O historycznej roli papieża Jana Pawła II
Gigantyczna praca polityczna wykonana przez Jana Pawła II to ledwie cząstka jego wielkości.
Jan Paweł II wielkim Papieżem jest - powtarzaliśmy jak mantrę, kiedy za życia Ojca Świętego pytano nas o ocenę pontyfikatu. Trudno jednak ukryć, ze była to opinia zbudowana przede wszystkim na emocjach. Bo argumentacja, jaką na rzecz tej tezy przytaczano, sprowadzała się do kilku dość banalnych stwierdzeń: jest wielki, bo jest naszym Papieżem; jest wielki, bo jest Polakiem; jest wielki, bo jest pierwszym Papieżem Słowianinem. Czasami dodawano jeszcze -najczęściej bez analizy, ze jest wielki, bo pokonał komunizm.
Jeszcze częściej odpowiedź na pytanie o wielkość Jana Pawła II za jego życia byłaby nadzwyczaj prosta - jest wielkim Papieżem, bo go kochamy. I szczerze mówiąc, ta odpowiedź oddaje prawdę o wielkości Jana Pawła II lepiej niż mnóstwo uczonych analiz. Zdolność do wyzwolenia gigantycznych pokładów miłości u ludzi różnych narodowości i przekonań była darem Bożym, największym chyba w osobowości Jana Pawła II. Ten rys wielkości z trudem jednak poddaje się analizie historyka i politologa. Na nim zapewne ufundowana jest niezwykłość tej Postaci, która sprawia, ze jak powiedział profesor Michael Novak dziennikarzom „Wprost". „Był on jednym z czterech czy pięciu największych papieży w historii chrześcijaństwa". Dopiero za jakiś czas będziemy mogli powiedzieć o świętości Papieża, o nawróceniach, które sprawiały jego słowa, gesty, a zapewne i jego śmierć. Któryś z komentatorów powiedział, ze w dawnych czasach, gdy nie zabraniało tego prawo kanoniczne, Jan Paweł II natychmiast po konklawe zostałby przez swego następcę zaliczony do grona Świętych Kościoła.
Mamy wszakże wystarczającą ilość przesłanek, by mówić o Janie Pawle II jako wielkim polityku i nauczycielu. Nie ma racji Zbigniew Brzeziński, który twierdzi, ze Papież nie był politykiem. Był, i to najwybitniejszym w ostatnim stuleciu. W tym wypadku możemy ominąć rafy intelektualne związane z oceną zbiorowych emocji, oceniając rezultaty działań wielkiego człowieka. Dopiero odejście Ojca Świętego umożliwia takie spojrzenia. Z natury rzeczy będzie ono jednak ułomne - bo skutki działań Jana Pawła II będą obserwowane w polityce światowej przez - co najmniej - dziesięciolecia. Sądzę jednak, ze przyszły historyk napisze o Janie Pawle II zdanie podobne do klasycznej w historiografii opinii Teodora Mommsena o Juliuszu Cezarze. Mommsen w połowie XIX wieku stwierdził, ze to Cezar ukształtował ówczesną Europę - wszyscy po nim nanosili tylko poprawki. Wiele wskazuje na to, iż w odległej przyszłości podobnie zostanie oceniony zmarły Ojciec Święty.
Świat XX wieku zmagał się z dwiema zarazami: faszyzmem, trafnie określonym kiedyś jako „rewolucja nihilizmu", i komunizmem. W chwili, gdy Jan Paweł II wstępował na Tron Piotrowy Europę przecinała żelazna kurtyna, sowiecki i chiński komunizm panowały nad połową świata i sposobiły się do rozszerzenia swojej ekspansji na całą resztę. Stany Zjednoczone były pogrążone w kryzysie moralnym, a w ich ślady zdawała się iść zachodnia Europa. Nihilizm, który dawniej przybrał twarz faszyzmu, tym razem ubrany w wygodne szaty amoralne-go konsumpcjonizmu niepodzielnie panował na Zachodzie. Dochodzące do głosu w debacie publicznej i sposobiące się do przejmowania władzy „pokolenie '68" za główny cel stawiało sobie zaspokajanie egoistycznie rozumianych potrzeb materialnych, a za wygodnego - bo pozornie słabego - przeciwnika wybrało sobie Pana Boga. Na marginesie tej generacji wyrastały przeróżne „Czerwone Brygady" terroryzujące Europę. W Kościele natomiast panoszyła się „teologia wyzwolenia" mająca wszelkie cechy marksistowskiej dywersji wewnątrz instytucji kościelnych.
