Refleksje na temat osoby Jana Pawła II w 80 rocznicę jego urodzin
Uczęszczałem na seminarium magisterskie, później doktoranckie prowadzone przez ks. doc. Karola Wojtyłę. Był on także recenzentem mojej pracy habilitacyjnej.
Był znany jako znakomity wykładowca. Na jego wykłady z etyki przychodziło mnóstwo studentów, również ci, którzy nie byli do tego zobowiązani, tak że największa sala naszego Wydziału zawsze była wypełniona po brzegi. Studenci widzieli w ks. doc. Wojtyle nie tylko uczonego, ale przede wszystkim człowieka mądrego.
Rzadko jego zajęcia rozpoczynały się punktualnie. Przychodził spóźniony co najmniej piętnaście minut. Nie mógł spokojnie dojść do sali wykładowej, ponieważ studenci i profesorowie zatrzymywali go po drodze na korytarzu. Żartowaliśmy, że przychodzi na zajęcia według „czasu krakowskiego”. Podczas egzaminów był wymagający, a przy tym sprawiedliwy. Pozwalał mieć własny sposób podejścia do danego zagadnienia. Wyczuwał jednak, czy za tym stoi wiedza, czy jej brak. Od razu naprowadzał na właściwą drogę.
Gdy został biskupem, na zajęcia przyjeżdżał coraz rzadziej. Najczęściej na seminaria jeździliśmy do Krakowa. Najpierw odbywały się one w Kurii Biskupiej, a z czasem przyjął się sposób perypatetyczny, czyli podczas wędrówki np. na Turbacz. Były o tyle nietypowe, że podczas nich nie tylko szliśmy razem, dyskutowaliśmy, ale także modliliśmy się. Gdy zbliżała się godzina np. na Anioł Pański, profesor odchodził na bok. Gdy zorientowaliśmy się, że się modli, sami zaproponowaliśmy: „pomódlmy się razem”, i tak wytworzył się pewien rytuał wspólnej modlitwy.
Podczas seminariów, gdy referowaliśmy swoje prace, dało się zauważyć, że wuj Karol (tak go nazywaliśmy) czyta listy i pisze coś na ich marginesie. Początkowo byliśmy tym oburzeni. Niektórzy nawet przerywali swoją wypowiedź. Wówczas profesor interweniował, mówiąc: „powiedziałeś to i to, w tym momencie skończyłeś, mów dalej”. Miał bardzo podzielną uwagę. Mógł czytać, pisać i słuchać równocześnie.
Niekiedy podejmowaliśmy bardzo ostre dyskusje. Pozwalał wyrażać swoje poglądy wprost, cierpliwie słuchał i tłumaczył. Nie był przy tym paternalistyczny, ale wchodził w rolę równorzędnego partnera rozmowy. Z jego zachowania nie wynikało, że ponieważ jest biskupem, ma zawsze rację i powinno być tak, jak mówi.
Mimo że był kiedyś aktorem, nie grał w życiu żadnej roli, cechował go autentyzm, był zawsze sobą. Nie było u niego rozdźwięku między poglądami a czynami... bo wypada, bo ktoś patrzy. Taka postawa przyciągała innych i zachęcała także do tego, by być przy nim autentycznym. Wielu ludzi przychodziło do niego po radę. Nigdy jej nie dał i zawsze dał. To było przedziwne. Metodą sokratejską pomagał odkryć właściwe rozwiązanie problemu. Pytał: „a ty jak uważasz?, jak, twoim zdaniem, można rozwiązać ten problem?”. Do konkluzji osoba dochodziła z jego pomocą, ale to było już jej rozwiązanie, a nie ks. Wojtyły.
opr. mg/mg