Wizerunek medialny Papieża Franciszka jest daleki od rzeczywistości. Niestety media kościelne współuczestniczą w kreacji tego fałszywego wizerunku - przez zaniedbanie
Piekło czy niebo nie są stanami, na które ktokolwiek jest skazywany. Wybieramy je w wolności. Niebo zawsze jest wspólnotą, piekło zawsze jest izolacją.
Pierwszy raz zrozumiałem, a właściwie zobaczyłem, czym może być piekło, uczestnicząc w pewnym przyjęciu urodzinowym. Moi przyjaciele urządzali dla swojego kilkuletniego synka coś w rodzaju urodzinowego kinderbalu. Zaproszono oczywiście wszystkich jego kolegów i koleżanki z przedszkola, znajomych z różnych kursów językowych, sportowych, a nawet z poczekalni u logopedy. Sprytni rodzice, aby przetrwać ten armagedon i mieć choć trochę wsparcia, zaprosili również swoich dorosłych znajomych, którzy w jakikolwiek sposób byli związani z ich najmłodszą, świętującą urodziny pociechą — wujków, ciocie, chrzestnych, dziadków i do tego — nie wiedzieć czemu — mnie. Zabawa trwała w najlepsze. W pewnym momencie doszło do rozpakowywania podarunków. Było ich naprawdę wiele. Wszystko przebił jednak prezent od rodziców. Do salonu wniesiono trzy wielkie pudła. Po rozpakowaniu okazało się, że w jednym z nich mieści się ogromny i naprawdę wspaniały tabor kolejowy, w drugim — kolejowa infrastruktura, a w trzecim — cały świat, który pomyślany był jako scena, na której miało się rozegrać kolejowe przedstawienie.
Do momentu rozpakowania kolejowego prezentu nic nie zwiastowało chmur, które miały nadejść, i piekła, które miało się objawić. Jubilat otwierał pudła. Zaczął konstruować przejazdy, mosty i wiadukty. Wszystko toczyło się dobrze. Prezent trafiony, zabawa w toku. Dorośli uczestnicy przyjęcia urodzinowego przekonani, że dzieci zajmą się teraz czymś, co pochłonie ich uwagę, wycofali się na strategiczne pozycje w przeciwległej, zbliżonej do przestrzeni kuchennej części salonu.
Po pewnym jednak czasie zaczęły nas dochodzić odgłosy sporów, aż wreszcie rozległ się czyjś płacz. Dzieciaki pokłóciły się straszliwie: jubilat z trudem tolerował pomysły swych kolegów i koleżanek dotyczące sposobu urządzenia kolejowego świata. Czując się jego właścicielem, chciał być również jego bogiem. Dawał temu wyraz w stanowczych słowach i gestach. Zawłaszczał makietę coraz bardziej. Rodzice zainterweniowali. Nie karcili jubilata. Wręcz przeciwnie. Tłumaczyli z wielką cierpliwością i delikatnością, że wspólne konstruowanie to wspaniała zabawa. Że teraz, kiedy ma wokół siebie tylu kolegów, warto budować razem, a na samotne zabawy z makietą będzie miał mnóstwo czasu. Mały człowiek nic z tych tłumaczeń nie przyjmował. Oczy szkliły się coraz bardziej, usta tworzyły podkówkę. W chłopcu narastała złość z jednej strony, z drugiej zaś — jestem tego pewien, bo dokładnie go obserwowałem — bezsilność wobec argumentów. W końcu pobiegł do stojącego na stoliku laptopa, usiadł w fotelu i zaczął oglądać film. Był obrażony i odizolowany. Podchodzili do niego rodzice, koledzy i koleżanki. Próbowali go wciągnąć na nowo do zabawy. Ale foch był gigantyczny. Im więcej podejmowano prób, tym bardziej demonstracyjnie odcinał się od innych. Ale to jeszcze nie koniec historii. Pozostałe dzieci nad wyraz szybko postanowiły przeciwdziałać skiszonej atmosferze i zaczęły nową zabawę. Kolejka co prawda została porzucona jak złe wspomnienie, ale dziecięca kreatywność znalazła sobie nowy pokarm. Zabawa rozgorzała. Miałem nawet wrażenie, że z większą siłą. Obrażony chłopiec przyglądał się temu z narastającym żalem. Było widać, że czuje się samotny. Nie dlatego, że został odrzucony przez innych, ale dlatego, że odrzucił innych. Nie musiał się już z nikim dzielić kolejką, ale kolejka porzucona przez wszystkich też przestała go cieszyć. Ojciec chłopca podszedł do mnie i szepnął: „To chyba o to wam chodzi, gdy mówicie o grzechu pierworodnym i o piekle?”. I poszliśmy obaj zgodnie bawić się kolejką.
