Twarze Ojców Pustyni - fragmenty książki wydawnictwa "Znak" (Jan Karzeł)
Około roku 357 przyszedł z Teb do Sketis osiemnastoletni chłopiec imieniem Jan. Miał on wśród pustelników starszego brata, zgłosił się jednak jako uczeń do słynącego z wielkiej surowości świętego Tebańczyka, abba Ammoego. Nie wzbudził, jak się zdaje, szczególnego entuzjazmu mistrza, który przetrzymał go przez tydzień za drzwiami, zanim go w końcu wpuścił. Zniósłszy tę dość niegrzeczną próbę, Jan został poddany następnej: musiał podlewać suchy patyk, chodząc po wodę do dalekiego bagniska. Wreszcie po trzech latach patyk się zazielenił (dziś jeszcze w Sketis pokazują drzewo, które z niego wyrosło) i Jan mógł odtąd w nocy spać, zamiast wędrować z dzbankiem tam i z powrotem. Jak widać, cierpliwości mu nie brakowało. Jeżeli mimo to przyjęto go z takimi oporami, to najprawdopodobniej z racji nie tylko młodego wieku, ale i małego wzrostu, który sprawiał, że wyglądał zgoła na dziecko, przynajmniej póki się nie doczekał brody. A jedną z zasad pustyni było nieprzyjmowanie „chłopców”.
Nadano mu też wkrótce przydomek nawiązujący do jego postury; przydomek był oczywiście koptyjski, ale ponieważ nauki pustelników spisywano w kiepskiej lokalnej grece, trzeba go było przetłumaczyć na grekę. W jednym apoftegmacie Jan występuje jako „mały”, ale ten apoftegmat znajduje się w Księdze Starców osobno; w cyklu wyraźnie jemu w tejże księdze poświęconym użyto natomiast słowa Kolobos (od kolobo — „skracać” lub „obcinać”); Jan był w stosunku do normalnego wzrostu ludzkiego „skrócony”. Ponieważ to greckie słowo może w przenośni oznaczać także „okaleczony” (na przykład przez obcięcie nóg), powstało zamieszanie i w nowszej literaturze Jan występuje czasem jako „Poraniony”, co miałoby sugerować samookaleczenie. Nic nie było dalsze od jego pogodnego ducha niż samookaleczenie. Literacka tradycja monastyczna zawsze zresztą rozumiała jego przydomek właściwie: na przykład w XI-wiecznym wierszu, który jest poetyckim opracowaniem jednej z jego znanych przygód, Jan pojawia się jako Ioannes abbas parvulus. Dziś najczęściej nazywamy go Karłem. Był zapewne fizycznie podobny do innego wielkiego świętego tegoż imienia: Jana od Krzyża.
Twardy, milczący Ammoe ufał mu całkowicie i nigdy nie patrzył, co Jan robi, chodząc po celi i usługując mu w chorobie. Ammoe chorował przez wiele lat, a Jan opiekował się nim wiernie, chociaż przez cały ten czas nie usłyszał nawet jednego „Bóg zapłać”. Dopiero w godzinie śmierci starzec rozczulił się i podziękował uczniowi, nazywając go aniołem. Pochowawszy mistrza, Jan przyłączył się do swego rodzonego brata, którego imienia nie znamy. Był już jednak najwyraźniej zmęczony mnogością trosk i wymagań, spadających na mnicha, toteż wpadło mu do głowy pójść na skróty. Po prostu od zaraz zostanie aniołem, żyjącym nieustanną modlitwą bez żadnej troski o pożywienie i ubranie! Odszedł więc nagi na pustynię, ale po tygodniu wrócił do brata upokorzony i pouczony: nie nakarmiono go manną z nieba ani łaska Boża nie uczyniła go niewrażliwym na głód i zimno. Ludzka kondycja nie dopuszcza takich uproszczeń; trzeba przyjąć jako Bożą wolę wszystkie te szczegółowe troski, przeciw którym tak się buntował.
Przyjął je więc całym sercem, a serce miał tak proste i tak w tej dziecięcej prostocie logiczne, że przyjął je bez różnicy dla siebie i dla innych. Mniej więcej w tym właśnie czasie odbywało się w Sketis spotkanie mnichów, wśród których Jan był wciąż jeszcze najmłodszy. Pewien sławny kapłan podjął się służebnej czynności nalewania wina, ale mnisi byli zbyt dobrze wychowani, żeby się na to zgodzić, i nikt od niego tej posługi nie przyjął — z wyjątkiem Jana. Oburzyli się więc: Ty, najmłodszy, dajesz się obsługiwać kapłanowi? Odpowiedział najprościej, jak dziecko: że chciał mu dać okazję do zasługi, a także oszczędzić mu przykrości, gdyby od niego nikt wina nie przyjął. To był chyba pierwszy wypadek, kiedy ten mały, „skrócony” Jan dał swoim współbraciom do myślenia; miał później okazać wielki dar słowa i rady.
Żadna jednak skłonność nie mija człowiekowi od razu, po jednej lekcji. Może powrócić albo w tym samym kształcie, albo w podobnym, jeszcze wiele razy. Jan niewątpliwie nieprędko rozstał się ze swoją skłonnością do uproszczeń, skrótów, ułatwień, niemniej odtąd nie próbował już wynajdywać sobie dróg na skróty. Ale gdyby Bóg dał się uprosić..? I Bóg dał się uprosić, i pewnego dnia zesłał Janowi całkowitą swobodę ducha, wolność od jakichkolwiek nieuporządkowanych skłonności, jakichkolwiek pokus. Cała Janowa prostota ukazała się w następnym kroku: młody pustelnik poszedł do star-ca sąsiada i oznajmił mu o swoim wyzwoleniu. Sformułowane to jest w apoftegmacie tak, że nie wygląda na zasięganie rady starca w tej sprawie, ale właśnie na spokojne, może nawet z dziecinnym triumfem, oznajmienie. Starzec był ze szkoły wielkiego Antoniego, odpowiedział więc Janowi: Idź i proś Boga, żeby przyszły na ciebie pokusy, i takie jak przedtem utrapienia i upokorzenia; bo tylko w walce dusza czyni postępy. Zdumiewające, ale Jan usłuchał z całą prostotą. Bóg musiał się uśmiechnąć, odejmując mu szkodliwy, a niegdyś tak upragniony dar: zrozumiałeś nareszcie, mały Janie, a zrozumiałeś dlatego, że nie uważasz się za najmądrzejszego. Odtąd będziesz zwyciężał: nie ty, ale Ja w tobie.
Wszystkie pozostałe opowieści o Janie pochodzą z czasów, kiedy był już znanym „starcem”, abba, mającym stałych uczniów i przyjmującym także przygodnych poszukiwaczy jednorazowych pouczeń. Po dawnej tendencji do uproszczeń nie pozostało już w tym nowym Janie ani śladu; przeciwnie, jedną z jego najlepiej zapamiętanych nauk, którą po wiekach zacytuje w Palestynie św. Doroteusz, było żądanie, aby mnich brał po trosze z każdej cnoty, żadnej nie pomijając, nie dyspensując się od żadnego obowiązku pod pretekstem akcentowania innych nakazów. Uproszczenia więc odrzucił, ale prostotę zachował. Jego myśl była tak zaprzątnięta Bogiem, że czasami bracia wręcz bawili się jego odruchowym przetwarzaniem każdego poruszonego w rozmowie tematu w modlitwę. Potrafił także zapomnieć, co robi, i zużyć na jeden kosz materiał przeznaczony do wyplecenia dwóch; albo zapomnieć, że swoje wyroby ma wynieść przed dom czekającym tam wielbłądnikom; albo zachwyconemu tym roztargnieniem gościowi udzielać nauki przez całą dobę, nie zdając sobie sprawy z upływu czasu... Wieść o każdym takim wyczynie rozchodziła się po Sketis jako najnowsza anegdota o abba Janie i przysparzała mu sympatii współbraci.
Pamiętali, oczywiście, żeby go w oczy nie chwalić i nie doczekać się w ten sposób dość ostrej odpowiedzi. Jan wiedział doskonale, że w walce, którą toczy o własną duszę, zwycięża nie on, ale Bóg. Wyrażał to przez przypowieść o człowieku, który przed dzikimi zwierzętami chroni się na drzewo — a drzewem w tej przypowieści jest modlitwa. Wobec tego jakiekolwiek chwalenie jego, a nie Boga, było po prostu kłamstwem, a kłamstwa prostota Janowa nie znosiła. Z tymi natomiast, którzy go krytykowali, zgadzał się najspokojniej, gdyż taka była prawda, a prawda to rzecz Boża. Kiedyś przed kościołem w Sketis otoczyli go bracia szukający jego rady, a pewien starzec, mniej popularny, za to bardziej (powiedzmy miłosiernie) w duszy swojej skomplikowany, rzucił przechodząc:
— Janie, jesteś jak wdzięcząca się nierządnica! Jesteś jak kubek trucizny!
— Słusznie, abba. A powiedziałeś to, widząc mnie tylko od zewnątrz; co byś dopiero powiedział, gdybyś ujrzał wnętrze!
Kimże jest ten Jan — zapytał inny starzec — że z powodu swojej pokory całą Sketis ma zawieszoną u małego palca?
A dobrze było człowiekowi utrapionemu i cierpiącemu zawisnąć u tego palca: Jan miał cierpliwość równie wielką jak pokorę i gotów był na to samo pytanie odpowiadać w nieskończoność, zawsze równie życzliwie; jakie to trudne, wiedzą spowiednicy. Jego nauki bywały bardzo często obrazowe. Prawdę, że łaska Boża nie ginie od udzielania jej innym, ilustrował, każąc uczniowi zapalać kaganki jeden od drugiego. Naukę, że absurdem jest, kiedy człowiek ułomny krytykuje cudzą ułomność, rozwijał w barwną opowieść o dwóch żonach pewnego wieśniaka, które z nędzy chodziły nago i naśmiewały się z tego powodu jedna z drugiej. Niektóre jego obrazy miały rodowód biblijny, na przykład przypowieść przedstawiająca nawróconą duszę ludzką jako nierządnicę, z którą ożenił się wielki pan i która teraz stara się unikać dawnych kontaktów. Jedno jest zastanawiające: w Janowych przypowieściach często pojawiają się kobiety, i to nie jako niebezpieczeństwo, tylko jako osoby. Najwyraźniej Jan nie bał się kobiet: prosty i czysty, nie przenosił na nie własnych problemów, toteż i nie widział w nich pułapki. Tylko ludzi.
A ludziom należała się dobroć: wszystkim naraz, co czasem pogodzić trudno. Kiedyś szedł Jan w gromadzie braci nocą przez pustynię; może to było około roku 407, kiedy mnisi musieli uciekać ze Sketis przed najazdami Beduinów (to dlatego starość miał Jan spędzić w okolicach dzisiejszego Suezu). Brat przewodnik zabłądził, z czego inni wędrujący zdali sobie sprawę. Jan był widocznie wśród nich głównym autorytetem, toteż do niego zwrócili się po cichu z pytaniem, co robić. On zaś nie chciał ani przewodnika upokorzyć, ani innych narazić na zmęczenie i niebezpieczeństwa wędrówki bez celu; ogłosił więc, że jest zmęczony, co zapewne było prawdą, i zatrzymał całą grupę do czasu, kiedy po wschodzie słońca można już było zorientować się w terenie.
Z jego ostatnich lat, kiedy mieszkał nad morzem, pochodzi jedna tylko, ale wyjątkowo piękna, opowieść. Pewna młoda chrześcijanka z Klysma (czyli Suezu), imieniem Paizja, niegdyś gorliwa i znana z dobroczynności, zeszła na złą drogę i została nierządnicą. Okoliczni pustelnicy wydelegowali do niej Jana. Nie mogąc dotrzeć do niej inaczej, zgłosił się jako klient i został wpuszczony do domu w nadziei, że zapłaci perłami, które zapewne znalazł, spacerując po brzegu morza. Dialog był krótki; Jan na widok dziewczyny rozpłakał się szczerze i zapytał tylko: Co takiego masz przeciw Jezusowi, że do tego doszłaś? W chwilę później szli już oboje na pustynię, gdyż Paizja, dowiedziawszy się, że istnieje możliwość pokuty, wybiegła z domu, nie tracąc czasu na rozporządzenie własnością, którą porzuciła. Jeszcze tej samej nocy podczas postoju zmarła; Jan czcił odtąd jej pamięć jako świętej, której jedna godzina szczerego nawrócenia przyniosła więcej, niż długie lata pokuty przynoszą tym, którzy nawracają się mniej żarliwie.
opr. mg/mg