Fragment książki "(Nie)?wiarygodne zmartwychwstanie"
[Fragment]
Kościół jest przede wszystkim wspólnotą zmartwychwstania, wspólnotą, w której możemy żyć nowym życiem z Ducha. Zmartwychwstanie jest dla nas obietnicą nowego, doskonałego życia w przyszłości, ale Bóg za bardzo nas kocha, żeby zostawić nas samych w zmaganiach z bólem, winą i samotnością obecnego życia. Dlatego daje nam wspólnotę ludzi kochających się nawzajem w sposób, w jaki On nas kocha — wspólnotę wzajemnej pomocy, wsparcia i zachęty. Kiedy Chrystusowa wspólnota żyje w mocy zmartwychwstania, stajemy się wysłannikami Boga przemieniającymi siebie nawzajem i zepsuty, rozsiewający cierpienie świat.
Niestety, Kościół nie zawsze żył według przykładu, jaki ustanowił dla niego Jezus. Czasami bywał przedstawicielem sił represji, hipokryzji i alienacji. Bolejemy nad cierpieniem, jakie zadawano w imię Chrystusa. Jest nam naprawdę przykro, jeśli zostałeś zraniony przez ludzi, którzy uważali się za wyznawców Chrystusa. Jednocześnie niezachwianie wierzymy, że Kościół jest najwspanialszą wspólnotą dobra, jaką kiedykolwiek widział ten świat. Bóg stworzył Kościół, aby przynosił naszemu kalekiemu światu uzdrowienie. Kościół, kiedy naprawdę żyje według Bożego planu, może w niesamowity sposób przemieniać zarówno jednostki, jak i społeczeństwa. Przyjrzyjmy się pokrótce, jak tego dokonuje.
Kiedy Jezus był na ziemi, w Nim „Bóg jednał ze sobą świat” (2 Kor 5,19). Teraz Chrystus jest w nas i św. Paweł mówi, że Bóg przekazuje nam „słowo jednania. Tak więc w imieniu Chrystusa spełniamy posłannictwo jakby Boga samego, który przez nas udziela napomnień” (2 Kor 5,19-20). Chce włączyć nas w swoją posługę przyciągania ludzi do Niego, szczególnie w chwilach problemów i przeciwności. Święty Paweł mówi dalej, że żyjemy: „Nie dając nikomu sposobności do zgorszenia, aby nie wyszydzono naszej posługi” (2 Kor 6,3). Bóg nie tylko pomaga nam osiągnąć cel, czyniąc nas coraz bardziej podobnymi do Chrystusa, ale także przez nas przyciąga ludzi do siebie, ponieważ: „Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała” (1 J 4,12).
Wydaje się, że najefektywniej wypełniamy to posłannictwo, kiedy doświadczamy czasów kryzysu, cierpień i prześladowań. Większość z nas potrafi okazywać miłość, radość, pokój i cierpliwość wtedy, kiedy mamy wiatr w żaglach i płyniemy przez życie bez problemów. A jak wielu z nas okazuje wdzięczność, odwagę i optymizm pośród sztormu? Kiedy pozostajemy radośni, choć dotyka nas tragedia, choć nas zraniono lub skrzywdzono, wtedy nasza postawa jest świadectwem dla innych. Takie właśnie świadectwo skłoniło dr. Francisa Collinsa, jednego z najwybitniejszych amerykańskich genetyków, szefa Human Genome Project, do refleksji nad chrześcijaństwem. W 1976 roku, jako lekarz stażysta, zdziwiony obserwował spokój niektórych spośród swoich śmiertelnie chorych pacjentów.
„Tym, co mnie uderzyło podczas rozmów przy łóżku szpitalnym z tymi prawymi ludźmi z Północnej Karoliny, były duchowe aspekty tego, przez co wielu z nich przechodziło. Widziałem, jak licznym chorym wiara dawała silną pewność ostatecznego pokoju, w tym świecie czy też w przyszłym, pomimo okropnych cierpień, na które, w większości wypadków, niczym sobie nie zasłużyli”.
Doktor Collins postanowił prześledzić dowody na istnienie Boga. Książką, która go przekonała, było Mere Christianity C.S. Lewisa, szczególnie argument autora na rzecz istnienia Boga na podstawie istnienia prawa moralnego. Dowody przekonały jego umysł, ale to nadzieja cierpiących wiernych przyciągnęła jego serce. Ten wybitny uczony stał się wyznawcą Chrystusa.
W trudnych chwilach Bóg tak całkowicie napełnia cię swoją radością i błogosławieństwem, że stajesz się nawet wdzięczny za doświadczenia, przez które przechodzisz. A kiedy ludzie zobaczą, jak odważnie i optymistycznie znosisz ciężki czas próby, pociągnie ich to do Chrystusa, tak jak doktora Collinsa. Nieżyjący już ksiądz katolicki, Henri Nouwen, zauważył:
„Niektóre z najbardziej przepełnionych nadzieją i radością momentów mojego życia to momenty wielkiego cierpienia emocjonalnego i fizycznego. Właśnie podczas doświadczeń odrzucenia i opuszczenia byłem wręcz «zmuszony» wołać do Boga: «Ty jesteś moją jedyną nadzieją, Ty jesteś źródłem mojej radości». Kiedy nie mogłem już trzymać się kurczowo tego, co zazwyczaj mnie wspierało, odkrywałem, że prawdziwe wsparcie i rzeczywiste bezpieczeństwo znajduje się daleko poza strukturami tego świata”.
Jako Ciało Chrystusa jesteśmy wezwani, by żyć tą rzeczywistością nadziei i dać ją poznać zewnętrznemu światu.
Jednym z naszych bohaterów jest młody chłopak, Steve Sawyer. Od urodzenia chory na hemofilię, w początku lat osiemdziesiątych został podczas transfuzji krwi zarażony wirusem HIV. Wobec tego wyroku śmierci, Steve porzucił studia i zaczął jeździć po świecie, mówiąc ludziom, że mogą osobiście poznać Boga i stanąć wobec wieczności z zaufaniem i nadzieją. Nigdy nie zapomnimy, jak mówił, że dziękuje Bogu za swą chorobę, bo bez niej jego przekaz o Jezusie nie miałby takiej siły oddziaływania. Steve powiedział: „Gdyby dzięki tym chorobom, które mnie zabijają, choć jedna osoba miała zrozumieć, że może żyć w relacji z Chrystusem, to byłoby warto je znosić. Wobec wieczności tylko to się liczy”. Steve właściwie zrozumiał nadzieję, jaką ukrzyżowany Zbawiciel ofiarowuje naszemu zepsutemu, cierpiącemu światu.
Społeczność Amiszów w Nickle Mines w Pensylwanii nigdy nie zapomni tragedii z 2 października 2006 roku. Charles Roberts, mieszkający tam ojciec trojga dzieci, nienależący do wspólnoty Amiszów, wszedł do jednoizbowej szkoły Amiszów, kazał chłopcom wyjść, a do dziewcząt otworzył ogień. Trafił dziesięć z nich, pięć zabijając, zanim sam popełnił samobójstwo.
W następstwie tej tragedii świat był porażony nie tylko samą zbrodnią, ale też tajemnicą przebaczenia, które poszkodowana społeczność tak szybko zadeklarowała. Ekspert do spraw Amiszów, Donald Kraybill, wyjaśnił, że to przebaczenie „nie jest aberracją. Amisz wyjaśniłby pytającemu, że przebaczenie znajduje się w centrum nauki Jezusa”. Amisze zdają sobie sprawę, że ich własne przebaczenie zostało okupione konkretną ceną — krzyżem Chrystusa. Chętnie więc ofiarowują przebaczenie innym.
N.T. Wright tak sformułował powód, dla którego przebaczenie jest istotną cechą społeczności chrześcijańskiej: „Tak naprawdę jesteśmy wezwani, żeby być ludźmi przebaczenia już teraz, ponieważ to jest właśnie życie, którym będziemy żyli w przyszłości”. Stworzenie zostanie przywrócone do materialnego istnienia, bez szkodliwych skutków grzechu. Podobnie przywrócone do istnienia zostaną nasze ciała, umysły i cechy moralne. W niebie będziemy zdolni w pełni przebaczyć sobie i innym ludziom zło, jakiego dopuściliśmy się w upadłym świecie. Wright tłumaczy: „Przykazanie, by przebaczać sobie wzajemnie, jest więc przykazaniem, by wnieść w teraźniejszość to, co mamy obiecane na przyszłość, a mianowicie fakt, że w nowym świecie Bożym wszystko będzie dobrze i wszelkie sprawy właściwie się ułożą”. Innymi słowy, mamy już teraz zacząć żyć nowym życiem naszego przyszłego zmartwychwstania.
Naszym zadaniem, jako wyznawców Chrystusa, jest rozlewać łaskę Bożą na innych ludzi, być żywym przykładem Chrystusowej miłości i przebaczenia. Ludzie muszą widzieć, z jakim współczuciem i delikatnością On odnosił się do tych, którzy tkwią w grzechach, nawet w grzechach seksualnych. Ludzie muszą zobaczyć, jak wiele Jezus uczynił, byśmy mogli dostąpić pojednania z Bogiem. Naszym zadaniem jest pomóc ludziom przejść od skupienia na własnych błędach do przyjęcia Bożej miłości i przebaczenia.
Jak bardzo poważnie Bóg traktuje przebaczenie? Jezus powiedział: „Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, Ojciec wasz nie przebaczy wam także waszych przewinień” (Mt 6,14.15). Nie możemy odmawiać innym przebaczenia i zarazem pogłębiać relacji z Bogiem.
Żyjemy w czasach mocno naznaczonych przez izolację, pustkę i ból. Dwie główne przyczyny samotności, jaką wiele osób dziś odczuwa, to technologia i brak ojca. Jesteśmy dziś świadkami bezprecedensowego postępu technologii, który bardzo się naszemu światu przysłużył. Jednak niestety te same wynalazki spowodowały też wielką samotność, odłączając ludzi od Boga i od siebie nawzajem. Ludzie spędzają znacznie więcej czasu przed komputerem, na słuchaniu muzyki, zabawianiu się grami wideo czy surfowaniu po Internecie niż w bezpośrednim kontakcie z drugim człowiekiem. W książce Generation Me dr Jean Twenge zauważa, że z powodu technologii „jesteśmy niedożywieni, karmiąc się sztuczną papką czatów, e-maili i rozmów telefonicznych zamiast zdrowego pożywienia bezpośrednich kontaktów z osobami, wśród których żyjemy”.
W poprzednich pokoleniach ludzie oglądali mnóstwo telewizji. To może nie było dobre, ale przynajmniej robili to przeważnie razem. Teraz wielu młodych ludzi ogląda, słucha i kontaktuje się z mediami samotnie, bez nadzoru i odpowiedzialnego udziału innych członków rodziny. Dziennikarka Marya Mannes trafnie zauważyła: „Im bardziej ludzie znajdują się w zasięgu komunikacji masowej, tym mniej komunikują się ze sobą nawzajem”.
Najgłębszym jednak źródłem osamotnienia nie jest postęp technologiczny, ale brak ojca. Największym problemem dzisiejszego świata nie jest zagrożenie terroryzmem, nieokiełznana przemoc czy nędza o światowym zasięgu. Największym problemem, przed którym staje dzisiejszy świat, jest brak kochających ojców zaangażowanych w życie swoich dzieci. Dzieci ojców nieobecnych lub niedbałych dorastają bez tej głębokiej, opiekuńczej miłości, której każdy człowiek pragnie.
W Piśmie Świętym znajduje się około stu siedemdziesięciu aluzji do Bożego ojcostwa. Bóg jest kochającym Ojcem, który z pasją angażuje się w życie swoich dzieci. Więź z Bogiem może wypełnić pustkę pozostawioną przez zaniedbania ziemskiego ojca, ale jedynym sposobem, aby tak się stało, jest bezpośrednia relacja z ludźmi w Kościele, z ludźmi, którzy potrafią dać innym doświadczyć ojcowskiej miłości Bożej. Efektywnym sposobem przekazywania tej miłości młodym ludziom jest stworzenie w naszych domach miejsc otwartych i przyjaznych, w których mogliby spędzać czas. To świetny sposób, aby dzieci z rozbitych rodzin mogły zobaczyć w działaniu związki międzyludzkie kształtowane według słów Biblii, a także aby można było z miłością nimi pokierować.
Miłość Boża musi być przekazywana nie tylko w domu i w murach kościoła, trzeba ją też wynieść na zewnątrz, w świat. Biblijna wiara zawsze owocowała miłością i służbą na rzecz tych, których mamy wokół siebie. Święty Jan mówi: „Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą” (1 J 3,18). Jezus pokazał nam taką miłość poprzez swoje życie. Dotykał niedotykalnych, kochał uważanych za niegodnych miłości i zbliżał się do izolowanych. Płakał nad złem, reagował gniewem na niesprawiedliwość i zawsze miał czas dla lekceważonych. Sięgał wzrokiem poza zewnętrzne pozory i kochał ludzi w sposób zgodny z ich prawdziwymi potrzebami. Jezus wzywał nas, byśmy kochali swoich wrogów, błogosławili tym, którzy nas prześladują, i ostatecznie zwyciężył świat poprzez taką miłość, jaką okazał nam na krzyżu. Taka skłonna do poświęceń miłość powinna być podstawą wszelkich naszych związków międzyludzkich — w Kościele i poza nim.
Parafianie pewnego zdewastowanego kościoła w stanie Montana zebrali kosze kart upominkowych i innych drobnych prezentów, by przesłać je trzem nastolatkom podejrzanym o włamanie do budynku, porozbijanie okien, opróżnienie gaśnic, kradzież pieniędzy i sprzętu elektronicznego. Jason Reimer, tamtejszy pastor, powiedział: „Sędzia wymierzy im karę, ale jako wspólnota chcemy wyciągnąć dłoń do nich, obdarzyć ich miłością i miłosierdziem. Wielu z nas, chodzących czy nie do kościoła, było wcześniej w ich sytuacji i dokonało pewnych złych wyborów, ale Bóg nam wybacza”.10 Ci ludzie chcieli sprawić, żeby młodzi wandale dobrze zakosztowali Bożej miłości.
N.T. Wright tak ujmuje myśl, że pełna poświęcenia miłość powinna być znakiem rozpoznawczym Chrystusowego Kościoła: „Ewangelia wzywa Kościół, by realizował zwycięstwo Boga w świecie poprzez cierpiącą miłość. Krzyż jest nie tylko przykładem do naśladowania, jest osiągnięciem, które trzeba rozpracować i wprowadzić w życie”. Krzyż pokazuje, jak mamy w Kościele kochać się nawzajem.
opr. mg/mg