Czy religię wybieramy losowo? Dlaczego jestem chrześcijaninem, ktoś inny buddystą lub muzułmaninem?
Jeszcze jeden głos w dyskusji o ateistycznym argumencie dotyczącym powstrzymywania się w kwestii wyboru religii. Wcześniej pisał o tym już O.K. (artykuły z 20 stycznia 2017), jak i ja (artykuł z 7 stycznia 2017). Poniższy tekst jest finalnym domknięciem tego zagadnienia, przynajmniej jeśli chodzi o moje przemyślenia.
W eseju pt. Czy religię wybieramy losowo? poruszyłem zagadnienie braku wyboru religii przez ateistę. Jak pisałem, ateista niekiedy twierdzi, że mając do wyboru tak dużą ilość religii, których prawdziwości nie da się ostatecznie zweryfikować w ciągu jednego życia, podejmuje decyzję o braku wyboru jakiejkolwiek religii. Zdaniem ateisty takie podejście jest najuczciwsze i najbardziej logiczne. Nie mogąc zweryfikować za życia, która z religii jest prawdziwa, podejmowanie wyboru spośród na przykład tysiąca religii nie ma najmniejszego sensu. W dodatku, jak twierdzi ateista, przy tak dużej ilości religii do wyboru prawdopodobieństwo każdej spada do ekstremalnie niskiego poziomu. Mając do dyspozycji na przykład wybór spośród tysiąca religii, prawdopodobieństwo, że dana religia posiada prawdę spada w przypadku każdej pojedynczej religii do zaledwie 0,1%. Wybieranie religii nie ma więc żadnego sensu i najlogiczniej jest powstrzymać się od jakiegokolwiek wyboru. Tak rozumuje ateista, co jedynie zasygnalizowałem w swoich wcześniejszych rozważaniach i teraz chciałbym to zagadnienie rozwinąć, przedstawiając swój wyczerpujący pogląd w tej kwestii.
A więc załóżmy jak chce ateista, że mamy na przykład 1000 religii i za życia nie jesteśmy w stanie sprawdzić, która jest prawdziwa. Ateista myśli więc, że jeśli nie wybierze żadnej religii to w tym wypadku postąpi najrozsądniej. W rzeczywistości rozumowanie to jest iluzoryczne. Nie wybierając żadnej z tysiąca religii, nadal tak naprawdę dokonujemy wyboru i automatycznie wskazujemy na opcję 1001, czyli ateizm lub ewentualnie agnostycyzm. Wybór ateizmu jest jak najbardziej wyborem nr 1001 gdyż jest zajęciem stanowiska o charakterze afirmatywnym, w którym uznaje się fałszywość wszystkich religii i nieistnienie Boga. Stanowisko to jest symetryczną odwrotnością tezy religii o istnieniu Boga i zasadności istnienia religii. Stanowisko to jest tak samo obarczone problemem niesprawdzalności. Jak najbardziej jest więc ono wyborem a nie brakiem wyboru. Łatwo zauważyć, że gdy ateizm uznamy za wybór nr 1001, to jego prawdopodobieństwo też spada w okolice 0,1%.
Hardcore ateizm można w tym wypadku zastąpić soft ateizmem, czy wręcz agnostycyzmem i zmiękczyć swoje postulaty, stwierdzając na przykład, że brak wyboru religii nie musi za sobą pociągać afirmatywnego orzekania przez ateistę o fałszywości wszystkich religii i nieistnieniu Boga. Taka zmiana stanowiska nic tu jednak ateiście nie pomoże gdyż w tym wypadku konsekwencje pozostają dokładnie takie same jak w przypadku hardcore ateizmu, czyli jeśli okaże się, że któraś z religii była jednak prawdziwa, to wtedy agnostycyzm oraz brak stanowiska w kwestii Boga i wyboru religii były i tak wyborem, w dodatku błędnym wyborem. Jezus mówi, że niewierzący zostaną wrzuceni do jeziora ognia (Ap 21,8), nie rozważa więc w ogóle różnicy pomiędzy hardcore ateizmem, soft ateizmem, samą niewiarą i agnostycyzmem, traktując to wszystko jednakowo. Ale również odwrotnie, jeśli wszystkie religie są fałszywe to wtedy brak wyboru jakiejkolwiek z nich okaże się poprawnym wyborem. Jak widać zagadnienie wyboru w kwestii religii wciąż pozostaje obecne, bez względu na to, czy wybieramy religię, czy powstrzymujemy się od głosu, to wciąż jednak wybieramy jakieś stanowisko. Brak wyboru jest więc w tej kwestii jedynie czystą iluzją, nawet wtedy gdy ateiście wydaje się, że powstrzymuje się od głosu i nic nie wybiera w tej materii.
Rozważmy teraz pozostałe twierdzenia ateisty odnośnie do omawianego zagadnienia. Mocno podejrzanie wyglądają próby szacowania przez ateistę prawdopodobieństwa wszystkich religii przez wrzucanie ich do jednego wora i nadawanie im równego rozkładu prawdopodobieństwa. Problem jednak w tym, że są różne metody obliczania prawdopodobieństwa i każda z nich jest obarczona wieloma problemami metodologicznymi. Ateista ponadto zakłada, że wszystkie religie są jednakowe i twierdzą to samo, zaprzeczając sobie jednocześnie wzajemnie. Założenie to jest jednak pozbawione podstaw. Nieprawdą jest choćby to, że wszystkie religie upierają się, iż posiadają jedyną prawdę. Nie wszystkie religie też twierdzą, że są jedyną drogą prowadzącą do zbawienia. W religiach synkretycznych twierdzi się na przykład, że każda religia jest drogą do Boga. Niektóre religie w ogóle nie posiadają koncepcji zbawienia i są bardziej systemami etyczno-filozoficznymi, na przykład pewne religie Wschodu. Wiele innych religii to po prostu odłamy jakiejś głównej religii, zachowujące większość jej głównych nauk i zasad. Na przykład w USA jest jakieś 500 odłamów protestanckich i generalnie podział ten nie wynika z tego, że każdy odłam twierdzi, iż jest jedyną prawdziwą drogą do Boga. Podział ten nie wynika z kwestii soteriologicznych ale raczej z organizacyjnych i wiąże się z założeniem, że w I wieku n.e. zbory chrześcijańskie nie miały jednego nadrzędnego kierownictwa. Protestant jednego odłamu może twierdzić, że protestant innego odłamu będzie tak samo zbawiony jak on, pod warunkiem, że jedynie wyzna Jezusa jako swojego Pana i wyprze się grzechu. Niektórzy protestanci uczęszczają do kilku różnych zborów jednocześnie i nie mają z tym żadnego problemu, pozostając niekiedy całkowicie poza jakąkolwiek religią zorganizowaną.
Przypisywanie jedności każdej religii przy próbie liczbowego szacowania ich prawdopodobieństwa jest więc ateistycznym nadużyciem gdyż religie wcale nie dzielą się równomiernie według takiego podziału. Ateistów można zresztą w ten sam sposób po równo posortować wedle różnych ateizmów przy próbie obliczania prawdopodobieństwa stanowiska ateistycznego, więc wyjdzie na to samo: prawdopodobieństwo danego ateizmu jest bardzo niskie skoro mamy wiele różnych sprzecznych wersji ateizmu. Ateista dostrzegając tu ryzyko samowywrotności w swym twierdzeniu broni się z reguły przez postulat, że ateizm to tylko niewiara w Boga. Problem w tym, że gdy zaczniemy w sposób tak skrajnie oszczędny i okrojony definiować teizm to wtedy też okaże się, że teizm to jedynie wiara w Boga i w tym wypadku mamy tylko jeden teizm. Nic więc ateiście taki sofistyczny wybieg nie pomoże i podcina on tu tylko gałąź na jakiej sam siedzi wraz ze swym zarzutem przeciw wielości teizmów.
Ale wróćmy do zagadnienia prawdopodobieństwa w przypadku wielu teizmów. Okazuje się, że nawet jeśli przyjąć założenie ateisty, że wszystkie religie po wyliczeniu równomiernego rozkładu prawdopodobieństwa są jednakowo mało prawdopodobne, to nic konkretnego z tego nadal nie wynika przeciw religiom. Istnienie każdego z nas jako jedynej w swoim rodzaju unikatowej konfiguracji atomów, cech osobowości i tak dalej, też jest ekstremalnie nieprawdopodobne jeśli odniesiemy to do całej populacji ludzkiej na przestrzeni wszystkich dziejów. A jednak każdy z nas zaistniał. Niskie prawdopodobieństwo nie wyklucza więc niczego i nie jest żadną przeszkodą ku temu żeby dana religia pozostawała prawdziwa, pomimo faktu istnienia wielości innych religii.
