Z cyklu "Wybierajmy życie"
W kręgach katolickich popularna stała się ostatnio definicja Jana Pawła II, że polityka jest to roztropna troska o dobro wspólne. Tak rozumiana polityka dotyczy wszystkich, zarówno rządzących jak rządzonych; każdy powinien ją uprawiać na dostępną mu miarę.
Umówmy się jednak, że tutaj politykę będziemy rozumieli w sensie węższym, jako zespół działań składających się na sprawowanie władzy cywilnej, a także działań zmierzających do jej zdobycia lub do utrzymania się przy niej. Otóż głosi się nieraz expressis verbis, że tak rozumiana polityka „nie jest moralna lub amoralna, natomiast jej konsekwencje mogą podlegać ocenie z punktu widzenia moralności”.
Zdaniem ojca Krąpca, dopiero Macchiavelli otworzył teoretyczną przestrzeń dla rozdziału polityki od moralności.Tradycyjnie, polityka stanowiła część etyki, Macchavelli zapoczątkował traktowanie jej jako sztuki. Była to zmiana rewolucyjna. W etyce chodzi o to, ażeby nasze działania były wewnętrznie dobre, natomiast w sztuce chodzi o dobro naszego wytworu. Jako część etyki, polityka była rozumiana jako realizowanie wewnętrznie dobrych działań na rzecz dobra wspólnego. Natomiast w sztuce chodzi o to, ażeby właściwe jej działania były zewnętrznie dobre, tzn. aby wytwór lub inny wynik tych działań był dobry. Dla sztuki jest czymś drugorzędnym, czy artysta albo lekarz są ludźmi dobrymi, najważniejsze, ażeby wytwory malarza czy rzeźbiarza były rzeczywiście dziełami sztuki i ażeby stosowana przez lekarza terapia przynosiła dobre wyniki.
Przypomnijmy racje, jakie są wysuwane na rzecz rozluźnienia związku polityki z moralnością. Egoizm i hipokryzja, przemoc i wyzysk, kłamstwo i podstęp stanowią, niestety, trwały i tylko częściowo usuwalny wymiar naszego społecznego życia. Niekiedy da się je usunąć, choć zapewne nigdy do końca, z naszych domów i z innych naszych kontaktów w małych grupach i środowiskach. Jednak polityk musi sobie zdawać sprawę z tego, że w wymiarach całego społeczeństwa gotowość do działań przynoszących szkodę dobru wspólnemu nie jest rzadkością, natomiast w stosunkach między państwami siła i spryt nieraz więcej znaczą niż słuszność.
Polityk, który by o tym zapomniał i starałby się do swojej działalności politycznej przenieść zasady moralne ze swego domu rodzinnego, który chciałby zaufanie i prostolinijność uczynić głównymi wytycznymi swojej troski o państwo, nie tylko szybko by utracił władzę, ale - co gorsza - narażałby państwo na ciężkie szkody. „Jeśli chce, by mu się powiodło - że przytoczę jedną z niezliczonych redakcji tego argumentu - zostanie zapewne zmuszony do użycia jedynych środków, na które są wrażliwi ludzie brutalni i które właśnie oni stosują. Dźwigając ciężar polityki, nie zwalcza się ludzi stosujących przemoc postawą odrzucającą wszelką przemoc, ani też nie walczy się z ludźmi podstępnymi, ujawniając im wszystkie swoje myśli i plany. Ten, kto uprawia politykę, jakiekolwiek byłyby jego intencje, nie wybiera reguł gry; określają je ci, przeciwko którym walczy, walczy zaś przeciw przemocy i podstępowi”.
Formułowano również mocniejsze wersje tego argumentu. Książka Józefa Feldmana pt. Bismarck a Polska zawiera wiele wypowiedzi pruskich mężów stanu, że odmowa Polakom prawa do własnego istnienia jest dla Prus zwyczajną życiową koniecznością. „Bijcie w Polaków - pisał, 26 marca 1861, Bismarck do swojej siostry - by im ochota do życia odeszła; osobiście współczuję ich położeniu, ale jeśli pragniemy istnieć, nie pozostaje nam nic innego jak ich wytępić. Wilk też nie odpowiada za to, że Bóg go stworzył takim, jaki jest; dlatego też zabija się go, gdy się tylko może”.