Opisałem tę historię, bo stanowi ona doskonałą ilustrację tego, czym jest piekło i wieczne potępienie. Proszę mnie dobrze zrozumieć. Nie mam na myśli tego, że opisany chłopiec był jakimś czarnym charakterem, czy też że popełnił coś niewybaczalnego. Chłopiec był zwykłym chłopcem i jak to bywa w tym wieku, kiedy tylko się przespał i coś zjadł, zapomniał o całej sprawie, która w znakomitej większości rozgrywała się na płaszczyźnie niedojrzałych emocji, nie zaś rozumnej woli. Gdy jednak tego typu sytuacja rozgrywa się na poziomie woli kierowanej rozumem, możemy ją nazwać piekłem. Dlaczego?
Otóż piekło jest stanem zrealizowanego egoizmu. O ile niebo to miłość Boga i bliźniego bez przeszkód, o tyle piekło jest miłością samego siebie bez domieszki miłości Boga i bliźniego. Egoizm to siła, która sytuuje człowieka w centrum wszechrzeczy i włącza mechanizm zasysania świata przez wielkie „ja”. Dary Boga zostają przez egoistę nie tyle przyjęte, co przywłaszczone. Tak jak chłopiec świętujący swoje urodziny nie tyle przyjął, co przywłaszczył sobie kolejkę, tak samo człowiek ogarnięty egoizmem nie tyle przyjmuje, co przywłaszcza sobie dary Boże.
Przyjęcie tym się różni od przywłaszczenia, że dar przyjęty chcemy i możemy dzielić z innymi. Dar przywłaszczony chcemy i musimy przed bliźnimi chronić. Dar przyjęty jest środkiem do spotkania z innymi, dar przywłaszczony jest powodem oddzielenia od innych. Można sobie przywłaszczyć kolejkę, ale można przywłaszczyć sobie poważniejsze dary Boże — życie, które staje się wówczas nerwowym pędem za chorymi ambicjami i konkurencyjną samorealizacją, zdrowie, które przywłaszczone staje się histeryczną hipochondrią, czas, który przywłaszczony staje się towarem udostępnianym jedynie za pieniądze — a więc naszemu pracodawcy tak, ale naszemu przyjacielowi czy bliskim już nie. Pierwszym krokiem do piekła jest postawienie siebie w centrum, drugim — przywłaszczanie Bożych darów, zamiast ich przyjmowania, trzecim — gniew, wojna, konflikt, spór. Dary przyjęte mogą być rozdawane. Dary przywłaszczone muszą być chronione. Ktoś chce ode mnie mojego przywłaszczonego życia, zdrowia, czasu, kolejki. Muszę je chronić, muszę go odpędzić. Ci, którzy zbliżają się do przywłaszczonych przeze mnie darów, przestają być braćmi i siostrami, stają się zagrożeniem, potencjalnymi złodziejami. Egoizm objawiający się w przywłaszczaniu sobie darów Bożych jest w istocie odrzuceniem posłuszeństwa rozumianego w sensie nie dyscyplinarnym czy prawnym, ale teologicznym — jako realizowanej zdolności do usunięcia się z centrum wszechrzeczy i ustąpienia pierwszeństwa komuś innemu, choćby na chwilę. W ten sposób egoizm poprzez przywłaszczenie i nieposłuszeństwo prowadzi do samotności.
