Ateista żąda od teisty dowodu na niemal wszystko. Może wypada więc poprosić ateistów o dowód normatywności ich własnej etyki?
Ateista niemal na wszystko żąda od teisty "dowodu". Zażądam więc od ateistów dowodu na normatywność ich etyki, gdy próbują negatywnie oceniać moralnie naszą religię i krytykować nas. Myślę, że czytelnik będzie zdumiony gdy zobaczy jakie będą konsekwencje takiego żądania.
Temat ten był przeze mnie wielokrotnie poruszany w wielu esejach, jednak nigdy nie poświęciłem mu osobnego tekstu. Niniejsze opracowanie nadrabia tę zaległość.
Status poznawczy ateisty jest w ruinie. Ateista nie tylko nie jest w stanie dowieść, że cokolwiek poznaje, ale nie jest on w stanie nawet dowieść, że w ogóle jakikolwiek jego pogląd o świecie jest sensowny. Z punktu widzenia darwinowskiego światopoglądu ateisty jego myśli sprowadzają się bowiem jedynie do bezdusznych reakcji elektrochemicznych w neuronach jego mózgu. Przypisywanie zaś reakcjom elektrochemicznym statusu prawdy lub fałszu nie ma najmniejszego sensu. Co racjonalnego jest w bezcelowo drgających atomach, tworzących mózg ateisty? Z powodu tych samych problemów ateista nie może wykazać żadnych podstaw dla stworzenia jakiejkolwiek konkretnej etyki, w przypadku której mógłby udowodnić jej ewentualną wyższość nad dowolną inną etyką, w tym etyką chrześcijańską.
Ateista w kwestiach etycznych tkwi w jednym wielkim morzu sprzeczności i samowywrotnych absurdów. Może on na przykład stwierdzić, że „powinniśmy” czynić w swym życiu „dobro” na określony przez ateistę sposób. Skąd jednak ateista bierze pojęcie „dobra”? Przecież darwinowska ewolucja, którą ateista tłumaczy pochodzenie całego świata ożywionego, w tym pochodzenie człowieka i siebie samego, nie zna pojęcia „dobra” lub „zła”. Z punktu widzenia darwinizmu są to pojęcia całkowicie abstrakcyjne a wręcz absurdalne. Jedyne co się liczy w ewolucji darwinowskiej to przetrwanie i rozwój gatunków. Myliłby się jednak ten kto stwierdziłby, że można utożsamiać rozwój i przetrwanie z jakąś „nadrzędną celowością” ewolucji, czymś co moglibyśmy ubrać w kształt jakiegoś „ewolucyjnego obowiązku”. Dla darwinistów ewolucja nie ma żadnego celu, po prostu dzieje się, płynie sobie niczym rzeka, pozbawiona świadomości, że w ogóle jest jakiś cel. Z punktu widzenia ewolucji darwinowskiej można wręcz dowodzić zupełnie sprzecznych rzeczy, czyli uzasadniać zarówno ochronę życia jednostki lub gatunku, jak i eliminację jednostki lub nawet całego gatunku. Jeśli gatunek przetrwał - to dobrze, bo miał przetrwać. Jeśli gatunek wyginął, jak dinozaury, to też dobrze gdyż to znaczy, że miał wyginąć. Podobnie z jednostką - przetrwa, to dobrze, zginie - też dobrze, bo zrobi miejsce innym jednostkom w niszy ekologicznej. Wszystko to będzie tak samo zgodne z ewolucją. Stąd ateista darwinowski nie może nawet stwierdzić, że przetrwanie i rozwój gatunków są jakimś dobrem wyższym, do ochrony którego bylibyśmy jakoś zobowiązani na mocy rzekomych praw ewolucji. Żadne takie prawa po prostu nie istnieją, w każdym razie ateiści nigdzie nie wykazali, że nawet mogłyby one istnieć. Niżej jeszcze do tego wrócę.
Tak więc ateista nie może powiedzieć, że z etycznego punktu widzenia coś „powinniśmy”. Gdy ateista mówi nam na przykład, że „powinniśmy” to lub tamto, to deklaracja ta pod względem zobowiązań moralnych nie jest w niczym różna od jego deklaracji „chce mi się ziewnąć”. Coś, co ateista uważa za swoje sądy moralne, jest jedynie twierdzeniami mówiącymi nam wyłącznie o subiektywnych odczuciach mówiącego, mylnie branymi przez ateistę za sądy o czymś co niby istnieje (w tym wypadku chodzi o istniejący niby obiektywnie i niezależnie jakiś rzekomy ateistyczny kodeks moralny). Z punktu widzenia swojego darwinowskiego światopoglądu ateista nigdy nie wykaże więc, że wszelkie jego poglądy na temat dobra i zła mogą być czymś więcej niż halucynacjami. W zupełną sprzeczność z samym sobą wpada więc ateista wtedy gdy zaczyna nagle moralizować, czy to na temat etycznego aspektu aborcji, czy to na temat etycznych aspektów eutanazji, wychowania, pracy dla potomności, ofiar ponoszonych dla własnego narodu w wojnie lub jakiejś rewolucji, czy nawet na temat ogólnie pojętego dobra ludzkiego. Ateista w takiej sytuacji wręcz sugeruje, że lepiej od innych wie co jest dobre, a co złe. Inaczej nie podejmowałby przecież polemiki z innymi. W czym jednak poglądy na wychowanie młodzieży, wygłaszane na przykład przez ateistę Richarda Dawkinsa, mają być lepsze od poglądów dowolnego papieża na ten temat, piastującego urząd na Watykanie? W jaki sposób ateista wykaże w tym miejscu, że jego deklaracje w kwestiach odnoszących się do wychowania młodzieży będą coś więcej warte niż jego deklaracja „chce mi się beknąć” lub „kocham jeść golonkę”? Nie wykaże tego. Twierdząc zatem, że system etyczny ateisty jest w jakiś sposób lepszy niż inny system etyczny, ateista wypowiada twierdzenie bezpodstawne. Jest niekonsekwentny gdyż wartościując jedne sądy moralne na niekorzyść innych, czyni to bez żadnego racjonalnego kryterium, które pozwalałoby mu przyjmować jedne kodeksy etyczne, inne zaś odrzucać. Sprzeczność polega tu więc głównie na tym, że jedne poglądy moralne ateista uważa za halucynacje, ponieważ nie są one w jego odczuciu uzasadnione i mają jedynie religijny autorytet, uznając jednocześnie swoje poglądy moralne za słuszne, choć są one równie nieuzasadnione. Jeżeli inne poglądy etyczne są nieuzasadnione, to na podstawie jakiego uzasadnienia ateista przyjmuje swe poglądy etyczne? A jeśli poglądy etyczne ateisty mają uzasadnienie, to dlaczego twierdzi on, że inne niż jego poglądy etyczne nie mają już uzasadnienia? Brak tu jakiejkolwiek spójności i konsekwencji w rozumowaniu ateisty. W rzeczywistości to właśnie poglądy moralne ateisty nie mają żadnego uzasadnienia.
Wyobraźmy sobie teraz, że ateista w dyskusji z nami stwierdza, iż przetrwanie gatunku ludzkiego jest dobrem najwyższym. Jednak z czego ateista wywodzi ten dogmat? Nie może on w tym momencie przecież powołać się na żaden system etyczny wielkiej religii gdyż religie ateista uznaje jedynie za halucynacje. Z tego samego powodu halucynacjami będą też wszelkie inne systemy etyczne wytworzone poza obrębem religii, ponieważ dla ateisty są one równie nieuzasadnione jak same religie. Ale przypuśćmy, iż ateista nie daje za wygraną i broni się stwierdzeniem, że to właśnie ewolucja dba o przetrwanie i dobro naszego gatunku i my tym samym powinniśmy zharmonizować nasz system etyczny z tymże celem ewolucji, tak aby cele ewolucji i naszej etyki były zbieżne. Takie stwierdzenie byłoby jednak absurdalne. Jak już wyżej wspomniałem, myliłby się ten kto stwierdziłby, że można utożsamiać rozwój i przetrwanie z jakąś „nadrzędną celowością” ewolucji. Dla darwinistów ewolucja nie ma żadnego celu, po prostu dzieje się, płynie sobie niczym rzeka, pozbawiona świadomości, że w ogóle jest jakiś cel. Nawet gdyby ewolucja miała jakiś cel, to jest ona ponadto i tak nieetyczna sama w sobie. Pojęcie etyki jest dla niej całkowicie abstrakcyjne, jak już wspomniałem. Stąd ateista darwinowski nie może nawet stwierdzić, że przetrwanie i rozwój gatunków są jakimś „dobrem wyższym”, do ochrony którego bylibyśmy jakkolwiek zobowiązani.
Ale powiedzmy, że ateista nadal będzie się upierał i stwierdzi chociażby, że odczuwa „moralny imperatyw” pod postacią rzekomo jakiegoś impulsu, zobowiązującego go do ochrony gatunku homo sapiens. Jak jednak ateista wykaże doniosłość etyczną tego „impulsu”? Wziąwszy pod uwagę fakt, że ateista sprowadza świadomość do kłębka prozaicznych impulsów elektrochemicznych w swym mózgu, to czym ten impuls będzie się różnił od na przykład impulsu, który powoduje w ateiście chęć oddania moczu? Niczym tak naprawdę. Będą to dwa identyczne impulsy pod względem struktury elektrochemicznej.
Skąd więc ateista wie, że moralne jest twierdzenie głoszące konieczność zachowania naszego gatunku, lub nawet dowolnego innego gatunku? Ateiści czasem twierdzą, że wynika to z naszego „instynktu”. Nie znam jednak człowieka, który odczuwałby w sobie „instynkt zachowania całego gatunku”. Powiedzmy, że ktoś zapytałby nas, czy oddamy życie na rzecz zapewnienia bytu naszych przyszłych pokoleń. Czy są jacyś chętni, którzy odczuwaliby w tym momencie jakiś „instynktowny impuls” zobowiązujący ich do takiego heroicznego aktu? Nie znam nikogo takiego, sam też nie odczuwam żadnego takiego „instynktownego impulsu”. Jest to po prostu jakaś kulturowa abstrakcja i nic więcej. A nawet gdyby ktoś odczuwał taki impuls, to jak pogodzić go wtedy z instynktem zachowania własnego życia, który stałby w jawnej sprzeczności z ideą poświęcenia tego życia na rzecz przyszłych pokoleń, które się nawet jeszcze nie narodziły? Pomijając już nawet ten potencjalny konflikt instynktów, to znowu pojawia się tu zagadnienie wartościowania ich. Znów są to bowiem wciąż tylko impulsy elektryczne, którym ateista nie byłby w stanie przypisać jakiejkolwiek kategorii etycznej. Ateista nie byłby w stanie wykazać, że jeden instynkt ma jakąś rzekomą wyższość nad innymi. Powołanie się więc przez ateistę na jakiś domniemany „instynkt”, który rzekomo zobowiązuje nas do zachowania gatunku, byłoby kompletnie bezużyteczne. Tak samo bezużyteczne będzie powołanie się w tym względzie przez ateistę na tradycję moralną ludzkości, która już od starożytności nakazuje ochronę życia ludzkiego. Powołanie się w tym momencie przez ateistę na tradycję będzie samowywrotne ponieważ tradycja jest właśnie tym, co ateista zwalcza przy okazji niewygodnych mu już kodeksów etycznych, które uważa za przestarzałe. Jeżeli według ateisty Dekalog oszukał mnie, mówiąc „Nie zabijaj”, to skąd ateista wie, że inne tradycje ludzkie, mówiąc również „Nie zabijaj”, czy mówiąc „dbaj o dobro przyszłych pokoleń”, są w ogóle słuszne?
Tak naprawdę ateista tkwi w totalnej beznadziei i próżni w kwestii zagadnień etycznych. Nie tylko nie jest on w stanie wykazać, że jego ewentualny system etyczny będzie miał jakąkolwiek domniemaną wyższość nad dowolnym innym systemem etycznym, w tym chrześcijańskim, ale nie jest on w stanie nawet wykazać, że powinno się przyjąć jakikolwiek kodeks moralny, w tym jego własny. Decyzja o przyjęciu jakiegokolwiek kodeksu moralnego będzie już bowiem moralna sama w sobie, więc tu ateista na dzień dobry używa założenia, które ma przecież dopiero udowodnić, czyli popełnia klasyczne błędne koło w rozumowaniu. Tutaj ponownie powoływanie się przez ateistę na tradycję moralną ludzkości, która już od starożytności nakazuje przyjęcie jakiegoś moralnego kodeksu postępowania, będzie znowu samowywrotne ponieważ tradycja jest właśnie tym, co ateista zwalcza przy okazji niewygodnych mu już kodeksów etycznych, które uważa za przestarzałe. Ateista musi zatem wpierw z góry milcząco założyć zasadność wszelkich systemów etycznych, zanim zacznie je jeszcze w ogóle krytykować na mocy swojego własnego systemu etycznego, który jest przecież zarazem częścią tych wszystkich systemów etycznych, co jest kolejną ewidentną sprzecznością w poglądach ateisty.
Ateiści twierdzą niekiedy, że po prostu przyjmują oni prawo i moralność danego kręgu kulturowego, w którym się akurat znajdują. Przestrzegają lokalnej etyki i w ten sposób nie są osobami niemoralnymi, czy jakimiś wywrotowcami, którzy mogliby stać się zarzewiem bezprawia lub konfliktu. Problem jednak w tym, że takie stanowisko nadal nie rozwiązuje żadnego z problemów zasygnalizowanych wyżej, zwłaszcza tych związanych z uzasadnieniem słuszności danego poglądu moralnego ateisty. Przyjęcie przez ateistę określonego kodeksu moralnego, związanego z kulturą w jakiej się on akurat znajduje, nie jest przecież nadal równoznaczne z wykazaniem, że ów kodeks moralny jest słuszny. Nie jest to więc żadne wyjście dla ateisty, który uważa, że na wszystko powinno się mieć dowód. Problemów w tym wypadku jest więcej bowiem czy wspomniana zasada działa choćby w przypadku wyznaniowych ustrojów politycznych, takich jak muzułmański szariat? Ateiści odrzucają zasadność szariatu i innych ustrojów wyznaniowych, ale w ten właśnie sposób potwierdzają, że kodeks moralny danego kręgu kulturowego, w którym akurat się oni znajdują, nie obowiązuje ich tak naprawdę. W przypadku gdy kodeks moralny danego kręgu kulturowego jest sprzeczny z innymi kodeksami moralnymi, ateista też jest w kropce. Oznacza to bowiem, że w tej sytuacji będą istnieć ateiści wyznający sprzeczne kodeksy etyczne między sobą. Do tego dochodzi jeszcze problem zmienności kulturowej, nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie. Prawodawstwo danego kraju nie tylko może się zmieniać, ale wręcz zmienia się. Będąc w jednym i tym samym kraju ateista może być na przykład świadkiem sytuacji, gdy prawodawstwo jednego i tego samego kraju raz dopuszcza aborcję, a kiedy indziej jej zakazuje. W tym drugim przypadku ateista z reguły odrzuca już dane prawodawstwo, jako obowiązujące go, potwierdzając tym samym ponownie, że nie działa tak naprawdę wspomniana zasada respektowania przez niego określonego kulturowo kodeksu moralnego, w zasięgu którego ateista znajduje się w danym momencie.
Tak naprawdę ateista wyznaje po prostu zasadę relatywizmu moralnego, która głosi, że nie ma etyki absolutnej i pogląd moralny jest kwestią wyłącznie gustu, takiego samego jak gust kulinarny. Jeśli jednak jest to prawdą, to w takim wypadku ateista nie może już stwierdzić, że jego etyka i moralność jest lepsza niż inne etyki, w tym etyka chrześcijańska. Ateista przyznaje, że inni ateiści mogą mieć poglądy etyczne sprzeczne z jego własnymi, więc tym samym żaden ateista nie może mieć tu racji ostatecznej. W tej sytuacji moralność ateisty niczym nie różni się od jego czysto subiektywnych zapatrywań kulinarnych. Dlaczego w takim razie ateiści jednocześnie twierdzą, że ich etyka powinna obowiązywać w ramach każdego ustroju świeckiego? Postulat ten jest bezsensem, wziąwszy pod uwagę to wszystko co było już wspomniane wyżej. Ateista nie jest bowiem w stanie nie tylko wykazać, że istnieje jakaś jedna etyka absolutna, która miałaby obowiązywać wszystkich, ale nie jest w stanie nawet wykazać, że jego własna etyka mogłaby być jakkolwiek dowiedziona w zakresie swojej własnej słuszności.
Na koniec warto wspomnieć o jeszcze jednym nierozwiązywalnym dylemacie w poglądach ateisty, jeśli chodzi o etykę. Mianowicie, ateiści bardzo często twierdzą, że sens mają tylko te sądy o świecie i ludziach, które można wykazać przy pomocy „metody naukowej”. Jak jednak wykazać jakąkolwiek wartość sądów moralnych ateisty za pomocą metody naukowej? Może jakiś ateista udowodni w laboratorium, że jego kategorie etyczne mają wyższość nad dowolną inną etyką? To kolejny nierozwiązywalny dylemat ateizmu, który to dylemat sprawia, że po raz kolejny ateizm ląduje w przegródce z napisem „samowywrotna utopia”.
Pierwotna publikacja: marzec 2017. Wykorzystano w Opoce za zgodą Autora
opr. mg/mg