sądem i nie ma obawy, żeby za ich grzechy potępione zostało ich potomstwo. Co innego doczesne skutki grzechu. Jeżeli na przykład mój pradziadek spłodził mojego dziadka w stanie upojenia alkoholowego i to się odbiło na zdrowiu mojego dziadka, pośrednio może i mojego ojca — to w tym sensie skutki grzechu spadają na dalsze pokolenia. Jeżeli mój pradziadek służył w armii carskiej, to nie tylko mój ojciec, ale i ja mogę mieć z tego powodu trudności życiowe, bo ktoś mi tego nie zaniedba wypomnieć. Ale to są właśnie tylko skutki, a nie żadne przedłużenie odpowiedzialności za grzechy.
Fragment książki „Okruchy”
Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.
opr. mg/mg