Jest to straszna samotność, wynikająca nie z odrzucenia, ale z wybranej izolacji. Tym bardziej jest niszcząca i frustrująca. Przy czym trzeba pamiętać, że taki wybór jest zawsze postrzegany przez samego zainteresowanego jako odrzucenie i krzywda. Chłopiec, który dostał kolejkę na urodziny, nie został odrzucony czy wykluczony z zabawy przez rodziców lub kolegów. Sam od nich odszedł. Jednocześnie tkwiło w nim przekonanie, że to on został niesprawiedliwie potraktowany, źle osądzony, skrzywdzony i odrzucony przez innych. Samotność egoisty jest wybranym przez niego cierpieniem. Joseph Ra- tzinger nazywał piekło „stanem najwyższego egoizmu i samotności”, Clive Staples Lewis stanem „ostatecznej samowoli i nieposłuszeństwa”, a Jean Guitton „realnym panteonem tych wszystkich, którzy uważają siebie za bogów”. Paradoks polega na tym, że samotność piekła decyduje się we wnętrzu potępionego. Nawet gdyby wokoło było pełno szczęśliwych i życzliwych ludzi (świętych), potępiony i tak będzie samotny i nieszczęśliwy, bo nie chce do nich wyjść. Choćby piekło — nie daj Panie Boże — było naprawdę zatłoczone, i tak każdy z potępieńców będzie w nim nieskończenie samotny. Niebo zawsze jest wspólnotą, piekło zawsze jest izolacją.
Nie tylko może, ale i robi — aż po śmierć swojego Jednorodzonego Syna — aby nikt w piekle nie trwał. Piekło czy niebo nie są stanami, na które ktokolwiek jest skazywany. Wybieramy je w wolności. I tak jak przy każdym wolnym wyborze — o ile ma pozostać wolnym wyborem — można nas przekonywać, prosić, mobilizować, a czasami nawet grozić, nie można nas jednak zmusić, tak samo przy wyborze piekła albo nieba Bóg może nas namawiać, prosić, karać, zachęcać, ostrzegać, ale nie może nas do takiego, a nie innego wyboru zmusić. Nie wynika to ze słabości mocy Bożej, ale z samej natury tego typu wyboru. Zarówno rodzice, jak i koledzy i koleżanki, a nawet pewien zakonnik próbowali namówić obchodzącego urodziny chłopca, najpierw, aby się podzielił kolejką, później, aby już się nie smucił, nie dąsał i wrócił do zabawy. Mogliśmy go prosić, przekonywać i zachęcać. Ale nie mogliśmy go zmusić. Pewnie można by malca wziąć na ręce, posadzić w samym środku zabawy i kazać się nigdzie nie ruszać. Ale nie byłoby to wprowadzeniem go na nowo do radości, lecz raczej pogłębieniem jego cierpień. W środku zabawy czułby się nie lepiej niż na fotelu obok, oglądając samotnie filmy na komputerze. Bóg robił i robi wszystko, aby nas uchronić od piekła. Wychowuje, napomina, naucza i ostatecznie posyła Syna jako wielkie świadectwo miłości do nas pomimo naszych grzechów, wiedząc, że Syn zostanie odrzucony i zabity. Nie może nas jednak zmusić do wyboru nieba, bo wybór przestałby wówczas być wyborem, a niebo, które nie zostało przez nas wybrane, nie byłoby dla nas niebem. Zarówno piekło, jak i niebo można tylko wybrać — w sensie ścisłym nie można być do nich wsadzonym. Żeby zrozumieć straszną tajemnicę piekła, musimy przyjąć, że Pan Bóg rzeczywiście dał nam wolną wolę.