Zresztą - twierdzą nie tylko cynicy - moralność jest w polityce praktycznie zawsze instrumentalizowana. Odwołują się do niej słabi i przegrani, którzy w danym momencie nie mają możliwości skutecznego działania politycznego. Z kolei politycy realnie kształtujący losy państw i społeczeństw lubią powoływać się na zasady moralne, ażeby uzyskać poparcie dla swoich działań lub przelicytować w opinii społecznej swoich przeciwników.
Te i podobne im argumenty kształtują pogląd, wcale dzisiaj nierzadki, że jakkolwiek w polityce jakoś trzeba się liczyć z moralnością, to jednak postulat podporządkowania polityki zasadom moralnym jest szkodliwym idealizmem. Jak sądzę, tylko niektórych może dzisiaj zgorszyć słynne powiedzenie hrabiego Cavoura, że gdyby dla siebie robił to, co robił dla Włoch, wszyscy mieliby go za ostatniego łajdaka.
To właśnie stąd czerpie swoją popularność przeświadczenie - niewątpliwie wcześniejsze od Macchiavellego - że polityka jest czymś brudnym. Jacques Ellul - zatem nie ktoś nawiedzony czy zagubiony we współczesnym świecie, ale poważny myśliciel - mówi wręcz o diaboliczności współczesnej polityki, cechują ją bowiem takie elementy diaboliczne, jak „tworzenie kłamstwa oraz iluzji, narzucanie fałszywego obrazu świata, mamienie obietnicami spełnienia nieosiągalnych oczekiwań, zamknięcie w określonej wspólnocie przeciwko innym, wynaturzony sens, nakładanie masek”.
Ellul nie twierdzi jednak, jakoby polityka była z natury swojej diaboliczna, wydaje mu się tylko, że taką stała się polityka czasów nowożytnych. Ale również pogląd, że polityka jest z natury niemoralna, był wyraźnie formułowany, i to niekoniecznie przez anarchistów. Tak sądził na przykład rosyjski słowianofil Kirejewski, który paradoksalnie wykorzystał tę tezę w swojej apologii caratu. „Polityka - jak przedstawia poglądy Kirejewskiego Aleksander Wat - jest taką zbrodnią i hańbą, że lepiej, aby jeden człowiek wziął na siebie całą tę hańbę. W ten sposób narodowi została ta hańba oszczędzona. Tu było teoretyczne uzasadnienie autokracji rosyjskiej: car poświęca się, bierze na siebie hańbę za cały naród, hańbę prowadzenia państwa. I tu znowu ta krew przelana, te straszliwe zbrodnie jakie się działy, tak, ale tu jest ta uświęcona osoba, tego idola, właśnie tego cara czy Lenina, charyzmatycznej osoby, która odkupuje wszystko, w której pokłada się najwyższe nadzieje i ona bierze na siebie cały grzech.
Pogląd o tak ewidentnej inspiracji manichejskiej nie ma jednak, jak się wydaje, większych szans na popularność w krajach cywilizacji chrześcijańskiej, a w każdym razie w krajach ukształtowanych przez chrześcijaństwo zachodnie. Większe szanse na powodzenia ma tutaj sofistyka, jakoby działalność polityczna była tym wyjątkiem, gdzie prawo moralne nie obowiązuje do końca, innymi słowy, że w trosce o dobro państwa nawet złe środki może uświęcać dobry cel, czyli że działania polityczne mogą nie być czymś brudnym nawet wtedy, gdy obiektywnie są czymś brudnym.
Pojawienie się tej sofistyki wskazuje na istnienie wśród nas tendencji do budowania świata bez Boga. Tylko w świecie, w którym Boga jakby nie było, możliwe jest uznawanie państwa za coś boskiego, a służbę państwu za wartość najwyższą, nie podlegającą żadnym miarom, nawet moralnym (a przynajmniej nie podlegającą takim miarom do końca). Właśnie w świecie bez Boga wartości moralne nie mają sensu absolutnego, tak że coś, co jest czymś złym w życiu prywatnym, może być czymś dobrym w działalności publicznej.
