Kardynał Müller o swoim dorastaniu w epoce Jana XXII
Oczywiście świadomość nastolatka pomiędzy 11 a 16 rokiem życia jest o wiele obszerniej ukształtowana i zdolna do wydawania osądów aniżeli w przypadku dziecka, którego wspomnienia i głębokie doświadczenia w dużej mierze uformowane zostają przez opowiadania i wyjaśnienia osób dorosłych. Jednak ze względu na okres dojrzewania musi on zdać wielki egzamin dojrzałości. Przemiana z chłopca w mężczyznę jest wielkim wyzwaniem, a w końcu także wyczynem, który skłania mniej do dumy z siebie samego, a bardziej do wdzięczności w stosunku do innych. Każdemu, kto wkracza w tę fazę swojego życia, powinno się w tym miejscu dodawać odwagi. Warto, żebyś odniósł zwycięstwo i całym swoim życiem zasłużył na pełną aprobatę Boga.
Odbiornik telewizyjny, który w moich młodzieńczych latach coraz bardziej wkraczał do wszystkich domów, znacząco zmniejszył optyczny i odczuwalny dystans do Rzymu. Zmieniony styl papiestwa można było zauważyć bezpośrednio w licznych artykułach pojawiających się w katolickich czasopismach; stał się on przedmiotem wielu prywatnych i publicznych dyskusji. Dobry papież Jan uprościł sprawiający archaiczne wrażenie ceremoniał i nie wydawał się tak bardzo oddalony od codzienności. Papież odwiedzał skazanych, nie był już „więźniem Watykanu”, ale podejmował pielgrzymki do Loreto i Asyżu. Dzięki zdrowemu rozsądkowi rozładowywał niektóre trudne sytuacje. Jego inicjatywie zawdzięczamy najbardziej znaczące wydarzenie w najnowszej historii Kościoła, mianowicie Sobór Watykański II (1962—1965). Młodzi katolicy byli pod wrażeniem uroczystej, zdającej się nie mieć końca procesji ojców soborowych z całego świata podczas otwarcia soboru 11 października 1962 roku, którą śledziliśmy za pośrednictwem telewizji na plebanii. Można było przyglądać się historii Kościoła. Album Überall bist du zu Hause [„Wszędzie jesteś w domu”] pogłębił moją świadomość powszechności Kościoła. Księża z Afryki, którzy w parafii podejmowali zastępstwo na czas wakacji, byli dla nas ciekawymi partnerami do rozmów i mocno poszerzali nasz horyzont doświadczeń. Jakimż uczuciem było zobaczyć zobrazowane słowa Jezusa: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony” (Mk 16,15—16).
Tak jak podczas pierwszych chrześcijańskich Zielonych Świątek (Dz 2,1—42) zebrani byli ludzie wszystkich języków i narodów, podobnie my mieliśmy przed oczyma obejmujący wszystkie narody współczesny Kościół. „Potem ujrzałem: a oto wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków” (Ap 7,9). Katolik ma poczucie przynależności do jednej rodziny Bożej: „Usiłujcie zachować jedność Ducha dzięki więzi, jaką jest pokój. Jedno jest Ciało i jeden Duch, bo też zostaliście wezwani do jednej nadziei, jaką daje wasze powołanie. Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest. Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który [jest i działa] ponad wszystkimi, prze z wszystkich i we wszystkich” (Ef 4,4—6). Rasistowskie lub kulturowe poczucie wyższości lub niższości ze swej natury jest obce i odrażające dla prawdziwie katolickiej mentalności. Rodzinna solidarność rozciąga się na wszystkich „ludzi, siedzących dookoła Jezusa” (Mk 3,34) i tych, o których Pan powiedział: „kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten Mi jest bratem, siostrą i matką” (Mt 12,50). Do grona prawdziwych krewnych Jezusa należą wszyscy ci, „którzy słuchają słowa Bożego i je wypełniają” (Łk 8,21). Każda kłótnia między ludźmi jest sporem braterskim i każda wojna między narodami jest nie czym innym jak bratobójstwem. Inicjatywa dyplomatyczna Jana XXIII i jego nieustanne błaganie Boga, aby zapobiec grożącej podczas kryzysu kubańskiego w 1962 roku wojnie atomowej, stanowiły akt jego najwyższej odpowiedzialności jako namiestnika Chrystusa za sprawę pokoju na świecie i dobra ludzkości. W tym dramatycznym momencie był on sumieniem świata. Tak rozumiałem to już wówczas, mając 15 lat, wraz z wieloma innymi młodymi katolikami.
Przeczytałem też wtedy przynajmniej fragmenty encykliki Pacem in terris (1963). Jego program aggiornamento Kościoła odbił się wszędzie pozytywnym echem. Chodziło o przeciwstawienie się zeświecczeniu Kościoła lub udogodnieniom w naśladowaniu ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Pana. Odczuwalne były już wpływy materializmu i konsumpcjonizmu zachodniego dobrobytu. Padało wiele słów uznania dla osiągnięć Kościoła na polu kultury i pracy społecznej, a mało za naśladowanie Chrystusa — taki był ton wypowiedzi na początku lat 60. Z okazji mojego egzaminu maturalnego w czerwcu 1967 roku doktor Jakob Bergmann (1900—1982), starannie wykształcony emerytowany duchowny w naszej parafii św. Marcina w Moguncji-Finthen, podarował mi książeczkę O naśladowaniu Chrystusa Tomasza a Kempis. Jako dedykację wpisał po grecku słowa św. Pawła, które po dziś dzień towarzyszą mojej drodze jako chrześcijanina i kapłana: „Dla mnie bowiem żyć — to Chrystus” (Flp 1,21).
Później, już po moim wstąpieniu do seminarium duchownego w Moguncji 10 października 1967 roku, wywarła na mnie duże wrażenie lektura dzienniczka duchowego Jana XXIII, który pomaga nie tyle uzasadnić, co raczej przezwyciężyć postępującą od tego czasu polaryzację Kościoła na skrzydło konserwatywne i postępowe. W tym czasie po raz pierwszy uświadomiłem sobie napięcie, jakie istnieje pomiędzy wiernym przekazem dziedzictwa wiary i jego przedstawieniem na miarę czasów, nawet jeżeli ideologiczna przepaść pomiędzy mocno zwalczającymi się frakcjami w Kościele wyraźnie ujawniła się dopiero wraz z Katholikentagiem w Essen (1968) i wrogimi reakcjami na encyklikę Humanae vitae Pawła VI. We wszelkich kwestiach bezlitośnie domagano się podjęcia decyzji, by potem zostać okrzyczanymi jako zwolennicy papieża albo chwalonymi jako jego krytycy. U niektórych katolicyzm przybrał znamiona patologiczne. Progresywny albo konserwatywny stał się oznaką katolicyzmu, zamiast wiary katolickiej, która przezwycięża ducha partyjności.
Późniejszy kardynał Henri de Lubac (1896—1991) dzięki książce Medytacje o Kościele, którą w języku niemieckim wydał w 1968 roku Hans Urs von Balthasar (1905—1988), pomógł mi odnaleźć moją własną drogę, biegnącą poza niszczycielskim przeciwieństwem konserwatyzmu (integralizmu) i progresizmu (modernizmu). Bezowocność i destrukcyjność tych postaw, które nie podkreślają jakiegoś ważnego elementu w całości, ale go z tej całości wyrywają, opiera się na pomieszaniu wiary, pochodzącej ze słuchania słowa Bożego, z samodzielnie wymyśloną ideologią, która jest nie czym innym jak gnostyckim samozbawieniem.
Jako kardynał-prefekt Kongregacji Nauki Wiary uczestniczyłem w Niedzielę Miłosierdzia Bożego w 2014 roku na placu św. Piotra w kanonizacji Jana XXIII, która dokonała się razem z kanonizacją Jana Pawła II, i przedstawiłem mu prośbę, aby wstawiał się u Ojca Niebieskiego za wewnątrzkościelną jednością. To był czas Jana XXIII, kiedy coraz bardziej dojrzewała we mnie myśl, która zapowiadała się już we wczesnym dzieciństwie, aby studiować teologię i służyć kiedyś Kościołowi jako kapłan, jeśli tylko Pan Bóg zechce mnie powołać. Być może każdy przyszły kapłan tak jak św. Paweł jest apostołem wybranym jeszcze w łonie swojej matki i powołanym Jego łaską (Ga 1,15). Święty papież Jan XXIII był dla mojego pokolenia przekonującym ucieleśnieniem następcy św. Piotra, który rozpoznał znaki czasu i pokornie oraz pewnie wskazywał drogę Kościołowi.
Nie mógłbym jednak powiedzieć, że papież był postacią, z którą identyfikuję moje powołanie kapłańskie. Decydujący są bezpośrednio duszpasterze z przykładem ich duchowych przeżyć i apostolskiego zapału. Trzeba być ostrożnym w ocenie jakiegoś pontyfikatu jedynie według kryterium rosnących albo spadających liczb nowych powołań. Decydująca jest poglądowa bliskość do chrześcijańskiego i kapłańskiego życia. Rodzina i wspólnota parafialna, a w bardzo szczególny sposób ksiądz, są tymi, dzięki którym umacnia się doświadczenie powołania, a potem przekłada się na osobistą pozytywną odpowiedź na wezwanie Chrystusa. Jednak dopiero w sakramencie święceń poprzez nałożenie rąk i konsekrację przez biskupa zostaje się rzeczywiście kapłanem, pasterzem i nauczycielem w Kościele Boga. Ale to, co zostało komuś obiektywnie powierzone, musi się dopiero subiektywnie zweryfikować w życiu. Mogę z własnego doświadczenia z wdzięcznością zaświadczyć to, o czym mówi Sobór Watykański II w Dekrecie o formacji kapłańskiej: „Obowiązek budzenia powołań ciąży na całej społeczności chrześcijańskiej, która winna spełniać go przede wszystkim przez życie w pełni chrześcijańskie. Najwięcej przysługi oddają w tym rodziny, które jeśli ożywione są duchem wiary, miłości i pobożności, stają się jakby pierwszym seminarium, podobnie też parafie, gdzie w bujnym życiu religijnym uczestniczą młodzieńcy. Nauczyciele i wszyscy ci, którzy w jakikolwiek sposób zajmują się wychowaniem dzieci i młodzieży, zwłaszcza stowarzyszenia katolickie, niech starają się tak urabiać powierzonych sobie młodzieńców, aby mogli oni uświadomić sobie powołanie Boże oraz chętnie za nim podążać. Wszyscy kapłani niech okazują jak największą gorliwość apostolską w budzeniu powołań, a życiem swoim pokornym, pracowitym, w radości ducha prowadzonym, jako też wzajemną miłość kapłańską i współpracą braterską niech pociągają umysły młodzieńców do kapłaństwa” (DFK 2).
Chętnie wspominam w tym miejscu rozmowy, które prowadziłem z pewnym ewangelickim studentem teologii, który wynajął pokój w naszym domu, niedaleko Uniwersytetu Mogunckiego, i przygotowywał się, by zostać pastorem ewangelickim. Oczywiście poruszaliśmy także kontrowersyjne kwestie, które szczególnie potęgowały się w rozumieniu Kościoła, sakramentów, sakramentalnego kapłaństwa i relacji do Pisma Świętego, Tradycji apostolskiej i Urzędu Nauczycielskiego. Był on pod niemałym wrażeniem zainteresowań religijnych wówczas mniej więcej 17-, 18-letniego ucznia. Mówiliśmy o różnicach w pojmowaniu grzechu pierworodnego i o tym, czy natura człowieka została całkowicie zepsuta, a może tylko zraniona, czym jest usprawiedliwienie grzesznika i jak się dokonuje. Dochodziły do tego także pytania protestanckich zasad formalnych i moralnych sola scriptura, sola gratia, sola fide i solus Christus albo też, czy po katolicku nie należałoby mówić: Pismo i Tradycja, łaska i natura, wiara i dobre czyny, a wreszcie Chrystus i Kościół. Kiedy wspominam lekcje religii w szkole, katechezę sakramentalną i przekaz wiary w kazaniach i konferencjach, to z perspektywy czasu jestem zdumiony, jaki stan wiedzy i jaką zdolność wydawania osądu można już bardzo wcześnie przekazać ludzkiemu duchowi. Jeśli tylko już w dzieciństwie i w wieku młodzieńczym otrzyma właściwy pokarm.
Kiedy przypominam sobie dziecięcą Biblię ze szkoły podstawowej i Biblię szkolną dla gimnazjum, jest to zdumiewające, z jaką znajomością Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu można było jako abiturient przejść do studium teologii. Posiadaliśmy także systematyczną wiedzę na temat wiary dotyczącą wszystkich głównych kwestii Boga, chrystologii i rozumienia Kościoła, jak też najistotniejszych misteriów Objawienia, wraz z zarzutami krytyki religii i podstawowymi kwestiami filozoficznymi oraz zadrażnieniami w odniesieniu do obrazu świata nauk przyrodniczych i historycznych.
Rzut oka na dwustustronicowy podręcznik Der katholische Glaube. Gott-Christus—Kirche14 jeszcze pół wieku później wprawia mnie w zdumienie, jak głęboka świadomość problematyki nurtowała nas wtedy jako przyszłych abiturientów. Mój okres gimnazjalny obejmował lata 1958—1967. Do podstawowego kanonu wiedzy należały wtedy zarówno problematyka teodycei Gottfrieda Wilhelma Leibniza (1646—1716) oraz spór o łaskę tomistów i molinistów na temat stosunku łaski i wolności, jak i przypowieść o pierścieniu w Natanie mędrcu Lessinga i teoria projekcji w O istocie chrześcijaństwa Feuerbacha (1841), a także zredukowanie biblijnego przekazu Chrystusa do produktywnej fantazji „nieumyślnie stworzonej poetyckiej sagi” u Davida Friedricha Straussa w Das Leben Jesu, kritisch bearbeitet (1835/36). Znana była również teza o wspólnocie, która w wyniku ewolucji swojej świadomości wiary człowieka Jezusa uczyniła Bogiem, autorstwa Ernesta Renana (1823—1892).
Naszemu ewangelickiemu studentowi teologii zawdzięczałem pierwsze intelektualne spotkanie z protestanckim chrześcijaństwem na tym poziomie. Później doszła do tego oczywiście konfrontacja z początkiem, historią i wielkimi przedstawicielami wiary chrześcijańskiej o nastawieniu reformacyjnym. W końcu doktryna o sakramentach w Bonhoefferowskim ujęciu „bez-religijnego” chrześcijaństwa była także tematem mojej pracy doktorskiej (1977). Habilitowałem się w dziedzinie dogmatyki i historii dogmatów na temat wspólnoty i kultu świętych, stąd uznano mnie potem już jako członka Niemieckiej Konferencji Episkopatu za kompetentnego, aby przewodniczyć komisji ekumenicznej Episkopatu Niemiec i katolicko-ewangelickiej grupie roboczej ds. wzajemnych kontaktów w Niemczech, jak również prowadzić delegację Konferencji Episkopatu Niemiec przy Rosyjskim Kościele Prawosławnym.
W mojej pamięci pozostaje jednak owo spotkanie ze studentem teologii ewangelickiej, który z pewnością został potem dobrym pastorem, ponieważ zafascynowała mnie chrystocentryczność ewangelickiej teologii i pobożności. Ówcześnie jeszcze rozpowszechniona polemika międzywyznaniowa, która zamierzała udowodnić wyższość własnej religii przez dyskredytację przeciwnej strony, stała się dla mnie podejrzana, z powodu spotkań z ewangelickimi chrześcijanami, którzy na serio żyli swoją wiarą. Jako uczeń i student regularnie słuchałem w ewangelickim kościele Chrystusa i kościele św. Jana w Moguncji Jana Sebastiana Bacha, „piątego Ewangelisty” (Nathan Söderblom), Oratorium Bożonarodzeniowe oraz Pasję wg św. Mateusza i św. Jana, które uważane są za „muzykalny wyraz” teologii i duchowości reformacyjnej. Reformacyjny ideał Soli Deo gloria, który kompozytor umieszczał w tytule wielu swoich dzieł, wydawał mi się już wtedy niezbyt odległy od myśli przewodniej św. Ignacego Loyoli, założyciela jezuitów: omnia ad Dei maiorem gloriam. Przeczytana przeze mnie wiele lat później książka Friedricha Richtera, proboszcza, który przeszedł na katolicyzm, Martin Luther und Ignatius von Loyola. Repräsentanten zweier Geisteswelten (Stuttgart 1954), utwierdziła mnie w tym młodzieńczym wrażeniu, że poprzez takie konsekwentnie teocentryczne pojmowanie chrześcijaństwa można przygotować drogę do jedności wszystkich chrześcijan.
Doświadczyłem tego także w rodzinach ewangelickich krewnych, w które wżeniły się moje obydwie siostry. Teściowie mojej siostry Hildegardy (1937—2000) byli głęboko wierzącymi ewangelickimi chrześcijanami, którzy wywarli na mnie głębokie wrażenie swoją autentycznie przenikniętą duchem reformacyjnym pobożnością. Kwestia wychowania religijnego dzieci w małżeństwach konfesyjnie mieszanych aż do końca lat 50. była jeszcze bardzo bolesnym doświadczeniem, zwłaszcza w takich rodzinach, które bardzo serio traktowały swoją wiarę. Z tego, co wtedy zrozumiałem, wnioskiem końcowym nie było stwierdzenie, że skandal podziału łagodzi obojętność religijna, ale że tylko droga do pełnej wspólnoty w jednym Kościele Chrystusa może uzdrowić rany podziału Kościoła. Jedność wiary w trójjedynego Boga, który przez całą historię zbawienia daje świadectwo miłości do nas i spełnia ją w Jezusie Chrystusie, swoim Synu, jedność Kościoła płynąca z sakramentu chrztu św., modlitwy, wiary, nadziei i miłości — wszystkie te wewnętrzne i widzialne elementy konstytutywne bycia chrześcijaninem i Kościołem można było rozpoznać w tych rozmowach. Ukazywała się też nienaturalność podziału chrześcijan, którzy przecież w Chrystusie ze względu na wyznanie wiary i chrzest już u samego korzenia są zjednoczeni. Później uderzyło mnie to, że w tym samym czasie Sobór Watykański II w Dekrecie o ekumenizmie (21 listopada 1964) wyraził z poziomu Urzędu Nauczycielskiego to, co zostało wówczas wyrażone w naszych dialogach zgodnie z moją młodzieńczą zdolnością pojmowania.
W każdym razie rozmowy te otwarły przede mną bramę do ruchu ekumenicznego, aby tak przedstawić także klasyczne kontrowersyjne kwestie, włącznie z urzędem papieża, żeby bez rezygnacji z istoty rzeczy mogły być przynajmniej zrozumiałe także dla niekatolickich chrześcijan i nie wydawały im się być przeciwieństwem ważnych treści ich wiary.
14 München 51962.