Różaniec ks. Popiełuszki był niemym świadkiem jego męczeństwa. Teraz jednak zaczyna wskazywać na niewygodne fakty
Przy ciele zamordowanego bł. ks. Jerzego Popiełuszki, nie znaleziono jego różańca, mimo, że ponoć nigdy się z nim nie rozstawał. Odnalazł się on wcześniej niż ciało męczennika i to nieoczekiwanie w miejscu, w którym według wszelkich oficjalnych danych, ks. Popiełuszki nie było i być nie mogło, tj. pod mostem drogowym w Toruniu.
Według oficjalnej wersji wydarzeń, trzej oprawcy księdza, Grzegorz Piotrowski, Leszek Pękala i Waldemar Chmielewski, po ucieczce z ich wozu kierowcy księdza, Waldemara Chrostowskiego, zmierzali na włocławską tamę, by tam zamordować swą ofiarę, a następnie zatopić jej ciało w wodach zalewu. W drodze do celu zatrzymali się dwa razy: koło toruńskiego hotelu „Kosmos” i przy stacji CPN.
Różaniec ks. Jerzego znaleźli miejscowi milicjanci rutynowo przeszukujący tamtejszy teren. Dodajmy, że był to obszar oddalony od wspomnianego hotelu „Kosmos” o około 600 metrów. Most, o którym mowa, rozciąga się nie tylko nad Wisłą, ale także nad podmokłymi łąkami i nad tzw. Kępą Bazarową, tzn. zalesioną wyspą przy lewym brzegu rzeki. Wyłącznie osoby, które znają dobrze Toruń wiedzą, że w tym miejscu pod most nie można wjechać przypadkowo i że aby to zrobić trzeba naprawdę bardzo dobrze znać okolicę. Tym bardziej jeśli chce się tam dotrzeć po zmroku. Obecność porywaczy ks. Popiełuszki w tym miejscu musiała być więc starannie zaplanowana.
W trakcie procesu toruńskiego, ani o postoju ekipy Piotrowskiego na łąkach za Kępą Bazarową, ani o różańcu, nie wypowiedziano ani słowa. Informację o tym, że różaniec ks. Jerzego milicja w ogóle odnalazła, upubliczniono dopiero 20 lat po śmierci kapelana „Solidarności”, czyli w 2004 roku. Wtedy bowiem teczkę z różańcem odnaleziono w bydgoskim oddziale IPN. Wcześniej teczka ta była w posiadaniu Urzędu Ochrony Państwa, który przejął ją od SB. Według prokuratora Andrzeja Witkowskiego znaleziony pod mostem w Toruniu różaniec, mógłby dowodzić, iż porywacze księdza, wcale nie udali się z nim na tamę do Włocławka, jak zeznawali w procesie, ale przekazali go po porwaniu drugiej ekipie, a ta przywiozła księdza do Torunia i oddała kolejnej.
Przypuszczenie to wydają się potwierdzać doświadczenia z psem tropiącym, które po porwaniu księdza, aż trzykrotnie powtarzano w miejscu uprowadzenia. Trop ciągnął się kilkaset metrów drogą prowadzącą do miejscowości Górsk i tam się urywał. Możliwe, że właśnie tam ks. Jerzego przejęła druga ekipa. Warto też przypomnieć, że kiedy zbiegły porywaczom Waldemar Chrostowski przybiegł do hotelu robotniczego w Przysieku, wołał od drzwi, że ks. Popiełuszkę porwano i zabrano do lasu, nie mówił nic o zamknięciu go w bagażniku samochodu.
W październiku 1984 roku różaniec ks. Popiełuszki znalazł podporucznik SB o nazwisku Roman Szypielewicz. „Nasze zadanie polegało na tym, żeby znaleźć ślady mogące mieć związek z księdzem Popiełuszką. Na pewno, przypominam sobie, że postawiono przed nami zadanie poszukiwania zegarka elektronicznego, z pozytywką - zeznał Szypielewicz we wrześniu 2004 roku. - Nie pamiętam czy była mowa o jeszcze jakichś przedmiotach, których mieliśmy szukać. (...) Na trawniku znajdującym się mniej więcej na wysokości mostu, znalazłem różaniec z drewnianymi, brązowymi, okrągłymi paciorkami. Oprócz tego znaleźliśmy jeszcze okulary przeciwsłoneczne i plastikowy grzebyk, nie pamiętam jakiego koloru. Przedmioty te znajdowały się w odległości kilku metrów od różańca. W związku z tym, że te działania poszukiwania prowadziliśmy w sprawie księdza Popiełuszki, a różaniec korespondował z tym tematem, to różaniec ten podniosłem z trawy, w której leżał. Wzrokowo oceniłem, nie dotykając go, że jego drewniane paciorki były przesiąknięte wilgocią, przy czym była to wilgoć naturalna, wynikająca z charakteru podłoża, na którym znajdował się różaniec. Wilgoć ta wynikała z rosy, mgły, z wilgoci samej trawy. Różańca palcami nie dotykałem, tylko wziąłem go przez płócienną chusteczkę (taką do nosa), zawinąłem w nią i schowałem do kieszeni.
Nasuwa się pytanie, dlaczego tak zrobiłem i nie zostawiłem różańca w miejscu jego znalezienia Zrobiłem tak dlatego, że był to teren otwarty, niestrzeżony. Nie mieliśmy żadnej łączności, w związku z czym zatrzymaliśmy przejeżdżającego łazika milicyjnego, z którego radiostacji przekazaliśmy informację do dyżurnego Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Toruniu, o znalezieniu dewocjonaliów, które mogły być związane z poszukiwanym księdzem Jerzym Popiełuszką”.
Zarówno w 1984 roku, jak i dwadzieścia lat później, Szypielewicz zeznawał, że znalazł różaniec w trawie, pod mostem w Toruniu, nieopodal ruin Zamku Dybowskiego. Tymczasem według porucznika Andrzeja Kosowskiego, pracownika kontrwywiadu biorącego udział w poszukiwaniach, Szypielewicz miał stwierdzić w czasie poszukiwań, że różaniec znalazł w nieco innym miejscu tj. kilkanaście metrów dalej, na ścieżce biegnącej w dół w kierunku ruin. W dodatku taką wersję przedstawił w notatce służbowej spisanej zaraz po zakończeniu poszukiwań. Warto dodać, że notatka ta mówiła także o ujawnieniu na miejscu, na nieuczęszczanej drodze, śladów opon samochodowych.
Niedługo po odnalezieniu różańca podporucznik Szypielewicz został zwolniony z SB z powodu niekompetencji. Zarówno prokurator Andrzej Witkowski (o którym jego wrogowie mawiają oszołom i mitoman), ks. Stanisław Małkowski (przyjaciel ks. Jerzego, który również był represjonowany przez SB), dziennikarz śledczy Wojciech Sumliński, czy prof. Wojciech Polak z toruńskiego UMK, zgodnie twierdzą, że różaniec znaleziony pod toruńskim mostem jest najmocniejszym z dowodów przeczących oficjalnym ustaleniom dotyczącym okoliczności porwania i śmierci bł. ks. Popiełuszki.
opr. mg/mg