Wystan Hugh Auden tak o tym pisał w wierszu Dziecko piątku:
Powiedział nam, że mamy wolny wybór; My, jak to dzieci, myśleliśmy prościej: „Ojcowska Miłość zadba o nas chyba, A siłą — w ostateczności — Da sobie radę z gorszą łobuzerią” — W pełnych bojaźni religijnych słowach Nie zaświtało, że On całkiem serio Rozumiał był swoje słowa. (tłum. S. Barańczak)
Piekło nie mówi nam o słabości ani o braku miłosierdzia ze strony Boga. Mówi nam o Jego darze wolności dla nas i mówi nam o nas, o tym, że naprawdę możemy ten dar wykorzystać w taki sposób, że staniemy się samotni i nieszczęśliwi.
Piszę cały czas o piekle, jakby ta straszna tajemnica dotyczyła nie tego, co ma się wydarzyć dopiero po naszej śmierci, ale tego, co dzieje się i zaczyna już teraz. To nie jest pomyłka. Dokładnie tak jest. Sąd, którego doświadczymy w momencie śmierci, jak i Sąd Ostateczny u końca czasów będą w istocie nie tyle zadekretowaniem czy rozpoczęciem czegoś nowego, ile raczej ujawnieniem i utrwaleniem tego, co już jest w nas. Żyjąc teraz, możemy nasz egoizm i brak miłości ukrywać pod różnymi maskami i pozorami. Możemy przywłaszczać sobie dary Boże i udawać altruistów. Kryć brak miłości i więzi pod maską licznych i powierzchownych kontaktów towarzyskich, racjonalizować nasze egotyczne zachowania i wykorzystywanie innych, trwać w zaciętości i zapiekłej, tragicznie konsekwentnej izolacji, nawet jeśli już tak naprawdę zrozumieliśmy, że wina leży po naszej stronie. Chłopiec, którego widziałem, też tego próbował. Tłumaczył, że chce się bawić z innymi, choć tak naprawdę chciał rozkazywać i podporządkować sobie kolegów. Twierdził, że to jemu stała się krzywda, bo to przecież jego urodzinowy prezent i on ma prawo nim zarządzać. W pewnym jednak momencie okazało się, że tak już bawić się nie da. Motywacje ujawniły się w tym wypadku poprzez emocje. Nastąpił sąd. W momencie śmierci poprzez światło Chrystusa ujawni się, czy jesteśmy egoistami, czy nie, czy jesteśmy z wyboru wyizolowani, czy nie, czy łączą nas z ludźmi relacje miłości, czy jedynie wykorzystujemy wszystkich dokoła. Piekło nie zaczyna się w momencie naszej śmierci. Piekło zaczyna się już teraz. W chwili śmierci nastąpi jego pełne objawienie i utrwalenie, bo skończy się czas, a świat, w który wejdziemy, będzie światem oświeconym światłem Boga, który jest miłością.
Czy w piekle będziemy cierpieć również fizycznie? Tak, choć podobnie jak cała fizyczność, również i to cierpienie będzie miało inny wymiar, niż znany nam z tej ziemi.
Spróbujmy jednak zrozumieć, na czym polega to, co Kościół nazywa karą zmysłów — poena sensus. Tego typu kara będzie miała dwa kierunki działania, choć oba będą zależne od naszej duszy.
Przede wszystkim już teraz doskonale wiemy, że nasza rozumna dusza potrafi realnie wpływać na nasze ciało. Potrafimy się pogrążać w najprawdziwszych fizycznych cierpieniach i chorobach w wyniku tego, co się dzieje w naszym wnętrzu. Kiedy się boimy — możemy się pocić i nie możemy spać. Kiedy się stresujemy — boli nas brzuch itd. Wyobraźmy sobie, jak będziemy odczuwać naszą fizyczność, gdy będzie ona podlegać wpływowi naszego własnego ducha zupełnie pogrążonego w złu, samotności, egoizmie i oddzieleniu od Boga. Może lepiej sobie jednak tego nie wyobrażać.
Ale kara zmysłów będzie też szła z innego kierunku. Już tutaj, na ziemi, od naszego wnętrza zależy przecież nie tylko to, jak czujemy nasze ciało, ale również to, jak odbieramy świat zewnętrzny. Nie lubimy ludzi, których skrzywdziliśmy, wobec których czujemy się winni. Choćby nawet nic złego nam nie robili, a jedynie znaleźli się w naszej okolicy, ich obecność nas stresuje i złości. Malkontenta denerwuje każda pogoda — deszcz, bo jest mokro, słońce, bo jest gorąco, śnieg, bo trzeba odśnieżać auto i chodnik, jesienne liście, bo trzeba je grabić. Chłopiec z mojej opowieści zaczął w pewnym momencie patrzeć na prezent — piękną kolejkę — jak na coś bardzo przykrego, bo wydawało mu się, że ktoś chce mu ją odebrać, a później dlatego, że przypominała mu wybuch własnego gniewu i stanowiła casus belli.
Potępiony cierpi na ciele, bo zatracił swoją duszę. Źródłem cierpień jego ciała nie jest to, co zewnętrzne, ale jego wnętrze, choć narzędziem zadającym ból może być wszystko, co jest na zewnątrz. Tak jak malkontenta smucą śnieg, słońce, jesienne liście i deszcz, które innych mogą cieszyć i uskrzydlać, tak potępionego może doprowadzać do szaleńczego bólu ogień Bożej miłości, ten sam, który będzie rozpalał, radował, ogrzewał i oświecał świętych. Leon Wielki pisał, że: Quod erit incunditas mentibus nitidis, hoc erit poena maculosis — „To, co dla dusz jasnych będzie szczęściem, dla zbrukanych stanowić będzie karę”. Być może kara ognia jako zewnętrznego narzędzia kary potępionych tożsama jest z tajemnicą ognia Bożej miłości, a na pewno należy pamiętać, że ogień piekielny jakkolwiek będzie narzędziem cierpienia potępionych, to nie będzie jego źródłem. Źródłem zawsze pozostanie to, co jest w głębi duszy istoty wolnej i rozumnej, zatrzaśniętej w samotnej izolatce własnego egoizmu.
Zatrzymajmy się jeszcze przy jednym obrazie kary zmysłów. Otóż pojawiał się niekiedy w literaturze obraz lodu jako kary piekielnej. Powaga tego obrazu nie jest rzecz jasna równa powadze obrazu ognia. Ten drugi znajdujemy w Piśmie Świętym i w Tradycji, ten pierwszy pojawia się rzadko i raczej w kontekście literackim. Bardzo wyraźnie spotykamy go u Dantego. W Pieśni XXXII Boskiej komedii, opisując dno wszechświata i piekła zarazem, miejsce, w którym odbywają karę zdrajcy, Dante używa do ukazania mąk piekielnych nie obrazu ognia, ale właśnie lodu. Potępieńcy zanurzeni są w zamarzniętym jeziorze Kocyt, które Dante podróżnik tak opisuje:
Więc wzrok obracam na swe nowe drogi: wkoło i pod stopami mam jezioro, którego wodę zmienił w szkło mróz srogi. W tak grubą taflę mrozy nie ubiorą nawet Dunaju z Donem, powiem śmiało, gdy niebo stygnie już zimową porą; gdyby zwalono na nie górę całą, choćby Tambernik, mówię wam prawdziwie: nawet na brzegu by nie zatrzeszczało. (tłum. A. Kuciak)
Ponieważ wizja lodu jako kary piekielnej nie jest ani wizją biblijną, ani teologiczną, a raczej literacką, pozwolę sobie rzucić na nią światło z innego tekstu literackiego, znacznie późniejszego niż Boska komedia i pochodzącego z zupełnie innego kraju. Amerykański dwudziestowieczny poeta napisał krótki wiersz zatytułowany Ogień i lód (Fire and Ice). W tłumaczeniu Ludmiły Marjańskiej wiersz ten brzmi tak:
Jedni mówią, że świat zniszczy ogień. Inni, że lód. Iż poznałem pożądania srogie, Jestem z tymi, którzy mówią: ogień Gdyby świat zaś dwakroć ginąć mógł, Myślę, że wiem o nienawiści Dość, by rzec: równie dobry lód Jest, by niszczyć, I jest go w bród.
Pozwalam sobie pozostawić ten wiersz bez zbędnego komentarza. Przypomnę tylko, że polski związek frazeologiczny „lodo- wate spojrzenie” czy „rzucić komuś lodowate spojrzenie” również wskazuje raczej na nienawiść niż na miłość.
Starałem się przybliżyć siebie i czytelników do zrozumienia tajemnicy piekła przez pokazanie, że nie jest ona sprzeczna z racjonalnym myśleniem i naszym codziennym doświadczeniem. Niemniej jednak trzeba wyraźnie podkreślić, że tajemnica ludzkiej wolności, którą człowiek może wykorzystać przeciw samemu sobie, jest wyraźnie poświadczona w Piśmie Świętym i w Tradycji Kościoła. Przed piekłem wprost i stale ostrzega Pan Jezus (Mt 25,41; 5,29; 13,42.50; 22,13; 18,8; 5,22; 18,9; 8,12; 24,51; 25,30; Łk 13,28), tajemnica piekła stale jest obecna w nauczaniu apostolskim (1 Tes 5,3; 2 Tes 1,9; 2,10; Rz 9,22; Flp 3,19; 1 Kor 1,18; 2 Kor 2,15; 4,3; 1 Tm 6,9; Ap 14,10; 19,20; 20,10—15; 21,8). Zdogmatyzowane nauczanie Kościoła mówi o tajemnicy piekła w trzech grupach zagadnień:
Potwierdzenie istnienia piekła — w dwóch wyznaniach wiary już u końca czasów ojców Kościoła: Fides Damasi i Quicumque, ponawiane na soborach średniowiecznych i w Trydencie.
Potwierdzenie wiecznego trwania kar piekła — w 543 roku w szóstym kanonie Canones adversus Origenem.
Natychmiastowe nastanie kary po śmierci (bez oczekiwania na Sąd Ostateczny) — podniesione do rangi dogmatu w 1336 roku przez bullę Benedictus Deus, choć przedtem pojawiało się w nauczaniu Kościoła.
Nie ma orzeczeń dogmatycznych Kościoła odnośnie do rodzaju kary piekielnej. Innocenty III powiada, że istnieją dwie składowe kary piekielnej: pozbawienie oglądania Boga (poena damni) i męki cielesne (poena sensus). Co do rodzaju mąk cielesnych Kościół nie wypowiadał się definitywnie, choć Rozstrzygnięcie Penitencjarii Apostolskiej z 30 kwietnia 1890 roku potwierdza niemetaforyczne pojmowanie ognia.
Myślenie o piekle, jak zresztą o każdej z tajemnic wiary, nie powinno być rozwiązywaniem spekulatywnych zagadek ani też zbieraniem erudycyjnych fiszek. Dobre myślenie o tak trudnej tajemnicy powinno być dla nas przestrogą, że wieczność zaczyna się już dziś. Piekło i niebo budują się teraz, a ostrzeżenie Boga przed możliwością wykorzystania największych Jego darów — rozumu i woli — na naszą zgubę nie jest czczą gadaniną, ale słowem zatroskanego o nas Ojca.
Janusz Pyda — ur. 1980, dominikanin, absolwent filozofii UJ i teologii PAT, duszpasterz akademicki w Krakowie.
opr. mg/mg