Mój święty przyjaciel

O postaciach ks. Emila Szramka, Maksymiliana Kolbe i ks. Jana Macha

„... i będą Was prześladować...” (Łk 21,12) — oto najwłaściwsze zdanie podsumowujące wystawę zorganizowaną przez Instytut Pamięci Narodowej — Komisję Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu i Biuro Edukacji Publicznej oddział w Katowicach pt. „Represje wobec duchowieństwa śląskiego w latach 1939—1956”. Wystawa jest przesiąknięta czarno-białymi fotografiami, zżółkniętymi listami, po prostu przeszłością. Świadkowie tych tragicznych lat są jeszcze wśród nas... JÓZEF LOGA pamięta dobrze kilku znanych kapłanów-męczenników.

— Było to w marcu w 1940 roku, kiedy wraz z ks. Emilem Szramkiem, ówczesnym proboszczem parafii Mariackiej, a dziś błogosławionym, byłem więziony w katowickim więzieniu przy ulicy Mikołowskiej — wspomina Józef Loga, jeden z ostatnich żyjących świadków zbrodni dokonywanych na kapłanach. — Nie trwało to długo, może cztery dni, ale zdążyłem zauważyć, że ks. Szramek był wielkim patriotą, bardzo zacnym człowiekiem, budzącym ducha polskiego na Śląsku — za to został wywieziony do Dachau i tam zginął.

Kiedy wywieziono ks. Szramka do obozu, mnie przewieziono do więzienia w Zabrzu. Przebywałem tam aż do 18 grudnia 1940 roku, kiedy to zabrano mnie do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. W tym dniu przywieziono 800 nowych więźniów, w tym ks. Konrada Szwedę. Ulokowali nas na bloku 3A, na jednej, przepełnionej goryczą sali. 7422 — pamiętam doskonale ten numer widniejący na moim pasiaku. Jeżeli mnie pamięć nie myli, to ks. Szweda miał numer 7480, a na jego ramieniu widniała czerwona naszywka z literami PP — co oznaczało politisch Polen. Pamiętam doskonale tego kapłana. Był zawsze opanowany i wierny swemu powołaniu. Każdy wiedział, że jeśli Niemcy dowiedzą się, kim jest — zginie. Ks. Szweda dużo spowiadał, oczywiście potajemnie. Ja sam przystąpiłem do sakramentu pokuty u ks. Szwedy przed świętami Wielkiej Nocy w 1941 roku.

Kolejną ofiarą prześladowań był ks. Jan Macha. Mówił zawsze, że Polska wkrótce będzie wolna — ten pełen nadziei optymizm udzielał się nam wszystkim. Kiedy miałem opuścić obóz, ks. Macha prosił mnie, abym pojechał do Rudy Śląskiej i powiadomił członków tajnej organizacji podziemnej, której był przywódcą, że jest zdrowy i że muszą wzbudzić czujność, gdyż jest wśród nich osoba, która donosi Niemcom o ich działalności; jak się potem okazało, chodziło o tzw. krwawą Julkę. Spełniłem prośbę ks. Macha zaraz po opuszczeniu Oświęcimia.

W maju w 1941 roku poznałem kolejną wielką, oddaną Bogu i bliźnim osobę — ojca Maksymiliana Kolbe. Tak się złożyło, że pracowałem wówczas w magazynie z żywnością, byłem więc lepiej odżywiany od współwięźniów, co sprawiło, że mogłem swoją codzienną porcję jedzenia oddawać innemu więźniowi — był to właśnie o. Kolbe. Po jakimś czasie zawiązała się między nami przyjaźń. Często wieczorami spacerowaliśmy wzdłuż płotu dzielącego nas od wolności. Tuż za nim rosły olbrzymie topole — i tak spokojnie szumiały... Podczas tych spacerów o. Maksymilian opowiadał o swoich dalekich wyprawach do Japonii, o klasztorze w Niepokalanowie, często też razem zatapialiśmy się w modlitwie. O. Kolbe był tak oddany swej pracy, znał kilka języków, kulturę innych krajów — to było imponujące. W lipcu 1941 roku przystąpiłem do spowiedzi u o. Kolbe. Pamiętam, że przyjąłem od niego Pana Jezusa ukrytego w okruszynie chleba...

Nadszedł sierpniowy dzień, kiedy to o. Kolbe pokazał, że „nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13). Było bardzo ciepło. Staliśmy na apelu. Komendant Fritzsch wybrał osoby, które miały pójść na śmierć, m.in. Franciszka Gajowniczka. Ten, zrozpaczony, rzucił mu się do stóp i błagał o litość tłumacząc, że ma żonę i dzieci. Straszna rozpacz. Żywo zareagował na to o. Kolbe — poprosił, aby to jego wzięto zamiast wybranego F. Gajowniczka. Komendant spytał o jego nazwisko, ten odpowiedział: „Kolbe”. Fritzsch zdumiony powiedział: „Przecież to niemieckie nazwisko!”. „Tak, ale czuję się Polakiem” — odparł o. Maksymilian. Kiedy jednak komendant spytał o zawód, wyrok zapadł. Kapłana posłano natychmiast na blok II — blok śmierci. Tam spędził swoje ostatnie dni życia. 14 sierpnia wstrzyknięto mu dawkę fenolu i zmarł. Mój święty przyjaciel... Zostałem wypuszczony z obozu 17 dni po śmierci o. Kolbego. Dziś mam 88 lat. Często spaceruję i wspominam wspólnie przeżytą z o. Maksymilianem drogę krzyżową na oświęcimskiej kalwarii. I nadal szumią topole...

Spisała Natalia Loga

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama