Moc płynąca z nawrócenia

Ks. René-Luc miał się nie urodzić - jednak zdarzył się cud. A później jedna modlitwa odmieniła całe jego życie

Nieznany ojciec, dzieciństwo w patologicznej rodzinie i bunt nastolatka. Był też cud, że jego młoda matka nie uległa namowom i wbrew całemu światu postanowiła go jednak urodzić. I jedna modlitwa, która odmieniła całe jego życie. Dzięki temu może teraz jeździć po świecie, by opowiadać niezwykłą historię swojego nawrócenia.

Ks. René-Luc jest bardzo znanym i aktywnie działającym kapłanem we Francji oraz wielu krajach świata. 15 października podzielił się swoim świadectwem w bazylice katedralnej św. Michała Archanioła i św. Floriana w Warszawie.

Stawić czoło przemocy

Urodził się na południu Francji. On, jego dwie siostry i dwaj bracia mają trzech ojców. - Rozszerzone, patchworkowe rodziny to we Francji zjawisko już prawie powszechne - mówił kapłan. Kiedy po urodzeniu dwóch braci małżeństwo jego matki się rozpadło, od razu weszła w kolejny związek. Urodził się Lulu (ks. René-Luc), a potem jeszcze dwie dziewczynki. Ten związek również nie przetrwał. - Gdy urodziła się moja najmłodsza siostra, ojciec nas porzucił. Znałem tylko jego nazwisko i zawód, jaki wykonywał. Nigdy nie uznał mnie ani sióstr za swoje dzieci. Nosiłem nazwisko mamy - wspominał.

Kolejny mężczyzna, jaki pojawił się w życiu matki, na początku wydawał się bardzo czuły i ojcowski. - Uczył mnie łowić ryby, chodziliśmy na grzyby. Pewnego dnia powiedział, że da mi swoje nazwisko. Miałem stać się normalnym dzieckiem, które ma matkę, ojca, nazwisko. Otworzyło się przede mną okno nadziei, ale szybko zostało zamknięte - przyznał gość z Francji. Wkrótce okazało się, że ojczym jest bezwzględny, potrafi uderzyć, trzyma w szafce pistolet i poszukuje go policja. Dwaj starsi bracia nie wytrzymali napięcia i wyprowadzili się do swojego biologicznego ojca. Pewnego dnia mężczyzna spełnił jedną ze swoich obietnic. Podczas kłótni z matką René, ojczym wziął nóż i przebił nim brzuch kobiety. Trafiła do szpitala. - W wieku 13 lat stałem się głową rodziny, opiekunem matki i sióstr, ich obrońcą przed przemocą, która za sprawą ojczyma gościła w naszym domu - zdradził kapłan. Po tym wydarzeniu partner matki trafił do więzienia, a gdy wyszedł, było jeszcze gorzej. - W końcu mama schroniła się w szpitalu, a ja z siostrami znaleźliśmy się w sierocińcu - opowiadał.

Pewnego dnia na oczach René ojczym popełnił samobójstwo, strzelając do siebie z rewolweru przed domem. Chłopak doznał szoku. Jego serce stało się twarde jak skała. - Nie wylałem ani jednej łzy. Zresztą nazajutrz po jego śmierci poszedłem do kostnicy. Po raz pierwszy widziałem trupa. Dotknąłem jego policzka: był zimny. Powiedziałem do mamy zdziwiony: „widziałaś, można by rzec: kurczak na zimno...”. Taki był wtedy stan mojej wrażliwości - przyznał ks. R. Luc.

On kruszy kajdany

Potem nastał czas burzliwego dorastania. René-Luc uciekał z domu, imprezował z kolegami i coraz bardziej zbliżał się do świata przestępczego. Przerażona matka robiła mu wymówki. - Kiedy po raz kolejny prosiła, żebym został w domu, dopuściłem się zachowania, do którego nie wiedziałem, że jestem zdolny. Chwyciłem mamę za kołnierz bluzki, podniosłem do góry, przycisnąłem do ściany i powiedziałem: „zostaw mnie w spokoju, bo wyrządzę ci krzywdę”. Zobaczyłem w jej oczach strach. Nienawidziłem ojczyma, bo śmiał podnosić rękę na moją mamę. I oto ja zrobiłem to samo. Nie byłem z siebie zadowolony. Ale zamiast powiedzieć przepraszam, uciekłem z domu - wyznał kapłan.

Wtedy w jego życiu zdarzył się przełom. Pewnego dnia matka René spotkała kobietę, bardzo wierząca, należącą do Ruchu Odnowy w Duchu Świętym. Między paniami nawiązała się nić porozumienia. - Któregoś dnia kobieta opowiedziała mojej mamie o konferencji z szefem gangu z Nowego Jorku - Nicky'em Cruzem. Ponoć miał przyjechać opowiedzieć o swoim życiu, o tym, jak się wszystko odbywa wewnątrz gangów. Zapytała, czy by mnie to interesowało. Odpowiedziałem: „jasne”. Nie powiedziała, że to nawrócony protestancki pastor, który jeździ po Europie, by mówić o Bogu - wyznał ks. R. Luc. W jego świadectwie odnalazł własne przeżycia. - Podczas modlitwy coś działo się w moim sercu, zacząłem płakać. Zrozumiałem, że Jezus nie jest postacią z zamierzchłych czasów, ale że potrafi skruszyć kajdany, naprawić to, co zostało zepsute, przebacza grzesznikowi. Zrozumiałem, że wszystko, co Jezus uczynił dla Nicky'ego Cruza, potrafi zrobić także dla mnie. Tylko trzeba wykonać krok w Jego stronę. Zacząłem się modlić: „Panie, wybacz moje grzechy, daj mi nowe życie” - wspominał początki procesu swojego nawrócenia. René trafił do grupy modlitewnej. Jego życie zaczęło się zmieniać. - Z przeszłości zostały pozostały mi tylko miłość do sportu i motocykli - przyznał. W czerwcu 1982 r. udał się z pielgrzymką do Lourdes. Przy tamtejszej grocie całkowicie powierzył swoje życie Bogu. Niedługo potem usłyszał powołanie do seminarium.

Miało mnie nie być

- Kiedy miałem 13 lat, mama powiedziała: „ten, którego znasz z nazwiska i zawodu, nie jest twoim ojcem - wspominał kapłan. Biologiczny ojciec René był Niemcem, żołnierzem Legii Cudzoziemskiej, przez kilka lat walczył w Maroku i Algierii. Zamiast wrócić do Berlina, skąd pochodził, postanowił jakiś czas pozostać we Francji. - Poznał moją mamę. Spędzili ze sobą trzy miesiące. Kiedy wyjechał, mama zdała sobie sprawę, że spodziewa się dziecka. Była wtedy młoda, miała już dwóch synów, właśnie rozstała się z ich ojcem. Rodzina nie zaakceptowała kolejnej ciąży, w dodatku z obcokrajowcem, pijakiem, który zdążył już zniknąć. Byłem dzieckiem, którego miało nie być. Dziadkowie mówili: „To dziecko będzie całe życie nieszczęśliwe”. A czy my wiemy, co wyrośnie z maleństwa noszonego pod sercem kobiety: może artysta, muzyk, a może ksiądz? Zawsze musimy życiu mówić „tak” - podkreślił. Szansę na urodzenie otrzymał dzięki wsparciu pewnej kobiety, która przyjęła pod swój dach zagubioną, ciężarną matkę z dwójką dzieci. Zaopiekowała się nią, pomogła także po porodzie.

Po latach okazało się, że w tym czasie, przy tej samej grocie w Lourdes klęczał człowiek, modląc się o odnalezienie syna. Kiedy René miał 19 lat, odebrał telefon. - W słuchawce usłyszałem: „jestem twoim ojcem”. Nazajutrz po raz pierwszy go zobaczyłem. Serce biło mi jak dzwon. Byłem jego jedynym dzieckiem - opowiadał ks. R. Luc. - Wtedy w Lourdes podpisałem Bogu czystą kartkę i zgodziłem się, żeby to On wypełnił ją treścią. Pozwoliłem, by wyleczył rany mojego życia. Teraz w każdej sytuacji mówię: „Jezu, ufam Tobie”.

Misje i szkoła ewangelizacji

René-Luc jest kapłanem od 27 lat. Po wyjściu z seminarium wyruszył na misje. Nie przerażało go ewangelizowanie nawet w najniebezpieczniejszych rejonach świata. Z odwagą wyjeżdżał do ogarniętego wojną Libanu. Tuż po upadku ZSRR organizował konwój humanitarny dla krajów Europy Wschodniej. Jeździł do Republiki Środkowoafrykańskiej, by pracować z trudną młodzieżą zamieszkującą czerwoną dzielnicę miasta Bangi.

Jako kapłan w laickiej Francji wkłada bardzo dużo wysiłku w dotarcie do potrzebujących pomocy. Bywa to jednak trudne: z powodu przynależności do Kościoła jest wyszydzany, a wielu traktuje go z rezerwą. - We Francji i niektórych krajach Europy Zachodniej powoli opada nowa żelazna kurtyna. To nie jest mur, który nie pozwala ludziom wyjeżdżać, to raczej metalowa żaluzja, jak te, których używa się do zamykania sklepów. Jestem być może utopistą, lecz wierzę, że ta druga kurtyna także zniknie, tak jak kurtyna komunizmu - stwierdził, opisując współczesną sytuację zlaicyzowanej Francji.

Niosąc ze sobą doświadczenie trudnego dzieciństwa, założył specjalną szkołę misyjną dla młodzieży o nazwie Cap Missio. - Opiekunem naszej szkoły jest św. Jan Paweł II, który zawsze mówił, że najlepszymi apostołami młodych są młodzi - podkreślił kapłan. I dodał, iż zawsze powtarza, że wszystko zawdzięcza Bogu oraz Matce Bożej z Lourdes, która przyniosła mu wielki dar kapłaństwa.

Echo Katolickie 43/2019

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama