Sklejanie rozbitego Kościoła

Osiągnięcia i problemy ekumenizmu

Był 14 grudnia 1975 r. W Kaplicy Sykstyńskiej na Watykanie kończyła się Msza św. celebrowana przez papieża Pawła VI w dziesiątą rocznicę cofnięcia wzajemnych anatem, czyli klątw między Kościołami rzymskokatolickim i prawosławnym. Nagle Ojciec Święty z wyciągniętymi ramionami ruszył w kierunku wysłannika patriarchatu ekumenicznego Konstantynopola, metropolity Melitona. Obserwatorzy spodziewali się braterskiego uścisku obydwu hierarchów.

Kiedy jednak prawosławny biskup i papież - obaj z uniesionymi ramionami - stanęli naprzeciw siebie, Paweł VI, ku zaskoczeniu Melitona, runął na kolana i ucałował jego stopy. Zaprawdę, długą drogę musiały przebyć Kościoły chrześcijańskie od nienawiści i pychy do miłości i pokory.

Schizofrenia na misjach

Ekumenizm, czyli ruch zmierzający do jedności wszystkich chrześcijan, jest dzisiaj dla ludzi wiary niemal chlebem powszednim. Starsi pamiętają jednak nie tak odległe przecież czasy, kiedy katolik pod karą kościelną nie mógł odwiedzić świątyni innego wyznania, a chrześcijanina innej konfesji określano pogardliwie mianem heretyka, a w najlepszym wypadku - innowiercy. Repertuar inwektyw był bogaty - od kociarzy po agentów obcych mocarstw. Niekatolicy płacili nam pięknym za nadobne, bo nie da się ukryć, że wszystkie Kościoły przez całe wieki „wychowywały” swoich wiernych do wrogości.

Pod koniec XIX wieku co wrażliwsi chrześcijanie zaczęli zdawać sobie sprawę z tego, że podział Kościoła jest zgorszeniem i osłabia ich wiarygodność wobec świata. Najjaskrawiej rozłam chrześcijaństwa dało się odczuć na misjach, gdyż - jak pytał w encyklice „Ut unum sint” Jan Paweł II - „czyż niewierzący, stykając się z misjonarzami, którzy nie zgadzają się ze sobą nawzajem, choć wszyscy powołują się na Chrystusa, będą umieli przyjąć prawdziwe orędzie?”.

To pytanie chrześcijanie zaczęli sobie zadawać dlatego, że sytuacja była wręcz schizofreniczna. Do kraju misyjnego przybywały kolejne grupy misjonarzy z poszczególnych Kościołów i każda oświadczała tubylcom, że głosi prawdziwą Ewangelię z mandatu Jezusa Chrystusa. Co miał myśleć mieszkaniec Afryki czy Ameryki Południowej, gdy stawał przed nim misjonarz katolicki, a po nim przychodził duchowny metodystyczny czy luterański i próbował go pozyskać dla Jezusa Chrystusa. Właśnie sytuacja na misjach, gdzie spory i bezpardonowa konkurencja paraliżowały skuteczność chrześcijańskiego świadectwa, była jednym z najważniejszych impulsów ruchu ekumenicznego.

Przy stole dialogu

Jeszcze dwadzieścia lat temu w kręgach ekumenicznych opowiadano sobie dowcip, że jedność chrześcijan nastąpi na końcu świata, a w Polsce dwa dni później. Dziś, choć już tak złośliwie nie komentuje się sytuacji ekumenicznej nad Wisłą, to jednak słyszy się utyskiwania na brak postępów na drodze do jedności. Tymczasem rzeczywistość nie rysuje się wcale tak ponuro. Polska jest bodaj jedynym krajem, gdzie duchowny innego wyznania, np. ewangelicki pastor czy ksiądz prawosławny, może głosić homilię podczas Mszy w świątyni rzymskokatolickiej. Ten zwyczaj utrzymuje się od czasów Prymasa Stefana Wyszyńskiego, dla którego ekumenizm nie stanowił przecież priorytetu duszpasterskiego.

