Arturo Dreifinger był jednym z ocalonych z Holokaustu - w redakcji Niedzieli opowiedział to, co zostało w jego pamięci
Był jednym z ocalonych z Holokaustu. W redakcji „Niedzieli” mogliśmy spotkać się z nim osobiście. Arturo Dreifinger, który po wojnie zamieszkał w Argentynie, w 2006 r. przyjechał do Polski i odwiedził redakcję „Niedzieli”. Spotkał się z ówczesnym redaktorem naczelnym ks. inf. Ireneuszem Skubisiem i opowiedział swoją wojenną historię — albo raczej to, co zostało w pamięci małego dziecka, którym wówczas był.
Arturo Dreifinger urodził się w 1938 r. we Lwowie, w rodzinie żydowskiej. W 1941 r., gdy miasto zajęli Niemcy, miał zaledwie trzy lata. Nie mógł pamiętać, kiedy i dokąd uciekła z nim matka z okupowanego miasta. Kiedy był starszy i pytał rodziców o tamte czasy, nie chcieli wracać wspomnieniami do wojny.
Wśród oderwanych obrazów jego pamięci były też Warszawa, powstanie i piwnica, gdzie się ukrywali. Bardzo wyraźnie pamiętał dzień, kiedy Niemcy znaleźli kryjówkę i zarządzili egzekucję. Wtedy został rozdzielony z matką. Sześciolatek trafił do podwarszawskich Włoch. Błąkał się po ulicach, od przygodnych osób dostawał jedzenie. Wiedział, że na pytanie o nazwisko ma odpowiadać: Tadeusz Stenawka. Kolejne etapy jego tułaczki to Pruszków i Częstochowa.
Kiedy po latach przybył do redakcji „Niedzieli”, miał 68 lat. Mówił, że szczególnie zależy mu na tym, by dowiedzieć się więcej o księdzu, który jesienią i zimą 1944/1945 r. opiekował się nim w Częstochowie. Z wcześniejszych kontaktów, z korespondencji wiedział już, że ksiądz nazywał się Antoni Marchewka.
W tym punkcie historia Artura Dreifingera spotyka się z historią „Niedzieli”. Ks. Marchewka w styczniu 1945 r. został przez bp. Teodora Kubinę powołany na redaktora naczelnego „Niedzieli”, która po okupacyjnej przerwie miała być reaktywowana. Dokładnie nie wiadomo, jak długo ks. Marchewka opiekował się Arturem. Ocalony z Holokaustu pamiętał, że w pobliżu pracowała pewna pani, która jednak niewiele do niego mówiła. Zresztą wszyscy wtedy mówili niewiele — bali się. Owa pani także opiekowała się chłopcem. Kiedy przychodził ksiądz, wychodziła, a kiedy go nie było, ona czuwała nad dzieckiem. Jak wynika z opowiadania pana Artura — mogła to być Zofia Kossak-Szczucka, która współpracowała w tym czasie z ks. Marchewką. Nie wiadomo, kiedy duchowny zawiózł żydowskiego chłopca do Krakowa. Tam umieścił go w sierocińcu, w którym przebywały wojenne sieroty i dzieci, które zostały oderwane od rodziców. Zapewne przypuszczał, że jeżeli ktoś z rodziny chłopca przeżył, będzie go szukał przede wszystkim w takim miejscu. Nie pomylił się. Matka odnalazła syna w sierocińcu i pojechała z nim do Pragi, gdzie spotkali się z ojcem Artura, a następnie już razem wyjechali do krewnych do Argentyny.
Opowiedziana przez Artura Dreifingera historia jego ocalenia zawarta jest w zamieszczonym na stronach 14-15 wywiadzie, którego udzielił on wówczas ks. Skubisiowi. W czasie rozmowy był bardzo wzruszony faktem, że udało mu się odnaleźć ślady swojego dzieciństwa. Musiało to być dla niego bardzo ważne, bo po powrocie do Argentyny jego wspomnienia spisane przez Mercedes Fernández zostały wydane w książce pt. „El nino roto”. Na okładce znajduje się informacja, że książka jest oparta na prawdziwej historii Artura Dreifingera.
Na facebookowym profilu córki pana Artura — Reginy znajdujemy kilka jego zdjęć. Niewiele się zmienił od czasu wizyty w „Niedzieli”. Jest też wpis informujący o jego chorobie, a następnie o śmierci na początku 2017 r. Wpis kondolencyjny Alexa Dreifingera, nawiązujący do wojennej historii pana Artura, brzmi tak: „My dear brother Arturo have mercy and may you Rest In Peace. You were a broken child but a light on your family”. W tłumaczeniu znaczy to: Mój drogi bracie Arturo, miej łaskę i spoczywaj w pokoju. Byłeś „złamanym” dzieckiem, ale światłem swojej rodziny.
opr. mg/mg