Święci wśród nas

Historia dwóch braci: Tadeusza i Aleksandra Fedorowiczów

Oto historia życia dwóch braci — Tadeusza i Aleksandra Fedorowiczów. Urodzili się w początkach ubiegłego wieku, pomiędzy Zbruczem i Zbarażem, we dworze w starej ruskiej wsi zwanej Klebanówką. Obaj zostali kapłanami. Ludzie mówią, że obaj byli niezwykli i święci. Dzieje ich życia pozwólmy opowiedzieć tym, którzy znali ich najlepiej — bliskim i przyjaciołom.

Uśmiechnięty proboszcz Izabelina

Ksiądz Tadeusz Fedorowicz wspominał, że kiedy w 1914 roku przyszedł na świat Aleksander, przez rodzinę zwany Alim, ojciec zawołał resztę rodzeństwa - a było ich już siedmioro - mówiąc: „Pokażę wam słonia” . I rzeczywiście — „w kołysce leżał mały Ali z dużym nosem”. Wyrósł na pogodne, posłuszne i małomówne dziecko. Właściwie przez całe życie walczył z gruźlicą. Pobożny był od maleńkości i to, że potem został księdzem, nie było dla rodziny zaskoczeniem.

„Gdy Ali miał około 10 lat, w czasie sylwestrowego wieczoru bawiliśmy się wszyscy w salonie domu w Kamionkach. Tylko Alego brakowało. Mama sama go poszukała. Był w swoim pokoju i modląc się, na klęcząco oczekiwał Nowego Roku” — czytamy we wspomnieniach Tadeusza.

Aleksander rozpoczął studia filozoficzne na Uniwersytecie Lwowskim. A potem wybrał seminarium. W przeddzień swoich święceń pisał: ”Jutro ma się stać ze mną coś bardzo wielkiego. Ja tego nie ogarniam, ani nie ogarnę. Ludzie będą we mnie widzieć reprezentanta Pana Jezusa i według mnie będą Go sądzić. Nie daj, Boże, żebym miał kiedyś Ciebie sobą ludziom zasłonić. Będę kapłanem, sługą, przyjacielem Pana Jezusa Ukrzyżowanego".

Pierwszymi placówkami świeżo wyświęconego księdza są Lipniki niedaleko Jasła oraz Tywonia pod Jarosławiem. Potem ksiądz Ali trafia do podwarszawskich Lasek.

Te Laski, a właściwie Zakład dla Ociemniałych, prowadzony przez Siostry Franciszkanki Służebnice Krzyża, to dzieło niezwykłe, którego historii także nie sposób opisać w jednym akapicie. Splatały się tu losy wielu świętych, poetów i artystów. Tu w czasie II wojny światowej ukrywał się kapelan AK, późniejszy prymas Polski, Stefan Wyszyński. Tu pracował jeszcze przed wstąpieniem do seminarium przyszły biskup Bronisław Dembowski, bywali poeci - Skamandryci, ksiądz Jan Twardowski. Zakład, a właściwie kościół sióstr na Piwnej w Warszawie, był też w latach 80. ubiegłego wieku domem dla polskiej opozycji. Wiele wybitnych osób przyciągnęła do Lasek zwykła, codzienna praca na rzecz niewidomych - na ciele i na duszy - wykonywana z miłości do Boga i w zjednoczeniu z Chrystusem. Jak pisała założycielka zgromadzenia, ociemniała hrabianka Matka Elżbieta Róża Czacka: Dzieło Lasek, poświęcone Trójjedynemu i zjednoczone z Jezusowym krzyżem - „z Boga jest i dla Boga”...

Ksiądz Ali przyjeżdża na początku lat 50 na prośbę duchowego kierownika tego Dzieła — ks. Władysława Korniłowicza. I obejmuje probostwo parafii p.w. św. Franciszka w pobliskim Izabelinie. Tyle, że tę parafię musi sam od początku stworzyć. A to nie łatwe. Sieraków po wojnie cały spalony, Truskaw bardzo zniszczony, ludzie mieszkają w bardzo prymitywnych warunkach. W Sierakowie nie ma nawet elektryczności.

Historię początków parafii św. Franciszka opowiedział mi ksiądz Andrzej Santorski, dziś wykładowca warszawskiego Papieskiego Wydziału Teologicznego, który kiedyś był następcą księdza Alego na probostwie w Izabelinie:

„Ksiądz Fedorowicz, kiedy został proboszczem, zaczął wędrować po parafii, osiedle po osiedlu, wieś po wsi, żeby ludziom się przedstawić, poznać ich. To była rewelacja w okolicy! Ksiądz zaczyna od tego, że odwiedza ludzi! W tamtych stronach ludzie na wsi, kiedy zobaczyli księdza w sutannie, to się chowali. Tu zaś proboszcz przychodzi, siada przy stole, pogada, pomoże czasem coś podźwignąć i drzewo piłować...

Ksiądz Aleksander chciał, żeby życie w parafii było na takim poziomie, jak życie otoczenia — więc domem parafialnym był barak, podobny do tymczasowych domów, stół bez żadnej serwety, z gołymi deskami, żeby ludzie przychodzący czuli się jak u siebie. Później, kiedy zostałem proboszczem po księdzu Aleksandrze, to się u nas mawiało, że jak ktoś pukał do drzwi, to chyba ktoś spoza parafii, bo ludzie do nas wchodzą jak do siebie — bez pukania.”

Ksiądz Aleksander zorganizował ludzi w parafii tak, że zaczęli tworzyć wspólnotę i razem z nimi zbudował kościół. Zmarł w 1965 roku, na nowotwór węzłów chłonnych, w opinii świętości. Miał zwykłe życie - był zwyczajnym wiejskim proboszczem. Ale ludzie mówią, że nadzwyczajnym. Pamiętają jego nieśmiały uśmiech, który pomagał pozbyć się dystansu w rozmowie. I wielkie skupienie w modlitwie „On był cały modlitwą” — wspomina ksiądz Santorski. „Bardzo żył w obecności Boga, jakby w ciągłej z Nim łączności. „A jednocześnie zawsze był nastawiony na zajęcie się tym kimś, kogo spotykał. Nie chciał mówić o sobie... Kiedy już był bardzo chory, wciąż odwiedzało go wielu ludzi. Leżał w pokoju na parterze, okno naprzeciwko łóżka było otwarte i ludzie przez nie z nim rozmawiali. Od razu zapytywał o coś, co dotyczyło odwiedzającego, zwykle bardzo konkretnie: a co się dzieje z tą sprawą ... z tamtym kłopotem?... Byłem świadkiem, jak przyszła pewna siostra zakonna, a ksiądz Ali, ledwie mówiący, zaczął jak zwykle: Proszę siostry, to myśmy kiedyś rozmawiali ... i nie mógł już nawt dokończyć, prawie już gasł. Ale jeszcze chciał mówić o kimś, nie o sobie. On tam w tym pokoju otrzymywał codziennie Komunię świętą i tam zmarł w południe 15 lipca.”

Fascynował go cud Eucharystii. W jego „Rozważaniach” czytamy: "Skąd moc, że ta Ofiara ze swoją białą Hostią i odrobiną wina zbawia cały świat? Gdyby na świecie nie odprawiano żadnej innej Mszy Świętej, to ta Ofiara, którą dziś rano składałem Bogu, wystarczyłaby całkowicie, wystarczyłaby w nadmiarze na zbawienie świata".

Siostra Rut Wosiek była w nowicjacie sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, kiedy zmarł ksiądz Ali, ale spotkała się z nim będąc jeszcze w liceum. „Parę lat przed soborem watykańskim <<Znak>> ogłosił ankietę tematyczną. Ja opracowywałam część na temat parafii i to właśnie w Izabelinie. I kiedy spytałam księdza Alego, jakie akcje społeczne organizuje się w tutejszej parafii, odpowiedział mi, że jedyną i najważniejszą akcją jest tu Liturgia i Eucharystia.”

