Proboszcz ostatniej wizytowanej przez kard. Karola Wojtyłę parafii mówi o Papieżu w 80 rocznicę jego urodzin
Z Karolem Wojtyłą spotykałem się jako z arcybiskupem krakowskim, kiedy byłem proboszczem w Kozach. Później kardynał Wojtyła mianował mnie proboszczem i dziekanem w Białej — tutaj spotykaliśmy się najczęściej. Poza „urzędowymi” sprawami, spotykaliśmy się na Mazurach i w Tatrach. Przez lata z grupką księży — już tylko ja spośród nich żyję — jeździliśmy nad jeziora do Rajgrodu koło Ełku. Ksiądz Wojtyła też tam jeździł z rodzinami akademickimi. Mieszkali niedaleko naszego obozu. Nieraz przychodził do nas i żartował: „Dajcie co zjeść, bo nasze kucharki na wariackich papierach”. Kiedyś będąc w Rzymie, powiedziałem Ojcu Świętemu, że zamierzamy nad jeziorem, gdzie wspólnie odprawialiśmy Mszę św., umieścić tablicę pamiątkową, a on na to: „Nie psujcie lasu”.
Kiedy w październiku 1978 roku przyjechał do Białej na wizytację, rozmawiając z nim popełniłem gafę. On mówi: „Muszę znowu jechać na konklawe”, a ja: „A nie praktyczniej byłoby, żeby Papieżem został ten, który w drugiej kolejności otrzymał najwięcej głosów?”. Zmieszał się. Nic nie powiedział, a ja zauważyłem, że popełniłem nietakt. I pomyślałem: „O bracie, tu coś chyba dzieje się koło ciebie”. Ale tak naprawdę wszystkiego byłem pewien dopiero 16 października. Po wyborze odwiedzili mnie kiedyś w Białej Amerykanie, którzy dowiedzieli się, że z tej parafii przyszły Papież pojechał na konklawe. Koniecznie chcieli sfotografować się na tapczanie, na którym spał (stoi u mnie zresztą do dziś). Żartowałem, że będę pobierał za to opłaty. Papież też się śmiał, kiedy mu to opowiedziałem. Kilka lat później, podczas modlitwy Anioł Pański, staliśmy na Placu św. Piotra z wielkim transparentem: „Parafia Opatrzności Bożej w Białej pozdrawia”. Papież nas zauważył, pozdrowił i dodał: „Przez Was byłbym się spóźnił na konklawe...”.
Serdecznie wspominam zaproszenie na jubileusz 50-lecia kapłaństwa Ojca Świętego w 1996 roku (ks. Sanak w tymże roku obchodził 55-lecie kapłaństwa — przyp. red.). Nas — dziadków z całego świata — obdarował pięknymi stułami z herbem papieskim i torbami podróżnymi pełnymi wspaniałych upominków. Byłem wtedy też na prywatnym obiedzie z nim w gronie pięciu osób. Był akurat po operacji wyrostka robaczkowego. Któryś z księży mówi: „Wasza Świątobliwość to teraz, po operacji, lepiej wygląda niż przedtem”. A Papież na to: „To też się daj zoperować...”.
Zawsze był dla innych życzliwy, otwarty, nie budzący dystansu. Ja to porównuję ludzi do kłosów na polu. Te pełne ziarna zawsze się chylą, a te puste sterczą do góry. Z ludźmi też tak jest — ci wartościowi są pełni pokory. Tak to też jest z naszym Ojcem Świętym — jego ojcowskie serce zawsze w nim było, rozszerzało się, a teraz obejmuje chyba cały świat. Jego duchowość wciąż widzę w coraz wyższej doskonałości. To człowiek, który zawsze imponował prawdziwą świętością, która musi oddziaływać na człowieka spotykającego się z nim — choćby był ateistą.
opr. mg/mg