Minęło nieco ponad ćwierć wieku wielkiego pontyfikatu... Komunizm jest w odwrocie. Jako tako trzyma się jeszcze w Azji, gdzie kolektywistyczna mentalność stanowi wygodną pożywkę dla tamtejszych mutacji marksizmu. W istocie jednak nawet w Chinach ideologia komunistyczna jest już pustą skorupą, kryjącą osobiste ambicje dyktatorskie przywódców. Jan Paweł II rozpoczął zwycięską krucjatę przeciwko komunizmowi w Polsce. Pamiętamy jego niezwykłą pierwszą pielgrzymkę do ojczyzny. Nie chcę przypominać słów papieskich homilii, powtarzali je wszyscy w gazetach i telewizji. Charakterystyczny był jednak ironiczno-zdziwiony komentarz jednego z zachodnich dziennikarzy towarzyszących Ojcu Świętemu. Ile dywizji ma Papież ? - powtarzał za Stalinem - i odpowiadał -Tyle! Wskazując na milionowy tłum zgromadzony na krakowskich Błoniach. Miał rację. Byłem wówczas na Mszy Świętej sprawowanej przez Ojca Świętego. I czułem, że jestem cząstką niezwykłego pospolitego ruszenia wezwanego przez tego człowieka. Pospolitego ruszenia, z którego w ciągu niewielu godzin spłynął paraliżujący jad komunistycznego zakłamania, przekonania, że tak być musi. Uparty wysiłek komunistów przekształcających społeczeństwo w bezkształtną ludzką miazgę. Wysiłek trwający wtedy już z górą 30 lat od jednego papieskiego gestu rozwiał się niczym duszące bagienne opary. Skutkiem był sierpień 1980 roku. Niezwykła rewolucja „Solidarności". Rewolucja, którą komuniści - ci z Kremla, i ci z Warszawy - usiłowali powstrzymać przez zamach na Ojca Świętego (bo coraz więcej przesłanek wskazuje na to, że ręką Ali Agcy kierowało KGB), a gdy ten się nie powiódł, to przez zadekretowaną przez gen. Jaruzelskiego wojnę z Polakami. Przeciwko sobie mieli jednak nie tylko „dywizje" Papieża. Mieli również najwybitniejszego z amerykańskich prezydentów, Ronalda Reagana. Reagana, który nie krył swojej fascynacji Karolem Wojtyłą. „Kiedy się spotkali - piszą w papieskiej biografii Carl Bernstein i Marco Politi - doszli do porozumienia, że każdy z nich użyje ogromnej potęgi, jaka mu podlega, by doprowadzić do fundamentalnej zmiany zamierzonej, jak obaj wierzyli, przez Boga: zniszczenia komunizmu przez chrześcijańskie ideały". „To był jeden z wielkich tajnych sojuszy wszech czasów - dodaje doradca Reagana Richard Allen - nie w rozumieniu formalnym, lecz w sensie faktycznej zgodności celów".
Efektem tego sojuszu, w którym stroną sprawczą był Ojciec Święty, był koniec komunizmu i rozpad sowieckiego więzienia narodów. Potem zaś proces, dziejący się tu i teraz, powiększenia Unii Europejskiej i zatarcia pamiętających czasy Cezara podziałów Europy.
Z kolei przełamanie podziału Europy sprawia, że słabną tak potężne na naszym kontynencie siły nowego nihilizmu. Jeszcze jest mocny, jeszcze zdołał wykreślić Boga z eurokonstytucji, ale z jednej strony ma przeciwko sobie narody, które się budzą na Wschodzie, z drugiej młode pokolenie, uparcie przyzywane przez Papieża do życia w prawdzie (i odpowiadające na to wezwanie - wystarczy spojrzeć na wiek ludzi czuwających na placach i w kościołach w dniach odchodzenia Papieża), z trzeciej wreszcie odrodzoną moralnie Amerykę. Bo jednym z wielkich zwycięstw Ojca Świętego stało się moralne przebudzenie w najpotężniejszym kraju świata. Cytowany już Michael Novak mówił: „Ojciec Święty przyczynił się jak nikt dotąd do duchowej odnowy Ameryki - w ciągu ostatniej dekady nastąpiła jakaś emocjonalna przemiana wśród Amerykanów, którzy powrócili do religijnej duchowości...".Co ważne, o ile jeszcze prezydent Kennedy musiał się tłumaczyć w USA ze swojego katolicyzmu, to dzisiaj stosunki pomiędzy wyznaniami chrześcijańskimi w Stanach Zjednoczonych są lepsze niż kiedykolwiek w historii. Siedem papieskich pielgrzymek przyniosło wyjątkowo obfity plon. A przecież na zachodniej półkuli mamy jeszcze Meksyk, stumilionowy kraj, rządzony podczas pierwszych podróży Jana Pawła II przez antykościelnych lewaków. Dziś to Meksykanie swoim entuzjazmem dla Ojca Świętego jako jedyni rywalizowali z Polakami, a krajem rządzi umiarkowanie konserwatywna ekipa wybrana w wolnych wyborach.
Przykłady można mnożyć - czekamy na ujawnienie się plonów papieskiej podróży na Kubę. Ale już dziś możemy powiedzieć, że jego wizyta na Ukrainie stała się jednym z katalizatorów przemian, które doprowadziły do kijowskiej pomarańczowej rewolucji. Kiedy prezydent Bush junior ogłasza światową ofensywę na rzecz demokracji, to zbiera owoce wielkiego pontyfikatu. Ojciec Święty jak nikt przed nim „zatruł" życie zbrodniarzom i dyktatorom, a otworzył okno nadziei gnębionym narodom.
Nie spełniło się wielkie marzenie Ojca Świętego o przezwyciężeniu podziału między katolicyzmem a prawosławiem. To jedna z nielicznych porażek Jana Pawła Wielkiego. Ale dzieło zbliżenia pomiędzy wyznaniami chrześcijańskimi doprowadziło przynajmniej do zniesienia lub ograniczenia wrogości. Dziś, po jego śmierci, możemy powiedzieć tyle - 27 lat temu było niewyobrażalne, aby katolicy, ewangelicy i prawosławni mówili o sobie przede wszystkim, że SĄ chrześcijanami. To milowy krok w przełamaniu podziałów narastających od ponad 850 lat. Nikt w tej materii nie zrobił więcej. A przecież to właśnie wyznania religijne ciągle kształtują nasze cywilizacje.
W przeszłości przydomek „wielki" zyskiwali wodzowie jednej lub kilku zwycięskich bitew. Ten Papież wygrał kilka kluczowych dla historii wojen. Nie orężem, ale siłą słowa, przykładu wytrwałej pracy. W kilku innych zostawił swoim następcom oczyszczone przedpole, gotowe narzędzia sukcesu.
A przecież gigantyczna praca polityczna wykonana przez Jana Pawła II to ledwie cząstka jego wielkości. Nikt nie policzył, jak wielkie plony wydała jego walka o cywilizację życia. Wystarczy pamiętać o milionach bezrefleksyjnie przeprowadzanych aborcji 30 lat temu. I jeszcze to, że umocnił całą cywilizację Zachodu poprzez wszczepienie jej w krwioobieg największej wartości - personalizmu. Tego personalizmu, który w przełożeniu na gospodarczy i twórczy indywidualizm przyniósł Zachodowi bezprzykładny sukces w kształtowaniu „cywilizacji trzeciej fali".
Juliusz Słowacki w wierszu o papieżu Słowianinie napisał: „On rozda miłość, jak dziś mocarze/Rozdają broń/Sakramentalną moc on pokaże/ Świat wziąwszy w dłoń". Dłoń Ojca Świętego słabła w chorobach i zmęczeniu, do ostatnich sekund życia trzymała jednak ten świat. I płacz po Janie Pawle Wielkim nie jest płaczem nad nim. Jest płaczem nad nami osieroconymi przez Ojca i świadomymi tego, że nie ma już nikogo, kto mógłby jednoosobowo ponieść to wielkie brzemię odpowiedzialności - świat ująć w dłoni.
opr. mg/mg