Tezę, której chcę tu dać świadectwo, sformułowałem wyraźnie. Zarazem spróbuję ustosunkować się do pewnego niepokojącego zjawiska. Mianowicie tezę tę kompromitują ci jej wyznawcy, którzy nie zauważają lub nie chcą zauważać specyfiki sfery politycznej w stosunku do innych dziedzin ludzkiej aktywności. Nieprzemyślane moralizowanie tych ludzi ułatwia formułowanie zarzutów o nieżyciowym i szkodliwym doktrynerstwie zawartym w tezie, której sam zamierzam tu bronić: że działania polityczne podlegają ocenom moralnym, tak samo jak wszystkie inne ludzkie działania. Przy okazji uda nam się może zwrócić uwagę na mało szczęśliwą ideę, jaką do refleksji nad tym problemem wprowadził Jacques Maritain, który przestrzegał przed hypermoralizmem politycznym; mówienie o nadmiarze moralności w sferze politycznej wydaje się bowiem nieporządnym sformułowaniem słusznej skądinąd idei.
*
Obraz relacji między polityką i moralnością rysuje mi się mniej więcej następująco:
Już samo tradycyjne sformułowanie naszego tematu: „polityka i moralność”, zawiera w sobie fałszywą sugestię, jakoby były to dwie odrębne, ale zachodzące na siebie, dziedziny ludzkiej aktywności. Na pewno tak jest z polityką, co nie wyklucza zresztą, że znaczenie polityczne mogą mieć niekiedy również działania zgoła dalekie od polityki.
Moralność jednak nie jest jakąś dziedziną ludzkiej działalności, którą dałoby się postawić obok innych ludzkich zaangażowań. Stanowi ona uniwersalny wymiar naszego życia. Wszystkie nasze konkretne działania są dobre lub złe. Jakieś działania mogą być neutralne moralnie, czyli być poza dobrem i złem, tylko wówczas, kiedy traktujemy je abstrakcyjnie. Na przykład czymś moralnie neutralnym, co dopiero w konkretnej realizacji staje się działaniem moralnym lub niemoralnym, jest pójście do sąsiada, pisanie artykułu, udział w politycznych naradach i wiele, wiele innych ludzkich działań.
Otóż nie widać powodów, ażeby działania polityczne - faktycznie realizowane, a nie rozpatrywane abstrakcyjnie - miały być pozbawione cechy moralności lub niemoralności. Zarazem warto zdać sobie sprawę z tego, że polityka nie jest jedyną dziedziną ludzkiej aktywności, którą w czasach nowożytnych próbuje się wyłączyć spod prawa moralnego. Na przykład od czasów romantyzmu niektórzy artyści uważają się za nadludzi, którym wolno nie liczyć się z prawem moralnym, obowiązującym ludzi zwyczajnych. Z kolei w sferach gospodarczych formułowany bywa pogląd, jakoby zasady moralne mogły być niekiedy zawieszone przez prawa ekonomii. Wreszcie, wielu nam współczesnych sądzi, że aktywność seksualna ma z moralnością tylko nikły związek.
Jeszcze jedno nieporozumienie warto sobie uświadomić, kiedy chcemy mówić o moralności i niemoralności w jakiejkolwiek dziedzinie ludzkiej aktywności, zatem również w działalności politycznej. Mianowicie za sprawą głównie chyba Kanta europejska refleksja moralna zdominowana została przez deontologizm, tzn. przez ideę powinności. W rezultacie, niekiedy można odnieść wrażenie, że moralistów interesuje głównie szukanie odpowiedzi na pytania, co nam wolno i czego nie wolno, cośmy powinni i co nam zakazane. Owszem, pytania o granice między dobrem i złem są ogromnie ważne, ale niedobrze się stało, że prawie zmonopolizowały one refleksję moralną, tak że niemal znikły z pola naszych zainteresowań moralnych pytania może nawet ważniejsze - czy to pytania o sens i cel naszej fascynującej zdolności do czynienia dobra, czy to pytania o to, jak konkretnie i pozytywnie w danej przestrzeni (np. w dziedzinie działalności politycznej) może się realizować nasza wolność czynienia dobra.
Warto by może odświeżyć intuicje starych moralistów, którzy wskazywali na radykalną różnicę zasad moralnych dotyczących zła oraz dobra: że zła nie wolno czynić nigdy, natomiast nasza powinność czynienia dobra może być realizowana w różnym czasie i na tysiąc różnych sposobów, których wybór w dużej mierze zależy od nas samych. Nawet wówczas, kiedy jesteśmy zobowiązani do jakiegoś konkretnego dobra (np. do tego, żeby czcić swoich rodziców), zazwyczaj to my sami wybieramy, w jaki sposób będziemy się z tego wywiązywać. Przestrzeń naszej wolności moralnej jest ogromna, bo przecież to do nas należy nie tylko wybór sposobu czynienia dobra, ale częstokroć i wybór samego dobra, jakie zamierzamy czynić.
Jeśli temat „polityka i moralność” kojarzy nam się jedynie negatywnie - z problematyką, czego politykom nie wolno - to zapewne dlatego, że zbyt rzadko zastanawiamy się nad sensem, zakresem i możliwościami wynikającymi z naszej wolności moralnej. Brak tego rodzaju refleksji nad działalnością polityczną może być jedną z przyczyn pożałowania godnego poglądu, jakoby polityka z natury była czymś brudnym.
Istnieje zapewne powszechna zgoda - rzecz jasna, tylko na poziomie ogólnym - co do tego, że zadaniem władzy politycznej jest troska o dobro wspólne społeczności. Troska o dobro wspólne jest dla ludzie sprawujących władzę (i o nią zabiegających) nie tylko obowiązkiem stanu, ale również powinnością moralną. Toteż zawinione zaniedbanie tej troski, a zwłaszcza działania ludzi sprawujących władzę przeciwko dobru wspólnemu, słusznie są oceniane jako działania niemoralne. Zdaniem świętego Tomasza, w takiej sytuacji można mówić o tym, że władza zbuntowała się przeciwko społeczeństwu.
Na wszelki wypadek wyraźnie jeszcze powiedzmy, że państwa nie dążą do życia wiecznego; do życia wiecznego dążą ludzie, którzy zamieszkują państwa i których Bóg przemienia w swój Kościół. Zatem celem działań politycznych jest dobro wspólne w wymiarze doczesnym. Możliwość współpracy władzy politycznej z kościelną święty Tomasz opisywał w metaforze współpracy konserwatora okrętu ze sternikiem. I konserwator i sternik pracują na tym samym okręcie, ale w istotnie innym wymiarze: zadaniem konserwatora jest wzmacniać stabilność okrętu i łatać dziury, do sternika zaś należy bezpieczne przywiezienie do portu ludzi znajdujących się na statku.
Rzecz jasna, konserwatorowi, w zakresie obowiązujących go zadań, należy się autonomia w stosunku do sternika, ale z kolei i on niech porzuci ambicje wyręczania lub zastępowania sternika w jego obowiązkach. Hipermoralizm polityczny polegałby więc m.in. na zainteresowaniu władzy politycznej obyczajami w społeczeństwie ponad potrzeby porządku doczesnego, tzn. ponad to, czego wymaga pokój i doczesny rozwój społeczeństwa. Zapewne nie myli się Maritain, kiedy twierdzi, że „nie jest on lepszy od politycznego amoralizmu i, w ostatecznym rozrachunku, wychodzi naprzeciw politycznemu cynizmowi”.
Najwięcej nieporozumień na temat relacji między polityką i moralnością rodzi się z niedostrzegania bądź, przeciwnie, z absolutyzowania tego momentu, że polityka jest sztuką, która, podobnie jak każda inna sztuka, kieruje się specyficznymi technikami działania, posiada właściwą sobie autonomię, i do uprawiania której niezbędny jest talent i odpowiednie przygotowanie.
Zauważmy, że niemal każda ludzka działalność zawiera w sobie wymiar sztuki, który jest autonomiczny (co nie znaczy: niezależny) w stosunku do prawa moralnego. Jest sprawą najwyższej wagi, aby kucharz, lekarz i każdy inny człowiek wykonywał swoją pracę zgodnie z prawem moralnym, ale przecież nie na lekcjach moralności uczymy się sztuki kulinarnej czy medycznej - i absurdalnym byłoby zdumienie, że moralista, który wypowiada się na temat etyki zawodowej kucharza czy lekarza, sam nie potrafi ugotować smacznej zupy ani wyciąć wyrostka robaczkowego.
Podobnie jest z polityką. Polityk koniecznie powinien pobierać lekcje moralności i to powinno znajdować swoje odzwierciedlenie w jego działalności, ale nie na tych lekcjach nauczy się on sztuki dobrego uprawiania polityki. I również nie należy się dziwić temu, że specjalista od moralności politycznej sam może okazać się kiepskim politykiem. Bo żeby być dobrym politykiem, należy nie tylko dobrze poznać specyficzną dla tej dziedziny problematykę moralną, trzeba ponadto - drobiazg! - nauczyć się sztuki uprawiania polityki, a żeby się tego nauczyć, dobrze jest mieć szczególne uzdolnienia w tym kierunku. Wydaje się na przykład, że jedną z najważniejszych umiejętności polityka jest sztuka trafnego domyślania się ukrytych zamierzeń innych partnerów gry politycznej, a także przewidywania różnych następstw swoich własnych zachowań i decyzji - ale w jakiej szkole można się tej sztuki nauczyć?
Bardzo szkodliwe dla państwa są obie skrajności. Szkodliwe jest niedostrzeganie autonomii polityki, co wiąże się najczęściej z niedostrzeganiem tego, jak różne i nieraz ciemne siły mogą uczestniczyć w grze politycznej, i że wobec tego sensowny i zgodny z prawem moralnym udział w tej grze wymaga szczególnych umiejętności. Szkodliwy jest również makiawelizm, gotowość do deptania zasad moralnych w imię racji politycznych, przy jednoczesnej łatwości instrumentalnego odwoływania się do tych zasad.
Najtrudniejszym problemem, który w oczach wielu ludzi budzi nie dające się rozwiązać wątpliwości, czy rzeczywiście działalność polityczna do końca podlega prawu moralnemu, jest dyktowane przez samą rzeczywistość poczucie, że w polityce niekiedy jest się zmuszonym do stosowania zasady mniejszego zła. Nie potrafię bardziej konkretnie i przekonująco opisać dramatyczności tego problemu, niż to zrobili autorzy już tu przywoływani. Problem jest tak ważny, że nie będę zbytnio skracał tych przytoczeń.
„Przeświadczenie o konieczności podporządkowania moralności polityce - pisze Aniela Dylus - niekoniecznie musi być pozbawionym skrupułów cynizmem. Owszem, zdarzają się przypadki <zimnego> deptania norm moralnych, albo obojętnego wzruszania ramion wobec rzekomo staroświeckich przesądów - zwłaszcza jeśli żądza władzy wciągnęła kogoś w swoje tryby. Wydaje się jednak, że za przekonaniem o dominacji polityki nad moralnością kryją się często naprawdę tragiczne dylematy. Ich próbkę zaprezentował kiedyś Stefan Kisielewski z właściwym sobie mistrzostwem. Przykłady Roosevelta, który nie przyznał się do swej wiedzy o przygotowywanym nalocie na Pearl Harbour - aby przez dopuszczenie tej klęski skłonić Amerykanów do przystąpienia do <sprawiedliwej> wojny oraz Churchilla, który także mimo posiadanych informacji o planowanym nalocie Niemców na Coventry nie kazał ewakuować ludności cywilnej - aby nie zdradzić się ze swej znajomości sztabowego szyfru nieprzyjaciela, posłużyły Kisielowi do poparcia tezy, że <polityka wysokiego szczebla to w dużym stopniu domena diabła. Kieruje się ona własną (nie)moralnością, poświęca jednostkę dla zbiorowiska, tysiące istnień ludzkich dla milionów, miliony dla miliardów, mowy używa dla ukrycia myśli, a prawdę słów poświęca dla sukcesu czynów>. Wszyscy ci, którzy parali się polityką, ale tylko <chcieli dobrze>, którzy byli w porządku i grali w otwarte karty - okazywali się nieskuteczni w swym działaniu”.
Eric Weil, w wypowiedzi przytoczonej na początku tego artykułu, zwraca przede wszystkim uwagę na konieczność sięgania w polityce również po środki mocne i dalekie od prostolinijności. Listę dramatycznych problemów, przed którymi może stanąć polityk, uzupełnia jeszcze Jacques Maritain, wyliczając działania, które w polityce niekiedy podjąć się musi: „stosowanie przez państwo przymusu (nawet z użyciem środków wojennych, w razie absolutnej konieczności, przeciw niesprawiedliwej agresji), posługiwanie się tajnymi służbami i metodami, które nie powinny nigdy ludzi korumpować, ale nie mogą się obejść bez korzystania z usług ludzi skorumpowanych, stosowanie metod policyjnych, które nie powinny nigdy łamać praw ludzkich, ale nie mogą się obejść bez brutalności wobec ludzi, egoizm i apodyktyczność, które jednostkom nie uchodziłyby bezkarnie, permanentny brak zaufania i nieustanna podejrzliwość, chytrość niekoniecznie działająca na szkodę innych państw, lecz przecież nieszczera, albo tolerowanie przez prawo pewnych występków, uznawanie zasady mniejszego zła oraz uznawanie fait accompli (tak zwanego <prawa przedawnienia>), które dopuszcza zachowanie korzyści niesłusznie nabytych w odległej przeszłości, ponieważ nowo powstałe więzy ludzkie i panujące stosunki udzielają im świeżej daty prawa”.
