Czy światopogląd racjonalistyczny opiera się wyłącznie na faktach?

Racjonaliści twierdzą, że ich światopogląd opiera się wyłącznie na czystych i obiektywnych faktach. Czy istnieją takie fakty?

Racjonaliści twierdzą, że ich światopogląd opiera się wyłącznie na „czystych” i „obiektywnych” faktach, na niczym więcej. Nic zatem dziwnego, że każdy pełen entuzjazmu i zapału racjonalistyczny neofita wchodzący na arenę sporów światopoglądowych przynajmniej na początku jest przekonany o istnieniu czegoś takiego jak „bezsporne fakty”, „fakty bezdyskusyjne”, „fakty naukowe” lub „fakty dowiedzione naukowo” i tak dalej, którymi w swym mniemaniu zgromi przeciwników zmuszając ich do zmiany poglądów. W ogóle słowo „fakt” to dość częsty straszak pojawiający się w dyskusjach i sporach pomiędzy dyskutantami, którzy za pomocą używania tego słowa lubią „wzmacniać” swą argumentację i wynosić ją do rangi dogmatu, który ma oczywiście kończyć całą dyskusję na korzyść postulującego ową argumentację i raz na zawsze pozbawiać oponentów prawa do jakiegokolwiek sprzeciwu i krytyki. I tak na przykład darwiniści mówią, że „teoria ewolucji to fakt tak oczywisty jak kulistość Ziemi”. Kreacjoniści nie pozostają dłużni i odpowiadają, że „istnieje mnóstwo faktów, które obalają teorię ewolucji”. Politycy ciągle mówią, że jakiś „fakt” bezsprzecznie wykazuje błąd lub złe prowadzenie się ich przeciwników, na co oskarżeni odpowiadają, że nie są to żadne fakty, tylko pomówienia, nadinterpretacje. I tak w koło Macieju.

Racjonaliści twierdzą też, że fakty odgrywają tak doniosłe i pierwszorzędne znaczenie w ich światopoglądzie, że są oni w stanie bez wahania rewidować swe poglądy pod ich wpływem. Czy to wszystko prawda? Tak naprawdę cała ta zabawa to jedna wielka piaskownica, w której mali chłopcy (a czasem dziewczynki) obrzucają się piaskiem. Bezsporne fakty, nawet jeśli istnieją, są po prostu bezużyteczne w kwestiach spornych, zwłaszcza światopoglądowych.

Powiedzmy, że ktoś upiera się przy tym, że gdy stanie pod Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie, to na jego czubku widzi iglicę. „Jest to bezsporny fakt, czyż nie?”, powiada (racjonaliści uwielbiają używać takich barwnych pseudoanalogii odwołujących się do tego rodzaju banalnych obserwacji, żeby tylko zwodniczo zasugerować swym oponentom, że ich światopogląd opiera się wyłącznie na takich właśnie „bezspornych faktach”). Owszem, przyjmijmy na razie, że jest to tzw. bezsporny fakt, choć w tym miejscu prędzej należałoby mówić tylko o tym, że jest to co najwyżej obserwacja lub jeszcze mniej — nasz zapis wrażeń, co do którego nie ma żadnego dowodu na to (poza nim samym, ale to byłoby błędne koło, gdybyśmy chcieli dowieść prawdziwości jego samego za pomocą jego samego), że jest on prawdziwy (dalej pokażę, że nawet i takie „bezsporne fakty” można bez trudu podważyć, lub przynajmniej wykazać niemożliwość ich dowiedzenia). Przyjmijmy więc na chwilę, że teza „Pałac Kultury i Nauki w Warszawie ma iglicę” może zostać zweryfikowana przez innego obserwatora, który stanie pod owym zabytkiem z czasów głębokiego PRL-u i spojrzy w górę. Roboczo możemy zgodzić się z tym, że teza ta może zostać intersubiektywnie sprawdzona z pomocą obserwacji drugiego obserwatora. 

Ale nawet jeśli, to co z tego? Co dalej? Tak naprawdę jest to bowiem bardzo banalna teza. Czy ktokolwiek buduje swe tezy polemiczne albo światopoglądowe w oparciu o argument z obserwacji iglicy Pałacu Kultury, lub na podstawie innej równie banalnej obserwacji? Bardzo zabawne byłoby istnienie na przykład takiego Towarzystwa lub Stowarzyszenia Zwolenników Istnienia Iglicy Pałacu Kultury, przeciwko którym stanęliby ludzie nie będący sympatykami tej tezy. Nie wiem o niczym takim. Bo tak naprawdę w kwestiach światopoglądowych, o które się spieramy, nie istnieją już tak „oczywiste obserwacje” jak prosta banalna obserwacja istnienia iglicy Pałacu Kultury, z której nie wynika w sumie nic doniosłego (no chyba, że dla kogoś jest to naprawdę doniosły widok, dla mnie w każdym razie nie jest). A nawet jeśli istnieją jakieś oczywiste obserwacje tego typu, które mają służyć jako wspornik dla naszej argumentacji światopoglądowej, to nigdy nie przekładają się one już na równie oczywiste tezy. Zawsze musimy ubrać je w coś bardziej zaawansowanego, uogólnić je w coś wyższego rzędu, coś co ma z nimi mniej więcej tyle wspólnego co motocykl ze swymi kołami. Koła wspierają motocykl, który dzięki nim przemieszcza się, są mu one wręcz niezbędne, ale motocykl to coś więcej niż koła. Zawsze musimy dokonać ekstrapolacji danych początkowych w coś co nimi już nie jest, choć je to potem zawiera. I tyle.

Darwiniści mówią na przykład o podobieństwach genetycznych i anatomicznych organizmów, o ich zmianach w wyniku presji otoczenia (mikroewolucja), o odporności bakterii na antybiotyki. Ale te wstępne dane nie są bezpośrednim przykładem obserwacji makrozmian, które ostatecznie postuluje ta teoria. To już trzeba wyekstrapolować z tych wstępnych danych, które nie zawierają w sobie nic z makroewolucji sensu stricte.