Jak już wiemy, ateista zakłada, że prawidłowy wybór religii (przy założeniu, że tylko jedna religia jest prawdziwa) ma prawdopodobieństwo odwrotnie proporcjonalne do liczby religii. Jednakże prawdopodobieństwo danego elementu w zbiorze przeliczalnym nie musi w ogólności zależeć od liczebności tego zbioru. Przyjmowana w tym przypadku definicja Laplace'a jest tylko pewną hipotezą i inne definicje rozkładu prawdopodobieństwa nie są już z nią zgodne, na przykład definicja Kołmogorowa. Założenie, że wszystkie zdarzenia elementarne są jednakowo prawdopodobne jest tylko hipotetycznym przypuszczeniem. W przeciwieństwie do tego założenia jak najbardziej można przyjąć na przykład, że prawdopodobieństwo jakiegoś zdarzenia jest π razy większe niż innego, co pokazuje, że ułamkowa definicja Laplace'a jest bardzo ograniczoną definicją. A przede wszystkim nie wiadomo jakie jest prawdopodobieństwo prawdziwości danej konkretnej religii, więc ateista nie może twierdzić, że jest ono odwrotnie proporcjonalne do liczby wszystkich religii. Wybór odnośnie tego, która religia jest prawdziwa (a pozostałe nieprawdziwe), nie jest wyborem losowym - prawdziwość religii to rzecz już na wstępie ustalona, nawet jeśli nie mamy do tej informacji dostępu. Ateista nie odróżnia między prawdopodobieństwem prawdziwości danej religii (które może wynosić tylko 1 lub 0 i nie jest cechą losową), a prawdopodobieństwem czysto losowego wyboru tej prawdziwej religii (które rzeczywiście wynosi 1/N, tylko że ludzie nie wybierają religii losowo). Przypuszczenie, że „wszystko dzieli się po równo” jest założeniem „z sufitu”. Wystarczy wziąć pod uwagę fakt, że jeśli w czasie pisania tego artykułu wymyślę sobie swoją religię to nie będzie ona „z automatu” tak samo prawdopodobna jak reszta już istniejących religii.
Aby jeszcze bardziej dobitnie zilustrować na czym konkretnie polega tu błąd w myśleniu ateisty przywołajmy zagadnienie wyboru małżonki na całe życie. Żaden mężczyzna nie dochodzi przecież do wniosku, że prawdopodobieństwo znalezienia właściwej kobiety na całe życie jest „ekstremalnie niskie”, skoro prawdopodobieństwo to wyliczamy w tym wypadku jako 1/N, przy założeniu, że N to kilka miliardów kobiet. Gdzie tu sens? Żadnego sensu tu nie ma ale tak właśnie ateista podchodzi do zagadnienia wyboru właściwej religii. Wystarczy więc jedynie odnotować tu fakt, że liczba mężczyzn, którym udało się znaleźć małżonkę na całe życie, wynosi procentowo dużo więcej w skali całej populacji niż by to wynikało z ekstremalnie niskiego prawdopodobieństwa wyliczonego tu po prostu jako 1/N dla każdego konkretnego mężczyzny. Gołym okiem więc widać, że ta miara jest zbytnim uproszczeniem rzeczywistości i zniekształca ją, nie będąc w ogóle czymś adekwatnym do niej.
Ateista upiera się, że skoro za życia nie możemy osiągnąć ostatecznej pewności w kwestii tego, która religia jest prawdziwa, to należy w ogóle zaniechać wysiłków w zakresie dociekań z tym związanych. Stanowisko to jest bezsensowne. Nie mamy ostatecznej pewności w kwestii wszelkich wyborów życiowych, z samym ateizmem włącznie. Weźmy choćby kwestię wyboru partnera na całe życie, z którym to wyborem wiążemy wiele dalszych istotnych wyborów życiowych, typu posiadanie dzieci, wspólnoty majątkowej i tak dalej. W kwestii wyboru drugiej połówki nigdy nie możemy mieć pewności, że partner pozostanie z nami na całe życie. Niemniej jednak decydujemy się na takie wybory i stajemy przed ołtarzem, czy przed urzędem stanu cywilnego, co ateista również praktykuje, pozostając tym samym niekonsekwentnym odnośnie do zagadnienia tyczącego się pewności w zakresie wyboru religii. Tak samo nie mamy jakiejkolwiek pewności w kwestii wyboru zawodu na całe życie, wyboru pracodawcy, lekarza, a nawet doradcy finansowego. Dokonujemy jednak takich wyborów regularnie, w tym również ateista tak czyni, co znowu wpędza go w niekonsekwencję odnośnie do zagadnienia tyczącego się pewności w zakresie wyboru religii. Gdybyśmy oczekiwali ostatecznej pewności w kwestii jakiegokolwiek wyboru to nie wstalibyśmy rano nawet z łóżka, nie mówiąc o wyjściu na ulicę. Wszak przy najbliższym rogu może nam spaść cegłówka na głowę lub może przejechać nas pijany kierowca. A zatem stawiany przez ateistę wymóg odnośnie religii, aby tego typu życiowe decyzje podejmować wyłącznie w stanie pewności, sam w sobie jest wymogiem iluzorycznym. Ateista również nigdy nie podejmuje jakichkolwiek życiowych decyzji w stanie pewności, żądając tego jednocześnie w kwestii wyboru religii, przez co wpada ze swym żądaniem w niekonsekwencję oraz utopię. Tak samo iluzoryczne i niekonsekwentne są inne postulaty ateisty w kwestii wyboru lub braku wyboru religii, co zostało już omówione wyżej.
Pierwotna publikacja: styczeń 2017. Wykorzystano w Opoce za zgodą Autora
opr. mg/mg