Właśnie tego rodzaju dylematy i przymusy, jakie pojawiają się w działalności politycznej, skłaniają niektórych do poglądu, że w polityce dopuszczalna jest jakaś inna moralność, niż ta, którą kierujemy się w życiu zwyczajnym. A mówiąc brutalnie: Sądzą niektórzy, że w polityce wolno wybierać mniejsze zło i że słuszny cel polityczny - co zresztą praktycznie na jedno wychodzi - uzasadnia sięganie po środki moralnie wątpliwe. Tak niekiedy bywa rozumiane - nie wiem, czy słusznie - zaproponowane przez Maxa Webera odróżnienie etyki dobrych intencji i etyki odpowiedzialności.
Czy rzeczywiście zasady moralne dotyczące mniejszego zła muszą pęknąć pod naporem twardych realiów politycznych? Czy rzeczywiście w tym właśnie punkcie moralność polityczna różni się od moralności życia codziennego?
Przypomnijmy najpierw trzy tradycyjne zasady na temat mniejszego zła. Po pierwsze, w odniesieniu do zła doznawanego nie ma wątpliwości, że wolno nam wybierać zło mniejsze: dlatego na przykład godzimy się na odcięcie nogi czy ręki, jeśli alternatywą jest utrata życia. Po wtóre, nigdy nie wolno nam, pod pozorem wyboru mniejszego zła, czynić zła moralnego: zresztą nie tylko tego nie wolno, ale czynienie mniejszego zła zawsze okazuje się czynieniem zła większego; innymi słowy, za pomocą złych środków tak naprawdę nie da się osiągnąć dobrego celu. Stosowanie bowiem takich środków deprawuje ludzi oraz korumpuje sam cel, jaki chcielibyśmy w ten sposób osiągnąć.
Po trzecie, w jednej jedynej sytuacji wolno nam wybrać zło moralne jako mniejsze zło: kiedy czyni je ktoś inny, kogo nie potrafimy przed czynieniem zła powstrzymać, a od nas zależy jedynie to, czy uczyni on zło mniejsze czy też większe. Jeśli na przykład bandyta realnie daje nam do wyboru: „pieniądze albo życie”, wówczas powinniśmy się tak zachować, aby raczej nas obrabował niż zabił, mimo że rabunek również jest bardzo ciężkim grzechem.
Zastanawiam się nad - przytoczoną przed chwilą za trzema autorami - listą różnych dramatycznych decyzji, przed którymi może stanąć polityk, i widzę, że inne są nie zasady moralne, które uczciwy polityk chce stosować w służbie dobru wspólnemu. Inna niż w życiu zwyczajnym jest raczej materia problemów, które polityk musi rozwiązywać. W życiu codziennym też niekiedy korzystamy z prawa do obrony przed napastnikiem - i wtedy też ważnym może się okazać wybór takiej metody obrony, jakiej napastnik się nie spodziewa. Zapewne też z własnego doświadczenia wiemy, co to znaczy zachować dyskrecję, kiedy obawiamy się, że ktoś posiadaną przez nas prawdę mógłby wykorzystać przeciwko nam - i słusznie nie dopatrujemy się w tej dyskrecji niczego niemoralnego.
Nawet zasadę mniejszego zła - w odniesieniu do zła czynionego przez innych - stosujemy zapewne częściej, niż mogłoby się wydawać. Czyż nie znosimy nieraz drobnych krzywd, ażeby nie dopuścić do powstania jakiejś wielkiej nienawiści? Polityk podczas wojny może stanąć nawet wobec pytania, czy wolno mu dopuścić do tego, że nieprzyjaciel zniszczy całe miasto, jeżeli manewr ten stwarza szansę ocalenia całego kraju. Nie zamierzam bronić decyzji Churchilla w sprawie Coventry. Nie sposób jednak nie zauważyć, że to nie on kazał zbombardować to miasto, uczynili to Niemcy, marzący o podboju całego kraju. To co najważniejsze powiedzmy jasno: Nawet dla ocalenia całego świata nie wolno by było Churchillowi, i nikomu, zabić niewinnie choćby tylko jednego człowieka.
To, co bywa niekiedy nazywane szkodliwym nadmiarem moralności w polityce, przy bliższym rozpoznaniu może okazać się brakiem autentycznego zmysłu moralnego, niezbędnego przecież do tego, ażeby prawidłowo zastosować niezmienne zasady moralne do materii bardzo innej od zwyczajnych ludzkich sytuacji, w tym również dramatycznych. Z kolei polityk, choćby początkowo o najszlachetniejszych intencjach, który nie konfrontuje swojej aktywności publicznej z zasadami moralnymi, zapewne będzie jednak te zasady przekraczał. To właśnie on jest adresatem wiersza Czesława Miłosza pt. Do polityka:
Ty jesteś dobry i w gronie rodziny Pieściłeś nieraz blask dziecięcych głów. Ale jeżeli przeklnie ciebie - milion rodzin? Biada! Co pozostanie z twoich dobrych dni? Co pozostanie z twoich krzepkich mów? Ciemność nadchodzi.
Biada cywilizacji, która daje błogosławieństwo swoim politykom, jeśli tylko skutecznie dążą do dobrego celu. Werner Heisenberg, w roku 1933, a więc kiedy nikt jeszcze nie mógł się domyśleć nawet, kim okaże się Hitler, tak odpowiedział studentowi, entuzjazmującemu się dobrem Niemiec, do którego Hitler obiecywał dążyć: „Sądzę, że nigdy nie można oceniać ruchu politycznego według celów, które otwarcie głosi, a do których może nawet rzeczywiście dąży, lecz według środków używanych do ich urzeczywistnienia. Środki zaś są niestety w przypadku zarówno narodowych socjalistów, jak i komunistów tak samo złe, wskazują one na to, że ich twórcy nie wierzą już w siłę przekonywania swoich idei; dlatego żaden z tych dwóch ruchów mi nie odpowiada i ku memu zmartwieniu przekonany jestem, że może z nich wyniknąć tylko nieszczęście dla Niemiec”.
My jesteśmy grzeszni, ale świat jest Boży. Nasze losy - indywidualne, i społeczne, i ogólnoludzkie - obchodzą samego Boga. Toteż nie może się naprawdę zdarzyć sytuacja, że jakiejś niezbędnej dla naszego ludzkiego życia dziedziny nie da się uporządkować zgodnie z prawem moralnym. Owszem, w polityce jest wiele cynizmu, pogardy dla prawdy i sprawiedliwości, w polityce dzieje się wiele rzeczy brudnych, ale polityka nie jest z natury brudna. Na szczęście też jest wielu ludzi polityki, którzy potrafią tę niezmiernie ważną aktywność realizować uczciwie, zgodnie z zasadami moralnymi.
Właśnie dlatego, że uprawianie polityki jest ważną służbą społeczną i że da się tę służbę wykonywać w sposób prawdziwie ludzki, Kościół wręcz wzywa chrześcijan, ażeby tej służby nie unikali. Jednym z takich najbardziej oficjalnych wezwań pozwolę sobie niniejszą refleksję zakończyć: „Aby ożywiać duchem chrześcijańskim doczesną rzeczywistość, (...) świeccy nie mogą rezygnować z udziału w <polityce>, czyli w różnego rodzaju działalności gospodarczej, społecznej i prawodawczej, która w sposób organiczny służy wzrastaniu wspólnego dobra. (...) Prawo i obowiązek uczestniczenia w polityce dotyczy wszystkich i każdego; formy tego udziału, płaszczyzny, na jakich on się dokonuje, zadania i odpowiedzialność mogą być bardzo różne i wzajemnie się uzupełniać. Ani oskarżenia o karierowiczostwo, o kult władzy, o egoizm i korupcję, które nierzadko są kierowane pod adresem ludzi wchodzących w skład rządu, parlamentu, klasy panującej czy partii politycznej, ani dość rozpowszechniony pogląd, że polityka musi być terenem moralnego zagrożenia, bynajmniej nie usprawiedliwiają sceptycyzmu i nieobecności chrześcijan w sprawach publicznych” (Jan Paweł II, adhortacja Christifideles laici, 42).
opr. aw/aw