Same fakty nie są w stanie ani nic ostatecznie potwierdzić, ani obalić, bez względu na ich ilość. Jest tak po pierwsze dlatego, że każda teoria zawiera nieskończoną ilość konsekwencji, które nie mogą zostać ostatecznie stestowane, gdyż zawsze wymagana byłaby nieskończona ilość takich testów w nieskończonej ilości możliwych sytuacji. Na przykład oparta nawet na dość wielu doświadczeniach teza „sól sodowa umieszczona w palniku Bunsena powoduje zabarwienie się płomienia na żółto” nie może zostać uogólniona do bezwzględnego prawa, gdyż nie wiadomo jak zachowałby się płomień tego palnika pod wpływem włożenia do niego każdego możliwego rodzaju soli sodowej. Ponadto nawet wtedy, gdybyśmy sprawdzili jak zachowuje się płomień palnika Bunsena w przypadku spalania każdego możliwego rodzaju soli sodowej na świecie, to z tego nadal nie wynikałoby, że wspomniane prawo uzyskało status prawa bezwzględnego, gdyż zawsze mogłyby nastąpić jakieś nowe nieprzewidziane warunki, które obalałyby jego prawomocność (mogłoby się na przykład okazać, że znajdując się pod wpływem jakiegoś silnego pola magnetycznego płomień palnika Bunsena nie zabarwia się już na żółto w wyniku spalania przezeń pewnych rodzajów soli sodowej)[1].  

Często nawet jedna konsekwencja danej tezy wymaga tak dużej ilości testów, choćby o skończonej liczbie, których nie da się jednak przeprowadzić w żadnych warunkach. Na przykład teza „atom, który traci lub zyskuje dodatkowy elektron przestaje być elektrycznie obojętny” wymagałaby przebadania ładunku elektrycznego wszystkich atomów na świecie, co jest oczywiście nie do wykonania a przecież jeden elektrycznie obojętny kation lub anion falsyfikowałby tę tezę. Na tej samej zasadzie jak odkrycie przynajmniej jednego czarnego łabędzia w Australii sfalsyfikowało tezę „wszystkie łabędzie są białe” potwierdzoną wcześniej, jak się wydawało, przez obserwacje faktów w postaci istnienia niezliczonej ilości białych łabędzi na świecie.

Jakiekolwiek fakty nie są w stanie ostatecznie potwierdzić danej tezy również dlatego, że możliwe są prawdziwe dane lub zdania, które nawet po logicznie poprawnym przekształceniu wniosków prowadzą do fałszywej tezy, lub odwrotnie, fałszywe dane lub zdania mogą prowadzić do poprawnych wniosków i potwierdzenia prawdziwej tezy. Na przykład o godzinie 19:57 czasu środkowoeuropejskiego wszystkie zepsute zegary w Europie Środkowej, które stanęły dokładnie na tej godzinie, będą potwierdzać, że jest ta właśnie godzina. Dane są fałszywe, lecz zgodnie potwierdzają prawdziwą tezę. Podobnie prawdziwe dane mogą zgodnie potwierdzać fałszywą tezę. Na przykład teza „najczęstszą bezpośrednią przyczyną przeziębienia jest przepocenie organizmu i nagłe wystawienie go na wpływ chłodnego powietrza bez odpowiedniej ochrony termicznej” może zostać potwierdzona przez dowolną ilość testów i eksperymentów. Teza ta jest oczywiście fałszywa, gdyż jedyną prawdziwą i bezpośrednią przyczyną przeziębienia są drobnoustroje atakujące organizm.

Na tej samej zasadzie słynna teoria flogistonowa była zupełnie fałszywa, gdyż nic takiego jak flogiston nie istnieje. Teoria ta została jednak potwierdzona za pomocą eksperymentów z cynkiem i fosforem. Chyba nie potrzeba lepszego przykładu na to, że fakty eksperymentalne mogą potwierdzać nawet tezę, która w rzeczywistości może być fałszywa. Innego przykładu, dobrze ilustrującego wspomnianą okoliczność i zaczerpniętego z historii nauki, dostarcza Hempel, odwołujący się do badań Semmelweisa związanych z tzw. gorączką połogową. Pierwotna wersja jego hipotezy zakładała, że owa gorączka jest powodowana jedynie przez toksyczne substancje znajdujące się w ciele zmarłych organizmów. Hipoteza ta została potwierdzona przez eksperyment, który opierał się na założeniu, zgodnie z którym usuwanie owych substancji z rąk lekarzy sprawi, iż liczba zachorowań spadnie. Istotnie tak było. Hipoteza ta została zatem potwierdzona przez eksperyment. Była jednak fałszywa, gdyż później okazało się, że gorączka połogowa była wywołana przez gnilne substancje pochodzące z żywych organizmów[2]. A zatem po raz kolejny widać, że fakty nie mogą ostatecznie potwierdzić danej tezy lub teorii, gdyż nawet wtedy, gdy zostaną użyte jako prawdziwe przesłanki w poprawnym wnioskowaniu logicznym mogą prowadzić jedynie do fałszywej konkluzji.  

Racjonaliści często twierdzą, że stosowalność i użyteczność teorii naukowych w praktyce dowodzi tego, że nauka odkrywa prawdę o świecie, „bezsporne fakty” innymi słowy. Choćby komputery na jakich piszemy mają dowodzić właśnie tego a nie czegoś innego. Z tą nonsensowną, skrajnie absurdalną, płytką i wręcz bezmyślnie powtarzaną aż do znudzenia tezą polemizowano już na wiele sposobów, więc aby po raz kolejny zdemaskować ten sofizm wystarczy w tym miejscu przypomnieć choćby teorię Keplera, której prawdziwość obalono, mimo to, że po dziś dzień istnieją jej skuteczne zastosowania i możliwości praktycznego wykorzystania. Jak pisał Popper:

„Teorię obaloną w przeszłości można zachować jako użyteczną mimo jej obalenia. W różnych celach posługujemy się na przykład prawami Keplera. Ale teoria obalona w przeszłości jest nieprawdziwa. My zaś zabiegamy nie tylko o biologiczny czy instrumentalny sukces. W nauce poszukujemy prawdy”[3].

Praktyczna skuteczność teorii naukowych wcale nie dowodzi więc tego, że odkrywają one bezsporne fakty o świecie, na dokładnie tej samej zasadzie jak praktyczna skuteczność zasady „ubieraj się ciepło aby uniknąć przeziębienia” nie dowodzi jeszcze poprawności błędnego sylogizmu „najczęstszą bezpośrednią przyczyną przeziębienia jest przepocenie organizmu i nagłe wystawienie go na wpływ chłodnego powietrza bez odpowiedniej ochrony termicznej”. W obu przypadkach samo poprawne wychwycenie pewnych zależności, które z powodzeniem wykorzystujemy w praktyce, nie mówi nam jeszcze nic o tym, czy dostatecznie zrozumieliśmy rzeczywistą naturę stojącą za tymi zależnościami, a nie ślizgamy się tylko po powierzchni zjawisk, których głębię wciąż błędnie przeczuwamy, gdyż nie mamy do niej dostępu.

Warto też krytycznie przyjrzeć się scjentycznej tezie, zgodnie z którą tylko poznanie naukowe lub empiryczne gwarantuje jakiekolwiek wiarygodne poznanie. Teza taka również jest czysto metafizyczna i nie jest oparta na niczym więcej jak tylko na arbitralnym postulacie ad hoc wziętym wprost z sufitu. Nie można jej przecież sprawdzić ani potwierdzić w żaden empiryczny lub naukowy sposób, gdyż każda próba uzasadnienia jej przez jakieś odwołania się właśnie do jakichś eksperymentów opartych na empirii lub metodzie naukowej spowodowałaby uwikłanie się w błędne koło.

Na podobnej zasadzie równie podejrzanie pod względem możliwości uprawomocnienia wygląda teza onus probandi, zgodnie z którą dowodzi ten co postuluje tezę, a nie ten, który domaga się wykazania jej słuszności[4] (zgodnie z tą zasadą racjonaliści często twierdzą, że teista „powinien” udowodnić istnienie Boga, gdyż to on wysuwa tę tezę). Jakakolwiek próba uzasadnienia tej równie arbitralnej zasady znów zakończyłaby się nie inaczej jak popadnięciem w błędne koło (dowodzi ten co postuluje tezę, skąd to wiemy, ano stąd, że przecież dowodzi ten co postuluje tezę). Jeśli nawet udamy, że nie widzimy tu błędnego koła, to i tak skończy się to wszystko regresem ad infinitum, ponieważ chcąc dowieść tezy, że dowodzi tylko ten co postuluje tezę, za pomocą tejże właśnie tezy, musimy wciąż na nowo dowodzić tej właśnie tezy. Kiedy już nawet to zrobimy, to wcale nie oznacza to, że mamy problem z głowy, ponieważ pozostajemy z kolejną taką samą nieuzasadnioną tezą, która być może (jeśli udamy, że nie widzimy tu błędnego koła) wykazała zasadność poprzedniej tezy, samemu będąc praktycznie wciąż tą samą nieuzasadnioną tezą. Powtarzając całą operację od nowa wejdziemy na kolejny poziom, na którym pozostaniemy wciąż z tą samą nieuzasadnioną tezą. I tak w nieskończoność. Regres ad infinitum. Dlatego jeśli uznamy już tę zasadę za słuszną, to tylko na mocy konwencji i umowy (co niżej podpisany czyni), bez prób jakiegokolwiek uzasadniania jej, ale nigdy na mocy czegoś co można zasadnie, niezależnie i obiektywnie uprawomocnić.    

Intersubiektywizm obserwacji również nie jest gwarantem tego, że coś zostało w rzeczywistości zaobserwowane. Aby bowiem obserwacje miały jakąkolwiek wartość sensowną, musimy utrwalić je w formie zdań. Tymczasem, a przypomina nam o tym Lakatos[5], rzeczywistość nie może zostać sprowadzona do zdań, które stanowiłyby jakikolwiek obiektywny zapis rzeczywistości, gdyż dane zdanie możemy wyprowadzić jedynie z innego zdania, nie zaś z „faktów”. Podobnie zauważał Neurath, który pisał, że zdania (w celu sprawdzenia, czy mają one jakikolwiek sens) możemy porównywać tylko z innymi zdaniami, ale nie z rzeczywistością[6]. Nie możemy na przykład powiedzieć, że rzeczywistość jest sprzeczna. Ale o zdaniach możemy już powiedzieć, że są sprzeczne. Następnie, każde zdanie może kiedyś lub nawet teraz zostać unieważnione lub odwołane przez inne zdanie wyższego rzędu, które będzie na przykład precyzyjniejsze. Jak to zauważył wspomniany Neurath, nawet i ten ostateczny sędzia zawsze może zostać odwołany[7]. Jak pisał, „Każde prawo i każde fizykalistyczne zdanie zunifikowanej nauki lub którejś z jej nauk realnych może ulec takiej zmianie. Tak samo jest w przypadku wszystkich zdań protokolarnych”[8].

Każda obserwacja opiera się bowiem na naszych niedoskonałych zmysłach i równie niedoskonałej pamięci, która je przechowuje. Nawet zapisy tych obserwacji czynione tuż po niej lub wręcz w jej trakcie są równie niedoskonałe. Mogą przecież zostać zniekształcone lub sfałszowane już na wstępie przez brak wyczerpującej precyzji wyrażeń (spowodowany choćby przez wieloznaczność słów) występujący w każdym języku. Pomiędzy momentem obserwacji i momentem sporządzenia zapisu z niej istnieje cały szereg czynników zakłócających (dekoncentracja, zmęczenie, niedokładne zapamiętanie lub przyjrzenie się temu co się widzi itd.). Poza tym obserwacje informują nas jedynie o tym, co mówią nam zmysły. Nasze obserwacje to dane z wrażeń, nie dane o rzeczywistości. Wiemy tylko o tym o czym mówią nam wrażenia zmysłów (a te mogą nas notorycznie wprowadzać w błąd i nie jesteśmy w stanie sprawdzić czy nie jest inaczej, nawet mimo tego, że wszystkim nam są niby wspólne dokładnie takie same wrażenia, co też jest tylko nadal niesprawdzalną informacją dostarczoną z wrażeń, nie zaś rzeczą daną nam obiektywnie z rzeczywistości biorącej się spoza wrażeń). A wrażenia nie są tożsame z rzeczywistością i nie przeskoczy tego nawet żaden racjonalistyczny super sofista. Tym samym nie można bezspornie udowodnić nawet tak „oczywistego faktu” jak istnienie iglicy Pałacu Kultury w Warszawie, gdyż jedyne co mamy dane w tym wypadku to nie „czyste” doświadczenie istnienia takiej iglicy, ale jedynie wrażeń, o których mówią nam w tej sprawie zmysły.

Powiedzmy jednak, że dla ułatwienia prowadzenia dalszych rozważań zignorujemy na chwilę tę trudność (co wcale nie oznacza, że przestaje ona istnieć) i przyjmiemy, że wspomniana iglica to coś co istnieje obiektywnie i niezależnie od naszych zmysłów. Wtedy oczywiście możesz powiedzieć, że codziennie widujesz tę iglicę i owa powtarzalność tych obserwacji sprawia, że twoja teza o obiektywnym istnieniu tej iglicy została ostatecznie potwierdzona jako bezsporny fakt. Ale nawet wtedy z logicznego punktu widzenia twoje twierdzenie wciąż jest niewiele warte pod względem zasadności, choćby dlatego, że każda twa obserwacja mogła być dokonana w stanie jakiegoś zakłócenia o nieznanej przyczynie, odnoszącego się do umysłu lub zmysłów, i coś co widziałeś jako iglicę może być w rzeczywistości czymś innym. Powiesz, że masz świadków na to, że wielokrotnie widziałeś tę iglicę, że w każdej chwili można pojechać pod Pałac Kultury i Nauki w Warszawie i obejrzeć ją ponownie. Jesteś jednak w błędzie mniemając, że twoje rozumowanie jest w tym momencie jakkolwiek racjonalne i zasadne, gdyż umysły i zmysły twych świadków mogły ulec dokładnie temu samemu zakłóceniu co twój umysł. Poza tym przekonanie o tym, że powtarzalność obserwacji wspomnianej iglicy gwarantuje wiarygodność tejże obserwacji opiera się jedynie na marnym indukcyjnym przeświadczeniu, że coś co powtarzało się w przeszłości (obserwacja iglicy Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie) musi się powtórzyć w przyszłości. Nie ma jakiejkolwiek racjonalnej i logicznej podstawy dla wnioskowania, że coś o czym jeszcze nie wiemy, bo dopiero musimy to ponownie zaobserwować, zostanie przez nas doświadczone dokładnie w taki sam sposób jak coś o czym wiemy z wcześniejszej obserwacji. 

Identycznym kojarzeniem opartym na powtarzalnych doświadczeniach z przeszłości posługują się też przecież zwierzęta, które nie dokonują poprawnych logicznie przekształceń swych wniosków, zgodnych z formułowanymi przez nas metodami poprawnego formalnego rozumowania. Twoja wiara w to, że przeszłość znajdzie dokładne odzwierciedlenie w przyszłości jest więc jedynie wnioskiem opartym na takim czysto instynktownym skojarzeniu, którym posługują się również zwierzęta, i owa wiara nie jest w tym momencie ani zasadna, ani racjonalna. Nawet jeśli wydaje ci się więc, że twe zupełnie bezzasadne i oparte na powtarzalnych obserwacjach z przeszłości przekonanie o bezspornej powtarzalności tych obserwacji w przyszłości jest zupełnie oczywiste i nie podlegające dyskusji, to wynika to tylko z już dawno zaakceptowanych przyzwyczajeń, które niepostrzeżenie przeszły ze sfery czysto nieracjonalnych i instynktownych odruchów oraz skojarzeń do sfery oczywistości. Jak pisał o tym Popper, który właściwie referował słynne wnioski Hume'a o indukcji, „psychologiczny mechanizm kojarzenia nakazuje im wierzyć, za sprawą przyzwyczajenia lub nawyku, że to, co zdarzyło się w przeszłości, będzie zdarzać się w przyszłości. Jest to mechanizm użyteczny biologicznie — być może nie moglibyśmy bez niego istnieć — ale nie ma on żadnej racjonalnej podstawy. W ten sposób człowiek okazuje się nie tylko irracjonalnym zwierzęciem, ale nawet ta część nas, którą uważaliśmy za racjonalną, wiedza ludzka, wraz z naszą wiedzą praktyczną, jest czymś całkowicie nieracjonalnym[9].

Ale zostawmy tę iglicę, która będąc jedynie banalną obserwacją w żaden sposób nie może służyć jako trafna analogia dla zagadnienia potwierdzania tez obecnych w kwestiach światopoglądowych i bardziej teoretycznych. Wracając więc do kwestii „faktów” użytecznych w takich kwestiach należy następnie powiedzieć, że te same „fakty” mogą potwierdzać sprzeczne tezy lub teorie, znów więc nie mogą ostatecznie potwierdzić niczego konkretnego. Na przykład wszystkim tym, którzy zajmują się rynkami finansowymi jest powszechnie wiadomo, że w czasach recesji, gdy ceny akcji i rentowności obligacji lecą na łeb na szyję, inflacja zaś rośnie, pieniądze najbezpieczniej lokować w surowcach typu złoto, czy kontrakty terminowe na miedź lub ropę. W takich czasach ceny kontraktów na surowce rosną, ponieważ transakcje na tych kontraktach zawiera się w celu ochrony kapitału przed inflacją. Kiedy zaś ceny surowców spadają to zaczyna się trend odwrotny, stopy procentowe spadają, inflacja też a pieniądze wracają na rynki akcji - recesja się kończy. A zatem wiedząc o tym interpretowałbyś zjawisko spadku cen ropy lub miedzi jako nieuchronne potwierdzenie tezy o końcu inflacji i recesji oraz powrót apetytu na ryzyko na rynkach akcji. Na początku roku 2008 byłbyś jednak w błędzie gdybyś tak zrobił, ponieważ w styczniu 2008 roku ceny ropy i miedzi na rynkach towarowych sukcesywnie spadały i fakt ten wcale nie świadczył o zażegnaniu groźby recesji i inflacji w USA, przeciwnie, ta ostatnia wciąż rosła a ceny ropy spadały tylko dlatego, że jej zapasy rosły tu i ówdzie na świecie. Co więcej, paradoksalnie początki recesji w USA (lub co najmniej obawy przed nią) sprawiły, że ludzie kupowali coraz mniej ropy, ponieważ w ogóle mniej kupowali, znajdując węża w kieszeni częściej niż zwykle. Kończył się także sezon grzewczy w USA, w którym zapotrzebowanie na ropę było większe (kończąca się zima). Podobnie było z miedzią. Trwający od połowy 2007 roku kryzys na rynku nieruchomości w USA sprawił, że budowano mniej domów, stąd popyt na ten surowiec wykorzystywany do budowy domów zmalał, co obniżyło jego cenę na rynkach towarowych. A zatem w tym wypadku jeden i ten sam fakt (spadek cen takich surowców jak miedź i ropa) nie potwierdził jednej tezy (zbliżający się koniec inflacji i recesji) lecz tezę zupełnie przeciwną, wręcz sprzeczną z nią: to właśnie z powodu obaw przed recesją spadł popyt na ropę oraz miedź w USA i na rynkach towarowych i dlatego cena tych surowców również spadła.

Podobny przykład, również z rynków finansowych. Jak powszechnie wiadomo, znana zależność głosi, że obniżenie stóp procentowych dobrze wpływa na giełdy papierów wartościowych. Koszty pieniądza są wtedy tańsze, firmy mogą więc taniej pożyczać je z banków i lepiej prosperować. Z tych samych powodów społeczeństwo również może pożyczyć więcej pieniędzy na mniejszy procent a tym samym więcej ich wydać, co także przełoży się na lepsze wyniki finansowe instytucji handlowych[10]. Tym samym rośnie wartość przedsiębiorstw, w tym tych notowanych na giełdzie. Generalnie wystarczy już tylko sama plotka o ewentualnej obniżce stóp procentowych, aby giełdy poszły w górę. Kupując więc kontrakt terminowy na na przykład dowolny indeks giełdowy i otwierając tzw. długą pozycję (to znaczy, że liczyłbyś na wzrost całego rynku a zwłaszcza tego indeksu) najprawdopodobniej zarobiłbyś na tym grając pod obniżkę stóp. Tak to z reguły działa. Twoja teza, że obniżka stóp wywoła wzrost indeksów giełdowych zostałaby potwierdzona w wielu przypadkach, co pokazuje zapis historyczny notowań tych indeksów i towarzyszących im wtedy redukcji stóp procentowych. Jednak w drugiej połowie roku 2007, gdy stopy procentowe w USA obniżano wielokrotnie (niemal panicznie) aby rozruszać giełdy na świecie i zażegnać kryzys finansowy na rynkach, działała zupełnie odwrotna zasada: każda obniżka stóp była już zdyskontowana przez rynek i wywoływała wręcz odwrotny skutek — spadki na giełdach, gdyż w serii częstych obniżek stóp upatrywano potwierdzenia tezy, że gospodarka rzeczywiście jest w złym stanie. W tym momencie te same przesłanki (obniżka stóp procentowych) prowadziły do potwierdzenia tezy zupełnie sprzecznej z tezą powyższą: giełdy spadną (nie wzrosną) a gospodarka popadnie w jeszcze większy paraliż.  

A zatem same fakty nie są tak naprawdę w stanie ostatecznie potwierdzić żadnej tezy i to z wielu powodów. Same fakty nie są też tak naprawdę w stanie obalić do końca żadnej tezy, gdyż zawsze można tak zmodyfikować daną tezę lub teorię, że ostałaby się ona mimo to. Na przykład kiedy okazało się, że odkryta niespodziewanie w 1938 roku ryba Coelacanth, bliska gatunkowi Rhipidistia, który rozważano jako przodka płazów, wcale zgodnie z wcześniejszymi przypuszczeniami nie używa swych kończyn do prób chodzenia po dnie, darwinizm nie upadł. Zmodyfikowano jedynie ten punkt teorii tak, aby owa teoria nadal miała się dobrze. Podobnie gdy niedawno okazało się, co przyznali sami darwiniści, że ani Pakicetus nie jest ogniwem pośrednim między ssakami a wielorybami, ani Homo habilis nie jest przodkiem człowieka, ponownie nie obaliło to teorii. Po prostu szuka się dalej takich wyjaśnień lub kolejnych danych, które wciąż pasowałyby do wcześniejszego niezmiennego paradygmatu, owego jądra teorii, czy twardego rdzenia, nienaruszalnego przez żadne dane empiryczne, jak to ujmuje Imre Lakatos[11]. Fakty są więc tylko wtórne względem pierwszeństwa jakie posiada metafizyczny program badawczy, niezależny w swych źródłach od empirii, pod który te fakty powinny się podporządkować lub inaczej biada im.

Same fakty nie są w stanie obalić do końca żadnej tezy również dlatego, że zawsze można tak zneutralizować dany „fakt”, że teza lub teoria ostałaby się mimo to. Na pytanie jaki dowód miałby obalić teorię ewolucji Richard Dawkins odpowiada, cytując J.B.S. Haldane, któremu zadano to pytanie: „Skamieniałości królika w prekambrze”[12]. W rzeczywistości jest to jednak liczenie na naiwność adresatów tego argumentu. Istniałaby przecież cała masa możliwości spacyfikowania takiego faktu. Można by było na przykład ogłosić, że skamieniałość ta została błędnie wydatowana, nie da się jej poprawnie wydatować z takich czy innych powodów (np. zanieczyszczenie lub zły stan próbki) lub po prostu znalazła się przypadkowo w niewłaściwej prekambryjskiej warstwie. Nie jest przecież tajemnicą, że warstwy w jakich znajdują się skamieniałości bardzo często posiadają zakłócone sekwencje, to znaczy coś znajduje się w warstwie niezgodnej z datacją ewolucjonistów i jest powyżej znalezisk młodszych od niego lub poniżej znalezisk starszych od niego (zgodnie z założeniami ewolucjonistów powinno być odwrotnie). Darwiniści argumentują wtedy, że nastąpiło to w wyniku przemieszczenia się warstw spowodowanego jakimś procesem geologicznym (na przykład trzęsienie Ziemi, powódź, powodów można znaleźć tysiące, wystarczy trochę pomysłowości). Dziś na rynku istnieją już od pewnego czasu takie publikacje jak Zakazana Archeologia R. L Thompsona i Michaela A. Cremo, czy Kłamstwo ewolucji J. Zillmera. Książki te prezentują wręcz setki przykładów znalezisk, które z powodu ich datacji (często przeprowadzonej w naukowych laboratoriach) przeczą chronologicznym założeniom darwinowskim dokładnie w taki sam sposób jak zrobiłby to wspomniany królik w prekambrze. Można by powiedzieć, że książki te prezentują wręcz setki takich „królików w prekambrze”, darwinizm mimo to nadal ma się świetnie. Jest odporny na takie dane jak szkło na wodę. Na przykład Zillmer prezentuje mnóstwo (w tym własnych) zdjęć na których widać odciski stóp ludzkich obok odcisków łap dinozaura w skałach wydatowanych na miliony lat. Czy ów fakt obalił darwinizm? Ależ skądże. Jakiegokolwiek faktu tego typu nie bierze się po prostu w tym miejscu pod uwagę, zamiast tego neutralizuje się go jak się da przy pomocy ataków personalnych i innych sztuczek, twierdząc, że a to Zillmer nie jest odpowiednio wykwalifikowanym ewolucjonistą aby mógł wystarczająco kompetentnie zajmować się tą sprawą, albo że to sam dinozaur zrobił te ślady, albo że są one fałszerstwem i dopiero jak zdominowane przez ewolucjonistów instytuty naukowe obiektywnie zbadałyby te odciski to moglibyśmy powiedzieć o nich coś wiarygodnego. Swoją drogą ciekawe jak miałoby się to stać, że jakieś instytuty wypowiadają się obiektywnie o autentyczności jakiegoś znaleziska, które przeczy zasadności istnienia tych instytutów.

Klasyczny przykład doskonale ukazujący jak neutralizuje się fakty niewygodne dla danej teorii w tym celu aby mimo wszystko ją utrzymać pochodzi z historii jaka wydarzyła się pomiędzy Newtonem i Flamsteedem, który był pierwszym Astronomem Królewskim. Pracujący w tym czasie nad swoją teorią Księżyca Newton odwiedził Flamsteeda 1 września 1694 i powiedział mu, aby ten zreinterpretował pewne ze swych danych, gdyż przeczą one jego teorii. Newton nie tylko zażądał zmiany tych danych, ale wręcz wyjaśnił Flamsteedowi jak ma tego dokonać. Flamsteed w końcu uległ, pisząc w liście z 7 października do Newtona: „Odkąd Pan wyjechał, przeanalizowałem obserwacje, jakich użyłem dla określenia głównych równań orbity Ziemi i rozważając położenia Księżyca w danych chwilach [...] stwierdziłem, że (jeśli, jak Pan na to wskazuje, Ziemia pochyla się w tę stronę, po której znajduje się wtedy Księżyc) można odjąć od nich ok. 20”.” A zatem Newton, mimo, iż sam nigdy nie prowadził własnych obserwacji, „poprawiał” (neutralizował) dane Flamsteeda tak, aby te nie zagrażały jego teorii. Nauczył go na przykład lepszej teorii załamania światła w atmosferze[13]. Teoria grawitacji Newtona była wprost zanurzona w morzu teorii obserwacyjnych, które ją obalały. Jednak Newton i jego zwolennicy nie porzucili mimo to swej teorii. Zamiast tego neutralizowali i reinterpretowali sprzeczne z nią dane obserwacyjne tak, aby nie tylko nie szkodziły one ich teorii, ale wręcz służyły jej w jakiś sposób. Jak to określił trafnie Laplace — „zamieniali każdą nową trudność w nowe zwycięstwo swego programu”[14].

Teorie lub tezy nie mogą być zatem obalone przez jakiekolwiek fakty, ponieważ fakty zawsze można zneutralizować tak, żeby im one nie szkodziły, lub samą teorię modyfikuje się tak, aby nowe anomalie (jak to określa Kuhn) i niewygodne fakty pasowały do nich, wciąż nie szkodząc im samym. Jakakolwiek teza lub teoria nigdy zatem nie upadnie od razu w wyniku jakichś przeczących jej faktów, lecz dopiero wtedy, gdy psychologiczne, społeczne, polityczne czy finansowe powody jej istnienia stracą rację bytu i wymrą jej zwolennicy. Pokazała to zresztą historia nauki (przykład teorii flogistonowej czy teorii eteru, które utrzymywały się jeszcze długo, nawet 100 lat po obaleniu, są w tej kwestii wręcz sztandarowym przykładem).

Fakty nie mogą więc ostatecznie obalić danej tezy lub teorii w powszechnej świadomości jej zwolenników, dlatego często utrzymuje się ona jeszcze bardzo długo, mimo jej faktycznego obalenia przez jakieś fakty. Jest tak również dlatego, że zwolennicy (na przykład darwiniści, ale nie tylko) danej teorii lub tezy bardzo często twierdzą, że dana teoria ma prawo istnieć tak długo jak długo nie przedstawi się lepszej w jej miejsce. Twierdząc tak nie zauważają jednak, że sami po raz kolejny potwierdzają w tym miejscu tezę, zgodnie z którą to nie fakty obalają jakąkolwiek teorię, nie są też potrzebne do jej podtrzymania. Tak naprawdę się więc nie liczą, ponieważ nawet jeśli masz fakty to i tak nic ci to nie da, skoro nie posiadasz lepszej alternatywnej teorii na miejsce tego co krytykujesz. Tymczasem nikt nigdy nie przedstawił żadnego racjonalnego powodu dla wsparcia tego tak naprawdę całkowicie wziętego z sufitu pomysłu, zgodnie z którym krytykujący daną teorię może ją obalić tylko wtedy, gdy zaproponuje lepszą teorię alternatywną. Taka teza nie ma żadnych logicznych podstaw, jest to co najwyżej zwyczajowe i czysto arbitralnie ustalone prawo wśród zwolenników zastanych teorii. Jeśli wziąć na serio tę zasadę to wychodziłoby na to, że powinniśmy utrzymywać przy życiu nawet teorię zupełnie błędną lub nie potwierdzoną w żaden sposób tylko dlatego, że nie mamy lepszej. Ponownie oznacza to, że to sama teoria jest ważniejsza od prawdy i od tego, czy mamy dla niej potwierdzenie w „faktach”. Czyli znów wychodzi na to, że liczą się teorie a nie „fakty”. Jest to zresztą zabawa w kotka i myszkę, bo czasem nie da się stworzyć alternatywnej teorii od razu, lub jest to co najmniej bardzo trudne dla krytykującego. Taki czysto psychologiczny knebel ma więc na celu skutecznie sparaliżować słuszną krytykę danej teorii, poza tym niestety jest to błąd tu quoque. Aby zilustrować niewielką powagę tego postulatu w sensie jak najbardziej ogólnym wystarczy wskazać, że:

- krytyk alchemicznej teorii przemiany wszystkiego w złoto nie musi przedstawiać alternatywnej teorii takiej przemiany, aby wykazać jej bezzasadność i obalić ją

- krytyk idei latającego czajniczka fruwającego wokół ziemi, że użyję przykładu Bertranda Russella, nie musi przedstawiać alternatywnej teorii takiego latającego czajniczka, aby wykazać jej bezzasadność i obalić ją.

Reasumując, daną tezę powinno się raczej weryfikować za pomocą metod weryfikacji ewidencjonalnej (jeśli taka jest w ogóle możliwa) a nie na zasadzie porównywania jej z jakimiś alternatywnymi teoriami kandydującymi na jej miejsce, które miałyby być lepsze od niej.   

Wreszcie, mówiąc o tzw. faktach nie można nie wspomnieć o czymś co epistemolodzy i teoriopoznawcy określili mianem zaangażowania teoretycznego. To co nazywamy „faktami” jest pozbawione jakiegokolwiek znaczenia bez uprzedniego uteoretyzowania ich lub bez uwikłania ich w jakąś teorię. Znów nawróćmy do darwinizmu i nawiążmy do wnioskowania związanego z kwestią tzw. ogniw pośrednich. Dla darwinistów ogniwo pośrednie to coś co posiada w sobie anatomiczne cechy królestw zwierząt oddzielonych od siebie pod względem gatunkowym. Przykładowo, darwiniści zakładają, że z ryb wyewoluowały płazy a z płazów gady. Zdaniem zwolenników teorii Darwina wystarczy znaleźć szczątki jakiegoś zwierzęcia w materiale kopalnym, które łączy w sobie anatomiczne cechy na przykład płaza i ryby i „już mamy” ogniwo pośrednie, wyczarowane niczym królik z kapelusza. Ale co jeśli okaże się, że owe anatomiczne cechy obu światów zwierzęcych, na przykład ryb i płazów, są obecne również wśród współczesnych zwierząt, które są niezmienne od milionów lat, a na dodatek zupełnie ze sobą nie spokrewnione? Takie zjawisko jak najbardziej występuje i nawet nosi specjalną nazwę w biologii ewolucyjnej — konwergencji biologicznej.

Jednym z przykładów konwergencji biologicznej jest delfin, czy wieloryb, który pływa i wygląda jak ryba, jest jednak ssakiem. Ssaki nie ewoluowały jednak z ryb. Innym problemem jest też to, że anatomiczne cechy jakie darwiniści uważają za unikalne świadectwo formy przejściowej (tzw. cechy tranzytowe) w danym materiale kopalnym można też znaleźć w żyjących dziś organizmach, które mimo to nie są żadną formą przejściową, będąc niezmiennymi od milionów lat. Weźmy choćby przykład dziobaka: dlaczego darwiniści nie uznają, że dziobak to ogniwo pośrednie między ssakami a gadami, czy gadami a ptakami, lub nawet gadami a rybami, skoro ów dziobak ma dziób jak ptak, rodzi się z jaj jak gad, chodzi jak typowy gad (kończyny rozmieszczone w typowy dla gadów sposób z boku ciała), ma ogon i błony pławne przystosowane do pływania, zaś jego samica karmi młode jak ssaki? Skoro więc dziobak posiada anatomiczne i organiczne cechy stworzeń z różnych rodzin zwierząt, a nie jest mimo to ogniwem pośrednim pomiędzy przedstawicielami tych rodzin, to tak samo inne domniemane ogniwa pośrednie nie muszą być formami przejściowymi dla innych rodzin zwierząt, tylko dlatego, że posiadają jakieś anatomiczne cechy wspólne dla tych rodzin. Takie rozumowanie może prowadzić do zupełnie nieuprawnionych wniosków, co pokazuje przykład dziobaka właśnie. Zresztą nie tylko dziobaka, inni kandydaci na takie współczesne „ogniwa pośrednie” to foka, delfin, wieloryb (mają cechy rybie i ssacze jednocześnie), krokodyl, pingwin itp. Pingwin jest na przykład ptakiem ale ma błony pławne. Czy z tego powodu jest jakimś ogniwem pośrednim między ptakami a czymś co pływa? Albo weźmy nietoperza - jest ssakiem, ale lata jak ptak, czy jest więc jakimś ogniwem pośrednim między ptakami a ssakami?

Istnienie konwergencji biologicznej zadaje poważny problem darwinowskiemu postulowaniu ogniw pośrednich tylko na podstawie samych anatomicznych cech wspólnych charakterystycznych dla różnych królestw zwierząt, które to cechy są obecne tylko w obrębie jednego znaleziska kopalnego. Kiedy już bowiem nawet znajdziemy takie cechy w danym organizmie kopalnym to wciąż pozostaje wątpliwość, czy nie była to tak naprawdę tylko kolejna konwergencja biologiczna a nie świadectwo przejścia od jednego królestwa zwierząt do następnego? Aby uznać, że istotnie mamy tu do czynienia ze świadectwem takiego przejścia trzeba wpierw odgórnie przyjąć, że było tak na pewno, jeszcze przed przystąpieniem do jakiegokolwiek wnioskowania na podstawie danych w tej kwestii, odgórnie wykluczając, że nigdy nie mamy tu do czynienia po prostu ze zwykłą konwergencją biologiczną. Trzeba więc niejako wpierw odgórnie uteoretyzować dane w tym miejscu aby wyniknęło z nich dokładnie to co chcemy (ogniwa przejściowe a nie akurat konwergencja), co będzie raczej błędnym kołem w rozumowaniu. Inaczej takie wynikanie nie nastąpi i w innym przypadku z danych tych, lub jak kto woli „faktów”, nie wyniknie zwyczajnie nic, lub co najwyżej jakiś inny równie uprawniony wniosek w tej kwestii, taki jak konwergencja właśnie. Wybór ostatecznego wniosku może być tu podyktowany tylko subiektywnymi preferencjami, nie „faktami”. Przy okazji tej sytuacji znów bardzo dobrze widać to o czym była mowa już wyżej: te same fakty mogą prowadzić nawet do sprzecznych wniosków, które za każdym razem są tak samo dobrze potwierdzone przez dokładnie ten sam zespół faktów. Ponownie wychodzi na to, że fakty same w sobie nie mogą zatem ostatecznie zadecydować tylko o jednym rodzaju wniosków. Mogą implikować różne wnioski, wszystkie wciąż tak samo dobrze potwierdzone przez te same fakty. W tej sytuacji wybór właśnie tych a nie innych wniosków przyjętych za słuszne może zostać podjęty tylko w oparciu o czysto subiektywne kryteria, niezdeterminowane przez żaden konkretny i „ostateczny” zespół faktów. 

To, że nie istnieją „gołe fakty”, które na mocy praw logiki mogłyby ostatecznie zdeterminować jakieś jedynie słuszne i nieodwołalne wnioski jeszcze lepiej widać w oparciu o omówiony wyżej przykład związany ze stopami procentowymi i sprzecznymi interpretacjami ich redukcji, które to interpretacje wystąpiły na rynkach finansowych w różnych okresach. Jeden i ten sam fakt, to znaczy obniżenie stóp procentowych, był interpretowany na dwa różne zupełnie sprzeczne sposoby w różnych okresach. Nie byłoby tak, gdyby istniały „gołe fakty”, wymuszające jakieś jedynie słuszne i „ostateczne” wnioski na zasadach „czystej bezstronnej logiki”. Gołe fakty same w sobie nie oznaczają zatem jeszcze nic konkretnego, tak naprawdę liczy się przede wszystkim określony klimat teoretyczny lub nawet psychologiczny, w którym one istnieją. Dopiero on decyduje jaką konkretnie wartość mają owe fakty, posiadają one zatem znaczenie drugorzędne względem teoretycznego kontekstu w jakim są osadzone.

Reasumując, na pytanie, czy prawdą jest to, że tzw. racjonalizm to jedyny światopogląd, który jest w stanie obiektywnie i bezstronnie opierać się na „czystych faktach”, po powyższych rozważaniach należy zdecydowanie odpowiedzieć: nie. Fakty nie mogą ostatecznie ani potwierdzić, ani obalić jakiejkolwiek tezy, teorii lub zespołu przekonań. Żaden człowiek nie jest istotą stricte racjonalną. Jest on raczej istotą dużo bardziej skomplikowaną, kierującą się przede wszystkim motywami psychologicznymi i społecznymi w swych sądach oraz w zakresie swych przekonań. To one tworzą fundamentalny klimat wolitywny ostatecznie decydujący o tym jakie poglądy przyjmuje on za „uzasadnione” i „racjonalne”. W całej tej kompozycji procesu decyzyjnego fakty mają więc jedynie drugorzędne znaczenie. Nawet jeśli w pewnych momentach są one bardziej istotne niż mniej, to tylko dlatego, że pozwala na to właśnie kontekst teoretyczny, któremu jest to w danej chwili akurat na rękę.