Tymczasem obowiązujące w całym Kościele katolickim „Dyrektorium ekumeniczne” takich praktyk nie zaleca. Jest też szereg pięknych inicjatyw lokalnych. W Brennej na Śląsku Cieszyńskim katolicy i ewangelicy od 1990 roku urządzają wspólnie dożynki, a od blisko dwudziestu lat na cmentarzu prawosławnym na warszawskiej Woli katolicy i prawosławni w dzień Wszystkich Świętych uczestniczą razem w procesji ekumenicznej. Tego typu inicjatyw daremnie szukać na świecie.

Znakomity ekumenista, przewodniczący Rady Episkopatu Polski ds. Ekumenizmu, ordynariusz opolski arcybiskup Alfons Nossol, wydał przed laty zarządzenie o udostępnieniu świątyń katolickich ewangelikom w tych miejscowościach, gdzie nie mają oni swoich kościołów. W Roku Jubileuszowym 2000 Kościół rzymskokatolicki i Kościoły zrzeszone w Polskiej Radzie Ekumenicznej podpisały deklarację o wzajemnym uznaniu ważności chrztu. W tym samym roku archidiecezja katowicka - po 50 latach użytkowania - zwróciła luteranom kościół parafialny w Siemianowicach Śląskich. Od 1999 r. - z inspiracji Jana Pawła II Kościół rzymskokatolicki prowadzi dialog teologiczny z Kościołami polskokatolickim i starokatolickim mariawitów, wspólnotami bliskimi nam doktrynalnie, ale pozostającymi jeszcze do niedawna w ostrym konflikcie.

W 2001 r. ukazał się w Polsce długo oczekiwany ekumeniczny przekład Nowego Testamentu i Psalmów, dzieło wspólne 11 Kościołów, w tym także Kościoła rzymskokatolickiego. Prace nad przekładem podjęto u nas już w okresie Soboru Watykańskiego II, a jednym z członków komisji był obecny biskup warszawsko-praski Kazimierz Romaniuk. Jednak wówczas UB skutecznie wybił z głowy jednemu z niekatolickich członków komisji biblijną ekumenię. Gdy zaś umarł ks. Otton Krenz, duchowny luterański, spiritus movens całego przedsięwzięcia, sprawa ekumenicznego przekładu Pisma Świętego upadła. Inicjatywę wznowiono dopiero w 1995 r., a wielkie zasługi miała tutaj luteranka, Barbara Enholc-Narzyńska, dyrektor generalny Towarzystwa Biblijnego w Polsce. Doktoraty honorowe katolickich uczelni w Polsce otrzymują chrześcijanie innych wyznań, a nawet Żydzi.

Papież jednak słuchany

Nasze osiągnięcia na niwie ekumenicznej można by jeszcze dość długo wymieniać. Jeśli chodzi o Kościół rzymskokatolicki, trzeba podkreślić tutaj osobistą inspirację i znaczenie nauczania papieskiego. Warto zauważyć - co za rzadko się podkreśla - że podczas pontyfikatu Jana Pawła II zaszła wielka zmiana w mentalności ogromnych rzesz katolików w jego ojczyźnie w kwestii stosunku do sprawy jedności chrześcijan. Pierwszorzędne znaczenie miał tu przykład Ojca Świętego odwiedzającego i goszczącego chrześcijan różnych wyznań, modlącego się z nimi, udzielającego wspólnego błogosławieństwa oraz wymieniającego pocałunek pokoju. Katolicy w Polsce nie mogli nie zauważyć, że Jan Paweł II odwiedza w swojej Ojczyźnie cerkiew prawosławną w Białymstoku, świątynie luterańskie w Warszawie i Skoczowie, przewodniczy wielkim zgromadzeniom ekumenicznym we Wrocławiu i w Drohiczynie nad Bugiem. Osobisty przykład Papieża sprawił, że przeciętny katolik pozytywniej myśli o chrześcijanach innych wyznań. Nawet, jeśli ktoś w głębi ducha uważa „wierzącego inaczej” za „heretyka” albo „gorszego” chrześcijanina, to publicznie tego nie powie, bo wie, że jest to ewidentnie sprzeczne z nauczaniem i postawą Papieża.

Oczywiście daleko nam jeszcze do ideału. Cieniem na ekumenii w Polsce kładzie się konflikt między grekokatolikami a prawosławnymi o 23 cerkwie, zabrane po wojnie przez władze PRL grekokatolikom i oddane w użytkowanie prawosławnym. Konflikt trwa od ponad 10 lat, a jego końca nie widać. Rewizji należałoby poddać niektóre podręczniki do katechezy, kuleje też konkretna współpraca ekumeniczna, która na dobrą sprawę ożywia się tylko w okresie Bożego Narodzenia, kiedy to katolicy, prawosławni i ewangelicy augsburscy wspólnie uczestniczą w Wigilijnym Dziele Pomocy Dzieciom. Rzadko też Kościoły przemawiają wspólnym głosem wobec nieszczęść i plag społecznych, takich jak np. narkomania, alkoholizm, bezdomność czy bezrobocie. Już od dawna zgłaszany jest postulat stworzenia organizacji ekumenicznej, której członkiem byłby również Kościół rzymskokatolicki.

Co można zrobić?

W encyklice „Ut unum sint” Jan Paweł II wyraźnie podkreśla, że ekumenizm powinien być sprawą wszystkich chrześcijan. Jak to realizować w Polsce, kraju o ogromnych dysproporcjach wyznaniowych, gdzie w wielu miastach - ba, w całych regionach - są sami katolicy. Trudno wymagać przecież od nich, aby żyli ekumenią na co dzień, organizowali spotkania i nabożeństwa z chrześcijanami innych wyznań. Być może niejeden katolik w Polsce dowiedział się o istnieniu ewangelików w naszym kraju dzięki premierowi Jerzemu Buzkowi i superskoczkowi Adamowi Małyszowi. Każdy jednak - bez względu na sytuację wyznaniową na swoim terenie - może modlić się o jedność, myśleć i mówić o chrześcijanach innych wyznań jako o braciach, prostować niepochlebne o nich opinie i stereotypy.

Trzeba przyznać, że potrafimy już mówić o sobie pięknie. Z okazji 25. rocznicy pontyfikatu Jana Pawła II luterański biskup z USA Mark Hanson wydał niezwykłe oświadczenie, w którym przedstawia Papieża jako jedną z największych osobowości przełomu tysiącleci i człowieka, który szczerze i konsekwentnie pracuje na rzecz jedności chrześcijan. Ciepły klimat tego tekstu bardzo odbiega od tonu oficjalnych oświadczeń kościelnych. Chodziłoby o to, aby podobny ton w mówieniu o siostrach i braciach z innych Kościołów był dominujący i powszechny, co nie oznacza, że nie powinniśmy sobie mówić wzajemnie o sprawach, które nas drażnią i bolą.

Cenną rzeczą byłoby także, aby do naszego duszpasterstwa przenikały ustalenia dialogów teologicznych prowadzonych przez Kościół rzymskokatolicki z innymi Wspólnotami. Język dialogu teologicznego jest trudny, dlatego przydałoby się więcej publikacji upowszechniających osiągnięcia w tej dziedzinie w sposób bardziej przystępny i zrozumiały dla tzw. szeregowego chrześcijanina.

Kilka lat temu pewien znany aktor, mający otrzymać nagrodę „Serce dla serc” w kościele polskokatolickim w Lublinie, trafił przez pomyłkę do świątyni rzymskokatolickiej. Od pierwszego napotkanego księdza usłyszał: „To nie u nas, to u konkurencji”. Terminologia sportowa nie bardzo pasuje do rzeczywistości wiary. W duchu dobrze pojętego ekumenizmu chodziłoby o to, aby chrześcijanina innego wyznania nie traktować jako konkurenta w drodze do nieba, co gorsza, z przeświadczeniem, że ja, katolik, pierwszy otrzymam laur zwycięstwa, lecz jako wielkiego sojusznika sprawy Bożej, brata, z którym można dawać wspólnie świadectwo o wspaniałości ewangelicznego orędzia. Gdyby taka świadomość stała się powszechna, świadczyłoby to o tym, że ekumenizm w Kościele nad Wisłą zapuścił głęboko korzenie.

opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama