Twarze Ojców Pustyni - fragmenty książki wydawnictwa "Znak" (Makary)
To wielce popularne imię nosiło na pustyni wielu, ale dwóch zasłynęło szczególnie: dla rozróżnienia zwano ich jednego Aleksandryjczykiem, drugiego Egipcjaninem. Trzeba pamiętać, że helleńska Aleksandria, jakkolwiek już od wieków była stolicą, najpierw królestwa Ptolomeuszy, później zaś prowincji egipskiej w państwie rzymskim, nigdy w potocznym języku nie została zaliczona do „Egiptu”. Pierwszy Makary był więc mieszczaninem ze stolicy, drugi chłopem; pierwszy może Grekiem, drugi na pewno Koptem. Makary Aleksandryjczyk zasłynął głównie z wyczynowych postów; Makary Egipcjanin jest osobowością o wiele ciekawszą.
Pochodził z Dolnego Egiptu, z Delty, gdzie urodził się około roku 300, a więc jeszcze pod koniec epoki prześladowania chrześcijan. Jako dziecko pasł bydło, jako młody człowiek był poganiaczem wielbłądów. Pracował na linii przewozu towarowego, która dostarczała do Aleksandrii sodę z Nitrii. (Te pustynne strony, nawiasem mówiąc, także nie były uważane za „Egipt”). Tam za każdym pobytem oglądał rozwijające się osiedle pustelników; może zdarzało mu się także wędrować jeszcze dalej na południe, do nowego osiedla, zwanego Cele. Był człowiekiem uczciwym (już jako dziecko nie chciał kraść z innymi owoców) i niewątpliwie inteligentnym mimo braku wykształcenia, przedsiębiorczym i ruchliwym.
Był żonaty, ale żonę stracił około roku 330, i wtedy doszło do głosu powołanie pustelnicze. Makary osiadł najpierw jako asceta „w Egipcie”, czyli na pustynnym pobrzeżu zamieszkanego terenu; poza okolicami Delty niemal każda wieś egipska graniczyła przecież z pustynią. Spodobał się okolicznym wieśniakom, którzy właśnie potrzebowali nowego diakona, więc siłą (!) doprowadzili Makarego do biskupa, żeby nałożył na niego ręce... Gdy go po wyświęceniu puścili, diakon im uciekł, gdyż nie czuł się wezwany do kariery duchownej. Osiadł przy innej wsi, gdzie został dla odmiany niewinnie oskarżony o gwałt na pewnej dziewczynie, poturbowany i wyśmiany. Pokornie utrzymywał tę nową „żonę” z własnej pracy, póki ona sama w skrusze nie wyznała, kto naprawdę jest ojcem jej dziecka. Teraz z kolei ludzie zaczęli wynosić pod niebiosy cnotę Makarego, więc znowu uciekł. Na starość będzie opowiadał tę historię z wyraźnym uśmiechem jako wyjaśnienie, dlaczego założył Sketis.
Nazwę „Sketis” nosiła górzysta, zupełnie bezludna część pustyni na południe od Cel. Makary mógł osiąść w Celach, jeśli Nitria była dla niego jeszcze zbyt blisko „Egiptu” — ale tu doszła chyba do głosu jego wrodzona fantazja: dlaczego by nie spróbować żyć jeszcze dalej, w górach? Po wodę i po surowce do pracy będzie tam bardzo daleko, ale nie aż tak daleko, żeby silny i przedsiębiorczy mężczyzna nie dał sobie rady. (Możliwe zresztą, że już wtedy niektórym śmiałkom była znana metoda zbierania na pustyni porannej rosy). Drogi w te góry nie ma, tym lepiej: nie przyjdą gapie. Co w nich się kryje, nikt jeszcze dotąd nie sprawdził, to nic: on sprawdzi pierwszy. Poszedł. Nie było go długo. Jeśli wierzyć przypisywanej mu później opowieści, przewędrował nie tylko góry Sketis, ale i całą pustynię aż do stepów Sudanu, i tam spotkał dwóch pustelników, którzy nie mieli najdosłowniej nic, nawet odzienia, a żywili się ziołami wśród stada bawołów, które ich najwyraźniej zaakceptowały. Makary będzie o nich opowiadał z szacunkiem: nie jestem sam mnichem, alem mnichów widział. Nie został jednak z nimi (i z bawołami), tylko wrócił na północ i ostatecznie osiedlił się w Sketis. Ponieważ widywano go co jakiś czas przychodzącego stamtąd, wkrótce znaleźli się uczniowie, którzy się do niego przyłączyli; także liczni starcy, zachęceni takim przykładem, opuścili przeludnione już Cele, by osiąść w miejscu wymagającym większego trudu. To nowe osiedle pustelnicze różniło się od poprzednich tym zwłaszcza, że pustelnie były tu jeszcze bardziej rozrzucone, oddalone od siebie nawet bardziej niż w Celach. Niemniej wkrótce zbudowano w centrum Sketis kościół, znalazło się wśród mieszkańców kilku kapłanów (także i Makary około roku 340 został kapłanem) i sława tej tajemniczej osady, do której nadal nie było drogi, zaczęła się rozszerzać po chrześcijańskim świecie. Do dziś jej nazwa przetrwała w rosyjskim słowie skit, oznaczającym właśnie osiedle pustelników.
Makary był tam głównym autorytetem i mistrzem przez pół wieku, gdyż umarł dopiero w roku 390. Jak na starca (w obu znaczeniach tego słowa), był wyjątkowo ruchliwy. To, że około roku 373 musiał się udać na dwuletnie wygnanie, nie było oczywiście jego decyzją, tylko wrogich mu arian; ale mamy relację o jego przynajmniej kilkakrotnych odwiedzinach u Antoniego, od którego siedziby dzieliła go cała szerokość Egiptu z Nilem pośrodku. W apoftegmatach spotykamy go wiecznie wędrującego: przechadza się po pustyni, odwiedza regularnie swoich mieszkających w oddaleniu uczniów, sam chodzi aż do bagien nitryjskich po liście potrzebne do uzyskiwania włókien, z których kręcono liny... Razem z uczniami idzie „drogą w Egipcie”, a więc przez tereny zamieszkałe, to znów odwiedza mnichów mieszkających w Terenutis; idzie aż do Aleksandrii po to tylko, żeby jakiemuś choremu starcowi przynieść ciastko, na które tamten miał ochotę, a którego nie można było kupić gdzieś bliżej. U Kasjana, który nie mógł go już znać, ale znalazł w Sketis bardzo jeszcze świeżą pamięć o nim, Makary wędruje do jakiejś nie nazwanej, ale niewątpliwie w Egipcie położonej miejscowości, gdzie nauczano błędów ariańskich, aby błyskotliwej dialektyce ich głosiciela przeciwstawić argument w postaci cudu; tę opowieść podawano na pustyni z ust do ust i znana jest z wielu relacji, chociaż na przykład Rufin umieszcza jej akcję w Sketis. Makary był już bliski śmierci, kiedy z jakiejś odległej osady mniszej przysłano prośbę, żeby przyszedł tam z nauką, bo bracia chcą go jeszcze raz zobaczyć, a łatwiej jemu jednemu przyjść do nich niż „całemu ludowi” do niego. Uznał tę rację i poszedł. Do końca też nie zgodził się zamieszkać w centrum osady, gdzie młodsi bracia mogliby go obsługiwać; twierdził, że sam zna drogę do wody i do piekarni.
Mnisi z upodobaniem powtarzali także historie o zwycięskich dialogach Makarego z szatanem i o jego nieustraszonym spokoju wobec wszelkich niezwykłych a groźnych zjawisk. Właśnie jemu w apoftegmatach przypisuje się takich historii najwięcej. Był niewątpliwie postacią barwną i nie pozbawioną pogodnego humoru. Zdarzyło mu się kiedyś skarcić swego imiennika, Makarego z Aleksandrii, za nierozważne osądzenie sprawy jakichś braci i zbyt pośpieszne wydanie wyroku; gdy tamten dramatycznie błagał go: Naznacz mi pokutę — „Egipcjanin” kazał mu przez trzy tygodnie jeść tylko raz na tydzień... wiedząc doskonale, że on tak właśnie robi zawsze.
Był mistrzem Pafnucego, Pojmena, Besariona, Mojżesza, Izajasza, Sisoesa... właściwie wszystkich głównych sketyjskich świętych. Nie zawsze oczywiście mistrzem jedynym, ale na pewno jednym z tych, do których przychodzili oni w młodości po radę i „słowo”. Jeden z apoftegmatów, opowiadający historię dwóch jego bezimiennych a wyjątkowo żarliwych uczniów, pokazuje, jak odbywała się taka formacja. Owi uczniowie zgłosili się do Makarego, a on dał im kilof, by sobie naciosali kamieni na chatę, pokazał drogę do mokradeł, skąd mieli przynieść materiał na dach, i nauczył ich powroźnictwa i koszykarstwa; zapewne powiedział im także, jak powinien być rozłożony czas mnicha. Potem wrócił do siebie i czekał, żeby zaczęli przychodzić do niego ze swoimi problemami, a skoro się nie doczekał, poszedł sprawdzić, co robią. Najwyraźniej wewnętrzna, duchowa część tej formacji przychodziła po zewnętrznej i nie była systematycznym przekazem, ale raczej odpowiadaniem na indywidualne problemy według indywidualnych potrzeb. Makary zresztą stosunkowo niewiele miał do przekazania słowem; o wiele więcej przykładem.
Jego dobroć była tak wielka i tak autentycznie promieniejąca, że zdarzało mu się życzliwym słowem nawrócić na chrześcijaństwo spotkanego przygodnie poganina. Bracia mawiali, że Makary stał się na ziemi jak Bóg, bo jak Bóg ochrania świat, tak on osłaniał winy ludzi, na które patrzył jakby nie widząc, i słuchał o nich jakby nie słysząc. Wybrał więc sobie do naśladowania spośród wszystkich cech Stwórcy miłosierdzie; nie on jeden, ale on właśnie szczególnie z tego zasłynął. Jego pokora (bez pokory miłosierdzie nie jest możliwe) była prosta, spokojna i autentyczna, nie do podważenia; ale też nigdy nie naśladował wyczynowej ascezy, którą chełpili się nieraz pomniejsi starcy. Wręcz przeciwnie, dbał o to starannie, żeby nawet standardowych, normalnych na pustyni wyrzeczeń nie praktykować na niczyim widoku, gdyż to by mogło być jakąś próbą przywłaszczenia sobie skrawka chwały, która cała należy się Bogu. Kiedyś po powrocie z dalekiej wędrówki zastał w swojej celi złodzieja, który pakował właśnie jego dobytek na swojego osła; Makary udał przechodnia i pomógł mu w załadunku. Niektórzy opowiadali wprawdzie, że to nie był osioł, tylko wielbłąd, mądrzejsze widocznie zwierzę, i że odmówił niesienia skradzionych rzeczy, tak że złodziej musiał je w końcu zostawić. Czy było tak, czy inaczej, ta historia pokazuje, że Makary nawet własnych narzędzi i sprzętów nie traktował jako swojej własności; cóż dopiero zasługi czy chwały.
Toteż nauczał zwykle krótko, nie narzucał się z naukami nieproszony, a najchętniej rozmawiał z tymi spośród braci, którzy traktowali go bez specjalnego szacunku albo wręcz z niego drwili. Na czołobitność w ogóle nie odpowiadał, ale rozjaśniał się natychmiast na zaczepkę w rodzaju: Abba, podobno jako poganiacz kradłeś saletrę z transportów i sprzedawałeś na boku? Na tę jego pokorę — zdaniem mnichów — skarżył się sam szatan, mówiąc, że dzieje mu się wielka krzywda, gdyż w ascezie na pewno Makarego przewyższa: nie jada w ogóle, gdy Makary jada, choć pości; i nie sypia w ogóle, gdy Makary sypia przynajmniej trochę. I właśnie tylko pokora Makarego jest tym, czego naśladować nie potrafi... Była to ważna lekcja, dla wielu na pustyni bardzo trudna, gdyż łatwiej im było dopracować się zewnętrznej, wymiernej i efektownej ascezy, niż walczyć ze swoją pychą; a tu nagle okazywało się, że w tej zewnętrznej ascezie szatan jest jeszcze lepszy... Makary byłby ostatni, który by ascezą gardził; przeciwnie, uczył, że trzeba uprawiać ją z całą konsekwencją i z gotowością spędzenia na niej choćby i stu lat, ale zarazem tak się niczym nie przejmować, jakby się miało umrzeć jutro. Ważna była wewnętrzna postawa duszy; wszelkie ćwiczenia zewnętrzne pełniły rolę tylko służebną.
Bracia mogli nieraz nie dorastać do takiej nauki, niemniej stać ich było na to, żeby ją cenić i żeby ją czerpać bardziej nawet z jego czynów niż z jego słów. Był najwyraźniej specjalistą od dobrego i przekonującego przykładu. Toteż większość jego apoftegmatów ma formę anegdot, nie zaś pouczeń: pełne są akcji, zaskakujących wydarzeń, dialogów, point. Tradycja pustyni przypisuje mu wprawdzie jeden list i kilka małych pism, Kasjan przytacza jakąś jego skomplikowaną przypowieść o zachłannym golibrodzie, który za dużo zarobił — ale większość tych tekstów jest wątpliwej autentyczności, a najważniejsze i najbardziej cenione nauki Makarego zostały dane przykładem.
opr. mg/mg