Natomiast w kontekście sporów racjonalizmu z wszelkimi innymi izmami oznacza to, że nie istnieje nic takiego jak racjonalistyczny prymat ideowy nad innymi światopoglądami, wynikający z rzekomego kierowania się jedynie przez racjonalizm „tylko faktami”, które stanowią ponoć ostateczne kryterium rozstrzygania o prawdzie w obszarze struktury tego nurtu myślowego. Skoro przy pomocy faktów nie można ostatecznie uzasadnić żadnego zespołu przekonań, to pod tym względem racjonalizm stoi dokładnie na tej samej półce co inne światopoglądy, nie wyżej. Tym samym dochodzimy tu do swego rodzaju truizmu, zgodnie z którym wiadomo (wszystkim poza racjonalistami), że światopoglądów się nie udowadnia. Stąd postulat racjonalistów, wedle którego każdy powinien być w stanie dowieść swego światopoglądu (zwłaszcza teiści), jest czystym nonsensem.

Racjonaliści próbują się rzecz jasna bronić przed nieuchronnością wspomnianego wniosku dotyczącego ich światopoglądu, to znaczy wniosku, zgodnie z którym ich światopoglądu tak samo nie da się dowieść jak innych światopoglądów. Twierdzą mianowicie, że nawet jeśli nic nie można uzasadnić na pewno, żadnego poglądu, to ich światopogląd wciąż wygrywa z innymi światopoglądami w kwestii zasadności, ponieważ jako ten „opierający się na faktach w większym stopniu niż inne” wciąż jest najbliższy prawdy i najbardziej prawdopodobny. Jest to jednak kolejny postulat metafizyczny nie mający tak naprawdę umocowania w żadnych bezspornych konstatacjach. Teza o rzekomym największym uprawdopodobnieniu światopoglądu racjonalistycznego nie jest oparta na żadnej bezspornej idei, skoro taka nie istnieje (co pokazały choćby również powyższe rozważania). Nie ma więc żadnego dowodu na to, że teza ta jest bardziej prawdopodobna niż cokolwiek innego, choćby przekonanie o istnieniu siedmiu krasnoludków gdzieś w gwiazdozbiorze Magellana. Nie byłaby ona taka nawet wtedy, gdyby sama opierała się na jakimś prawdopodobieństwie. Ale nie opiera się ona nawet na czymś takim. Nie wskazuje na to jakakolwiek przytaczana przez apologetów tej tezy przesłanka, gdyż wszystkie przytaczane przez nich zwykle przesłanki dotyczące uzasadniania prawdziwości ich światopoglądu zostały już przeanalizowane wyżej i po dokonaniu ich rozbioru na czynniki pierwsze okazało się, że były one tylko nieracjonalnymi przeświadczeniami, nie opartymi na niczym sensownym lub zasadnym. Przekonanie o rzekomym największym prawdopodobieństwie światopoglądu racjonalistycznego jest więc również oparte na takim kolejnym czysto intuicyjnym i bezpodstawnym przeświadczeniu, które w sposób nieprawomocny przeszło w ich umysłach drogę do obszaru oczywistości. Oczywistość ta jest jednak pozorna. Uporczywe trwanie przy niej jako czymś „zasadnym i racjonalnym” jest tak silne tylko dlatego, że coś co bardzo długo jawi się w umyśle jako pewnik nie przestaje być nim w jednej chwili z przyczyn czysto psychologicznych. Umysł powoli (czasem w ogóle) odzwyczaja się od swych nawet pozornych pewników, z tej prostej przyczyny, że są mu one niezbędne do zachowania równowagi. Nawet jeśli w końcu porzuci te stare pewniki na rzecz nowych (często równie złudnych) to proces ten jest okupiony dość bolesnymi konsekwencjami w postaci trudnych i dość pracochłonnych prób odnalezienia się w nowej dezorientującej rzeczywistości. Stąd reaguje w sposób samozachowawczy na zamiar rezygnacji z dotychczasowych trwałych w jego mniemaniu punktów odniesienia, które w ramach zachowania dotychczasowego poczucia bezpieczeństwa projektuje sobie jako coś właśnie zupełnie oczywistego, z czego nie da się zrezygnować.  

Pierwotna publikacja: luty 2008 . Wykorzystano w Opoce za zgodą Autora


[1] Ten przykład zawdzięczam Hemplowi — por. Carl G. Hempel, Filozofia nauk przyrodniczych, Warszawa 2001, s. 26.

[2] Tamże, s. 20.

[3] Karl R. Popper, Wiedza obiektywna, Ewolucyjna teoria epistemologiczna, Warszawa 2002, s. 91. Por. s. 109.

[4] Por. opis zastosowania tej zasady w: Jan Przybyłowski, Logika z ogólną metodologią nauk, Gdańsk 1995, s. 174.

[5] Imre Lakatos, Pisma z filozofii nauk empirycznych, Warszawa 1995, s. 8-9, 16-17 oraz zwłaszcza tamże przypis nr 23.

[6] Otto Neurath, Fizykalizm radykalny a „świat rzeczywisty”, w: Spór o zdania protokolarne, Warszawa 2000, s. 125.

[7] Tamże, s. 123, 127.

[8] Tenże, Zdania protokolarne, w: tamże, s. 71.

[9] Karl R. Popper, Wiedza obiektywna, dz. cyt., s. 118. Podkreślenia ode mnie.

[10] Por. choćby Van K. Tharp, D.R. Barton Jr., Steve Sjuggerud, Bezpieczne strategie inwestycyjne, Kraków 2006, s. 81n.

[11] Imre Lakatos, Pisma z filozofii nauk empirycznych, dz. cyt., s. 73.

[12] Richard Dawkins, Bóg urojony, Warszawa 2007, s. 28. W innej swej książce pt. Ślepy zegarmistrz (Warszawa 1994, s. 352) Dawkins twierdzi, że darwinizm zostałby sfalsyfikowany, gdyby w skałach sprzed 500 milionów lat znaleziono „niewątpliwą” czaszkę ssaka. Nietrudno zauważyć, że czaszka ssaka sprzed 500 milionów lat staje się wątpliwa niejako z zasady, gdyż jej istnienia teoria ewolucji po prostu nie przewiduje.  

[13] Ten skądinąd bardzo interesujący przykład wraz z cytatem z listu Flamsteeda zaczerpnąłem od Lakatosa - Imre Lakatos, Pisma z filozofii nauk empirycznych, dz. cyt., s. 69 przypis nr 153.

[14] Tamże, s. 74.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama