O sile płynącej z jedności i konieczności działalności ekumenicznej w Kościele
„Koniec drugiego milenium wzywa nas wszystkich do rachunku sumienia, a także do stosownych poczynań ekumenicznych, tak abyśmy wobec Wielkiego Jubileuszu mogli stanąć jeśli nie całkowicie pojednani, to przynajmniej o wiele bliżsi przezwyciężenia podziałów powstałych w drugim tysiącleciu”.
Słowa Jana Pawła II, zawarte w liście apostolskim „Tertio millennio adveniente”, przygotowującym na Jubileusz Roku 2000, zwracają uwagę na bolesny fakt podziałów wśród chrześcijan, „które są zdecydowanie przeciwne woli Chrystusa i stanowią dla świata okazję do zgorszenia”.
Niezgoda między wyznawcami Chrystusa sprzeciwia się samej istocie Ewangelii. Testamentem, a więc ostatnią wolą Jezusa było bowiem pragnienie, aby wszyscy Jego uczniowie stanowili jedno, jak On stanowi jedno z Ojcem (por. J 17,20—23). Ta jedność miała być oparta na nowym przykazaniu, które Jezus pozostawił uczniom w przeddzień męki: „To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem” (J 15,12). Bóg, którego Jezus nam objawił, jest miłością, stąd Jego wyznawcy powinni również stawać się miłością (por. 1 J 4,7—5,3), powinni miłować Boga i bliźniego (por. Mt 22,36—40).
Kłótnie i podziały wśród chrześcijan objawiają, że ich miłość braterska jest chora, że ponad tę miłość postawili własne racje, ambicje, korzyści. Szwankuje również ich miłość do Boga, „albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1 J 4,20). Jeśli miłość do Boga i do drugiego człowieka można słusznie nazwać filarem całego życia chrześcijańskiego, to nietrudno sobie wyobrazić, jak wygląda gmach chrześcijaństwa bez niej — jest stosem gruzów. Czy nie tak przedstawiałby się np. widok kościoła Świętego Krzyża w Krakowie, którego cała struktura opiera się właśnie na jednym filarze, gdybyśmy zniszczyli tę podporę? Czy można by się dziwić, że taki kościół nie przyciągałby ludzi?
Siła, piękno i owoce apostolskiej działalności Kościoła pierwszych wieków płynęły z jedności chrześcijan, z ich wzajemnej miłości, posuniętej aż do gotowości oddania życia za drugiego. Życie wspólnotowe pierwszych chrześcijan wywoływało podziw: Patrzcie, jak oni się miłują! Było tak, ponieważ mieli oni jasną świadomość, jak ważna jest jedność, strzegli jej wszystkimi siłami i przedkładali ponad wszystko. Wymownym świadectwem takiej postawy są zalecenia Doroteusza z Gazy, mnicha żyjącego w VI w.: „Więc jakiekolwiek mielibyście sprawy, choćby bardzo ważne i pilne, nie chcę, żebyście je załatwiali z jakimiś pretensjami albo ze wzburzeniem. Powinniście być pewni w każdej rzeczy, którą wykonujecie, wielkiej czy małej, że (...) samo jej wykonanie ma wartość jednej ósmej osiągnięcia zamierzonego celu. Zachowanie zaś w sobie spokoju, choćby za cenę niewywiązania się z posługi, ma wartość siedmiu ósmych. Widzicie, jaka to różnica!
Kiedy więc coś robicie, jeśli chcecie to zrobić w sposób pełny i doskonały, koniecznie starajcie się i samą rzecz wykonać, co jest, jak powiedziałem, ułamkiem osiągnięcia — i w sobie zachować spokój nienaruszony, co już jest całą resztą. Kiedy bowiem człowiek sądzi, że dla wykonania swego obowiązku musi przekroczyć przykazanie [wzajemnej miłości] i zaszkodzić sobie i innym, to robi zły interes, tracąc siedem ósmych dla zachowania jednej ósmej. Toteż jeśli widzicie, że tak ktoś postępuje, wiedzcie, że taki nie wykonuje swego obowiązku mądrze, ponieważ albo próżność, albo dążenie do przypodobania się ludziom robi go kłótliwym, dręczącym wciąż siebie i innych, byleby tylko usłyszeć potem, że wszystkich przegadał i zwyciężył. Bracia, cóż to za cnota! To nie jest zycięstwo, ale szkoda i zguba”.
W pouczeniach tych uderzają proporcje pomiędzy watością wykonanego dzieła a wartością zachowanej jedności. Wykonanie dobrego dzieła stanowi zaledwie jedną ósmą całego osiągnięcia, podczas gdy zachowanie jedności — siedem ósmych. Jedność oparta na wzajemnej miłości jest daleko ważniejsza niż wszystko inne i dlatego lepiej nawet nie przeprowadzić jakiejś sprawy, jeśli miałoby to naruszyć wspólnotę. W przeciwnym razie zachowywalibyśmy się jak ktoś, kto doprowadza do zawalenia głównej budowli kościoła, aby pomalować strop w bocznej kaplicy. Iluż kłótni i podziałów uniknęłoby się w Kościele, gdyby pamiętano o tych proporcjach! Jakże często dobre dzieła przeprowadzane za wszelką cenę niszczyły jedność pomiędzy chrześcijanami w rodzinach, parafiach, diecezjach, krajach, w świecie. I jakże często po latach widać, że to nie prawda była przedmiotem sporów, ale ludzki prestiż i najzwyklejszy zysk.
Świadomość jedności wzrosła w ostatnim czasie wśród chrześcijan. Wiele mówi się na temat jedności, podejmuje rozmaite inicjatywy, aby ją przywrócić i zachować. Widać już owoce ekumenicznej modlitwy i dialogu, np. podpisana w ub.r. w Augsburgu wspólna Deklaracja katolicko-luterańska na temat usprawiedliwienia. Pełna jedność jest jednak wciąż odległa. Konieczne zatem są wysiłki wszystkich. Podstawowy wkład w dzieło ekumeniczne polega na powrocie do Ewangelii, do jej istoty, a więc do miłości. Dużą rolę mogą tu spełnić nowe ruchy powstałe w Kościele, które starają się żyć Ewangelią w sposób bardziej radykalny. W orędziu na zakończenie sesji plenarnej Specjalnego Zgromadzenia Synodu Biskupów dla Europy w październiku 1999 r. wymienia się je jako jeden ze znaków nadziei dla Kościoła.