"Bóg urojony" to raczej szyderstwo niż poważna intelektualna dyskusja na tematy religii i ateizmu. Nie można jednak tej książki traktować całkiem niepoważnie
„Bóg urojony” nie jest poważną intelektualnie pozycją, co nie znaczy że przesłanie książki staje się z tego powodu śmieszne.
W końcu przeczytałem — lepiej późno niż wcale — książkę Bóg urojony, światowy bestseller, który rozszedł się w milionach egzemplarzy i tłumaczeniach na kilkadziesiąt języków. Teraz będę z ręką na sercu mógł odpowiadać na pytania ateistów: „tak, czytałem”, i obserwować ich szczery wyraz niewiary, że nic się nie zmieniło w moim stosunku do Boga, podczas gdy oni naiwnie uwierzyli, że Richard Dawkins pisał serio o swoim celu, który „zostanie osiągnięty, jeśli każdy religijny czytelnik, przeczytawszy ją pilnie od deski do deski, stanie się ateistą” (s. 17). Wydałem bez mała pięćdziesiąt złotych, przeczytałem, Bóg i zdrowy rozsądek zwyciężyli.
Nie jest to pozycja łatwa w lekturze — ale kto powiedział, że życie wierzącego ma być lekkie, łatwe i przyjemne? — bo mimo tego, że autor raczy co rusz żartować, nie zawsze styl jego żartów rusza czytelnika; zjadliwe żarty stają się w końcu niestrawne, najśmieszniej robi się wtedy, gdy prześmiewca Dawkins próbuje pisać poważnie. Trzeba z kolei naprawdę iście śmiertelnej powagi ze strony pozbawionych humoru wyznawców wiary guru niewiary, żeby nie dostrzec konwencji, jaką był przyjął w swojej na pewno nie naukowej książce profesor Oksfordu (w czasie pisania książki, dziś już na emeryturze): Bóg urojony to ni mniej, ni więcej jak tylko/aż publikacja pisana „ku pokrzepieniu serc” ateistów, stąd może sobie autor pozwolić na niefrasobliwość, nienaukowość, prztykanie po nosie „obcych” i zadzieranie nosa „swoich”.
Oczywiście Dawkinsa „pojęcie Boga jest karykaturą, obrzydliwym bóstwem, które każdy mógłby się czuć zobligowany odrzucić” (M. Novak, Boga nikt nie widzi). Karykatura Boga, którą Dawkins maluje — staje się raczej karykaturą jego samego — nie sposób z powagą traktować osoby, która nie wierząc w Boga używa Jego obrazu jako narzędzia do walki z chrześcijanami, przy czym obraz ten bierze z kart Starego Testamentu nie bacząc na to, że chrześcijanie twierdzą, że Bóg objawił swoje oblicze w Jezusie z Nazaretu. Tak ustawiony „zawistny (i dumny z tego), małostkowy i niesprawiedliwy typ, z manią na punkcie kontrolowania innych i niezdolny do wybaczania, mściwy i żądny krwi zwolennik czystek etnicznych, mizogin, homofob i rasista, dzieciobójca o skłonnościach ludobójczych (oraz morderca własnych dzieci przy okazji), nieznośny megaloman, kapryśny i złośliwy tyran” (s. 57) — uff! — staje się łatwym celem w światopoglądowej wojnie. Ale kto powiedział, że życie ateisty nie ma być lekkie, łatwe i przyjemne?
Nie dla usprawiedliwienia, ale dla zrozumienia Dawkinsa należy dodać, że walczy on przede wszystkim z amerykańskimi fundamentalistami biblijnymi, z którymi niestety dzieli sposób czytania Biblii, a w ten sposób staje się „częścią problemu, nie jego rozwiązaniem” (A. McGrath, J.C. McGrath, Bóg nie jest urojeniem). Podobnie jak tamci mają „tendencję wierzyć, że ponieważ Bóg jest bytem absolutnym, każde z Jego słów ma wartość absolutną, niezależnie od wszelkich uwarunkowań ludzkiego języka” (Jan Paweł II, Przemówienie na temat interpretacji Biblii w Kościele), tak dogmatyczny darwinista Dawkins nie chce przyjąć do wiadomości, że pojęcie Boga również może podlegać ewolucji. Jeśli „fundamentalizm zachęca, nie mówiąc o tym, do pewnej formy samobójstwa myśli (...), ponieważ nieświadomie myli ludzkie ograniczenia biblijnego orędzia z Boską treścią tegoż orędzia” (Papieska Komisja Biblijna, Interpretacja Biblii w Kościele), to Dawkins właśnie popełnił intelektualne samobójstwo.
Trudno oczekiwać po nieboszczyku, że okaże żywsze zainteresowanie sporami teologicznymi — dla niego jest to niepotrzebne „dzielenie włosa na czworo” (s. 61), nie ma przecież większej różnicy, „czy mamy jednego Boga w trzech częściach, czy trzech Bogów w jednym?” (s. 61). Niech mimo wszystko spoczywa w pokoju ten arcyjaśniak, który potrafił jeszcze przed intelektualną śmiercią przypomnieć potomnym ciemniakom, że „autentyczne świadectwa historyczne, iż Jezus Chrystus rzeczywiście przypisywał sobie boski status, są dość wątłe” (s. 137), oraz przytomnie powrócić do dawno już zdemitologizowanych mitów formułowanych przez przodków poddających w wątpliwość samą egzystencję Rabbiego: „niektórzy historycy wysuwają hipotezę — nie znajdującą szerszego poparcia — ze Jezus Chrystus nigdy nie istniał”, jednak „najprawdopodobniej jest postacią historyczną” (s. 143).
Przeczytałem Boga urojonego, ale najprawdopodobniej pozostanę jednak politeistą — a takimi są w rozumieniu Dawkinsa katolicy wierzący w Trójcę i oddający cześć Maryi i świętym. Choć cały świat przemierzył w nieubłaganym procesie ewolucji religijnej drogę od pierwotnego animizmu, przez politeizm po „monoteistyczny szowinizm” (s. 59), przygotowując się tym samym do wykonania jeszcze jednego kroku — odrzucenia, wzorem dumnych ateistów, jednego boga więcej. „To żaden wstyd być ateistą. Przeciwnie! Możesz — i powinieneś — szczycić się tym, że jako ateista kroczysz przez świat z podniesionym czołem, śmiało kierując wzrok ku najdalszym horyzontom” (s. 13). Nieśmiało przypomnę, że ziemia ma kształt kuli, i dlatego idąc tak ciągle przed siebie można wrócić w to samo miejsce, z którego się wyszło.
Tekst ukazał się w Nowym Życiu nr 2 (462)/2013. Publikacja w serwisie Opoki za zgodą Autora.
opr. mg/mg