Był też duszpasterzem chorych. W wydanej przez „Znak” książce "Sens choroby. Sens śmierci. Sens życia" czytamy jego słowa: „Życie tu na ziemi jest krótkie i mizerne. Może już jest ścięte drzewo, z którego zrobią moją trumnę. Wolno mi tak pisać, bo jestem chory i nie liczę na długie życie. Zniszczyć i zgnić może tylko to, co jest z ciała, ale mojej myśli, woli i miłości, tego wszystkiego, co w duszy jest, robak nie ugryzie.”

Ojciec Tadeusz z Lasek

Kiedyś napisał siostrze Anicie na obrazku:

„...Jesteś Panie / Dziękuję / Przepraszam /Bądź wola Twoja...”

I powiedział: „Siostro, tu jest wszystko. Całe moje odniesienie do Pana Boga. Najważniejsza świadomość , że On jest, dziękuję, bo jestem i ja, a On mnie powołał do życia , przepraszam, bo nie zawsze tak, jak by było trzeba, bądź wola Twoja, czyli wszystko tak jak On chce.”

Magda Meissner jest wnuczką Marii, najmłodszej siostry Alego i Tadeusza. Od kilku lat porządkuje „wujowe” archiwum:

„Ludzie obcy mówili na Wuja „Wuj”. I tak było od zawsze. Natomiast nie mogę się przyzwyczaić, kiedy słyszę, gdy się mówi o „księdzu” Tadeuszu. Bo choć w rodzinie mówiło się o nim „Wuj” albo „Dziadowuj”, to w Laskach zawsze był Ojcem.”

A więc Ojciec.

Tadeusz Fedorowicz urodził się w 1907 roku jako trzeci z dziewięciorga rodzeństwa. Z wdzięcznością wspomina rodziców. „Było nam z sobą bardzo dobrze” — pisał w 1966 roku. „Matka była poważna i surowa. Bardzo rzadko mówiła nam jakieś nauki wychowawcze. Ojciec był wesół i żywy, najlepszy towarzysz naszych wypraw konno, wózkiem lub pieszo w pole. Ale stanowczo wymagał posłuchu — zresztą nikomu z nas nie przyszło na myśl, że można nie posłuchać. Matka była głęboko, po katolicku wierząca i prawdziwie, rozumnie - nie dewocyjnie — pobożna”.

W 1929 roku Tadeusz Fedorowicz ukończył prawo na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. Zaprzyjaźnił się z członkami lwowskiego stowarzyszenia akademickiego „Odrodzenie” — Janem Szeptyckim, Stefanem Swieżawskim i późniejszym błogosławionym - ojcem Michałem Czartoryskim. 28 czerwca 1936 r. przyjął we Lwowie święcenia kapłańskie. Na obrazkach prymicyjnych spisał słowa z psalmu 89: „Miłosierdzie Pana na wieki opiewać będę”. Odbyła się msza prymicyjna, z której do dziś zachował się krótki, dwuminutowy film: „Jest niezwykły” - pani Magda nie kryje wzruszenia — „przy ołtarzu stoją ci, którzy zmarli w opinii świętości: błogosławiony ojciec Michał Czartoryski, Współzałożyciel Dzieła Lasek — ks. Władysław Korniłowicz, ojciec Tadeusz i przyszły ksiądz Ali. To niezwykłe, że ci ludzie tam się spotkali.”

W 1940 roku ks. Tadeusz - za zgodą władz kościelnych — wyjechał dobrowolnie ze swoimi lwowskimi parafianami zesłanymi na Sybir. Służył im tam jako kapłan. Później, gdy aresztowało go NKWD, spędził kilka miesięcy w sowieckim więzieniu w Semipałatyńsku.

„Nieraz go pytaliśmy, czemu tam pojechał” — siostra Anita przez ostatnie dziesięć lat jego życia wspomagała Ojca codzienną pomocą. - Ja zostałem wyświęcony po to, żeby służyć ludziom - mówił nam. - Jeśli moi ludzie idą na tułaczkę i są oddzieleni od swoich rodzin, nie mogą tam zostać sami, musi być z nimi ich ksiądz.”

Ci, którym z wygnania dane było wrócić do Polski, co roku spotykali się potem z Ojcem. Mówili, że nie wiedzą, dlaczego ksiądz inaczej wspomina tamte czasy niż oni. Przecież on też marzł, głodował, chorował, cierpiał, siedział w więzieniu. Jak to się dzieje, że zapamiętał przyrodę, śpiew ptaków, dobro ludzi, nawet dobrych Kazachów. „Pamiętajcie, że różniła nas zasadnicza sprawa” — mówił — „ja tam pojechałem jako człowiek wolny. Wy byliście do tego zmuszeni, dlatego wasze widzenie tamtego świata było inne.”

Do Kazachstanu zabrał ze sobą maleńki mszalik, przepisany przez siostrę klauzurową po łacinie, trochę komunikantów i wina. Do mszy św. tam już w głębokim stepie, używał żydowskiego kieliszka do wódki. „Przechował się do tej pory” — uśmiecha się siostra Anita. „Podobnie też maleńki talerzyk z papużką — podstawka do filiżanki małej Tereski - tam był pateną.

Wśród wywożonych było wielu polskich Żydów. I było tak, oni czuwali, kiedy modlili się katolicy, ci zaś czuwali, kiedy modlili się Żydzi”

Rok przed zakończeniem wojny wrócił do Polski jako oficjalny kapelan IV Dywizji armii Berlinga. Jednak potem zwolniono go z wojska. Na zaproszenie ojca Korniłowicza przyjechał najpierw do Żułowa, a potem do Lasek, jak się okazało na resztę życia. Tak splotły się ponownie losy obydwu braci — Izabelin, gdzie Ali był proboszczem, był tuż obok.

Jeszcze tylko w latach 1948-50 ojciec Tadeusz pełnił funkcję ojca duchownego seminarium lwowskiego w Kalwarii Zebrzydowskiej.

„Kiedyś wszedł do krakowskiego kościoła św. Floriana” — opowiada siostra Anita — „i zauważył, że na ambonie stoi jakiś młody ksiądz i mówi całkiem mądrze. - Ja nie lubię słuchać kazań — wspominał Ojciec - ale on tak mówił, że zatrzymałem się i wysłuchałem tego kazania do końca. Mało tego — poszedłem do zakrystii i pytam kościelnego: panie, kto to jest ten młody ksiądz? A kościelny na to: a, to nasz nowy wikary, Karol Wojtyła.

Tyle było pierwszego spotkania. Potem z ks. Wojtyłą spotykali się u państwa Swieżawskich w Krakowie, a w 1959r. prymas Wyszyński poprosił ojca Tadeusza o rekolekcje dla biskupów. Ojciec wspominał, że był przerażony tym zaproszeniem. Jak otrzymał od księdza prymasa list , to pobiegł do księdza Alego i mówi: Słuchaj, mam głosić rekolekcje dla biskupów, powiedz mi , jak się to robi. A Ali odpowiedział po prostu: Pamiętaj o jednym: biskup, to zwyczajny ksiądz, a ksiądz to zwyczajny człowiek. Mów do nich , jak do chrześcijan. I Ojciec wyjechał na rekolekcje. Później wspominał: W czasie tych rekolekcji młody biskup Karol Wojtyła poprosił mnie o rozmowę. Chodziliśmy przez dwie godziny po wałach Jasnej Góry i z tego co pamiętam, to cały czas mówił biskup Wojtyła. Ja tylko słuchałem. To spotkanie zakończyło się spowiedzią.

Przez wiele lat był kierownikiem duchowym biskupa Wojtyły. „Kiedy ktoś pytał go o tę posługę, Ojciec żartował: A, to takie tylko gadanie” - uśmiecha się siostra Anita. „Kiedy kardynał Wojtyła został papieżem, to już w kilka dni po wyborze na Stolicę Piotrową, napisał odręcznie do Ojca list z podziękowaniem i prośbą o dalsze wsparcie i opiekę. I dopiero, kiedy Jan Paweł II w książce „Dar i Tajemnica” sam napisał, że zawdzięcza dużo swemu kierownikowi duchowemu, ojciec Tadeusz skwitował: A, to całkiem co innego. Jak Ojciec Święty napisał, to już jego rzecz. Choć zawsze był zadziwiony: ja - taki księżyna nic nie znaczący - mówił - a Jemu się chce do mnie fatygować.

Pewnego dnia Ojciec powiedział: podjąłem decyzję. Bo jest tak, że jak piszę do Ojca Świetego, to On mi zaraz odpisuje. Przecież On ma na głowie tyle spraw - cały Kościół. Ja dziś postanowiłem, że teraz będę pisał do Jego sekretarza, do księdza Dziwisza. Oni się zawsze spotykają przy posiłku, to ks. Stanisław szepnie Ojcu Świętemu, że taki stary ksiądz z Lasek Go pozdrawia, że pamięta i że się modli”.

I tak zrobił: kolejny list zaadresował do księdza infułata Stanisława Dziwisza. Napisał, że prosi o przekazanie Ojcu Świętemu pozdrowień i że pamięta, że myśli. Po niecałych dwóch tygodniach otrzymał dwa oddzielne listy z poczty watykańskiej: pierwszy od księdza Stanisława, z zapewnieniem, że przekazał pozdrowienia Ojcu Świętemu i drugi - od Jana Pawła II z osobistym podziękowaniem za przekazane pozdrowienia. „No i masz ci los — skwitował adresat. Chciałem to uprościć, a teraz będę dostawał dwa listy.”

Wielkim tematem życia Ojca były obozy wędrowne. Tuż po wojnie nie chciał tworzyć nowego stowarzyszenia, bo wówczas wiązało się to z prześladowaniami. Wiedział, że wtedy działalność duszpasterska możliwa była tylko w czasie zwyczajnych, luźnych wypraw. Z czasem przyjęła się nazwa „wędrówka”, a ksiądz Tadeusz stał się „wujem”. „Na jednej z wędrówek, na jakiej byłam przewinęło się 101 osób” - wspomina Magda Meissner. „Rzucone było hasło, że tego i tego dnia spotykamy się tam i tam — i kto mógł się zjeżdżał. Przyjeżdżały osoby z rodziny, kuzyni wszyscy, dzieci przyjaciół najbliższych, z czasem wędrówka rozszerzyła się o Klub Inteligencji Katolickiej i inne środowiska.

Punktem stałym tych wyjazdów była codzienna msza święta, ale do uczestnictwa w niej nikogo się nie zmuszało. To była twoja sprawa, czy jesteś na mszy, czy nie. Jeśli nie byłeś, nikt na ciebie krzywo nie patrzył. Ale przychodzili wszyscy.”

„Ojciec bez końca miał gości w pokoju” — wspomina siostra Anita. „Przychodzili z wizytą, albo na rozmowę, czy do spowiedzi... Spytałam kiedyś jak to jest Ojcze, że Ojciec ma tylu przyjaciół? I powiedział mi: a wie siostra, bo ja mam takie serce jak stodoła i wszyscy się w nim mieszczą.

A kiedy był już bardzo słaby, wyglądając przez okno widział idących ludzi do Domu Rekolekcyjnego i mówił do mnie: Siostro tam idą jacyś ludzie. Niech siostra się zorientuje, czy oni mają kapłana. Bo jakby potrzebowali księdza, to ja tu jestem i nie mam nic do roboty.

Pod koniec życia sprawował mszę świętą w swoim pokoju. Tutaj przygotowałam taki stolik turystyczny i mieliśmy tu wszystkie naczynia liturgiczne i potrzebne paramenty - tyle, że Ojciec często pytał, czy tak można? Bo wie siostra, ja chyba winienem mieć jakieś pozwolenie, nie mogę sobie samowolnie, wygodnie w pokoju sprawować mszy świętej. Więc kiedy w Laskach był Prymas Glemp, napisał odręcznie takie pozwolenie dla Ojca.”

„Jeżeli go coś drażniło lub denerwowało, to nigdy tego nie krytykował, tylko się raczej temu dziwił” — dodaje Magda Meissner. „Kiedyś wyszliśmy w Laskach na spacer i znalazła się tam jakaś pani, która była bardzo skąpo ubrana. Ja się poczułam trochę zażenowana, a Ojciec wtrącił: Widzisz, jaki dziwny jest świat, za młodu byliśmy szczęśliwi, jak zobaczyliśmy kobiecą kostkę, bo zdarzało się, że sukienki były krótsze. A teraz, takie dziwy....

Był zresztą bardzo życiowy. Po tygodniu małżeństwa przyjechaliśmy do Wuja, a on pyta: - Czy już się pokłóciliście? - No, tak, wuju. - To bardzo dobrze — odpowiedział - bo trzeba zachować własne ja. Tylko ja was o jedno proszę — bez przekleństw i mordobicia. Ta dewiza stała się podstawą naszego małżeństwa — można się kłócić, ale granice trzeba zachować. I on taki był, że potrafił skondensować istotę sprawy w jednym zdaniu... Kiedyś szliśmy ścieżką i mijał nas pewien ksiądz, bardzo szeroki i potężny, a wuj mówi do mnie z sympatią: Popatrz, idzie jeden dobry ksiądz, a z takiego dużego mogłoby być dwóch”.

„Kilka dni przed śmiercią bardzo przytomnie mówił siostrze Bogumile, która też się nim opiekowała, że wybiera się w drogę” — wspomina siostra Anita. „Ostatniej nocy miał utrudniony oddech i mówił, że się rozstaniemy, ale spotkamy się na końcu drogi. Że spotkamy Pana Boga i że tam już w pełni będziemy zjednoczeni w miłości Bożej. Ten ostatni dzień był trudniejszy od innych w sensie samopoczucia Ojca, ale jeszcze miał dużo gości: jeszcze przyjechała Magda Meissner ze swoją córeczką. Wieczorem, koło siódmej, przyszła Matka Noemi, nasza matka generalna. Ojciec Tadeusz cieszył się bardzo z tej wizyty. Rozmawiali o górach, o Rabce, gdzie mamy dom. Zaczęliśmy wspólną kolację i nagle ojciec zbladł. Nie było żadnych oznak — ani jakiegoś niepokoju, ani zakrztuszenia - tylko dwa głębsze oddechy i zmarł... Była za dwadzieścia ósma. Zapaliłyśmy gromnicę...

Kiedyś byłam z Ojcem na cmentarzu przy grobie Jego rodziców i tak powiedział: Tak bardzo mi nie zależy, gdzie mnie pochowacie, wszystko mi jedno będzie po śmierci, ale blisko krzyża i grobów Założycieli byłoby dobrze — tu zawsze ktoś przychodzi, może by się i nad moim grobem zatrzymał i pomodlił”.

Po śmierci ojca Tadeusza „Tygodnik Powszechny” napisał:

„W uroczystościach pogrzebowych uczestniczyło kilkaset osób, m.in. Tadeusz Mazowiecki, Tomasz Strzembosz, Aleksander Małachowski. Mszę św. koncelebrowało ponad 50 księży. Byli wśród nich kardynałowie metropolici Krakowa i Lwowa — Franciszek Macharski i Marian Jaworski — oraz biskupi: Bronisław Dembowski z Włocławka, Marian Buczek ze Lwowa i Marian Duś z Warszawy. - Był pełnym mądrości kierownikiem duchowym wielu ludzi poszukujących chrześcijańskiej doskonałości. Sam wielokrotnie korzystałem z jego kapłańskiej mądrości — napisał Jan Paweł II w liście odczytanym przez kard. Macharskiego podczas mszy św. żałobnej.”(TP Nr 27 (2765), 7 lipca 2002)

„Był dla nas wujem, stryjem i ojcem — mówi mi na zakończenie naszej rozmowy Magda Meissner — A teraz dzięki Niemu wiemy, że święci ciągle są wśród nas.”

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama